26. »Żadna pseudo-randka«
Sally opierała się plecami o ścianę naprzeciw okna. Rażony słońcem wzrok skupiła na przeskakujących między sobą nerwowo palcach. Wpatrywałam się w jej ruchy, usiłując odgadnąć, czy ich kolejność była przypadkowa, czy też wybijała rytm jakiejś melodii.
Emmett odkaszlnął i poprawił się na krześle, które — jakby wyczuwając jego zniecierpliwione ruchy — pytająco zaskrzypiało. Na tym jednak ich dialog się zakończył, ponieważ zaczytany dotychczas w papiery Gale wreszcie wstał od biurka.
— Tak. Myślę, że... Możemy zaczynać... — mamrotał pod nosem, wciąż nie odrywając wzroku od trzymanego w dłoniach pliku kartek. Sięgnął na oślep po leżącą na ziemi czarną torbę, wsadził pod pachę złożony wpół statyw i przytakując własnym myślom, wyszedł z pomieszczenia. — No już, kluchy, raz-dwa — pogonił nas głośniej zza drzwi.
Pierwsza ulotniła się Sally. Spuściła wzrok i wyminęła Ema, na co ten leniwie się przeciągnął, przyozdabiając usta w równie leniwy uśmiech. Udał się jej tropem, lecz w ostatniej chwili obrócił się przez ramię i znacząco zasugerował mi wzrokiem, żebym, jeśli mi życie miłe, poszła w jego ślady. Najwidoczniej i tym razem jego szósty zmysł, dający mu znać, kiedy miałam ochotę brać nogi za pas, nie zawiódł.
Z tego rodzaju spojrzeniami się nie pogrywało, więc odbiłam się stopą od ściany i opuściłam biuro w niemal tym samym momencie co Kaila. Niechcący szturchnęłyśmy się w przejściu, przez co z kieszeni wypadła mi jakaś pognieciona kulka papieru. Schyliłam się po śmiecia i kiedy już wymierzałam nim strzał do najbliższego kosza, rozpoznałam znajomy, różowy papier.
Gale zajął się zamykaniem za nami drzwi, więc korzystając z okazji, z pewną dozą zwątpienia rozwinęłam kartkę.
Lista sytuacji, których nienawidzę
✖ wdepnięcie skarpetką w mokre
✖ gdy próbuję rano wstać, ale dwie minuty zamieniają się w dwie godziny
✖ jak kasjerka zamyka kasę, gdy wreszcie nadchodzi moja kolej
✖ brak papieru toaletowego (w każdej sytuacji)
✖ dlaczego czasem nie mogę wysmarkać nosa, nawet jeśli smarkam z całych sił???
— Pewnie to przez zablokowane kanały nosowe — oznajmiła niespodziewanie pojawiająca się nad moim ramieniem głowa Emmetta. — Próbowałaś parówki albo soli fizjologicznej w sprayu?
Podskoczyłam, o mało nie wybijając mu ramieniem zębów.
— Nie strasz! — Ledwie powstrzymałam się przed kolejnym skokiem. Było to prawie tak mimowolne, jak pokaz akrobacji, który odstawia się za każdym razem, kiedy przypadkiem wdepnie się w Lego (swoją drogą wchodzenie na Lego też idealnie nadawałoby się na tę listę. Gdybym tylko miała długopis...).
— Co to w ogóle za lista? — Ponownie zmaterializował się, tym razem po lewej, i całkowicie ignorując uwagę sprzed chwili, przechwycił kartkę z moich rąk. — Czyżbyś wylewała na papier swoje niezadowolenie z życia, marudo?
Patrząc na całą istotę Tego Zeszytu... Hmm...
Całkiem niezły strzał.
— Hej! — Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo uwagę każdego przykuł Gale. — Gdzie Ilain?
Dobre pytanie — dodałam w duchu, przypominając sobie jego dzisiejsze spotkanie z Faith. Skłamałabym, mówiąc, że mnie ono nie interesowało. Mimo wszystkiego co powiedziała Kaila, naprawdę nieswojo było żyć ze świadomością, że Rush utrzymywał stały kontakt z kimś tak mocno związanym z moją przeszłością.
Może to ten fakt, że równie łatwo co w moim towarzystwie, potrafił śmiać się i w jej?
We wspólnym śmiechu było coś szczerego. Coś co sprawiało, że nawet jeśli nie znasz kogoś dobrze, to gdy razem się śmiejecie, nawiązuje się między wami malutka nić porozumienia. A ja nie chciałam, żeby osoba, z którą miałam nić porozumienia, miała nić porozumienia z Faith. To trochę tak, jakby była między nami łącznikiem.
— Pewnie już na miejscu — zasugerowała Sanders. Jak na tak ważny moment produkcji jak dziś, wydawała się wyjątkowo ugodowa.
— Niestety, nie sądzę. — Gale popatrzył na nią, a gdy tylko zauważył na jej palcu żółty, minionkowy plasterek, na dłużej zatrzymał na nim wzrok. Uniósł brew i delikatnie się uśmiechnął, ale nic więcej nie powiedział.
Wkrótce całą grupą ruszyliśmy w plener, a dokładnie w jakieś niekoniecznie znane nam miejsce, najprawdopodobniej spełniające artystyczną wizję naszego reżysera.
— Ich super dziwne zachowanie niepokoi mnie coraz bardziej — wyszeptał w trakcie wędrówki Em. Wzdrygnęłam się, bo zacisnął dłoń na moim ramieniu z taką determinacją, jakby zamierzał pozostawić na nim trwały ślad.
Tylko po co tyle siły? Oznaczał tak swoje koleżanki czy jak? I dlaczego na myśl o oznaczaniu koleżanek wyobraźnia podsunęła mi obraz mnie i Kaili ponumerowanych neonowymi kolczykami z liczbami, takimi jak te, które dawało się krowom?
— Oby to był tylko stres. Boję się, że przez nich moja kariera może legnąć w gruzach — gdy zorientował się, jak to zabrzmiało, zaczął przesadnie gestykulować — znaczy, oczywiście się też martwię, ale... Sama rozumiesz!
No chyba właśnie nie do końca.
— Kariera?
— Kariera profesjonalnego aktora — wyjaśnił widocznie urażony, że nie domyśliłam się, o czym mówił. — Przecież to nie przypadek, że Gale wziął do filmu właśnie mnie.
— Faktycznie. To wynik naszej wspólnej głupoty — przypomniałam mu.
— Pff, naprawdę w to wierzysz? — Jego błękitne spojrzenie wyrażało politowanie. — To oczywiste, że użył naszej wpadki jako pretekstu, żeby mieć mnie w ekipie. Nie chcę się chwalić, ale mam smykałkę do aktorstwa. W podstawówce grałem tak przekonująco, że kiedy wcieliłem się w kamień, autentycznie zapomnieli o mnie wspomnieć w obsadzie. — Nachylił się bliżej, a jego głos przybrał bardziej konspiracyjny ton. — Gale to wyczuł, mówię ci. Widać, że zna się na rzeczy...
— W takim razie jak to możliwe, że tak pewny siebie aktor jeszcze dziś rano się stresował? — zapytałam rozbawiona, na powrót wyrywając mu z rąk kartkę, gdy ten pogrążył się w zastanowieniu.
— Trema to tak właściwie strach przed krytyką — wtrąciła się idąca przed nami Sally. — Może wymieniając swoje zalety, Emmett stara się odbudować utracone poczucie własnej wartości?
Em zmarszczył brwi. Zacisnął usta i spojrzał na nią z ukosa.
— Mogę zadać ci pytanie, mądralo? — Uśmiechnął się z przekąsem i oparł dłonie na biodrach.
Spięła się, ale wzruszyła ramionami.
— Dlaczego jesteś taka niemiła? Może to ty próbujesz odbudować poczucie własnej wartości, będąc wredną dla mnie?
Zerkałam to na nią, to na niego, czując presję przerwania napiętej sytuacji. Z drugiej strony interesowała mnie odpowiedź. Pytanie wycelowano całkiem trafnie, bo to nie pierwszy raz, kiedy Sally zachowywała się w stosunku do Emmetta zwyczajnie nieuprzejmie. Tak jakby celowo zadawała sobie trud, by każdą zwyczajną wypowiedź na jego temat ubarwić o kapkę jadu; pozornie niezauważalnego, lecz po dłuższym czasie męczącego i wyraźnie dającego się we znaki.
— Tak sądzisz? A może po prostu boli cię szczerość?
— Widzisz? — Parsknął śmiechem i rozłożył ręce. — Nie powiedziałem ci niczego takiego, a ty znowu atakujesz. Za każdym razem, kiedy coś mówię, czaisz się jak jakiś dziki zwierz, żeby w odpowiedniej chwili wyskoczyć i wtedy... — klasnął w ręce, o mało nie przyprawiając jej o zawał — HAPS!
— Boże!
— Prosto w tętnice! — ciągnął, coraz gwałtowniej machając rękami. — Chcesz, żebym się wykrwawił? Bo do tego to prowadzi!
— Emmett, może... — wtrąciłam się, gdy jego metafora zaszła odrobinę za daleko.
— Tylko po co to wszystko? — kontynuował, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Uśmiechnął się i objął Sally, a potem przyciągnął ją blisko i utulił jak małą dziewczynkę. — Przecież możemy być przyjaciółmi! Świat byłby piękniejszy i nie musielibyśmy marnować czasu i energii na wymyślanie co lepszych ripost. Stop nienawiści! — zakończył przemowę, jedną ręką zataczając przed nimi półokrąg, mający w przekazie ukazać wizję lepszego jutra.
Patrząc na twarz Sally, można było odnieść wrażenie, że limit strachu osiągnęła już w połowie wysłuchiwania monologu. Drobna i szczupła, a przy tym niska, nawet w ramionach przeciętnej budowy Emmetta przypominała okruszek — na ten moment wyraźnie przerażony i zestresowany — co w zestawieniu z jej temperamentem wypadało dość ironicznie.
— Wybaczcie, ale muszę przerwać wam promowanie polityki przyjaźni, miłości i jednorożców — rzucił w naszym kierunku zwalniający tempo Gale. — Rozsiądźcie się i dajcie mi chwilę. — Wskazał na niewielką polankę w pobliżu dzikiej plaży, na której się znajdowaliśmy. — Ja zaraz wracam. Muszę sprowadzić w te okolice pewnego małego szkodnika...
Jeszcze zanim odszedł, poczułam powracający z sekundy na sekundę stres. Wszystko spowodowane jednym i tym samym człowiekiem, a może bardziej jego durnymi pomysłami. Wciąż nie wiedziałam, czemu miała służyć zaplanowana przez Ilaina pseudo-randka. Wiedziałam jednak jedno: mógł zapomnieć, że mnie na niej nie zastanie.
— Puśćże to dziewczę, nie widzisz, że zaraz zemdleje? — Kaila wyciągnęła z rąk Ema Sally, która swoją drogą, wciąż nie zająknęła się nawet słowem. Gdyby nie drgające w otwieraniu i zamykaniu usta, pomyślałabym, że Em posiadł paraliżujące umiejętności.
— Racja, zapomniałem już, że tak działam na kobiety... — Przeczesał włosy dłońmi, a potem, jakby coś sobie przypomniał, przejrzał się w ekranie telefonu. Upewniwszy się, że wygląda tak jak zazwyczaj (w języku emanuelskim czytaj zniewalająco) puścił swojemu odbiciu oczko i odłożył komórkę z powrotem do kieszeni.
— Twoja Leah o tym wie? — zażartowała Sanders.
Dopiero dostrzegając przerażone miny moje i Emmeta zrozumiała, co właśnie palnęła.
— Ja... Eee... — jąkała się, nie mając pomysłu na wymówkę. — Mam na myśli...
— Leah Brooks? Tę piosenkarkę? — parsknęłam przesadnie i przewróciłam oczami. — Przecież Em już od dawna jej nie słucha, co nie? — zapytałam może odrobinę zbyt głośno i sztucznie. Szturchnęłam go, czekając na potwierdzenie, jednak nic takiego nie nadeszło.
Czy on naprawdę był cały czerwony już na samo jej wspomnienie?
— Jak widać jednak słucha! — podsumowałam i zaśmiałam się głośno.
O tak, Lacey, o tak! Wszyscy śmiali się i dokazywali, ale zważywszy na to, że tymi wszystkimi byłam tylko ja, cała wypowiedź mocno straciła na autentyczności.
Sally skrzywiła się. Patrzyła to na mnie, to na Ema, ale dopiero w ramionach Kaili odzyskała zdolność reagowania na bodźce zewnętrzne i — o zgrozo — wyglądało na to, że zaraz wyrazi swoje wątpliwości na głos. Zważywszy na to, że znała Leah Rush od małego, to oczywiste, że najprawdopodobniej właśnie ta Leah była pierwszą, jaka przyszła jej na myśl.
— Leah Brooks jest całkiem okej — wymamrotała tylko.
A jednak udało się!
Odetchnęłam, zresztą tak samo jak Kaila. Moja wymówka zdała egzamin — sekret CZERWONKI był bezpieczny. Niemal czułam, jak dwa niewidzialne kupidyny zrzucają mi z karku wór kamieni.
— Byłem w zeszłym roku na jej koncercie — podłapał temat Em, którego policzki zdążyły już zblednąć.
— Serio? — zapytałam zaskoczona i już sekundę później miałam ochotę przywalić sobie w twarz, zauważając karcące miny Kaili i Ema.
Tak, moi mili, właśnie podważyłam własne kłamstwo.
— Znaczy... No tak, pokazywałeś przecież filmy... — Pacnęłam się w czoło.
— No nic, nieważne! — ogłosiła Kaila, której wzrok nakazywał mi się zamknąć. — Pora przybliżyć wam trochę wasze role. Miałam czekać na Gale'a, ale... Chyba nie obrazi się, jeśli uchylę rąbek tajemnicy.
Zachęceni przez Sanders usiedliśmy w kole pośród lekko przesuszonych traw. Dookoła z rzadka przecinały powietrze drzewa, które w miarę spoglądania w dal zagęszczały się, tworząc zagajnik. Czubki ich gałęzi kołysały się na wietrze, skutecznie mieszającym skradzioną polnym kwiatom woń z zapachem morskiej bryzy.
— Czy są tu mrówki? — Em wiercił się i drapał. Uniósł do góry leżący obok, spory kamień i z podejrzliwą miną przestudiował jego spód. — W umowie nie było nic o mrówkach...
— Może dlatego, że nie było umowy — zasugerowałam, wyjmując z jego dłoni głaz. Odłożyłam go z powrotem na miejsce, ale informację o wędrujących wzdłuż krawędzi poszukiwanych owadów pozostawiłam dla siebie.
— I to był błąd — burknął, podciągając nogi do brody.
— Nie ma tu mrówek — wymamrotała Sally.
— Co? — Nachylił się. — Co ty tam marudzisz?
— Czy mogę? — Kaila pomachała nam przed twarzami kartkami, które być może były scenariuszem, ale o których wzięciu nie pomyślał Gale.
Pokiwaliśmy głowami. Już otwierała usta, kiedy to od strony morza usłyszeliśmy zbliżające się głosy:
— Skończ już, dobra? Po prostu mnie nie denerwuj. Wreszcie mam dobry dzień: ptaszki ćwierkają, dookoła łono natury, słoneczko świeci i inne takie duperele. A ty co? Oczywiście, musisz wszystko psuć! Dlatego chociaż raz, Ilain, proszę cię, nie myśl tylko o sobie i zrób to, o co cię proszę. Nic mniej, nic więcej. Rozumiemy się?
— To tylko dziesięć minut spóźnienia. Nie musisz z tego robić wielkiego halo.
— Ćśi! Słyszysz to, Ilain? — Pauza, podczas której wymieniliśmy wszyscy zdezorientowane spojrzenia. — Tak brzmi Brighton, kiedy nie otwierasz buzi. Uwielbiam ten dźwięk.
Po tej kwestii do głosów dołączyli ich właściciele, przedzierający się przez najbliższą ścianę dzikich krzewów (odnaleźli jakąś drogę na skróty?). Dwóch znanych nam braci — wyższy i starszy Gale, ubrany jak zwykle w białą koszulę o podwiniętych do połowy łokci rękawach i odpiętym nonszalancko guziku, za nim zaś, jakby oburzony jego obecnością, człapał Ilain.
Zajęłam się sprawdzaniem kondycji swoich paznokci, w nadziei, że scena ta wypadnie tak samo naturalnie jak w mojej głowie. Ze smutkiem zarejestrowałam złamanie reprezentacyjnego, środkowego pazura w tym samym czasie, w którym to Rush przywitał się z całą czekającą na niego trójką. Kiedy nachylił się do siedzącego obok Emmetta, żeby przybić z nim piątkę, wymamrotałam w jego stronę ciche cześć. Nie wiem, czy potraktował to jako zaproszenie, ale rozsiadł się dokładnie pomiędzy mną a nim, co skutecznie przekonało mnie do przesunięcia się jak najbliżej Sally.
— Gdzie moje notatki? — parsknął wreszcie Gale, drapiąc się po głowie. Kręcił się, odkąd tylko wrócił.
Kaila, uświadomiwszy sobie, że cały czas trzyma je w dłoniach, odłożyła kartki na środek kółka, kiedy tylko reżyser odwrócił się do niej tyłem.
— Tutaj leżą! — Wypunktowała palcem Sally, wcześniej jednak puściła Kaili oczko.
— Jak to? Skąd się tu wzięły? — zapytał pod nosem Gale, ale słusznie zakładając, że nie otrzyma odpowiedzi, postanowił przejść do rzeczy. — No dobra, mniejsza. Proszę o fanfary, bo tym razem mogę wam wreszcie wyjaśnić, o co tu chodzi.
♪♫♪
— Powtórzę to po raz ostatni, okej? — Wyraźnie zmęczony wyjaśnieniami Gale westchnął, nie przestając regulować kamery na statywie. — W tej scenie pod prowizoryczny sąd ostateczny trafia trójka osób oskarżonych o przyczynę wieloletniego nieszczęścia i niepowodzeń jednostki — Przeszłość, Teraźniejszość i Przyszłość. Każda z nich zdaje się mieć coś na sumieniu, lecz żadna nie przyznaje się do winy, obarczając nią siebie nawzajem. Kaila odgrywa wszystkie trzy. Wiedziała o fabule od początku, ponieważ musieliśmy przygotować dla niej argumenty, którym dziś stawicie czoło. Ty — wskazał na Sally — będziesz w dużej mierze oskarżać przesłuchiwanych. Ty — tym razem padło na Ilaina — bronił ich. A ty — po raz kolejny miałam nadzieję, że źle spojrzałam, ale niestety nie; Gale wskazywał na mnie — rozstrzygniesz spór. Ja uwiecznię wszystko na taśmie, a potem obrobię tak, żeby miało ręce i nogi. Rozumiecie?
— Hola, hola! — upomniał go naburmuszony Em — a ja?
— Aa... No tak, ty... Ty będziesz... — Złapał się w zamyśleniu za brodę. — Będziesz przyprowadzał oskarżone i je wyprowadzał. — Pstryknął palcami.
— Zaraz, zaraz... — Em uniósł dłoń, najpewniej pragnąc w ten sposób poprosić Gale'a, by zwolnił. — Mam po prostu wchodzić i wychodzić, tak?
— Tak.
— Nic nie będę mówił?
— Dokładnie.
— To jest... — zająknął się, szukając odpowiedniego słowa — doprawdy skandaliczne! — Ostentacyjnie tupnął. — Czemu daliście mi najgorszą rolę?
— Najgorszą? Co ty wygadujesz! — Kaila podbiegła do niego i objęła go "na luzaka". — Czy nie znasz, mój drogi, zasady, że milczenie jest złotem? Przecież najwyższą sztuką jest umieć zagrać, nic nie mówiąc. Zresztą kino nieme wraca teraz do mody. Gale, prawda, że oglądasz nieme kino? O ile dobrze pamiętam, nawet Leah za nim przepada, nie? — Uśmiechnęła się w kierunku reżysera, na co ten uniósł brwi.
— Uwielbia je — jęknął sarkastycznie, ale to wystarczyło, by pełen wigoru Em drastycznie zmienił nastawienie do całego przedsięwzięcia.
— Racja — dumnie poprawił swoją koszulę — również zawsze podziwiałem Johnego Chaplina...
— Chyba Charliego, geniuszu kinematografii — wytknęła przeglądająca notatki Gale'a Sally.
— Znowu zaczynasz! — Oskarżycielsko wycelował w nią palcem.
— Halo, no proszę was! — zarządził Gale, ostentacyjnie stając między nimi. — Możemy zaczynać?
— Ale... Ale co ja mam robić? — odezwałam się wreszcie, bo mimo moich wielkich nadziei raczej nie zapowiadało się, by Gale przydzielił mi jakąś inną rolę.
— Improwizować, Lacey. Improwizować. — Znów pstryknął palcami, a potem puścił mi strzałkę, by zaraz potem schować się za obiektywem jednej z kamer.
Nie wiem czy to pstrykanie to jakiś jego tik reżyserski, ale pierwszy raz pożałowałam, że nie nauczyłam się tej czynności równie perfekcyjnie, jak zachęcała mnie do tego babcia. W przeciwnym razie również bym pstryknęła i odpowiedziała "w takim razie idę improwizorycznie myć kible w Palace Pier".
Zestresowana, bardzo powoli zasiadłam przed rozłożonym przed nami, niskich lotów podłużnym, plastikowym stolikiem. Po mojej lewej spoczęła Sally, po prawej — Ilain. Przejechałam po nich wzrokiem i poprawiłam narzuconą na ramiona czarną płachtę, którą przyodziewał każdy z naszej trójki. Moja różniła się od innych jedynie dziwnym czerwonym wykończeniem. Nie miałam pojęcia, co miało ono symbolizować, ale prawdę mówiąc, nawet szczególnie mnie to nie interesowało. Na tę chwilę pragnęłam tylko wpaść na jakiś pomysł, który by mnie z tej sytuacji wyciągnął.
— Głowa do góry, nie ma się czego bać. — Ilain szturchnął moje ramię. Chyba zauważył trzęsiawkę, która zawładnęła moimi dłońmi.
Schowałam je pod stół.
— Jestem jak kłoda. Nie umiem grać... — Przełknęłam ślinę, zdając sobie sprawę, że Gale naprawdę za chwilę naciśnie przycisk nagrywania, a cała moja porażka raz na zawsze utrwali się na taśmie.
— O to chodzi. Przecież masz być autentyczna. Po prostu mów to, co myślisz. — Uśmiechnął się pokrzepiająco, sprawiając, że na moment zapomniałam, dlaczego właściwie byłam na niego zła.
— Akcja! — rozległ się krzyk Gale'a, w następstwie którego przed naszym obliczem pojawił się Emmett.
Jego twarz zakryta była czarnym kapturem bluzy, ale mogłam przysiąc, że jedyne o czym myślał, to to, jak doceni jego rolę Leah. Mocno ściskając Kailę za ramiona, wprowadził ją na niewielką polankę i usadził na prowizorycznym, przygotowanym wcześniej krzesełku. Odszedł dostojnym krokiem, a kamera skupiła się na pierwszej osądzanej przez nas postaci, której na imię było...
— Przeszłość — przedstawiła się lakonicznym głosem i wygładziła wzdłuż ud czarą, satynową suknię, której materiał ocierał się o trawę.
Spojrzałam w notatki, lecz jedynymi umieszczonymi na nich wskazówkami były wypisane przez Gale'a sugerowane formułki przesłuchiwania postaci.
— Zostałaś oskarżona o morderstwo sensu egzystencji ofiary. Czy przyznajesz się do winy?
— Dobre sobie — żachnęła się, zakładając nogę na nogę. — Naprawdę nie macie ważniejszych rzeczy na głowie niż prowadzące donikąd rozmowy?
— Trochę szacunku — zwróciła uwagę Sally. Sięgnęła po długopis i trzykrotnie zastukała nim w blat. — Nie trudno udowodnić ci winę. Wystarczy spojrzeć na wszystko, co zrobiłaś w przeciągu ostatnich lat. Dlaczego tak okrutnie potraktowałaś ofiarę?
— Masz na myśli to, że przypaliła ciasteczka na niedzielny deser, czy może ten deszczowy poranek, kiedy poślizgnęła się na schodach i złamała nogę? — Uśmiechnęła się sztucznie. — Naprawdę, tragedia!
— Przestań ironizować. Wiesz, o czym mówię. Zabiłaś jej ukochanego psa. Pozbawiłaś jej wszystkich przyjaciół... Kto by się nie zdołował na jej miejscu? — Trwała w niezapartym, a ja spięłam się.
Gorączkowo wpatrywałam się w papiery, ale żadnej z wymienionych przez nie informacji nie było w notatkach.
Cholera. To, co odgrywało się na moich oczach, naprawdę było tylko obustronną manipulacją wymyślanymi naprędce faktami.
— Czy to nie przypadkiem tak, że pies zginął ze starości? — odezwał się milczący dotąd Ilain. Oparłszy jedną nogę o ziemie, zachybotał się na krześle niczym uczeń nudzący się w szkolnej ławce. — Oskarżona spełniała tylko to, co do niej należy.
— Śmierć rodziców z winy ofiary również należała do jej obowiązków? — Sally wymierzyła długopisem w Ilaina.
— Nie wyhamowała na czerwonym — wyjaśniła pod nosem Przeszłość, kręcąc z dezaprobatą głową. — Wypadki się zdarzają.
— Dziwnym trafem przyczyniły się do nich akurat twoje decyzje. — Sally parsknęła.
— Decyzje oskarżonej miały wpływ na wydarzenia przeszłości, nie można jej jednak dopisywać win za stan obecny ofiary. — Nie odpuszczał Rush.
— Czy nie dostrzegasz ciągu przyczynowo-skutkowego między wypadkiem a stanem psychicznym ofiary?
— Złe rzeczy, które nam się przydarzają, może kształtują nasze doświadczenie życiowe, ale to nie od nich całkowicie zależy to, kim jesteśmy w danym momencie. — Ilain skrzyżował spojrzenia z Sally, ale wkrótce znacząco przeniósł je na mnie, tym samym przyśpieszając mi puls.
Okej, to co tu się właśnie odgrywało mogłam z pewnością nazwać improwizacją, ale... Albo byłam przewrażliwiona, albo ten ostatni tekst zabrzmiał jak skierowany do mnie podprogowy przekaz.
— Niezależnie, co bym zrobiła, to od tamtej dwójki zależy reszta! — uniosłam się Kaila. — Ja jestem już zapisaną książką, więc z łaski swojej nie rozdrapujcie starych ran i odpuście to, co już było. Odpuśćcie mnie. — Wstała i zanim ktokolwiek wyraził zgodę...
Wyszła?
— Hej! Wracaj tutaj! — Sally podniosła się w nerwach od stołu, a potem odwróciła w moją stronę. — Ona może sobie tak po prostu wychodzić?
— E... Tak — odparłam z braku lepszego pomysłu.
Mina jej zrzedła, ale niczego nie powiedziała. Nie pozostało jej nic innego niż ponownie usiąść na krześle.
Ilain stłumił parsknięcie i posłał mi subtelny uśmiech aprobaty.
Po chwili Emmett przyprowadził następną oskarżoną — tym razem ubraną od stóp do głów na biało. Szamotała się, zupełnie tak, jakby wcale nie szła przed naszą pseudo-ławę przysięgłych, tylko bardziej... na szubienice.
— Jestem niewinna. Jestem niewinna. Jestem niewinna... — mamrotała nieustannie. W przerażeniu rozglądała się we wszystkie strony, a kiedy skrzyżowała ze mą spojrzenia, w jej oczach dostrzegłam tak autentyczne błaganie i lęk, że aż przeszedł mnie dreszcz.
Właśnie w tamtym momencie zrozumiałam, jak świetną aktorką była Kaila. Jeślibym jej nie znała, prawdopodobnie uwierzyłabym, że siedząca przede mną dziewczyna zbiegła ze szpitala psychiatrycznego.
— Proszę się przedstawić — poprosiłam, przekształcając jedną z sugerowanych notatek na odrobię mniej formalną.
— Jestem niewinna — powtórzyła maniakalnie i gdyby Emmett nie przytrzymał jej na krześle, prawdopodobnie już by jej tu nie było.
Sally odkaszlnęła i niespodziewanie wskazała na Ema tym samym długopisem, który służył jej za berło już od pierwszej sceny.
— Kogo przyprowadziłeś? — zwróciła się bezpośrednio do niego, odrobinę się rumieniąc, mimo że jedyne, co wyrażała jej mina, to wyższość.
Emmett, wyraźnie dumny z danej mu do odezwania się okazji, odparł:
— Przyszłość.
— Jeśli możesz, przytrzymaj ją na czas procesu — poprosiłam, podejmując grę Sally.
Czy to naprawdę możliwe, że skierowała do Ema pytanie po to, by miał szansę odegrać w filmie jakąś bardziej znaczącą rolę? A może to tylko element wczuwania się jej w swoją postać?
Em kiwnął z powagą głową. Kaila zagryzła wargę.
— Co chcecie mi zrobić? Błagam, wypuśćcie mnie! Jestem niewinna... Niczego nie zrobiłam!
Nastała dłuższa chwila ciszy. Chyba zarówno Ilain jak i Sally zastanawiali się nad argumentami.
— Sęk w tym, co będziesz robić — zauważyła wreszcie Sally. — A może raczej, co powinnaś robić, a czego nie robisz.
— O czym mówisz...? — Kaila zmarszczyła brwi.
— Dlaczego nie chcesz dać ofierze szansy na szczęście? — Zacisnęła pięści. — Dlaczego twoje plany wiążą się z ciągłymi utrudnieniami, raz za razem rzucanymi jej pod nogi?
— Ale... Ja tylko...
— Wszyscy w ciebie wierzą, pani Przyszłość! Powinnaś budować szczęście i poczucie bezpieczeństwa, a zamiast tego ty...
— Tylko z czego? Z czego ma je zbudować? — przerwał jej Ilain i w rozdrażnieniu rozłożył ręce. — Jak można oczekiwać, że przyszłość przyniesie lepszy dzień, skoro wszystkim co się na nią składa, są konsekwencje decyzji teraźniejszości i przeszłości?
— Czyli tak jak mówiłam od początku — zaśmiała się Sally. — To znamię przeszłości doprowadziło ofiarę do tego stanu, a ty w tym momencie przeczysz samemu sobie.
— Wiesz, co jest twoim problemem? — wtrącił się Em, zaskakując tym wszystkich — nawet Gale'a — i wskazał palcem na zaaferowaną konfliktem Sally. — Dla ciebie wszystko jest czarne albo białe.
— Nie wiem, czy zauważyłeś, ale w gruncie rzeczy te sprawy są czarne albo białe. — Ironicznie wskazała ręką na ubranie Kaili, które kontrastowało z poprzednim dokładnie w opisany przez nich sposób.
— Chcesz powiedzieć, że wszystko na co patrzysz to ubranie? Nie przyszło ci do głowy, że to zmyłka? — Złapał za ramię Kailę i pociągnął ją w stronę "wyjścia".
— Ma rację — do dyskusji na powrót dołączył Ilain — patrzysz na to zbyt powierzchownie. Słyszałaś kiedyś, że każdy medal skrywa dwie strony?
— Dobrze już! — oburzyła się wreszcie Sally. — W takim razie kto waszym zdaniem jest tu winny? Nikt? Każdego chcecie uwolnić?
— O kimś zapomniałaś. — Ilain teatralnie klasnął w dłonie, czym przykuł uwagę Sally do świadka, którego, nie wiadomo kiedy, zdążył wprowadzić Emmett.
Zwyczajna dziewczyna, ani zbytnio nonszalancka, ani też specjalnie przestraszona, z nieśmiałym uśmiechem zasiadła na krześle. Wymięty szary T-shirt, czarne spodnie i białe sportowe buty to wszystko, co na sobie miała. Jedną dłonią złapała się za ramię. Czekała, aż ktoś z nas się odezwie.
— Imię proszę — rzuciłam w eter, mając wrażenie, że mój słaby głos pasował do ich zażartej dyskusji jak pięść do nosa.
— Teraźniejszość, Wysoki Sądzie. — Podniosła się lekko i kiwnęła głową.
Czerwona z nerwów Sally napełniła usta wodą ze stojącego przed nią plastikowego kubka. Popatrzyłam na Ilaina, który jedynie, co robił, to kiwał się na krześle w przód i w tył. Czy oni robili to specjalnie?
Skupiłam się na siedzącej przede mną dziewczynie. Spróbowałam wyprzeć z siebie świadomości, że to Kaila i pomyśleć o niej jedynie w kontekście odgrywanej roli. Biła od niej aura łagodności i spokoju. Coś w tych pełnych sympatii oczach zakazywało mi zwracać się do niej surowym głosem, więc po dłuższej chwili ciszy po prostu zapytałam:
— Czy wiesz, kto za tym stoi?
— Wiem — odparła pełnym wyrozumiałości głosem. — Ty.
Zaraz. Pauza.
Co?
Zamrugałam, nic już nie rozumiejąc. Ten proces robił mi z mózgu wodę. Obejrzałam się na towarzyszów po obu stronach, Sally rozszerzyła oczy, Ilain jednak nie wydawał się specjalnie zaskoczony.
— Eee... Ja? — Skrzywiłam się i głośno przełknęłam ślinę.
— Wiesz, dlaczego przeszłość jest niewinna? — zapytała, odgarniając włosy za ucho. — Bo życie polega na popełnianiu błędów. Polega na uczeniu się na błędach i wyciąganiu z nich wniosków — ciągnęła, nie przestając patrzeć się na mnie ciepłym spojrzeniem, tak jakby była mi bliską przyjaciółką. — A wiesz, czemu nie można powierzać wszystkiego przyszłości? Bo przyszłość to tylko abstrakcyjne wyobrażenie.
— Po prostu liczy się to co jest tu i teraz. — Ilain wreszcie zatrzymał krzesło. — Teraz jest czas, żeby zmienić siebie. Teraz jest pora a przekraczanie barier. Nie lata temu. Nie za kilka lat. Teraz.
— Ale... — Miałam wrażenie, że kołnierz szaty zaciska się, a do mojego organizmu dopływa coraz mniejsza ilość tlenu. — W takim razie to jej wina. To wina teraźniejszości!
— Prawdziwy ratunek to nie obca dłoń — wyrecytował Ilain. — Ratunkiem są twoje własne ramiona, jeśli tylko masz odwagę popłynąć.
Właśnie prawie zamarzłam.
Albo prawie umarłam z gorąca.
Albo i to i to równocześnie, ponieważ wypowiedziane przez niego słowa były fragmentem mojego własnego wiersza.
— Jesteś sędzią. Ale jesteś też ofiarą i sprawcą — wyjaśniła Kaila, choć ledwie słyszałam ją przez dźwięczące w głowie echo słów Ilaina. — Sama sobie robisz krzywdę, bo chociaż przeszłość daje ci nauczkę, przyszłość nadzieję, a teraźniejszosć możliwość, ty stoisz w miejscu i nie wykorzystujesz żadnej z nich. — Wstała z krzesła i podeszła do mnie, nie zdając sobie sprawy, że szok na mojej twarzy to nie tylko gra aktorska. — Droga wolna! — Rozłożyła ręce. — Do ciebie należy decyzja, więc kogo osądzisz?
Wstrzymałam oddech. Chyba wszyscy go wstrzymali.
Otworzyłam usta, a wtedy rozległ się krzyk:
— Cięcie! — wrzasnął podekscytowany do granic możliwości Gale. — Cięcie do cholery, cięcie!
— Udało się! — pisnęła Kaila i jak dziecko podbiegła w kierunku reżysera, który chwycił ją w ramiona, mocno ścisnął, a następnie kilka razy okręcił wokół własnej osi.
Przez krótką chwilę — kiedy to stopy Sanders na powrót zetknęły się z ziemią, ale dłonie Gale'a nie zdążyły jeszcze do końca odkleić się od jej talii — patrzyli na siebie w jakiś nadzwyczajny sposób.
Moment prysł, gdy Emmett wykrzyknął na cały regulator dość pretensjonalne spostrzeżenie:
— Ilain o wszystkim wiedział! To nie fair!
Sally podzieliła oburzenie Ema. Ilain, wciąż jeszcze siedzący obok, uśmiechnął się delikatnie, ale nie skomentował uwagi. Zamiast tego spojrzał mi w oczy, jakby zadawał mi w ten sposób pytanie. A właściwie kilka pytań: co sądzisz o przebiegu nagrań? Podobał ci się zamysł? Jesteś zła, że użyłem twojego wiersza?
— Dlaczego? — zapytałam tylko przez zaciśnięte gardło, gdy pozostali zajęli się rozmową dotyczącą nagrań.
— Chciałem tylko pomóc. — Wyjął z kieszeni starą, pomiętą kartkę i ukradkiem podał mi ją pod stołem.
Oto i jest — jeden z zaginionych wierszy. Myślałam, że tak jak wiele innych, na zawsze przepadł podczas burzy. Że już dawno woda rozmiękła go i sprawiła, że się rozpłynął, podobnie jak wszystkie emocje towarzyszące mi podczas jego pisania.
W rękach miałam wiersz, który Ilain odratował w dniu, kiedy utknęliśmy razem w schowku.
Szukałam ręki
Która wyciągnie mnie z dna
Gęstego oceanu
Nienawiści do samej siebie
Gdy ją znalazłam
Oplotła mój nadgarstek
Więc przylgnęłam do niej
I nareszcie zaciągnęłam się powietrzem
Desperacko pragnęłam szczęścia
Nie zdając sobie sprawy
Że to, czego tak kurczowo się trzymałam
Nigdy nim nie było
Szukałam ratunku w dłoni
Której palce zaciskały się wokół mojej szyi
Krztusiłam się, bo uwierzyłam
Że bez niej utonę
Nie potrafiłam pojąć, że cały ten czas
To ona mnie podtapiała
Prawdziwy ratunek to nie obca dłoń
Ratunkiem są twoje własne ramiona
Jeśli tylko masz odwagę popłynąć
♪♫♪
— Daisy, proszę cię... — Od ponad minuty usiłowałam odciągnąć ją od drzewa sąsiadów. Ponowie szarpnęłam za smycz, ale w odpowiedzi otrzymałam jedynie oburzone szczeknięcie. — Co chcesz przez to powiedzieć? — burknęłam pretensjonalnie, ale tym razem suczka zignorowała mnie na rzecz obwąchiwania terenu.
Westchnęłam i usiadłam na krawężniku. Jak widać dzisiejszy spacer nieco się wydłuży. Nigdzie mi się nie śpieszyło, więc nie miałam wiele przeciwko — no, może oprócz tego, że głupio mi było koczować pod domem sąsiada.
Daisy dalej krążyła wokół drzewa, więc rozbiłam pod nim prowizoryczny obóz. Wyjęłam telefon i zaczęłam się nim bawić.
I nie, nie miałam tu na myśli przeglądania aplikacji. Po prostu podrzucałam go i łapałam na zmianę jedną i druga ręką. Zajęcie o tyle idiotyczne, co zajmujące. No i też nieszkodliwe, chyba że nagle rozlega się dźwięk wiadomości wytrącający cię z rytmu, a komórka upada ekranem do asfaltu — czyli dokładnie to, co miało przed chwilą miejsce.
— Nie! — pisnęłam, wpatrując się w telefon z rozpaczliwą miną. Wzięłam głębszy oddech i policzyłam w duchu do trzech.
Uwaga, nadchodzi chwila prawdy.
— Tak! — Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że na wyświetlaczu nie było nawet drobnej ryski.
Jak to jest, że zawsze kiedy telefon upada w ryzykowny sposób, to nic się nie dzieje, a kiedy jestem w łazience i wypadnie mi z kieszeni z wysokości pół metra, ekran zamienia się w drobny mak?
Odpuszczając tę myśl, odblokowałam komórkę, lecz kiedy tylko zauważyłam autora SMS-a, westchnęłam jeszcze przed zobaczeniem treści.
Ilain z dnia na dzień dokładał mi coraz więcej powodów do kontemplacji. Po jego dzisiejszym popisie nadal nie odzyskałam równowagi, a znając jego, SMS jedynie bardziej mi to utrudni.
Bezgłowy Jeździec: Pamiętasz o dziś?
Ja: Mówiłam ci już, nie ma żadnego dziś.
Po nagraniach Ilain nawiązał do popołudnia, ale jasno i stanowczo oznajmiłam mu, że nie interesują mnie jego głupie zakładowe pomysły. Szczególnie po tym, co dziś odwalił.
Jeśli miałabym być szczera, musiałabym przyznać, że było mi po prostu przykro.
Było mi przykro, że przeczytał akurat ten wiersz. Było mi przykro, że chciał mi pomóc, bazując na tym wierszu i że wykorzystał to, jak idealnie temat nagrywanej sceny pasował do mojego życia. Było mi przykro, że prawdopodobnie był to jedyny powód, dla którego zależało mu na naszej znajomości zdecydowanie bardziej niż powinno jak na tak krótki okres czasu.
I wciąż było mi przykro, że spotkał się dziś z Faith.
Tyle że tak czysto logicznie nie było sensu informowania go o swoich uczuciach. To tylko sprawiłoby, że zamiast odpuścić, drążyłby temat.
Ale na co ja właściwie liczyłam? Na to, że zyskam w nim kolegę? Kogoś do pogadania?
A może podświadomie chciałam mu zaufać i dlatego prawda tak mnie zabolała?
To nie była jego wina. To była moja wina. Byłam na tyle ślepa, by nie zauważyć, że Ilain Rush bawi się w psychologa i patrzy na mnie przez pryzmat skrzywdzonej przez los ofiary, chociaż na dobrą sprawę nie wie nawet, co mi się przydarzyło.
Zagryzłam wargę, spuściłam głowę i zablokowałam telefon, ale kiedy już chciałam schować go do kieszeni, ponownie zabrzdąkał.
Bezgłowy Jeździec: A mi się wydaje, że jednak jest.
— Ojej, czy to Lacey Gabriels? Co ty tutaj robisz? — Usłyszałam nad sobą przesadnie sztuczny ton.
Zesztywniałam, ale chwilę później, chociaż bardzo się starałam, nie potrafiłam się nie uśmiechnąć ze względu na spotykającą mnie ironię losu.
— Ilain, zaczynasz zamieniać się w stal...
Kiedy podniosłam głowę, zamilkłam. Gapiliśmy się na siebie — ja z psem, w starej rozciągniętej bluzie, on w luźnej, ale tak idealnie do niego dopasowanej koszuli w granatową kratę, deskorolką w jednej ręce i najsłodszym bukietem stokrotek, jaki kiedykolwiek widziałam, w drugiej.
— Pomyślałem, że imię twojego psa nie jest przypadkowe. Jak bardzo się pomyliłem?
Podniosłam się szybko, odchrząknęłam i już miałam coś odpowiedzieć, ale wtedy Daisy zauważyła, że stał przed nią jej ulubiony przechodzień i oplatając wokół moich nóg smycz, czym prędzej rzuciła się, by go powitać.
— Poczekaj, pomogę ci. — Odłożył deskę na ziemię i odwrócił się w moją stronę.
Zmieszana postanowiłam schylić się do smyczy w tym samym momencie co on, przez co zderzyliśmy się głowami, a nasze tyłki wylądowały na betonie.
— Ała — syknęłam, przy okazji nerwowo się śmiejąc.
Uśmiechnął się niewinnie i wlepił we mnie oczy, a ja zamiast wkurzyć się, że nie uszanował odmowy i nie dał mi spokoju, przez dłuższy moment studiowałam brązową plamkę w jednym z nich.
— Eee... Ja... Dziękuję za kwiatki i w ogóle, ale sam widzisz... Wyglądam dziś jak dres, no i jestem z psem, no i mówiłam ci już kilka razy, że to ogólnie zły pomysł i...
— Czy możesz po prostu to wziąć i iść ze mną na spacer? — Wcisnął mi w dłonie stokrotki, a ja dopiero teraz dostrzegłam, jak czerwone były jego policzki.
I wtedy sama do reszty się zarumieniłam. Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam się, jakbyśmy mieli po trzynaście lat i Ilain właśnie pierwszy raz dawał dziewczynie kwiatki, a ja pierwszy dostawałam je od chłopaka.
— W sensie... — Przełknęłam ślinę, onieśmielona bezpośrednią prośbą. — Tak po prostu?
— Tak, tak po prostu. No wiesz... zwykły spacer. Z psem na przykład. Przepraszam za tamten pomysł z pseud-randką, ty było głupie. W każdym razie teraz to nie jest żadna pseudo-randka... — nawijał i nawijał, wcale nie podnosząc się z chodnika.
Nie, Lacey. Nie możesz. Przed kilkoma sekundami wymieniłaś wszystkie rzeczy, przez które było ci dziś przykro i każda z nich tyczyła się Ilaina Rusha, nie pamiętasz już?
Ale skoro i tak szłam na spacer z psem, to czemu by nie pozwolić mu dołączyć? — powtarzała w myślach ta naiwna, trzynastoletnia Lacey wpatrująca się w bukiet kwiatków — moich ulubionych kwiatków — i wmawiająca sobie, że to wcale nie tak, że tak łatwo było mnie przekupić.
Bo to nie tak, że nie chciałam wierzyć, by Ilain mógł mnie celowo okłamać bądź zranić.
Ja... Może po prostu go lubiłam?
A to po prostu był zwykły spacer.
_______________________________
Boże, jak ja tęskniłam za pisaniem, AAAAA! I wattpadem! I Wami, którzy czytają rozdziały (bo zakładam, ze ktoś to przeczyta, prawda? xD)!
I wami - tak, WAMI - którzy czytają nawet moje pseudo-biograficzne notki pod rozdziałami! xD
Kto wymyślił pracę? Kto wymyślił maturę? Dlaczego nie mogę po prostu dostawać nieskończonej ilości darmowej kofeiny i spędzić resztę życia przed laptopem?
Jeśli kogoś interesuje co u mnie, to schemat mojego tygodnia wygląda tak: od poniedziałku do piątku mam szkołę, po szkole naukę, a weekend 2 na 3 dni pracuję (taaak, wakacyjna praca troszkę się przedłużyła, no ale jak tu zarabiać na życie, skoro jeszcze nie jestem super sławną pisarką?). Należę do tych wiecznie zestresowanych wszystkim osób, a że od jakiegoś czasu pojęcie weekendu przestało dla mnie istnieć, trudno mi znaleźć chwilkę by odsapnąć, a tym bardziej usiąść do laptopa. Nie chcę się oczywiście usprawiedliwiać, jest milion osób zapracowanych bardziej ode mnie, ale wierzcie mi, ostatnio naprawdę zamieniam się w maszynę xD
A z jakichś ciekawszych rzeczy niż nudne żale? Hmm... Mam nowego pieska! Kolejnego. Zakładam zoo. Moje cztery koty nie popierają tego pomysłu, bo to równa się mniej jedzenia dla każdego z nich, ale mama nie ma nic przeciwko.
A, no tak. To miały być ciekawsze rzeczy. Nie mam chyba niczego ciekawego do powiedzenia, a nawet jakby, to zawsze jest tak, że jak się z kimś długo nie widzisz i pyta cię "co tam" to jakoś nie wiadomo co mu odpowiedzieć i właśnie tak się teraz czuję XD
Zastanawiałam się ostatnio, czy nie zrobić sobie jakiejś szit-książki na rysunki, wiersze, których nie zawrę w tej książce albo jakieś mądrzejsze czy też głupsze pogadankowe notki, ale potem pomyślałam, że skoro nawet nie mam kiedy napisać rozdziału, to to trochę nie ma sensu xD
W każdym razie mam nadzieję, że nie wyszłam z formy i rozdział nie był gorszy od poprzednich czy coś w tym stylu. Pamiętajcie, cenię szczerość!
Ściskam, pozdrawiam, juhu!
Do następnego! (wyszedł strasznie długi hihi)
~Evil ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro