27. »Czasem tęsknię«
— Na pewno nie chcesz ich odłożyć?
Popatrzyłam na trzymany w dłoniach bukiet i zdobyłam się tylko na nerwowy śmiech. Co było gorsze?
a) patrzenie na stokrotki przez cały spacer i zastanawianie się nad osobą, która mi je dała
b) tego rodzaju spojrzenia mamy i babci spowodowane widokiem Ilaina
— Nieee... — odparłam trochę przesadnie wysokim tonem. — Nie ma sensu się wracać...
— Czyli idziemy? — Uniósł brwi, podrapał się po karku i lekko się uśmiechnął.
Mój wzrok podążył za jego dłonią. Wciągnęłam szybciej powietrze, bo było mu naprawdę bardzo do twarzy w tej koszuli w kratę. Potem odwróciłam głowę, zastanawiając się, dlaczego w ogóle zwróciłam na to uwagę.
— Ja tak. Ty za to chyba jedziesz. — Kiwnęłam na leżącą obok jego nogi deskorolkę.
— A może dla odmiany ty masz ochotę się przejechać? — Poszerzył uśmiech, więc tym razem skupiłam się na jego ustach.
W wielu kwestiach przypominał starszego brata, ale z czasem zauważyłam, że chociażby uśmiechem wyraźnie się od siebie różnili. Uśmiech Gale'a był przesadnie doskonały. To trochę tak, jakby przez całe życie chodził w nałożonej na niego w Photoshopie warstwie wybielającej. Ilain może nie wyróżniał się z tłumu nadzwyczajnym uzębieniem, miał jednak w swoim uśmiechu coś szczerego, jakąś iskrę ekscytacji, przez którą odnosiło się wrażenie, że z każdym uniesieniem kącików ust rzucał ci nowe wyzwanie.
Dziś tym wyzwaniem było spędzenie wspólnego popołudnia. Tak po prostu, sam na sam. Bez haczyków.
I to chyba ten brak haczyków był tu najgorszy; czułam się niepewnie, bo dotychczas większość naszych spotkań mogłam usprawiedliwić zakładem (albo miłością do kawy). Tym razem, mimo wszystkiego, co wydarzyło się dziś rano, na spotkanie zgodziłam się sama. Nikt mnie nie zmuszał, nikt nie przykładał mi pistoletu do głowy ani nie groził dożywotnim zakazem spożywania kofeiny. To wyłącznie moja decyzja.
Co nie zmieniało faktu, że nie byłam na nią do końca przygotowana.
Odchrząknęłam.
— Skąd ci to znowu przyszło do głowy? — Zmarszczyłam brwi i raptownie przerzuciłam wzrok na przestrzeń za nim. Chmury wydały się dziś interesujące wyjątkowo bardziej niż zwykle.
— Myślę, że byłoby śmiesznie cię nauczyć. — Odgarnął włosy z czoła, ale wydało się to zupełnie bezskuteczne, bo nagle jedno z pasm powróciło na swoje miejsce i znów prawie wpadło mu do oka. Tego, które było niebiesko-brązowe.
— A skąd wiesz, że już nie umiem? — wymamrotałam, zastanawiając się, który z kolorów w jego tęczówce przeważał.
— Nie umiesz. — Zaśmiał się i wskoczył na deskę, a wtedy jego oczy całkowicie zniknęły mi z pola widzenia. Wraz z nimi ten wkurzający, wpadający w nie kosmyk.
Ostała się jedynie myśl, że przeważał kolor niebieski.
— Gdybyś umiała, bywałabyś w skateparku.
Otworzyłam usta, żeby mu odpowiedzieć, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że nie wiedziałam nawet, o czym mówił. Wyglądało na to, że oczekiwał jakiejś odpowiedzi, więc w przypływie nerwów wymusiłam uśmiech, by ukryć, że od kilku sekund prawie go nie słuchałam.
I wtedy to do mnie doszło — przed chwilą zadeklarowałam, że umiem jeździć na pieprzonej deskorolce.
Brawo, Lacey!
Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Szczerze mówiąc,odkąd nauczyłam się jeździć na rowerze, nigdy nie miałam w rękach niczego z większa ilością kółek niż dwa. Pewnie nie palnęłabym takiej głupoty, gdybym zwracała większą uwagę na to, co Ilain mówi, zamiast na to, jak wygląda.
Emmett miał rację. CZERWONKA naprawdę była wolna od niedoskonałości. Chętnie złożyłabym szczegółową skargę do Departamentu Do Spraw Komplikacji Mojego Życia, o to, dlaczego jedyną osobą, która potrafiła się do mnie zbliżyć w tak ekspresowym tempie był (jak na złość) przystojny chłopak w moim wieku, ale nie było na to czasu. Musiałam jakoś się wykaraskać z tego, w co się wplątałam, a przyznanie się do czegoś, co nadmuchałoby ego Ilaina do granic możliwości, nie wchodziło w grę. Jak to mówią, jeśli powiedziało się A, trzeba powiedzieć B.
Słyszałaś, Lacey? Od tej pory umiesz jeździć na desce.
Wczuwając się w nową rolę, wyzywająco skrzyżowałam ramiona na piersi, ale wtedy Daisy przyśpieszyła i wyrwała jedną z moich rąk do przodu. W efekcie zamiast nonszalancko, wypadłam raczej komicznie.
— Mogę przecież umieć i nie lubić tam chodzić. — Miejmy nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy tego sprawdzić.
Przełożyłam smycz do drugiej ręki i przyśpieszyłam tempa, bo sposób przemieszczania się Ilaina (czytaj zasuwanie tuż obok na czterech kółkach) w zawrotnym tempie pobudził w Daisy ochotę na jogging.
— Czyli umiesz?
Szybki chód przerodził się w trucht. Przyśpieszony oddech pomógł mi zrozumieć, że moje kłamstwo i tak nie miało żadnej przyszłości. Nie, gdy miało się do czynienia z kimś, kto jeździł tak dobrze jak on.
Postanowiłam obrócić wszystko w żart.
— Nie, Ilain! — przyznałam trochę za głośno, chcąc przebić się przez turkot kółek. — Wrabiałam cię!
— No właśnie, Jaskółko, no właśnie! — mówił, wcale nie wydając się przy tym zaskoczony. Ponad to w ogóle nie przejmował się gwałtownie zwiększającą się prędkością. Wykorzystał to, że zniesiona przez ciągnącego psa zboczyłam na lewą stronę chodnika i przeskoczył krawężnik, by już po chwili sunąć tuż po mojej prawej. — Jesteśmy z dwóch różnych światów! Ty z krainy stokrotek i dalmatyńczyków, ja — deskorolek, rolek, hulajnóg i...
— Monocyklów?!
— Monocyklów czasem też! — Parsknął. — Zatrzymaj się!
Materiał smyczy zaczynał wżynać mi się z lekka w dłoń. Zignorowałam to i przełknęłam ślinę. To już nie była przebieżka. To wyścig.
— Po co?! — Podskoczyłam, zgrabnie wymijając niebezpiecznie odstającą z chodnika płytkę, o którą normalnie często zdarzało mi się potykać.
Widocznie zirytowany tym, że nie zamierzałam odpuścić, wyprzedził mnie. Kiedy zostałam całkowicie w tyle, zeskoczył z deski, a potem zablokował mi drogę jak wyrastający ze środka chodnika słup. Żeby w niego nie wpaść, zmuszona byłam gwałtownie zahamować. Zatrzymałam się dokładnie metr przed jego klatką. Spuściłam głowę i oparłam dłonie o kolana.
Gdy czymś się denerwowałam, kontakt wzrokowy był dla mnie trudny. Nie lubiłam pokazywać rozmówcy, że się stresowałam, niestety przez tendencję do czerwienienia się stawało się to raczej oczywiste. Dlatego starałam się odwracać głowę. Nie chciałam czuć się, jakby ktokolwiek miał na nade mną przewagę.
Teraz, kiedy moje policzki i tak były różowe od biegu, nabrałam pewności siebie. Kiedy udało mi się wyrównać oddech, wyprostowałam się i zadarłam głowę, żeby spojrzeć Ilainowi w oczy.
Irytowało mnie, że jego obecność z dnia na dzień wprawiała mnie w coraz większe zmieszanie. Miałam wręcz ochotę oskarżycielsko nim potrząsnąć i zapytać, dlaczego to robi. Bo ja już naprawdę nie wiedziałam, dlaczego. Wiedziałam tylko, że to wszystko między nami utrudniało. Już nawet nie chodziło o to, jak pogmatwana była nasza relacja, po prostu przebywanie z nim przypominało zamknięcie w ciasnym, dusznym pomieszczeniu bez okien, a ja, choć naprawdę polubiłam jego towarzystwo, czułam palącą potrzebę zaciągnięcia się świeżym powietrzem.
— Ponieważ — przechwycił smycz z moich dłoni — mieliśmy spacerować, a nie biegać, pamiętasz? — Uśmiechnął się, a potem, tak jakby robił to od zawsze, odgarnął mi za ucho opadający na oczy kosmyk.
Kiedy jego dłoń zetknęła się z moją skórką, moje serce przyśpieszyło, a to z kolei wprawiło mnie w kompletną dezorientację. Zamrugałam i nim zdałam sobie z tego sprawę, kolejny raz odwróciłam wzrok. Skąd w nim tyle swobody, żeby robić coś takiego? Czy uważał, że byliśmy na tyle blisko, by mógł tak po prostu odgarniać mi włosy, kiedy miał na to ochotę?
No chyba że to ja wyolbrzymiałam. Biorąc pod uwagę to, jak dziwnie się ostatnio zachowywałam, wiele by to wyjaśniało. No bo czy gdyby Ilain odczuł to w taki sam sposób jak ja, czy chwilę po tym zdarzeniu szedłby obok z niewzruszoną miną?
Miałam dość. Dość tej męczarni, przewracającej mi żołądek na drugą stronę. Co się ze mną dzieje? Ten gest wzbudził zdecydowanie więcej emocji, niż powinien.
Tyle że teraz, kiedy to sobie uświadomiłam, domniemane emocje natężyły się jedynie bardziej.
— To co, wskakujesz na tę deskę? — dopominał się o jakąś reakcję nieświadomy moich burzliwych rozterek Rush. — A może tchórzy...
— Dawaj mi to — burknęłam, jeszcze zanim dokończył zdanie. Nie, żebym nagle zobaczyła się w roli skate'a — po prostu tak mnie zażenowała własna reakcja, że chciałam jak najszybciej skupić uwagę na czymś innym niż na analizie jego osoby...
... Lub na analizie swojej osoby, reagującej na jego osobę.
— Jesteś taka naiwna. Wystarczy sformułować zdanie w prowokujący sposób i można przekonać cię do wszystkiego.
Wcisnęłam bukiet kwiatków do jego rąk w akompaniamencie nienawistnego spojrzenia. Może i miał trochę racji, ale zamiast odpowiadać na zaczepki, zdecydowałam się od razu usadowić na desce.
Głęboko odetchnęłam. Co ja najlepszego wyprawiałam? Ten dzień był skazany na porażkę. Przecież nawet nie wiedziałam jak się za to zabrać.
No dalej, to nie może być takie trudne.
Po chwili namysłu ustawiłam jedną stopę trochę bokiem. Jakoś tak to zawsze wyglądało w filmach i serialach (no, a przynajmniej w Zeke'u i Lutherze). Teraz tylko pozostało mi wykonać mentalny znak krzyża... no i wio!
Mimo dziwnego kąta, przy pomocy drugiej nogi odepchnęłam się od ziemi. W efekcie przejechałam (cała i zdrowa) jakieś dwa metry (proszę o fanfary) i tu zaczął się problem, bo deskorolka stanęła w miejscu. Logicznie spróbowałam więc znowu, tym razem mocniej, ale wtedy niespodziewanie skręciła w prawo.
Byłoby po mnie, gdyby nie to, że tuż przed rychłą katastrofą udało mi się odzyskać równowagę.
— Co ty robisz? — Ledwie powstrzymujący śmiech Ilain zawędrował obok. Wkurzyło mnie, że kręcił głową z wyraźnym politowaniem. — Stań na tym normalnie, którą nogą wolisz, tylko najpierw ustaw ją na wprost.
Przewróciłam oczami, ale zrobiłam tak, jak kazał. Nie, żeby było to dla mnie wielkim zaskoczeniem, ale Bóg jednak nie obdarzył mnie ukrytym talentem do deski, a Ilain, jakkolwiek bym się nie dąsała, miał o tym spore pojęcie.
— Nie tak daleko, bo się wywalisz. — Kpiąco kiwnął na moją gibającą się stopę.
— Prawdopodobnie to i tak prędzej czy później nastąpi, więc... — Już miałam zamiar zejść, ale zatrzymała mnie dłoń, którą oparł na mojej talii.
— Nie wywalisz, będę cię asekurował. Połóż ją tak, żebyś widziała śrubki. — Odłożył bukiet pod słupem, a potem pociągnął smycz, zatrzymując tym samym Daisy, a ta, choć popatrzyła na niego z wyrzutem, nie wszczęła specjalnie wielkiej dramy. Pewniej przytrzymał mnie w pasie, a potem uniósł jedną brew, posyłając mi zaskoczone spojrzenie. — Jesteś cała spięta, rozluźnij się trochę. Jeśli ugniesz lekko kolana, będzie ci łatwiej utrzymać równowagę.
Wyjaśnijmy sobie coś: kiwałam ochoczo głową i próbowałam stosować się do rad, naprawdę! Tyle że łatwo było udzielać ich Ilainowi, który nie znał nawet prawdziwego powodu mojego sztywniactwa. Jego dłoń obejmująca mnie w talii to jedyna rzecz, na jaką zwracało uwagę moje ciało. Starałam się odpychać świadomość jego dotyku na bok, ale wracała jak natrętny komar; nieustannie i wtedy, kiedy akurat traciłam czujność.
Kumulacja wszystkiego nastąpiła, gdy przypadkiem musnął ręką dolną partię moich pleców. Aktywował tym ukryty tryb, o jakim nawet ja nie miałam pojęcia. Summa summarum zawładnęły mną tak silne łaskotki, że aż podskoczyłam, a deska odjechała mi spod stóp.
Tym sposobem własnoręcznie wystawiłam domniemaną asekurację Ilaina Rusha na próbę zaufania. Stety tudzież niestety przeszedł ją pomyślne, przez co ponownie miałam ochotę zapaść się pod ziemię, bo gdy mnie tak nagle objął, autentycznie pisnęłam.
Pisnęłam. Mam osiemnaście lat i pisnęłam, bo chłopak mnie przytulił.
Co za żenada, Lacey.
Interpretując to jako strach, Ilain zacisnął uścisk i chociaż chciał w ten sposób pomóc, jedynie pogorszył sytuację. Może i odzyskałam równowagę ciała, ale wszystko to kosztem równowagi duchowej.
— Wszystko z tobą okej? Co się stało? — Jego oddech przypadkowo ogrzał kącik mojej szyi.
Tego już za wiele!
Uświadomiłam sobie, że pierwszy raz znaleźliśmy się na tyle blisko, by nagle całkowicie zabrakło mi tchu. Sparaliżowane ciało odmówiło mi posłuszeństwa i chociaż sekundę temu byłam sztywna jak kłoda, teraz ledwie stałam na nogach. Poczułam się jak cukierek z galaretką, którego twarda, czekoladowa osłonka się rozpuściła, pozostawiając w buzi jedynie to miękkie, ciapowate nadzienie.
— N-nic, po prostu... — jego dłoń drgnęła zaledwie odrobinę, ale to i tak wystarczyło, by obudzić demona — ... AJAJA! PUŚĆ! PUŚĆ! — Te niezidentyfikowane odgłosy najwyraźniej zabrzmiały jak zaklęcie, bo jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak szybko ode mnie odskakiwał.
Wreszcie mogłam nabrać w płuca odrobinę powietrza. Tak właściwie to chyba tuzin metrów sześciennych powietrza. Wciąż byłam zażenowana, ale i tak to ogromna ulga znowu mieć swoją osobistą przestrzeń na wyłączność. Może właśnie to był klucz do przebywania z Ilainem sam na sam: wystarczyło pilnować odpowiedniego dystansu?
Moje myśli samoistnie odsunęły się na bok, bo dopiero teraz, patrząc racjonalnie, mogłam w pełnej krasie zauważyć rozszerzone w zaniepokojeniu oczy Ilaina, wpadające w nie włosy i to, jak charakterystycznie przekręcał głowę w bok.
Zdałam sobie sprawę z idiotyzmu sytuacji i wybuchnęłam śmiechem.
— No co? — oburzył się. — Czemu się śmiejesz?
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam ochoty tłumaczyć mu, że połączenie jego bliskości i łaskotek okazało się dla mnie zabójczą mieszanką. Zamiast tego skupiłam wzrok na jego brwiach, na co skrzywił się jeszcze zabawniej. Zanim do końca przemyślałam, co robię, złamałam podeszłam bliżej i wyciągnęłam ręce do jego twarzy.
Tym razem to on lekko drgnął.
— Masz śmieszne brwi. — Nakierowałam na nie palce wskazujące, a potem ściągnęłam je do siebie. — Śmiesznie się marszczą, kiedy się krzywisz — wyjaśniłam.
Jego mina wyrażała totalną dezorientację.
— To cię śmieszy? — wykrztusił wreszcie. — Moje brwi? — Ostentacyjnie uniósł jedną z nich.
Kiedy to powiedział, doszło do mnie, że to co robiłam, było co najmniej idiotyczne. Hej, Lacey, czemu poczułaś się na tyle swobodnie, by macać jego brwi? — usłyszałam gdzieś z tyłu głowy.
Dzisiejszy dzień był dziwny. Robiłam rzeczy, których normalnie bym nie robiła, a moje ciało płatało mi figle, na jakie w normalnych warunkach nigdy by się nie zdobyło. To tak niedorzeczne, że miałam ochotę zaśmiać się z samej siebie.
Może to pogoda źle wpływała na mój mózg? Może dotknęła mnie jakaś nieodkryta jeszcze odmiana udaru słonecznego?
A może to przez zapach stokrotek?
— Tak. — Pokiwałam głową, usiłując przekonać samą siebie co do słuszności swoich przemyśleń. — I może trochę moje łaskotki.
Ilain uśmiechnął się z politowaniem. Złapał mnie za nadgarstki i odsunął je od swojej twarzy. Trzymał je bardzo delikatnie i przez dłuższy moment po prostu się na siebie gapiliśmy. W pewnym momencie przełknął ciężko ślinę, a ja wypuściłam z siebie niekontrolowanie drżący oddech.
Boże, czy on też czuł to napięcie?
— Więc tutaj się ukrywają? — Przechwycił oba moje nadgarstki w jedną dłoń. Drugą, uprzednio nakreśliwszy cienką ścieżkę wiodącą od talii wzdłuż kręgosłupa, zaczął łaskotać mi plecy.
— Zostaw! — Mimowolnie zaśmiałam się, wyginając w łuk tak, by uniknąć napadu. Spróbowałam się wyrwać, ale wtedy zacieśnił uścisk, całkowicie krępując moje ruchy. W końcu uniósł moje dłonie aż nad głowę i przyszpilił mnie do stojącego za nami słupa z ogłoszeniami.
Wtedy chwila prysła.
Spojrzałam ponad siebie, na swoje skrępowane ręce, i rozszerzyłam oczy. Oddech, mimo prób okiełznania, spłycił się. Dłonie, które po prostu chciałam wyrwać, zaczęły się trząść.
Taka drobna, mała rzecz, a wystarczyła. Obudziła cząstkę mnie, której nienawidziłam.
— Puść mnie — szepnęłam, gdy świat niebezpiecznie zawirował mi przed oczami, a żołądek ścisnął odbierający zmysły niepokój. — Ilain, puść mnie, proszę! — jęknęłam błagalnie, nie rozpoznając własnego głosu.
Od razu rozróżnił ten ton od wygłupów. Wyraźnie zdezorientowany odsunął się, a jego oczy badawczo mnie zlustrowały.
— Coś cię zabolało? — Wyciągnął jeszcze raz rękę, lecz zniechęcony moim przerażonym spojrzeniem zawahał się i ją cofnął. — Przepraszam, Lacey...
Pokręciłam głową. To nie tak. To nie jego wina. Popatrzyłam na swoje wolne już dłonie — wciąż drgały jak struny. Schowałam je za plecami i w amoku cofnęłam się o kolejne dwa kroki. Potrzebowałam przestrzeni.
Spokojnie, wszystko było w porządku.
Wszystko było w porządku.
— Nic nie zrobiłeś. Wszystko w porządku.
Wsłuchałam się w swój oddech, bo zazwyczaj właśnie to sprawiało, że odrobinę się wyrównywał. Tylko że tym razem to nic nie dało — tym razem przede mną stała osoba, przed którą najtrudniej było mi ukryć swoje czułe punkty.
— Na pewno? — Obawa i troska zmieszały się w jedno znaczące spojrzenie. Spojrzenie błagające, żebym wytłumaczyła mu wreszcie, co się ze mną działo.
Z trudem odwróciłam wzrok i je zignorowałam. Głęboko w środku wiedziałam, że nie mogłam pozwolić sobie na jakiekolwiek zwierzenia. Żałowałam tylko, że Ilain kolejny raz musiał zetknąć się z tą odsłoną mnie.
Ledwie powstrzymywałam się od nawrzeszczenia na samą siebie za to, jak słaba byłam.
— Na pewno. Proszę, chodźmy już dalej. — Wymusiłam uśmiech. — Deskorolka chyba po prostu nie jest dla mnie.
Spuściłam wzrok i skuliłam się, bo z jakiegoś powodu nagle pomyślałam, że za chwilę na mnie nakrzyczy. Moja wyobraźnia podsunęła mi niezwykle realistyczny, ale okrutny obraz: Ilain kolejny raz przykuwa mi ręce do ściany, ale tym razem wcale nie puszcza. Każe mi przestać kłamać, a moje roztrzęsione nadgarstki zaczynają piec od siły jego dotyku.
Wtedy oczy otwierają się, chociaż nie wiem nawet, kiedy się zamknęły.
Znów powróciłam do rzeczywistości. W prawdziwym świecie Ilain tylko przytaknął. Rozumiałam jednak, że milczenie wiele go kosztowało, bo gdy nasze oczy znowu się spotkały, zostałam przytłoczona ciężarem jego wzroku.
On wiedział. Doskonale zdawał sobie sprawę, że słabość, z którą przypadkiem się zetknął, wcale nie była fikcją, a ostatnią rzeczą, do jakiej zamierzałam się kiedykolwiek przyznawać.
♪♫♪
To niesamowite, jak przez jedną chwilę nastrój może zmienić się tak diametralnie. Przez następne kilka minut wciąż żyłam tamta sytuacją, wyrzucając sobie, że nie udało mi się powstrzymać własnej reakcji.
Jeszcze bardziej niesamowity wydał się jednak sposób, w jaki patrzył na mnie potem Ilain. Nie było w nim współczucia albo przerażenia. W pewnym momencie stał się tak beztroski, jakby ktoś wymazał mu tamten incydent z pamięci.
Koniec końców dzięki temu naprawdę poczułam, że nic się nie stało. Znowu śmiałam się z jego żartów i wciągnęłam się w rozmowę, choć gdzieś z tyłu głowy wiedziałam, że wcale nie zapomniał. Prawdopodobnie robił to dla mnie, bo chciał po prostu, żebym to ja zapomniała o tym, co się stało. I gdzieś z tyłu głowy, obok tej myśli, byłam mu za to bardzo wdzięczna.
Jakiś czas później zdecydowaliśmy się zawrócić. Istniało duże prawdopodobieństwo, że bukiecik nie przeżyłby najbliższego pół godziny, podobnie jak my nie przeżylibyśmy kaprysów Daisy, której nagle zachciało się pić.
Rozłożyła się na środku ulicy i pięć minut musieliśmy ją błagać, żeby się podniosła... Tylko po to, by chwilę przed dotarciem do domu ponownie klapnęła na beton. Zazwyczaj nie przeszkadzał mi jej rozmiar, ale w takich momentach żałowałam, że nie była mniejsza. Taki york na przykład nie miał nic do gadania; po prostu brało się go pod pachę i mógł sobie co najwyżej pomarudzić. Za to by poradzić sobie z dalmatyńczykiem...
Cóż, potrzebowałeś strategii.
— No chodź piesku. Dooobry pieseczek. Słodki piesek! — Ilain klaskał i nawoływał ją na wszelkie możliwe sposoby, ale suczka miała go w poważaniu. — No ruszże się, święta krowo!
— Hej! Nie pozwalaj sobie. — Wymierzyłam mu kuksańca w bok, a potem założyłam ręce na klatce.
— Z całym szacunkiem, ale twoja księżniczka leży tu od jakichś dziesięciu minut. Mamy jej przywołać karocę czy jak?
— Daisy... — Podeszłam do niej, ale ta ledwie obdarzyła mnie spojrzeniem. Dopiero kiedy ją pogłaskałam, z łaską uniosła lewą łapę do góry, dając mi zaszczyt pomiziania jej pod pachą, tam, gdzie lubiła najbardziej. — Nie przejmuj się nim. Chodź do domku, dostaniesz piciu. Przepraszam, że zapomniałam dziś wziąć ci wody...
— Jak to jest płaszczyć się przed własnym psem? — zakpił Ilain, obserwujący całą scenę z boku.
— Jak to jest być upierdliwym kolesiem, który utrudnia wszystkim dookoła życie? — Kontynuowałam głaskanie.
Strzelił z kostek, wcale nie ukrywając rozbawienia.
— Nie narzekam.
W końcu Daisy przeciągnęła i tak jakby nigdy nie miała z tym problemu, ruszyła w stronę domu z odnowioną siłą.
Ilain rozdziawił buzię.
— Czasem trzeba okazać trochę czułości — ogłosiłam z dumą.
Pogrążył się w zastanowieniu i skrzywił brwi — tak — swoje "śmieszne" brwi (czy kiedykolwiek jeszcze normalnie na nie spojrzę?).
— Jak to się właściwie stało, że masz Daisy, miłośniczko psów?
Na wzmiankę o miłośniczce psów ledwie powstrzymałam parsknięcie.
— Tak w sumie to przez większość życia myślałam, że nie lubię psów — przyznałam. — Miałam dwanaście lat. Najbardziej na świecie wkurzało mnie, gdy siedziałam w ogródku i podlewałam kwiaty, a psy sąsiada ujadały na mnie przez płot.
Podszedł bliżej i przechwycił smycz z moich rąk. Nasze palce musnęły się, ale starałam się nie zwracać na to większej uwagi.
— Zalazłaś im czymś za skórę, że tak szczekały?
— Po prostu mnie nie widziały. — Wzruszyłam ramionami. — Płot był kryty, nasze podwórka ogradzały drewniane palety. Były ciekawe, co to za odgłosy po drugiej stronie. To trochę zabawne, że chociaż to psy sąsiada, nie wiedziałam nawet, jak wyglądały ani ile ich było.
— Czyli wiedziałaś tylko, że wkurza cię ich szczekanie? — podsumował.
— Dokładnie.
Spojrzałam na niego przelotnie. Z rozbawieniem zauważyłam, że zaciekawione Ilainowe oczy zawsze powiększały się, przypominając dwie błyszczące, okrągłe monety. Nadawało to jego twarzy kapkę dziecinnej naiwności. W efekcie znów skojarzył mi się to z trzynastoletnim chłopcem.
Uśmiechnęłam się, ponieważ odrobinę mnie to rozczuliło.
— Aż pewnego dnia, kiedy podlewałam rabatkę stokrotek, usłyszałam to szczekanie tuż obok nogi — wróciłam do historii. — Okazało się, że jeden ze szczeniaków na sprzedaż przeszedł na moje podwórko przez dziurę w płocie. I jak gdyby nigdy nic, jadł moje stokrotki...
— Więc stąd jej imię — przerwał mi — a ja pomyślałem, że po prostu lubisz stokrotki i... — Wskazał na bukiet, widocznie zakłopotany.
Spuściłam wzrok, bo wiedziałam, że niestety, ale właśnie się rumienię. Tylko naprawdę, ile ja miałam lat, żeby zawstydzało mnie coś tak trywialnego jak bukiecik kwiatków? Towarzystwo Ilaina sprawiało, że czułam się, jakbym nigdy wcześniej nie obcowała z płcią przeciwną.
— Dobrze pomyślałeś — wydusiłam wreszcie. — Stokrotki to naprawdę moje ulubione kwiatki. — Odkaszlnęłam, chociaż nic nie drapało mnie w gardle. Nie chciałam dawać mu szansy do dalszego ciągnięcia tego tematu. — No ale wracając... Tak, to była właśnie Daisy. Oczywiście odniosłam ją, starając się nie zwracać uwagi na to, jaka jest urocza, ale nawet gdy sąsiad jakoś zakleił tę dziurę, sytuacja się powtarzała. Nie mówiłam nic mamie, bo nie chciałam, żeby była zła. Tyle że on jej to powiedział. Bardzo go bawiło, że Daisy tak sobie mnie upodobała.
— Po prostu ma bystre oko do ludzi.
Uniosłam brew.
— Sąsiad czy pies?
— A jak myślisz?
— Że to próba komplementu?
— Tak — wyszczerzył się — komplementuję gust twojego psa.
Przeciągnął się, a ja tylko westchnęłam. Daisy pomerdała ogonem i się do nas odwróciła, co wyglądało trochę tak, jakby zrozumiała o czym mówiliśmy i chciała podziękować adoratorowi. Gdyby tylko usłyszała, jak wcześniej nazywa ją świętą krową...
— Pewnego razu mama nakryła mnie na gorącym uczynku. — Przymknęłam powieki i zaśmiałam się, niemal od nowa przeżywając tamtą sytuację. Ja, moja ulubiona żółta sukienka na ramiączkach, zapach mokrego psa, Daisy skacząca po mnie... No stojąca nad nami mama. — Zaczęłam się tłumaczyć i już chciałam odnieść Daisy, jak zawsze, kiedy kończyłyśmy się bawić, ale wtedy mama uśmiechnęła się i zapytała, dlaczego chcę odnosić sąsiadowi naszego pieska. Naszego! Kiedy zrozumiałam, że go dla mnie kupiła, poryczałam się. Aż do tamtej chwili nie zdawałam sobie nawet sprawy, jak bardzo zdążyłam się do Daisy przywiązać.
— To widać — skomentował, a natrafiając mój pytający wzrok, doprecyzował: — Mam na myśli wasze przywiązanie. — Jego spokojny uśmiech dał znać, że ciekawość została zaspokojona. Mały chłopiec gdzieś zniknął. Teraz obok mnie znów szedł Ilain, jakiego znałam. — Ta historia jest jedną z najbardziej uroczych, jakie słyszałem — powiedział, spoglądając na wąchającą kwiatki Daisy.
— Pewnie dlatego, że dotyczy najbardziej uroczego psa. Prawda, Daisy?
Głośne szczeknięcie potwierdziło moją tezę.
♪♫♪
Dotarliśmy pod mój dom. Ilain oparł się plecami o ogrodzenie. Mój adres nie był dla niego tajemnicą, odkąd odprowadził mnie po pamiętnej imprezie u Harper.
Odtworzenie tamtego wieczoru w głowie, akurat teraz, kiedy obok stał sam obiekt rozmyślań, nie było najlepszym pomysłem. Chociaż tak właściwie to myślenie nad sytuacjami dotyczącymi dziwnych zachowań Rusha z reguły nie było najlepszym pomysłem.
— Poczekasz? Załatwię wszystko w pięć minut. — Przechwyciłam od niego bukiet.
— Jak sobie życzysz! — odkrzyknął z oddali, bo wcale nie czekałam na jego odpowiedź i jak najszybciej wślizgnęłam się do domu.
Rozejrzałam się dookoła. Mama chyba spała, bo nigdzie nie było słychać jej nucenia. Babcia miała zamknięte drzwi, ale na bank ćwiczyła z Mel B, bo jej motywujące do wyciskania z siebie siódmych potów teksty znałam już na pamięć.
Wszystko działało na moją korzyść...
Mając w zanadrzu swoje powszechnie znane umiejętności najwyższej rangi (tuż po babci) ninja, wstawiłam kwiatki do prowizorycznego wazonu ze słoika, a potem, na czas wymyślenia jakiejś wymówki dla ich nagłego pojawienia się na moim biurku, wsunęłam "flakon" za łóżko. Już miałam wybiec, ale w ostatniej chwili spojrzałam w lustro. Przerażona zastanym widokiem, wróciłam się, żeby się przebrać.
W połowie drogi stanęłam dęba, zastanawiając się, czy nie będzie to zbyt... dziwne? Co jeśli Ilain pomyśli, że się dla niego stroję? Z drugiej strony słabo wyglądać jak strach na wróble...
Dobra, muszę wyluzować — to tylko spacer.
W końcu zdecydowałam się na kompromis: rozpuściłam włosy, które przez swoją długość nieco odwróciły uwagę od przydużej, czerwonej bluzy.
Plan był prosty: miałam wystrzelić z domu, nim babcia i mama dostrzegą przez okno czekającego na mnie przed płotem Ilaina. Prawie się udało. Byłam na ostatniej prostej, kiedy w korytarzu zatrzymał mnie głos sądu ostatecznego lub — jeśli ktoś wolał — głos Marleen Gabriels:
— Te stokrotki to od tamtego przystojniaka?
Kurde, co jest nie tak z tą kobietą?! Ma monitoring na mój pokój?
Odwróciłam się, żeby z rezygnacją przyjąć na klatę jej sugestywny uśmiech. Przyznam, że nie spodziewałam się dostania w gratisie jaskrawopomarańczowych legginsów i neonowej opaski na czole, sprawiającej, że jej fryzura przypominała kalafior.
Cóż, zaskakiwanie mnie miała już chyba we krwi.
— Śpieszę się, babciu. Miłego wycisku.
Parsknęła, rozbawiona moim wyminięciem pytania. Z dumą złapała się za udo.
— Dziękuję. Przypatrz się dobrze, bo niedługo te nogi będą warte miliony.
— Może, ale tylko jeśli się przebierzesz. — Pokręciłam z politowaniem głową i stłumiłam śmiech. — W tych pomarańczowych legginsach wyglądasz jak kurczak.
Machnęła na mnie ręką.
— Przynajmniej wyjątkowo jędrny kurczak!
— Papa, babciu — zaśmiałam się i zanim zdążyła zadać mi jakiekolwiek pytania, podbiegłam do drzwi.
— Bardzo się cieszę z tego wyjścia, skarbie! Miłej zabawy! — krzyknęła na odchodnym. — Pozdrów go ode mnie!
Ostatnie zdanie wypowiedziała w momencie, w którym zatrzaskiwałam drzwi. Miałam skrytą nadzieję, że umknęło ono Ilainowi.
— To definitywnie nie było pięć minut — przywitał mnie, krzyżując ramiona.
— Chyba ci szwankuje zegar biologiczny.
— Może i tak, ale ten w komórce raczej nie. — Mrugnął i ostentacyjnie potrząsnął mi telefonem przed twarzą.
Zamknęłam za sobą furtkę. Daisy rozpoznała ten dźwięk i wystrzeliła w kierunku ogrodzenia jak z procy. Gapiła się na mnie, jakby nie mogła uwierzyć w zastany widok. Szczeknęła kilka razy i gdybym tylko miała certyfikat z psiego języka, mogłabym przysiąc, że woła "zostawiasz mnie dla tego typa?".
Wcisnęłam dłoń przez kratę i pogłaskałam ją. Może chociaż to ją udobrucha?
Kiedy zdałam sobie sprawę, że Ilain się na mnie patrzył, przeczesałam włosy palcami. Trochę słabo się dziś układały i zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy dobrze zrobiłam, rozpuszczając je i czy on to w ogóle zauważył.
— Jakim cudem na wszystko znajdujesz odpowiedź? — wróciłam do rozmowy.
— Staram się, bo lubię ten moment, kiedy nie wiesz co odpowiedzieć i wzdychasz albo przewracasz oczami.
— Bo wiesz wtedy, że wygrałeś?
Zaśmiał się pod nosem, ale nie odpowiedział. Zamiast tego znowu popatrzył na nie, na moje włosy, te same, które wyglądały dziś jak mop (nie mylić z MOP) o wyjątkowo długich sznurkach. Pewnie układał w głowie jakąś ripostę; do mycia włosów używa się szamponu, nie płynu do podłóg, Lacey albo coś w tym stylu.
Chociaż nie. On wymyśliłby coś lepszego.
— Gdzie właściwie idziemy? — zapytałam, szukając w kieszeni gumki do włosów. Poddaję się, czas skończyć ten bałagan.
— Pamiętasz, jak zaprowadziłem cię w moje szczęśliwe miejsce? — Oparł ręce na karku. Przez ten gest wydał się niemożliwie beztroski. Jeśli własnie płonąłby jego dom, a on w tamtej chwili oznajmiłby, że go to nie obchodzi, uwierzyłabym mu. — Pomyślałem, że mogłabyś mi pokazać jakieś swoje.
Parsknęłam, gdy przed oczami stanął mi uroczy, maleńki mostek łączący końcówkę następnej ulicy z wejściem do lasu. Pół dzieciństwa spędziłam na włóczeniu się w tamtych okolicach, tyle że...
— Tyle że moje szczęśliwe miejsce nie jest już szczęśliwe od... jakiegoś roku? — Wreszcie znalazłam w kieszeni czarną frotkę i nałożyłam ją sobie na nadgarstek.
— No i co? Może wreszcie czas to zmienić?
Z nietęgą miną zaczęłam bawić się gumką. W końcu zatrzymałam się i westchnęłam.
Nie byłam tam od kłótni z Faith. Większość negatywnych emocji związanych z tamtym miejscem już dawno opadła, ale nie oszukujmy się — gorycz wspomnień wcale zniknęła. Z drugiej strony bynajmniej nie wyglądało na to, żeby kiedykolwiek zamierzała to zrobić, więc...
— Może. — Wzruszyłam ramionami.
Zebrałam włosy nisko przy karku. Już miałam związać je w luźnego koka, ale przerwał mi głos Ilaina:
— Zostaw. Ładnie ci w rozpuszczonych.
Ręka zawisła w powietrzu. Zawahałam się, ale w końcu puściłam ten długi pukiel, pozwalając, by kosmyki rozsypały mi się wzdłuż ramion niczym peleryna.
Potem spuściłam głowę, bo to przecież taka głupota — ucieszyłam się, że podobały mu się moje włosy. Mój mop.
♪♫♪
Słońce znowu miało zamiar zafundować nam najbardziej pospolity pokaz swoich umiejętności. Oto i przed nami najbardziej przereklamowane oblicze — zachód.
Tylko dlaczego akurat teraz? Przecież za chwilę mieliśmy się znaleźć na moim niegdyś ukochanym mostku, z którego często oglądałam zachody z Faith. Tyle że tym razem nie było Faith. Był za to Ilain.
Przyszło mi do głowy, że to trochę dziwne. Ale jeszcze dziwniejsze okazało się uczucie, kiedy po raz pierwszy od dawna stawiasz kroki na skrzypiących deskach swojego starego, drewnianego mostku, a potem wsuwasz pod barierkę nogi i machasz nimi, tak jak to robiłaś, odkąd skończyłaś dziesięć lat.
Ilain zaśmiał się. Nie wiedziałam, czy rozbawił go fakt, że zachowywałam się jak dzieciak, czy że moim ulubionym miejscem był jakiś trzymetrowy, ledwie trzymający się kupy mostek. A jednak, zanim cokolwiek powiedział, wsunął się obok. Tak samo jak ja oparł ramiona o niższy szczebelek barierki, a nogi spuścił nad wodą. Zważywszy na to, jaki był wysoki, a jaki mostek malutki, niewiele brakowało, żeby dosięgnął stopami wody.
— To jaka jest twoja historia, Lacey? — Przekręcił głowę w bok, tak, że opierała się teraz o jego ramię, i zerknął na mnie.
Poprawiłam się, bo tyłek zjechał mi trochę za bardzo w dół. Rozejrzałam się dookoła. Po prawej las, tak jak zawsze. Po lewej lokalna uliczka, na ten moment całkowicie pusta. Trochę dalej cukiernia, która niby była otwarta, ale wiedziałam, że tak w praktyce to nie.
— Widzisz te cukiernię? — Wskazałam palcem na mały, pomarańczowy budynek, który obrastał rząd słoneczników. — Tam jadłam najpyszniejszą szarlotkę na świecie, ale tylko kilka razy, bo żeby na nią trafić trzeba mieć dużego farta. Pracuje tam tylko jedna osoba, taka starsza pani. Problem w tym, że bardzo lubi robić sobie przerwy. Praktycznie ciągle wywiesza tabliczkę "zamknięte, zaraz wracam", przy czym zaraz trwa godziny.
— To jak ona się utrzymuje? — zapytał.
— Nie mam pojęcia, ale przysięgam, że więcej razy pocałowałam klamkę niż tam byłam.
Zaśmiał się. Oparł ręce za sobą i odchylił głowę do tyłu.
— Chcę spróbować tej szarlotki.
— Strzelam, że dziś też zamknięte.
— Potem możemy się przekonać, ale teraz chętnie posłucham więcej o twoim szczęśliwym miejscu.
Znowu wbił we mnie wzrok. Miałam ochotę powiedzieć, żeby lepiej patrzył się na widok przed nami, bo właśnie zachodziło słońce, ale potem pomyślałam, że to byłoby trochę tak, jakby zastępował mi Faith. Do tej pory przychodziłyśmy tu tylko we dwie i chociaż to absurdalne, bo już od dawna nic nas nie łączyło, poczułam się, jakbym przyprowadzając tu Ilaina zdradziła nasz kodeks przyjaźni. Przynajmniej tyle, że Ilain usiadł po mojej lewej, a nie po prawej — na jej stałym miejscu.
Jego wyczekujący wzrok nakłonił mnie do podróży w przeszłość. Złapałam się barierek, rozsiadając się na spróchniałych deskach jak w wygodnym kinowym fotelu. Potem uniosłam oczy, szukając w oddali linii horyzontu.
I wtedy naprawdę coś mnie tknęło — tak jakby zachodzące słońce stanowiło jakiś ukryty katalizator, w głowie rozległy się znajome krzyki i śmiechy. Niczym wyrwane z kontekstu klatki z filmu przed oczami migały mi różne sceny. Warkocze Faith. Ekscytacja w jej wielkich brązowych oczach. Zaraz się zacznie! Szybciej! — poganiała mnie jej młodsza wersja, ciągnąc za nadgarstek w stronę mostku.
Pamiętam, że biegłam ile sił w nogach. Nie mogłam jej zawieść. Musiałyśmy zobaczyć zachód słońca, były przecież jej urodziny. Wiedziałam, że chociaż nieustannie powtarzała jakie to przereklamowane, to i tak uwielbiała je oglądać.
Ilain przesunął rękę i niechcący trącił mnie łokciem. Scena biegu gwałtownie się urwała. Wszystko ucichło i rozpłynęło się tak szybko, że chwilę zajęło mi przyswojenie, że ostatnie kilka sekund to tylko jedno z odkopanych z dna pamięci, odległych wspomnień.
— Tutaj obejrzałam najwięcej zachodów słońca w swoim życiu — powiedziałam pod nosem. Kącik ust uniósł się, gdy ukradkiem zerknęłam w prawo, skąd, gdyby Ilain nie przerwał mi retrospekcji, za chwilę nadbiegłybyśmy z Faith. — Tu przyszłam, kiedy pierwszy raz brałam na spacer Daisy, tu plotkowałyśmy z Faith o pierwszych chłopakach. Latem skakałyśmy do wody, jesienią puszczałyśmy liście z jednej strony mostu i biegłyśmy na drugą, żeby sprawdzić, czyj wypłynie pierwszy. — Pokazałam ręką za siebie. — Zimą chodziłyśmy po wodzie i pękałyśmy lód. — Przypomniałam sobie, jak Faith wskoczyła mi na plecy. Część lodu podłamała się i o mało nie skończyło się to źle. — Wiosną łapałyśmy małe, nowo wyklute żabki... — A potem robiłyśmy dla nich domki z patyków. — To nie tak, że wydarzyło się tu coś, co zmieniło moje życie. Po prostu mam stąd masę dobrych wspomnień.
Przez cały czas kiedy mówiłam, nie odwrócił ode mnie wzroku. Pochyliłam głowę, tak żeby włosy stworzyły między nami kotarę i dały chociaż namiastkę prywatności.
— Brakuje ci tego? — Jego pytanie przedarło się przez włosową barierę i uderzyło we mnie jak pocisk.
Młodsza wersja mojej byłej przyjaciółki, ubrana w fuksjową sukienkę do kolan, gapiła się na mnie nagląco gdzieś z głębi mojej podświadomości.
— Po różnych rzeczach, które się wydarzyły, raczej staram się o tym nie myśleć.
Niemal widziałam, jak Faith rzuca mi bolesne spojrzenie i odbiega gdzieś w przeciwną stronę.
— Ale czasem tęsknię — dodałam ckliwym tonem, łudząc się, że jej obraz powróci i jeszcze chwilę dłużej pozwoli mi nacieszyć się tak intensywnie ożywionymi wspomnieniami.
Tylko że nic takiego nie nastąpiło. Gdy przymknęłam powieki, poczułam jedynie wyjątkowo przenikliwą pustkę.
________________________________
Witajcie, kochane duszyczki! Ponieważ rozdział zajął mi dużo więcej słów niż przewidywałam, zdecydowałam się podzielić go na dwa. Nie wstawię dziś drugiego, bo chciałabym jeszcze coś w nim zmienić, ale myślę, że powinien pojawić się całkiem szybko ♥
Mam nadzieję, że ten epizod z życia Lays umilił wam środek tygodnia. Na przykład ja zazwyczaj w środę mam jakieś przesilenie szkolne i brak chęci do życia, ale odkąd wiem, że następnego dnia jest czwartek, trochę mi lżej. Jakiś czas temu polubiłam czwartki - co prawda mam wtedy 8 h w szkole, ale tuż po zajęciach pędzę do pracy. No dobra, wiem, co myślicie - praca po szkole, a ta idiotka jeszcze się cieszy xD Ale haczyk tkwi w tym, że w czwartki jestem w drugim, mniejszym lokalu pizzeri, w której kelneruję i praca tam diametralnie różni się od mojej weekendowej pracy. W weekendy nie mam nawet czasu usiąść. Za to w czwartki... W czwartki nie ma prawie klientów. Ani kierowniczki, która mnie pogania. Ani bacznie obserwującej szefowej. Jestem tylko ja i mój nowy kolega od pizzy. Po odbębnieniu tego co konieczne czas zlatuje nam głównie na jedzeniu na koszt firmy, tańczeniu ze szczotkami do zamiatania, obsypywaniu się mąką i rozmowach, których tematyka waha się od kłótni, czy powinno się słodzić kawę, aż po dyskusjach na temat sensu egzystencji.
Wspominam o tym głównie dlatego, że poczułam się przez to jak Lacey, bo tak jak ona i Ilain dostawaliśmy z tym kolega pieniądze za nic nie robienie i wygłupy XD Czy moja książka to jakieś proroctwo mojego własnego życia? Czy mam jakieś magiczne zdolności? I najważniejsze pytanie... czy idąc tym tropem, jeśli napiszę, że Lacey wygrała w totka, to też wygram w totka?*kryminalne zagadki NY theme*
Dobra, pyrki kochane, nie przynudzam już xD Miłego i spokojnego wieczorku życzę! Jak zwykle mam nadzieję, ze rozdział się spodobał.
Do napisania! ♥
~EvilCatt♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro