Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

38. »Jak miałabym zapomnieć?«


Minęło sześć dni, odkąd zwolniłam się z pracy. Sześć dni, odkąd nie zamieniłam słowa z mamą i babcią — odkąd nie zamieniłam słowa z nikim.

Rozległo się pukanie w okno.

Bałam się obejrzeć. I to nie dlatego, że w horrorach za oknami zawsze czekał morderca, a dlatego, że bałam się z kimkolwiek porozmawiać i bałam się, że ktoś nie bał się porozmawiać ze mną.

Za szybą zastałam Faith. Przełknęłam ślinę i otworzyłam okno.

— Wiem, że to dziwne, że przychodzę tu przez okno, skoro przez ostatni rok nie miałyśmy kontaktu, ale daj mi dwie minuty, bo nie chcę rozmawiać o tym, co się zdarzyło rok temu, tylko o tym, co ma miejsce dziś.

Tak, to była zdecydowanie jedna z najdziwniejszych sytuacji, w jakiej znalazłam się od sześciu dni. Niecodziennie byłe najlepsze przyjaciółki przychodzą porozmawiać z tobą przez okno.

— No to słucham. — Machinalnie założyłam ręce na ramiona, wciąż chyba zbyt zaskoczona, by w pełni uświadomić sobie absurd tej sytuacji.

Faith zrobiła tę swoją dziwną minę i spuściła wzrok. Nie wiem, czego się spodziewała, ale nie zamierzałam wpuszczać jej do środka.

— Dziś Ilain ma urodziny — wypaliła wreszcie. — Przyjdź na imprezę niespodziankę, którą urządzamy w jego domu.

Dłonie nerwowo zacisnęły mi się na rękawach bluzki. Oczywiście, że chodzi o Ilaina. Ostatnio zdecydowanie za często w moim życiu jakimś sposobem chodziło właśnie o niego.

Moje ciało, niby fala prądu, obiegło milion sprzecznych emocji. Ilain — ten, z którym nie tak dawno założyłam się o posadę, z której ostatecznie sama zrezygnowałam — miał urodziny. Ilain, który był pierwszą osobą od roku, z którą chciałam się całować, miał urodziny. Ilain, który okłamał mnie, zamknął mnie ze znienawidzoną przyjaciółką na zapleczu i groził mojemu byłemu chłopakowi, miał urodziny.

Co robi się w takich sytuacjach?

Ostatnimi czasy czułam się w swoim życiu obco. Wszelkie decyzje i zdarzenia przypominały swoją absurdalnością symulację rzeczywistości. Pozostawało czekać na moment, w którym ktoś przyzna się, że podczas snu podłączono mnie do maszyny i nakazano przetestować najnowszą wersję The Sims, nie kłopocząc się o słowo wstępu bądź podręcznik...

Dopiero wyjątkowo realny, a co za tym idzie natarczywy wzrok Faith odwiódł mnie od tej teorii.

— Nie wiem, czy on chce mnie na niej widzieć. Ostatnim razem, gdy się widzieliśmy, kazałam mu się odpieprzyć.

— Ostatnim razem, kiedy się widzieliście, migdaliliście się na zapleczu.

Kolor mojej twarzy zamienił się w czerwony. Otworzyłam usta, żeby jakoś się obronić, ale ona była pierwsza.

— Naprawdę myślałaś, że nie zauważę? Boże, to będzie trudniejsze niż myśla...

— Przyszłaś dogryzać mi w moim własnym oknie czy jak?! — warknęłam.

Przewróciła oczami.

— On dalej cię lubi, Lacey. I na pewno będzie mu przykro, jeśli zrobimy dla niego przyjęcie, a ciebie na nim nie będzie.

— Faith — złapałam za obie strony framug i spojrzałam jej w oczy — skąd znacie się z Ilainem? Wiem, że nie chcesz mi powiedzieć, ale naprawdę, naprawdę muszę to wiedzieć.

Brzuch mi się skurczył, gdy dostrzegłam jej zmieszanie. Jeśli Ilain nawet w tym temacie mnie okłamał, nie przyjdę na jego urodziny. Jeśli poznał Faith przede mną, a potem poznał się ze mną ze względu na nią, nie chcę go nawet znać.

— Proszę — powtórzyłam, ale milczała. Czasami milczenie mówiło więcej niż słowa i tak było w tym przypadku; jej milczenie krzyczało, że niezależnie od tego, co usłyszę, odpowiedź mnie rozczaruje.

— Znamy się z grupy wsparcia, do której oboje niekoniecznie chcieliśmy należeć.

Moje serce rzucało się w klatce piersiowej jak spłoszony ptak. Grupa wsparcia? Wsparcia czego? Kogo? Dlaczego był w niej Ilain? Dlaczego była w niej Faith? Czy to te spotkania, w których każdy siadał w kółku na krzesełku i mówił co złego mu się przydarzyło?

A co, jeśli byli na coś chorzy...? Może oni właśnie umierali?!

— Faith? — Zbladłam. — Jesteś zdrowa, prawda?

Rozdziawiła usta i uniosła brew. Wreszcie coś kliknęło w jej głowie i zaczęła się śmiać.

— Nie, nie jestem śmiertelnie chora, jeśli o to pytasz. To nie tego typu spotkania.

— Dobrze. — Odetchnęłam z ulgą. — To... dobrze.

— Ta. — Pokiwała głową. — Też się cieszę, że jestem jeszcze żywa.

Westchnęłam. Wkurzyła mnie. Złapałam za okno, żeby je zamknąć, ale powstrzymała mnie, przytrzymując je rękami.

— Przyjdź na siedemnastą pod dom Ilaina. — Łypnęła na już przez szybę. — Przyjdziesz, prawda?

Westchnęłam. Ilain znowu mnie okłamał.

Znów westchnęłam. Ilain chodził na jakąś grupę wsparcia i ja nie miałam o niczym pojęcia, i martwiłam się o niego, i chciałam wiedzieć, czy wszystko u niego w porządku.

— Przyjdę.

♪♫♪

Przesadziłam — powiedziałam sobie w myślach, gdy zmierzałam w stronę jego domu. Przecież to on przesadził! — pomyślałam chwilę potem. Moje myśli ostatnio były bardzo płynne. Były cieczą, bo przelewały się z jednego naczynia do drugiego, zmieniały kształty, mając każdy kształt i nie mając żadnego kształtu jednocześnie.

Czułam się dziwnie; bardzo zraniona i bardzo smutna, ale czułam się też bardzo winna i bardzo smutna. Czułam, że nie zniosę więcej, a potem przytomniałam, bo tyle już zniosłam, że jedno malutkie przyjęcie nie miało prawa zmienić niczego w moim życiu. Chodziło tylko o jego uśmiech. Chodziło tylko o życzenia.

Byłam pusta tak bardzo, że czułam, jak ta pustka rozpiera mnie od wewnątrz i przewraca na drugą stronę. Odkąd sześć dni temu wyłączyłam komórkę i nie wpuszczałam nikogo do pokoju, nie wiedziałam nic. Nie wiedziałam, co się działo w Palace Pierr i jak szły przygotowania do festiwalu. Nie wiedziałam, co słychać u Kaili. Nie wiedziałam, czy z Emmettem w porządku i jak jego sprawy z Leah i nie wiedziałam, dlaczego Ayden czegoś ode mnie chciał.

Zadzwonił do mnie wtedy w nocy, gdy wróciłam. Nie odebrałam. Rano, gdy zadzwoniłam do Gale'a, znów zobaczyłam nieodebrane połączenie. Wieczorem, po kłótni z babcią i mamą — kolejny raz. Wreszcie wyłączyłam telefon i na dobre wrzuciłam go do pudełka pod łóżkiem. Kiedyś trzymałam w nim listy, ale odkąd popłynęły z prądem rzeki, stało się puste. 

Tak więc dziś, po sześciu dniach rozstania, moja komórka znów spoczywała w kieszeni. Jeszcze jej nie włączyłam, ale zmusiłam się do jej wzięcia na wszelki wypadek. Mimo to nie przewidywałam komplikacji na ten wieczór. Plan był prosty — zamierzałam wręczyć Ilainowi prezent, zjeść jakieś ciasto i kiedy wszyscy zajmą się sobą, wrócić do domu. A potem zamknąć się w pokoju i nie wychodzić z niego, aż świat znów o mnie zapomni.

Stojąc pod bramą, poczułam nagły przypływ niepewności. Zacisnęłam ręce na małej torebeczce z prezentem i wzięłam głębszy oddech. Dasz radę, Lacey. Dasz radę.

Nie lubiłam niedokończonych spraw. Nie cierpiałam, gdy rzeczy stały pod znakiem zapytania lub rozpadały się samoistnie, a potem każdy się o to obwiniał i wszyscy byli smutni. Dlatego mimo tego, co się wydarzyło, zależało mi, by porozmawiać z Ilainem. Nie chciałam, żeby był smutny.  Jednak właśnie wtedy, gdy stanęłam pod jego bramą, a zapach kwiatów przedostał się do moich nozdrzy, właśnie wtedy doszło do mnie, że dzień urodzin nie był najlepszym momentem na taką rozmowę.

Refleksja ta zmroziła mnie. Tym sposobem, szukając jakiegoś najsensowniejszego rozwiązania, stałam w miejscu już od trzech minut, nie potrafiąc się zmusić, żeby wejść do środka, aż drzwi domu nie otworzyły się i nie zobaczyłam w nich Emmetta.

Gula podeszła mi do gardła. Nie odzywałam się do niego od prawie tygodnia, nie powiedziałam mu nawet, że odchodzę z pracy. Możliwe, że mnie nienawidzi.

Skuliłam się w sobie, gdy zatrzymał się dwa metry przede mną. Oddzielała nas jedynie mosiężna, czarna furtka.

— Hej — przywitał się. — Wchodzisz?

Jakaś pszczoła zabzyczała w kwiatku nieopodal. Spojrzałam na nią i pomyślałam, że chciałabym być teraz tą pszczołą, chciałabym schować się do kwiatka — albo nie — chciałabym odlecieć, z dala stąd, z dala od smutnej mamy, smutnej babci i smutnego Emmetta. Ale to Emmett bardziej przypominał tę pszczołę; przemieszczał się tak prędko i zawsze był pełen energii, a ja zawsze bałam się przed nim otworzyć, tak jak niektórzy ludzie bali się pszczół.

Pokiwałam głową. Em otworzył furtkę, a pszczoła odleciała gdzieś na drugi koniec podwórka.

 Westchnął, gdy zaczęłam człapać nieśmiało do środka, a potem... Potem mnie przytulił.

— Lays, bałem się, że coś złego się stało. Twoja babcia powiedziała mi i Kaili, że masz teraz trudny czas i żeby się nie martwić, ale i tak się martwiliśmy.

Stałam tak bezwładnie, owinięta jego ramionami. Aż wreszcie sama owinęłam go swoimi, bo nie chciałam żeby mnie puścił i zobaczył, jak szklą mi się oczy. Dziś moje oczy były obrazem serca  — bo choć chciałam mieć serce z kamienia, ono było ze szkła; tak łatwo było je stłuc i tak łatwo było się o nie skaleczyć.

— Przepraszam, Em.

— Nie przepraszaj. Po prostu uprzedzaj czasami, gdy zamierzasz znikać, żebyśmy w tym czasie nie zeszli na zawał.

Zaśmiałam mu się w ramię.

— Ładna koszulka — wymamrotałam łapiąc za materiał na jego plecach — czy to dla Leah?

— Cicho! — pisnął nagle i mnie od siebie odsunął, wciąż trzymając za ramiona. — Jesteśmy na obcym terenie. Tutaj imię Sama Wiesz Kogo jest zakazane.

— Voldemort? Myślę, że Leah zasługuje na trochę więcej.

— Spokojnie, to tymczasowe. — Machnął ręką, a ja rozszerzyłam oczy, bo tylko żartowałam i nie sądziłam, że naprawdę użyje takiego kryptonimu. — Dobra, chodźmy już może do środka, bo Ilain powinien być lada moment. Charlie wyciągnął go na deskę.

Jeśli spotkanie z Emem było stresujące, to jeszcze bardziej stresujące było spotkanie ze znajomymi Ilaina bez Ilaina. Kaili nie było, Em wspomniał, że źle się czuła, więc Em i Sally byli właściwie jedynymi osobami na przyjęciu, z którymi rozmawiałam częściej niż raz czy też dwa razy w życiu. Niestety na tę drugą nie potrafiłam normalnie spojrzeć, po tym, jak Faith wyrecytowała z jej pamiętnika najbardziej żenujące wpisy. Okropnie czułam się ze świadomością, że znam sekret, o którym teoretycznie nie powinnam się była nigdy dowiedzieć.

W domu Rushów były same najbliższe osoby, plus ja i Emmett (nie wiedziałam, do jakiej kategorii nas zaliczyć). Josie i Harper przygotowywały coś w kuchni, Zack i Skyler kłócili się o playlistę, a ja, Leah, Emmett i Sally przyczepialiśmy do napisu "STO LAT" ostatnie baloniki. Nigdzie za to nie widziałam Faith, choć nie wiedziałam w ogóle, czy Faith zaliczała się do kategorii najbliższych znajomych. Do czego uprawniało bycie we wspólnej grupie wsparcia? Wydawałoby się, że do wspierania, więc z pewnością Faith wiedziała o Ilainie dużo więcej niż ja. A z racji że wiedziała również o mnie dużo więcej niż Ilain, byłam ciekawa jak wiele on wiedział o mnie? Zakładając, że Faith była mu bliska, czy wszystko mu opowiedziała? Ale jeśli tak się stało, to dlaczego Ilain nadal mnie lubił? Czemu w ogóle Faith na tym zależało?

Z każdym kolejnym pytaniem dochodziłam do wniosku, że nic już nie miało sensu. Zresztą co z tego, skoro i tak nie powinno mnie to obchodzić? To, co wydarzyło się między mną Ilainem, było pomyłką i dobitnie zrozumiałam to, gdy tak znienawidzone uczucie rozczarowania zalało mnie po tym, co zrobił tydzień temu. Nigdy więcej nie chciałam się tak czuć — oszukana, zdradzona. Ludzie się nie zmieniali, ludzie kłamali; ja kłamałam, on kłamał, Faith kłamała. Wszyscy czasem kłamali. I nie chodziło o to, by ich za to winić. Ja po prostu nie byłam gotowa na kłamstwa.

Jeśli każde kłamstwo miało się kończyć kilkudniową izolacją i stratą buta, zdecydowanie nie byłam gotowa na kłamstwa.

— Dlaczego zwolniłaś się z pracy? — zapytała Sally, poprawiając kokardkę przy różowym baloniku.

— Musiałam ogarnąć trochę prywatnych spraw. — Wzruszyłam ramionami i spuściłam wzrok na ziemię.

— Szkoda. Jakoś pusto tak bez ciebie.

— Nie ma wam kto umyć podłogi?

Uśmiechnęłam się pod nosem, a ona zaśmiała się.

— Emmett ją myje, ale wszędzie zostawia mokre kałuże — wymamrotała, a potem westchnęła. Jej wzrok zawędrował do Ema i Leah, którzy śmiali się, zawieszając balony z przeciwnej strony.

Jakoś ścisnęło mnie w sercu na ten widok. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć? Przecież takie oczy należą wyłącznie do dziewczyny, dla której ktoś błyszczy. Popatrzyłam na roześmianego Emmetta i nagle zdałam sobie sprawę, że jego oczy są przeciwieństwem oczu Sally, a przecież obie ich pary były niebieskie. Ona miała ciemny, głęboki kolor, bo swoje uczucia skrywała na dnie ciemnego oceanu, jego oczy były zaś błękitnie niewinne — zawsze roześmiane, jak jego serce.

— Hej! Idą! — krzyknęła Josie. — Idą! IDĄ! Pod stół!

Przełknęłam ślinę, bo ze stresu zaschło mi w gardle. Sally zareagowała szybciej ode mnie: pociągnęła mnie za nadgarstek i zaciągnęła pod stół. Miała dobry refleks, myślałam, że tylko Emmett tak umiał. Ale jak widać nie tylko Emmett tak umiał, jak widać Sally i Emmetta łączyło więcej, niż którekolwiek z nich mogłoby przypuszczać.

Zapanowała grobowa cisza, niby nagła pustka w domu pełnym ludzi. Słońce przedzierało się przez zasłonięte żaluzje i łaskotało nas po karkach, jakby chciało krzyknąć "Tutaj! Tutaj się schowali!", ale Charlie i Ilain nie słuchali go, zajęci rozmową o jakimś mężczyźnie, którego zarówno imię jak i nazwisko było mi obce. Nagle przez ich śmiech przedarł się głos Faith, a ja poczułam, jak rozcina on na dwie części całą stabilność, jaką zebrałam w sobie na ten wieczór. Z jakiegoś powodu było mi smutno, że śmiała się z nimi i było mi też smutno, że oni śmiali się z nią. I nie wiedziałam już, która rzecz smuciła mnie bardziej.

— Niespodzianka! — krzyknął ktoś nierówno, a dopiero po tym kimś powtórzyliśmy to wszyscy razem. Wstałam za nimi i poruszyłam ustami, ale nikt nie usłyszał, że tak naprawdę nie wydobywa się z nich dźwięk.

Ilain był zaskoczony, uniósł brwi i w przerażeniu przekręcił głowę w bok. Dopiero potem dowiedziałam się, że nigdy nie miał żadnego przyjęcia niespodzianki i naprawdę nie miał prawa się go spodziewać.

Jego zakłopotany uśmiech i wzrok, który nie wiedział, gdzie zawiesić, stłumiły mój smutek. Cieszył się. Tak bardzo cieszyłam się, że się cieszył! Potem jednak zobaczyłam, jak ludzie podbiegają do niego i go ściskają, jak dają mu wszystkie te wymyślne prezenty, jaki jest dla nich ważny i jacy oni są ważni dla niego, ścisnęłam w rękach swój prezent i pomyślałam, że zupełnie nie pasowałam do tego obrazka. Może to był błąd; zapraszać mnie, a może to był mój błąd; zgodzić się przyjść.

Spuściłam zawstydzony wzrok i odsunęłam się w tył. Nie wiedziałam, co się ze mną działo, ale znów chciało mi się płakać, a nie chciałam płakać w urodziny Ilaina. Chciałam się z nim śmiać, chciałam życzyć mu wszystkiego najlepszego, żeby jeździł na jeszcze większej ilości wszystkiego, żeby jadł mniej frytek w pracy. Żeby poszedł na te wszystkie koncerty, o których opowiadał mi przez telefon. Tak bardzo chciałam podejść tam i mu to powiedzieć, ale nie potrafiłam. Zamiast tego żałośnie powstrzymywałam się od płaczu, nie wiedząc nawet, dlaczego chciało mi się płakać.

Może po prostu nie potrafiłam już nie być smutna. Może to było we mnie.

Nikt nie zauważy, że wyszłam, jeśli wyjdę przez taras. A gdy już ktoś się zorientuje, to może nawet się z tego ucieszy. Josie pewnie się ucieszy, przecież i tak mnie nie lubiła (przypomniałam sobie jej kłamstwo na imprezie). Może ulży też Charliemu, przynajmniej nie będzie musiał wciągać mnie na siłę do rozmowy. Faith ulży, gdy wyjdę, bo będzie mogła być sobą — bez niezręcznej byłej przyjaciółki spoglądającej jej na ręce.

Odwróciłam się i ukradkiem zaczęłam wycofywać się w stronę wyjścia.

— Lacey — głos Charliego w korytarzu — gdzie idziesz?

Zacisnęłam pięści. Rozluźniłam pięści. Uciekam Charlie, bo zaraz rozpłaczę się bez powodu, bo moje życie mnie przerasta i już sobie z tym nie radzę.

— Hej... — Obrócił się w moją stronę i zobaczył to (jak się rozpadam). — Co się stało? Chcesz pogadać?

— Muszę wyjść.

— Wyjdę z tobą.

Pociągnął nas na taras. Usiadłam pod ścianą, a on zrobił to samo, choć przecież obok nas stał stół z krzesłami. Myślałam, że zacznie robić mi przesłuchanie, ale niczego nie mówił, zamiast tego ze stoickim spokojem wpatrywał się przed siebie, jak gdyby czekał, aż sama zacznę mówić.

Zadziałało.

— Boję się — wydusiłam w końcu, bo zaczęło mi już być kompletnie wszystko jedno. — Chyba się nienawidzę.

Wyrwał źdźbło trawy wystające spomiędzy kostki brukowej i zaczął się nim bawić.

— Dlaczego?

— Nie ma sensu tego opowiadać.

— Zawsze jest sens.

Usiadł po turecku i popatrzył na mnie. Ja za to patrzyłam w niebo, w chmury, które układały się w pochyłe łuki. Wyglądały jak nakładające się na siebie pagórki.

— Są urodziny Ilaina. — Podwinęłam kolana do brody. — To jego uśmiech jest dziś najważniejszy, a gdybym zaczęła cokolwiek mówić, rozkleiłabym się jak dzieciak i wszystko zepsuła.

Na niebie przeleciał samolot. Przypomniałam sobie, że kiedyś zawsze do nich machałam. Machająca mrówka — wszystko co widzieli (a może raczej niekoniecznie) pasażerowie.

— Urodziny powtarzają się co roku. Za to dni, w których ktoś dochodzi do wniosku, że się nienawidzi, dla niektórych są ostatnie.

Parsknęłam.

— Przestań. Nie zabiję się przecież.

Wzruszył ramionami.

— Nie, żebym wpędzał cię do grobu. Po prostu... teraz tak mówisz. Jeśli nic nie zrobisz z tym, co cię gnębi, będzie tylko gorzej. Problemy z reguły nie rozpływają się w powietrzu. — Zawiązał sznurówkę czerwonego trampka na kokardkę. — Jeśli nie chcesz opowiadać wszystkiego, wybierz jedną rzecz i powiedz ją na głos, tą najbardziej uporczywą. Ulży ci.

Zamknęłam oczy. Łzy cofnęły się, a pagórki i samolot zastąpiła ciemność powiek.

— Czasami mam ochotę zniknąć. Nie umrzeć; zniknąć. Leżę i wyobrażam sobie, że rozpadam się na drobne pyłki i nagle to się dzieje, Charlie, nie ma mnie.

— Yhym... A wiesz, czego pragną ludzie, którzy odbierają sobie życie?

Też chcą zniknąć.

— Ja nie... — Pokręciłam uporczywie głową. — Nie, Charlie. Nie zrobiłabym tego.

— To, że tak myślisz, to już połowa sukcesu. Teraz odpowiedz tylko na pytanie, dlaczego. Dlatego, że chcesz żyć? Czy dlatego, że nie masz odwagi umrzeć?

Zagryzłam wargę. Odetchnęłam i schowałam twarz w dłoniach.

— Nie wiem.

Dłoń Charliego spoczęła na moim ramieniu i lekko je poklepała.

— Jeśli chcesz znać moje zdanie, to nie chciałbym, żebyś nie znikała — mówił lekko, tak lekko, jakbyśmy nie rozważali właśnie mojej wewnętrznej tragedii. — Po pierwsze dlatego, że chociaż nie znam cię dobrze, uważam cię za bardzo wartościową osobę. Po drugie, jestem pewny, że masz jeszcze całe mnóstwo rzeczy do zrobienia. No i, po trzecie, gdybyś nagle, tu i teraz, zaczęła rozpływać się w powietrzu, to byłoby dość przerażające, nie uważasz? Zobaczyć Lacey rozpadającą się na czynniki pierwsze... Te wszystkie tkanki i organy... Rany, miałbym traumę do końca życia!

Parsknęłam stłumionym śmiechem. W końcu odsunęłam ręce od oczu i na niego popatrzyłam.

Gdybym miała porównać do czegoś Charliego, porównałabym go do promyka słońca. Miał słoneczne włosy i słoneczny uśmiech, a jego oczy były czyste i świeże, były zielone i rwały się do słońca jak źdźbła młodej trawy, tak spragnione życia.

— No widzisz jak się pięknie szczerzysz? — Uniósł brew i też się zaśmiał. — Osoby, które naprawdę się nienawidzą, nie potrafią się tak uśmiechać. Może po prostu zabłądziłaś? Każdy czasami błądzi.

— Dzięki, Charlie. Myślę, że głównie przez nową pastę do zębów mój uśmiech tak wygląda, ale dzięki.

Oczywiście nie dziękowałam mu tylko za komplement. Ja to wiedziałam, on to wiedział. Nawet jeśli nikt tego nie powiedział.

— W takim razie nie zaszkodzi ci pochwalić się nim reszcie. — Kiwnął głową w stronę wejścia do środka. — Ilain to by pewnie zabił za taki uśmiech.

— Sugerujesz, że powinnam była sprezentować mu pastę?

— Sugeruję, że powinnaś sprezentować mu swój uśmiech. Nie wiem, czy wreszcie się zorientowałaś, ale on bardzo lubi twoje uśmiechy.

Odwróciłam zawstydzony wzrok. Charlie się ze mnie zaśmiał, ale ja powtarzałam tylko w myślach, że Ilain lubił moje uśmiechy, aż nieświadomie się uśmiechnęłam. Gdy wytknął mi to, przekraczając próg tarasowych drzwi, znów się zawstydziłam i zacisnęłam usta.

Z tarasu przeszliśmy do salonu. Wszyscy śmiali się z czegoś w kuchni. Ilain wyszedł z niej i zastał mnie z Charliem. Gdy na siebie spojrzeliśmy, spuściłam wzrok, wciąż jeszcze zaróżowiona. Ilain, Ilain, Ilain. Sto lat, sto lat, sto lat...

— Ojej, indyk się pali! Muszę was chyba zostawić samych — oznajmił  Charlie i minął kolejno mnie i Ilaina, przy czym mijając Rusha, poklepał go po ramieniu i szepnął mu coś na ucho. Rush szturchnął go i się zaczerwienił.

Popatrzyliśmy na siebie, a potem oboje spuściliśmy wzrok.

— Przyszłaś.

— Przyszłam. — Starałam się brzmieć normalnie, ale serce biło mi szybko, bo przede mną stał Ilain, Ilain, Ilain.

Ilain ma urodziny. Ilain mnie okłamał. Ilain sprawia, że serce bije mi za szybko. Ilain wszystko mąci. Ilain ma ładny śmiech. Ilain zna Faith z grupy wsparcia. Ilain.
                                                                                                                                    Ilain.
                                                                                                                                         Ilain.

Przez niego nawet moje my ś l    i   s
                                                                           i
                                                                               ę     s
                                                                                          y          i
                                                                                                p          ą.

Znów unieśliśmy oczy, ale tym razem nikt nie spuścił wzroku. Uśmiechnął się niepewnie. Miał taki uroczy, zakłopotany uśmiech. Równocześnie powiedzieliśmy:

— Przepraszam.

— Przepraszam.

Zaśmialiśmy się. Ilain, Ilain, Ilain.

Ilain błyszczy.

— Nie chciałem wtrącać się w twoje sprawy.

— Nie chciałam, żebyś się pieprzył.

Zaśmiał się, a jego śmiech, choć był cichy, rozbrzmiewał w całym salonie i rozbrzmiewał we mnie. Skąd się biorą takie śmiechy? Takie błyszczące, które przenikają do środka i rozjaśniają wszystkie twoje cienie, jak rzucona w ciemność zapałka?

Podeszłam do niego i chciałam mu coś powiedzieć, ale kiedy tak na mnie patrzył, z tym uśmiechem, jakoś skończyły mi się słowa.

— Wszystko w porządku?

— Tak, ja tylko... — Wzruszyłam ramionami. — Chciałam tylko... Życzyć ci ogólnie... Tego i... — głośno przełknęłam ślinę. — ...i tamtego...

— Dziękuję, Lacey. — Jego uśmiech tylko się powiększył. — Właśnie tego i tamtego potrzebowałem.

Brawo, Lacey, znowu wymiatasz. Już nawet zdrowia, szczęścia i pomyślności brzmiałoby lepiej.

Co za głupek. Śmiał się ze mnie swoim śmiechem, tym przenikliwym i jasnym. Oczy miał takie jasne, takie jego. Ilain był cały jasny, był bezchmurny; tylko błękitne niebo i słońce. A ja właśnie potrzebowałam słońca i bezchmurnego nieba.

Gdy podeszłam bliżej, był zdezorientowany, a kiedy przytuliłam go i oparłam głowę na jego klatce, zdziwił się chyba tak bardzo, jak ja sama, i zaniemówił.

Przynajmniej miałam nadzieję, że to dlatego się nie odzywał.

— Powiedz coś, bo mi głupio.

Objął mnie wreszcie, jedną z dłoni wplatając w moje włosy, a drugą opierając na talii. Był taki ciepły. Pomyślałam, że mógłby mnie już zawsze tak trzymać.

— Dobrze, tylko się nie odsuwaj.

Pokiwałam głową. Nachylił się bliżej mojego ucha i szepnął:

— Chciałbym cię już nigdy nie puszczać.

Nie chciałam, żeby tak się stało, ale wszystko jakby we mnie rozkwitło, więc uśmiechnęłam się, choć nie mógł tego zobaczyć, bo twarz miałam schowaną w jego koszulce.

— Musisz, bo indyk się przypala — udało mi się tylko wymamrotać.

Zaśmiał się, a jego oddech połaskotał mnie w szyję.

— Naprawdę wierzysz w to, że ktoś zrobił indyka?

— ILAIN! Indyk się przypala! — Em wtargnął do pomieszczenia jak oparzony. — Jak wyłącza się pie... Eee...

Poczułam jak cała sztywnieję. Nie odwróciłam się. Ilain jak gdyby nigdy nic delikatnie się odsunął, by spojrzeć na Ema, ale wciąż obejmował mnie w pasie.

— Co? Naprawdę zrobiliście indyka?

Em nic nie odpowiedział. Em się zawiesił. Em na pewno się na nas gapił.

Uniosłam na niego przestraszony wzrok i widziałam to: Em myślał, że bawię się Ilainem.

Odchrząknął i już na mnie nie patrzył. Wskazał za siebie kciukiem. Patrzył się tylko na Ilaina.

— Tak. I potrzebujemy twojej pomocy.

Ilain westchnął. Puścił mnie i ruszył do kuchni. Em stał w tym samym miejscu, w którym stał. Nie patrzył się na mnie.

Tylko nie to. Ja nie chcę wykorzystywać Ilaina, Emmett! Wtedy, na początku pracy, ja naprawdę kłamałam. Nie chcę podwyżki. Nie chcę się podlizywać.

Chciałam to powiedzieć, ale zdążyłam wydukać:

— Emmett, tylko nie myśl sobie...

A on przerwał mi:

— O co tu chodzi? Poważnie. Od kiedy ty i Ilain...

Zerkał na mnie wyczekująco. Był inny. Przecież Emmett nigdy nie mógł być zły, dlaczego on się tak na mnie patrzył?

— Ja nie wiem. Nie odpowiem ci, bo ja sama muszę sobie wszystko uporządkować i...

— Mam nadzieję, że to nie jest twój sposób na bezproblemowy powrót do pracy, co?

Ała. Szybko wciągnęłam powietrze. Czy on naprawdę wierzył, że byłabym w stanie to zrobić?

— Zwariowałeś? Emmett, przecież ja... Ja taka nie jestem.

Rozłożył ręce.

— To jaka jesteś? Jeśli to nie przekręt, to dlaczego nawet słowa nie powiedziałaś o tym mi ani Kaili?

Bałam się. Ja tylko się bałam. Bałam tego, co zaczynałam czuć do Ilaina. Bałam tego, że przywiązywałam się do Ema i Kaili.

— Ja po prostu... Nie umiem rozmawiać o takich rzeczach, Em. To naprawdę skomplikowane.

— Świetnie! Ale o Leah już umiesz rozmawiać. — Parsknął, a ja skuliłam się w sobie. — Zawsze rozmawiamy o mnie, ale ty nigdy nie chcesz powiedzieć niczego o sobie... — Spojrzał na mnie, ale jego złość nie była już złością. Była smutkiem. — Nie wiem już, jaka jesteś, Lacey, bo nawet nie chcesz, żebym się dowiedział.

Coś mnie zakuło, gdy tak stał i na mnie patrzył, tym wzrokiem smutku, wzrokiem rozczarowania. Chciałam przeprosić i przestać wreszcie kłamać. Powiedzieć mu o wszystkim — o tym, co mnie zniszczyło, o tym, czego się boję. Ale gdy otworzyłam usta, nie potrafiłam już nic z siebie wykrztusić.

— Emmett! Miałeś naszykować sos! — rozległo się wołanie Leah z kuchni.

Em zacisnął usta w linię. Odwrócił się i nie obejrzał za siebie.

♪♫♪

Za każdym razem, gdy pojawiały się we mnie kolory, jakiś ciężar znikąd spadał na mnie, a wszystkie one rozpływały się, jak farby z pędzla, gdy malarz zanurzy go w wodzie. I może tak było, może mój obraz zawsze rozmywał się, gdy ktoś chciał domalować do niego jakiś ostatni detal. Może Bogu trzęsła się ręka i gdy już wszystko było dobrze, nieopatrznie strzepywał z pędzela kropelki wody, przypadkiem zsyłając na mnie kolejne kłopoty.

Mój humor się zepsuł, choć bardzo nie chciałam, żeby było to widać. Wolałam się śmiać,  uśmiechać. Przecież Ilain miał urodziny! Przecież Ilain bardzo lubił moje uśmiechy...

Zadanie to stało się trudniejsze, gdy impreza urosła. Do tej pory mogłam udawać, że nie ma Faith albo że nie widzę oskarżycielskiego wzroku Ema. Ale gdy w salonie pojawiło się przynajmniej piętnaście w ogóle nieznanych mi twarzy, jedynie bardziej się zestresowałam. Harper zadzwoniła po swoich znajomych, a okazało się, że znajomi Harper mają znajomych i tym sposobem znalazłam się w środku wielkiego bałaganu.

Muzyka dudniła, alkohol lał się strumieniami, no i ja — siedząca samotnie na kanapie i obserwująca to wszystko z coraz większym niepokojem. Sięgnęłam po drugą dziś puszkę piwa, którą zostawiłam na komodzie, i rozglądałam się gorączkowo, w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy. Od dwóch godzin zbierałam się, żeby porozmawiać z Ilainem, ale za każdym razem, kiedy chciałam cokolwiek powiedzieć, obok nas pojawiał się ktoś jeszcze i odciągał Rusha na drugi koniec domu. Nie byłam zbyt dobra w bezpośredniości, więc wiedziałam, że póki okazja sama się nie nadarzy, nie dam rady się wysłowić. Nie umiem odciągać ludzi na bok i prosić o chwilę rozmów w cztery oczy. Lacey Gabriels oficjalnie straciła wszystkie swoje społeczne umiejętności — zostało jej tylko samotne picie piwa.

Nagle miejsce obok mnie się zapadło. Gdy spojrzałam w bok, ujrzałam Sally — szczerze powiedziawszy, wyglądała jak chodzące nieszczęście.

— Myślisz, że wyglądam jak dzieciak? — zapytała, patrząc w jakiś odległy punkt w salonie.

Popatrzyłam na jej dwa warkoczyki, dodające jej plus dziesięć punktów do słodkości.

— Nie — skłamałam — dlaczego pytasz?

— Wydaje mi się, że chłopcy wolą starsze, a ja wyglądam jak dzieciak i dlatego nikt mnie nie chce. — Oparła łokcie o kolana, a na dłoniach podbródek.

Nie mogłam na to patrzeć. Boże, przecież ona mówiła o Emie! Tak mi głupio. Tak mi przykro. Ale to nieważne, liczyło się to, że przecież musiałam ją jakoś pocieszyć.

— Żartujesz? Przecież w młodości siła, co z tobą, dziewczyno?

— Staram się i staram, ale on w ogóle na mnie nie patrzy! — jęknęła w końcu.

— Kto? — Nie mogłam przecież się przyznać, że wiem.

— Nie udawaj, wiesz kto. Wszyscy wiedzą, jestem zbyt oczywista i zbyt żałosna.

— Czyżby Emmett?

— Skąd wiesz?! — Podniosła się nagle, uderzając się o jakiś mebel. Wydała syk bólu, po czym poprawiła jakąś wazę, którą w przypływie paniki, nieomal wywróciła. — Powiedziałam tak tylko dlatego, żebyś zaprzeczyła!

Zasłoniłam się rękami. Wyglądała na tak przerażoną, jakby miała mnie walnąć.

— Przepraszam! Przepraszam! Strzelałam tylko!

Ale ona już nie była przestraszona — tym razem była już tylko przygaszona. Nie sądziłam, że aż tak szybko można zmieniać nastroje.

— Nie mów nikomu... — spojrzała na mnie kątem oka — okej?

— Oczywiście, u mnie masz to jak w banku.

— Lacey, muszę się napić. Inaczej ten wieczór będzie fatalny. — Pokręciła głową nerwowo. — Chodź, napijemy się wódki.

— Nie jestem pewna, czy to dobry...

— Oj, no przestań. Trzeba było nie zgadywać, a tak, to mnie dobiłaś. Teraz już się nie wywiniesz, no chodź, tylko jeden.

Niestety — to nie był tylko jeden.

Pół godziny później, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, byłam nawalona jak szpadel.

— Za mamusię! — krzyczała Sally, wznosząc ze mną na stole toast z kubków, do których nalałyśmy sobie jeszcze więcej wódki. Tak się złożyło, że gdzieś zgubiłyśmy kieliszki.

— Za tatusia! — odwrzasnęłam, a potem zderzyłyśmy się trunkami.

Gdzieś w tle poleciało Explosion.

— O BOŻE, LACEY! To nasza piosenka! — Sally odłożyła kubek na bok, ale zapomniała, że stół się kończył, przez co naczynie roztrzaskało się o podłogę.

— Ale, Sally! My nie mamy piosenki! — Z trwogą charakterystyczną jedynie dla pijanej Lacey Gabriels złapałam ją za ramiona.

— No to już mamy! — Wstała i pociągnęła mnie za ręce. Zachybotałam się i prawie zrzuciłam nas obie ze stołu, ale jakimś cudem udało nam się odzyskać równowagę. Zaczęłyśmy się śmiać jak opętane.

Rytmiczne dudnienie okazało się zadziałać nie tylko na nas dwie. Wszyscy jak jakieś zgrane cyborgi zaczęli śpiewać starą, ale kultową już piosenkę. A może tylko nam się wydawało? W każdym razie Sally była tym tak oczarowana, że zaczęła piszczeć i skakać. Oczywiście ja razem z nią, bo kto przejmowałby się trwałością stołu?

— Dawać, dziewczyny! — zarechotał jakiś chłopak z dołu.

Sally puściła mu buziaka, po czym obróciła się wokół własnej osi. Ja pokazałam mu środkowy palec, a potem zrobiłam to samo co ona.

— Zdejmijcie je! — usłyszałam gdzieś znajomy głos.

Znów złapałyśmy się z Sally za ręce i zaczęłyśmy się wspólnie obracać. Zobaczyłam zbliżających się do nas niebezpiecznie Emmetta i Ilaina.

— Chodźcie do nas! — wrzasnęłam i pomachałam im ochoczo. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale z jakiegoś powodu nie wykazali tyle samo entuzjazmu.

— Sally! — zawołał nerwowo Emmett. — Złaź stamtąd!

— Daj nam się bawić, Emanuelu — zakpiłam i pokazałam mu język.

Niestety mnie zignorował. Sally, gdy go zobaczyła, uśmiechnęła się rozmarzona.

— Emusiu! — Podeszła na krawędź stołu. — Jednak po mnie przyszedłeś!

Em kuł żelazo póki gorące. Złapał ją w pasie, uprzednio wskoczywszy na krzesło, i ignorując wszelkie protesty, zaczął ściągać z powrotem na ziemię.

— Uciekaj, Lacey! To pułapka! — zdążyła zawyć Sally, nim przed oczami nie pojawił mi się Ilain.

— Chodź tu, Lacey, nie słuchaj jej. — Wyciągnął do mnie rękę. Wyglądał na trochę znerwicowanego. Ruszyłam w jego kierunku. Uśmiechnął się z ulgą. Pokazałam mu język i zawróciłam, by zeskoczyć z przeciwnej strony.

— Po moim trupie!

Biegłam sobie i biegłam. Skręciłam do jakiegoś pokoju, a potem szybko schowałam się za drzwiami. Tu mnie w życiu nie znajdzie!

Nagle usłyszałam, że dzwoni mi telefon. Spanikowałam, bo przestraszyłam się, że zwrócę sygnałem uwagę Ilaina. Dzwonił Ayden. Ściągnęłam brwi i odrzuciłam połączenie.

Wkrótce sytuacja się powtórzyła. Nie wytrzymałam i ze złości odebrałam.

— Nie dzwoń do mnie! Próbuję się schować!

— Lacey — był wyraźnie zaskoczony — odebrałaś!

— Czego chcesz, durniu?

— Czy ty jesteś pijana?

— Sam pewnie jesteś, skoro dzwonisz do swojej byłej! Jestem na imprezie i świetnie się bawię bez ciebie.

— Jesteś pijana... — Westchnął. — Wszystko w porządku? Może lepiej odwieźć cię do domu?

— Nie. Doskonale bawię się na domówce u Ilaina Rusha! A ty nie, bo ciebie nikt nie zaprosił. Nienawidzę cię, Ayden... — zaczęłam płakać.

Dłuższą chwilę nic nie odpowiadał. A ja naprawdę szlochałam mu do słuchawki.

— Lacey, podaj mi adres. Odwiozę cię do domu.

— Nie chcę cię widzieć!

— Proszę.

Pociągnęłam trzy razy nosem. Podałam mu adres, a potem skuliłam się na podłodze i zaczęłam płakać jeszcze bardziej.

— Nie płacz tylko, za chwilę odwiozę cię do domu. Zaraz przyjadę.

Pokiwałam głową i pociągnęłam nosem. Mój nierówny oddech i strach sprawiały, że jeszcze bardziej niż wcześniej wszystko dookoła zaczęło się rozmazywać. I zwalniać. I...

— Ayden...

— Tak?

— Pamiętasz jak oglądaliśmy gwiazdy i powiedziałeś mi, że mnie kochasz?

Milczał kilka zbyt długich sekund.

— Pamiętam.

— Ja też. Ale bardzo chciałabym zapomnieć. — Rozłączyłam się.

Siedziałam na ziemi jakieś dziesięć minut, zanim się podniosłam. Gdzie się wszyscy podziali? Ilain chyba przestał mnie szukać. W tym czasie przestałam płakać. Przypomniałam sobie, że zapomniałam dać Ilainowi prezent, ale nie pamiętałam, gdzie go wcześniej położyłam. Może na tarasie?

Chwiejnym krokiem wyszłam na dwór, przez jakieś tylne drzwi, których wcześniej nie zauważyłam. Okrążyłam cały dom, minęłam nawet basenik Primrose, i nie wiadomo kiedy, znalazłam się na samym początku. Kręciło mi się w głowie i chciało mi się spać. Usiadłam na schodach przed domem i schowałam twarz w dłoniach.

Usłyszałam jakiś grzechot. To auto zatrzymujące się na drodze.

Podniosłam zmęczony wzrok, gdy Ayden zamykał za sobą drzwi. Szybko mnie zauważył i pośpieszył w moją stronę.

— Wstawaj — poprosił i wyciągnął w moją stronę obie dłonie.

Nie złapałam za nie, ale podniosłam wzrok na jego oczy. Na moje czarne niebo.

— Zawsze wiedziałam, że twoich oczach jest ciemność, wiesz? Ale zanim sama jej nie poczułam... Nie wierzyłam, że tam w środku też taki jesteś — odparłam łamanym głosem.

Zastygł. W ciszy patrzył się na mnie, a ja patrzyłam na niego, po raz pierwszy od dawna nie czując strachu ani złości, a zwyczajny smutek. Zwyczajny żal, wobec wszystkich bolesnych chwil, które się wydarzyły i wszystkich dobrych, które mogłyby się wydarzyć, gdyby nie te złe.

— Nigdy ci nie wybaczę. Za każdym razem, kiedy patrzę w lustro, przypomina mi się tamten wieczór. Odebrałeś mi wszystko, Ayden. — Wstałam i gdy staliśmy na przeciwko siebie, lekko go popchnęłam. — Oddaj mi to. — Walnęłam go pięścią w klatkę, ale nie miałam sił, żeby zrobić to mocno. Wkrótce szloch odebrał mi nawet jej resztki. — Oddaj...!

Poczułam jak jego ręce oplatają mnie niepewnie, a potem przyciągają do jego klatki. Znałam to bicie serca, tak dobrze je znałam. Przecież tyle razy usypiało mnie do snu.

— Puść mnie, Ayden. — Wyślizgnęłam się z jego rąk. — Wracam do środka.

Odwróciłam się i chwiejnym krokiem podążyłam do drzwi. Gdy stałam już w przejściu, obróciłam się przez ramię.

Wciąż stał w tym samym miejscu, ale oczy zaszły mu łzami.

— Też płakałam. Teraz twoja kolej. — Zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Gdy weszłam do środka, trafiłam na Faith. Wyglądało to tak, jakby stała przy drzwiach i podsłuchiwała.

— A ty co tu robisz? — zapytałam jak gdyby nigdy nic.

— Czy to był Ayden? —  Wyjrzała ukradkiem za drzwi. Miała przerażoną minę.

— Tak, to ten dupek. Skoro już się tu wszyscy zebraliście, żeby zniszczyć mi życie, może chociaż ciebie podrzuci do domu? — Poklepałam ją po ramieniu i chciałam wyminąć, ale wtedy złapała mnie za rękę.

— Chodź — zaczęła mnie gdzieś ciągnąć — Pani Pijanej już podziękujemy.

— Chyba tobie podziękujemy! Puszczaj!

— Mi podziękujesz jutro... — Westchnęła.

Ciągnęła mnie do oporu, aż wreszcie ruszyłyśmy na schody. Nagle z góry zbiegł Ilain. Jego oczy zabłyszczały, gdy mnie zobaczył, ale nie wiedziałam czy to dobrze, czy źle.

— Boże, gdzie ty ją znalazłaś? — Faith mnie puściła, ale teraz trzymał mnie za rękę Rush. Co ja, jakaś lalka?

— Nie chcesz wiedzieć. Weź ją już po prostu na górę.

Spojrzał na mnie, a potem na nią, nieco rozdartym wzrokiem.

— Myślisz, że będzie potrzebowała miski?

Faith pokręciła głową.

— Prawie nigdy nie rzyga i nie ma kaca. Ta zawodniczka jest ze stali, gdy chodzi o konsekwencje, ale głowy nie ma za grosz.

— Hej! Ja tu jestem! — odezwałam się oburzona.

Faith mnie zignorowała i zeszła na dół. Zostałam z Ilainem, który spojrzał na mnie i uśmiechnął się na wpół zmartwiony, na wpół rozbawiony.

— Widzę, że jesteś, Jaskółko Snu Letniego.

Zrobiłam zdziwioną minę.

— Jaskółko czego?

Pokręcił głową i westchnął. Pociągnął mnie za rękę w stronę swojego pokoju, ale stanęłam jak wryta i spojrzałam na niego groźnie.

— Nie zaciągniesz mnie do łóżka. — Cofnęłam się. — Nie jestem taka łatwa.

Zaśmiał się i przetarł dłońmi czoło, a potem włosy.

— Nie wątpię, Lacey — uniósł brwi — to akurat ostatnia rzecz, o jaką można cię posądzić. Idziemy spać.

— Ja nigdzie nie idę.

— Dlaczego? Nie lubisz mnie?

— Lubię. — Przewróciłam oczami. — Chodź tu, Ilain. — Pociągnęłam go za rękę.

Byliśmy teraz tak blisko siebie, że gdybym przesunęła głowę o dziesięć centymetrów do przodu, zetknęłaby się z jego klatką.

— Pocałuj mnie. — Stanęłam na palcach i spojrzałam mu w oczy.

Widziałam konsternację malującą się na jego twarzy. Sięgnął dłonią do moich włosów i odgarnął mi je za ucho.

— Nie chcesz tego — uśmiechnął się smutno — jesteś bardzo pijana, Lacey.

Odsunął się i pociągnął mnie za rękę, a ja byłam taka zaskoczona, że aż poszłam za nim. Gdy zamknął za nami drzwi, stanęłam na środku pokoju i wyjrzałam przez okno. Było już tak ciemno, że księżyc wychylił się, żeby sprawdzić co u nas słychać. Ilain nie chce mnie całować, księżycu — odpowiedziałam mu w myślach. Pokój tonął w jego blasku.

— Nie chcesz mnie, Ilain?

— Nie zadawaj głupich pytań. — Usłyszałam szelest odkrywanej pościeli. — Chodź, połóż się tutaj.

— Nikt mnie nie chce, Ilain. — Wciąż stałam w tym samym miejscu. — Nie jestem wystarczająco dobra.

Szelest ustał. Usłyszałam za sobą kroki i nagle Ilain znalazł się naprzeciwko mnie.

— Jesteś więcej niż wystarczająca. — Oplótł mnie dłońmi w pasie. — Nie pozwól sobie wmówić, że jest inaczej. — Schylił się i pocałował mnie w czubek głowy. — Nigdy.

— Błyszczysz, Ilain, wiesz? — wymamrotałam i wtuliłam się w niego. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął głaskać po włosach.

— Co ty znowu opowiadasz? Ależ ja jestem całkiem matowy.

— Ale nie tak naprawdę, głupku. — Uderzyłam go lekko głową w klatkę. — Dla mnie błyszczysz.

Westchnął.

— Musisz iść spać. Coraz bardziej chciałbym cię pocałować.

— No dobra, no to chodźmy. — Pociągnęłam go za rękę, aż dotarliśmy do łóżka, na którym ja usiadłam, a on nade mną stanął i się patrzył.

— Dobranoc. — Uśmiechnął się. W końcu ruszył w stronę wyjścia.

— Nie! Nie możesz. — Wstałam i szybko go dogoniłam. Objęłam go od tyłu i oparłam czoło o jego plecy. — Boję się, zostań ze mną.

— Czego się boisz? — zapytał tylko.

— Ciemności. I samotności.

Staliśmy tak dłuższą chwilę. Wyglądało na to, że Ilain rozważa moją prośbę. Trochę długo mu z tym schodziło, więc postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce. Dłońmi próbowałam objąć jego kark, a nogami jakoś się odepchnąć, żeby udało mi się wejść mu na plecy.

— Ty małpo. — Odwrócił się, udaremniając moje starania. Spojrzał mi w oczy. Miał taką smutną minę. Och, Ilain, nie błyszcz tak smutno.

Poczułam, jak jego dłonie sadowią się na mojej talii i pod kolanami. Nim się zorientowałam, trzymał mnie na rękach. Zadowolona z takiego obrotu spraw, oplotłam jego szyję rękami i się w nią wtuliłam. W milczeniu zostałam eskortowana do łóżka, gdzie Ilain położył mnie i przykrył kołdrą, a potem sam położył się obok, tyle że na kołdrze, i na mnie patrzył.

— Też dla mnie błyszczysz, Lacey — szepnął i spojrzał mi w oczy. — Już od dawna.

— A ja kocham twoje oczy Ilain — oznajmiłam zamiast tego, a potem wysunęłam się spod kołdry i przywarłam do niego ciałem tak, że twarz schowałam w kąciku jego szyi, a jedną z nóg przerzuciłam mu przez pas. — Ale trochę się boję.

Słyszałam, że Ilain na chwilę wstrzymuje oddech. Jego nierówne bicia serca przebijało mi się do uszu. Bum, bum, bumbumbum, bumbum, bum.

— Czego się boisz? — Objął mnie i głaskał po plecach.

— Ciebie.

Nagle się zatrzymał. Cofnął rękę.

— Mnie?

Żadne z nas nic nie mówiło. Wreszcie westchnęłam i się podniosłam. Chciałam spojrzeć mu w te piękne oczy. Patrzyły na mnie, a w nich pytania bez odpowiedzi.

— Tak — odparłam w końcu. Usiadłam na nim okrakiem i nachyliłam się, żeby wciąż patrzeć mu w oczy. — Boję się, że się w tobie zakocham, Ilainie Rushu.

Patrzył na mnie długo, aż wreszcie jego zszokowane spojrzenie zamieniło się w ciepłe i łagodne, a na jego usta wstąpił uśmiech, który mimo że pełen smutku, był piękny.

— Niczego nie pragnąłbym bardziej niż tego, Lacey Gabriels.

Schyliłam się delikatnie, lecz wtedy to on podniósł się i przewrócił mnie tak, że teraz ja byłam pod nim. A potem mnie pocałował.

Zamknęłam oczy i wplotłam dłoń w jego włosy, drugą błądząc po szyi. On obejmował mnie w pasie, równocześnie gładząc mój policzek. I pomyślałam nagle, że już wiem, do czego jestem stworzona: do całowania Ilaina Rusha.

Wreszcie schował twarz w mojej szyi i westchnął.

— Proszę, pamiętaj to jutro — szepnął błagalnie. — Proszę, Lacey.

— Przecież nie mogę wyrzucić cię z głowy  — oznajmiłam, głaszcząc jego włosy — jak miałabym zapomnieć?

Nic nie odpowiedział. Zszedł ze mnie i położył się obok, przywierając klatką do moich pleców. Odsunął moje włosy z szyi i pocałował mnie w kark, a ja wtuliłam się w niego i splotłam nasze ręce.

Tylko ja, on i księżyc.

___________________

....Ta dam!

O rany, zapomniałam już jak długi jest ten rozdział - ponad 6500 słów! I zapomniałam, co zwykle pisałam pod rozdziałami. W sumie zwykle był tu cały miszmasz pierdół XD

Nie mogę uwierzyć, że wreszcie zobaczyliście ten rozdział! Jest dla mnie ważny, bo dzieje się w nim tak dużo i pozwolił mi on oddać dobrze stan, w jakim aktualnie znajduje się psychicznie Lacey. Uwielbiam pisać o emocjach, a już najbardziej lubuję się w monologach wewnętrznych bohaterów i cieszę się, że w miarę ewolucji książki postać Lacey otworzyła mi sobą całą gamę uczuć, rozterek i nierzadko gorzkich emocji, na których mogę się skupić.

Nie sądziłam, że aż tak stęskniłam się nie tylko za Wami, ale też za całą tą historią! Zapomniałam już, jak bliskie mojemu sercu są wszystkie postacie GZKI. Zawdzięczam to chyba temu, że stworzyły się one całkiem samodzielnie — na każdego miałam tylko zarys zamysłu, aż nagle sami ożyli, każdy po kolei.

Co Wam się najbardziej podobało w rozdziale? A co Was zaskoczyło?

Możecie pisać tutaj albo podyskutować wspólnie na twitterze (a właściwie już "X"... Nigdy się nie przyzwyczaję, tragedia! ;-;). Mój nick to --> evilcatt <-- . Ostatnio podałam zły, ale dziękuję, gdyż słusznie mnie poprawiono XD Cokolwiek przyjdzie Wam do głowy odnośnie książki, użyjcie #GZKI a na pewno zajrzę, bo jestem zawsze maksymalnie podekscytowana wszystkimi waszymi przemyśleniami!

A żeby utrzymać dobrą passę, widzimy się dokładnie za tydzień, w środę 9.08 o 11:00! Tylko ostrzegam — następny rozdział może być zupełnie inny niż oczekujecie... Wchodzimy w naprawdę grząski grunt.

Do następnego!

Evil ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro