25. »Najwyższy czas się przełamać«
— Lacey Mikaelo Gabriels! W tej chwili odłóż ten kubek i wytłumacz wreszcie, co się dzieje!
— Nic. Nic się nie dzieje! — odkrzyknęłam, ale zanim pomyślnie odstawiłam wspomniany przedmiot na miejsce, ten wyślizgnął mi się z rąk i z donośnym trzaskiem roztłukł się o posadzkę. Zacisnęłam usta, ledwie powstrzymując się od wypuszczenia z nich nieocenzurowanej wiązanki przekleństw.
— To już trzeci kubek od wczoraj! — Babcia uderzyła otwartą dłonią o blat, w wyniku czego powstał nieprzyjemny plask.
Wzdrygnęłam się. Dźwięk, choć zupełnie inny, wydał mi się podobnie nieprzyjemny, co piszczenie kredy po szkolnej tablicy. No, może nie aż tak. Tablica była zdecydowanie gorsza, szczególnie, że przynosiła na myśl rozwiązywanie skomplikowanych równań matematycznych — umiejętności przydatnej w życiu codziennym w równym stopniu co jodłowanie.
— Czy możecie mi po prostu dać święty spokój? — Uśmiechnęłam się najmilej, jak tylko potrafiłam, lecz sądząc bo wyrazie twarzy Marleen, przeceniłam swoje możliwości.
Ignorując jej grymas, wyjęłam z szafki pod zlewem zmiotkę i zabrałam się za zmiatanie mieszaniny kawy i szkła. Fakt, że nie spuszczała ze mnie wzroku, z każdą sekundą irytował coraz bardziej. Na konsekwencje nie trzeba było długo czekać — z impetem wbiłam niewielki fragment kubka w małego palca, a potem odskoczyłam od zmiotki jak kot, któremu któremu ktoś nadepnął na ogon.
— Lacey!
— Babciu!
— Czemu każdy tu krzyczy?! — Do kuchni wkroczyła mama, prześmiewczo naśladująca nasz głośny ton.
— To babcia na mnie krzyczy! — Oskarżycielsko wycelowałam w nią palec, na co ta machnęła dłonią.
— Czy wiedziałaś, że od wczorajszego popołudnia twoja córka zdążyła przypalić już dwie jajecznice, wypić co najmniej sześć kubłów kawy, przy czym trzy z nich rozbić? — wypaliła na pojedynczym wdechu. — Coś definitywnie jest nie tak i nie pozwolę, żeby na tym wszystkim ucierpiało choćby jedno naczynie więcej!
Mama zmrużyła oczy i objechała mnie wzrokiem od dołu do góry. Zmarszczyłam brwi i w geście obrony skrzyżowałam ramiona na piersi.
— Cey-Cey, czemu nie chcesz powiedzieć, co się stało?
— I ty przeciwko mnie, mamo? — Zacisnęłam pięści i przewróciłam oczami. — Nic! Nic się nie stało. Wszystko jest w absolutnie najlepszym porządku!
Niesamowicie wkurzające tiru-riru (przy czym trzeba zaznaczyć, że od wczorajszego popołudnia wszystko było niesamowicie wkurzające), czyli nic innego jak sygnał wiadomości, rozbrzmiał w kuchni równie nagle jak spersonalizowana reklama podpasek przerywająca ciekawy film na YouTube. Wyczekujące spojrzenia mamy i babci sugerowały odebranie SMS-a. Z racji moich ograniczonych znajomości być może obie miały nadzieję, że kontaktująca się ze mną osoba wniesie do dyskusji jakieś konkrety. Prowokacja pozornie zakończyła się sukcesem, wystarczyło jednak kilka sekund wpatrywania się w ekran, by również telefon wypadł mi z rąk.
— Cholera, pieprzyć to! — Zostawiłam komórkę tam, gdzie wylądowała, czyli gdzieś pod stołem, i trzęsąc się ze złości, wparowałam do swojego pokoju, zanim mama skończyła ganić mnie za słownictwo.
— Mam na myśli to, że zapraszam cię na randkę, Lacey. — Uśmiechnął się ironicznie i wreszcie spojrzał mi w oczy.
Zaniemówiłam na zdecydowanie zbyt długą chwilę. Tak długą, że odkryłam w sobie ukryte pragnienie, aby wszystkie tworzące mnie komórki zmniejszyły się, oddaliły się od siebie, a następnie odfrunęły w morską toń wraz ze stadem lokalnych mew.
— Randkę? — Posłużyłam się czymś, co miało być moim głosem, ale brzmiało raczej jak piskliwy bulgot.
— Randkę.
— To podstęp — odparłam pod nosem, wysuwając pierwszy lepszy wniosek. Gdybym była w kreskówce, w tym momencie z uszu zaczęłaby mi wylatywać para. Nie tyle ze złości, co z przegrzania systemu myślowego.
— Co? — Zmarszczył brwi.
— A niby po co miałbyś mnie zabierać na randki? Planujesz jakiś podstęp, Rush!
— Co do cholery? — Skrzywił się i przejechał sobie dłonią po twarzy. — Skąd ty to sobie uroiłaś?
— To część tego zakładu, tak? — Odsunęłam się o krok i wbiłam w niego oskarżycielsko palca. — Zabieranie mnie na "randki" i w ogóle?
Stał z rozdziawioną buzią i kiedy już myślałam, że na mnie nawrzeszczy...
Zaśmiał się? Tylko co w tym wszystkim było takiego zabawnego?
Dłuższą chwilę się nie odzywał. Jedynie uśmiechał — i to w taki swój irytujący sposób, że brakowało jeszcze kilku sekund i rzuciłabym się, żeby mu ten uśmieszek zdrapać. I to z większym zaangażowaniem niż zdrapkę, której za główną nagrodę robił dożywotni zapas kawy.
— Lacey... — Niespodziewanie odbił się od blaszanej ściany i jeszcze bardziej zmniejszył dzielącą nas przestrzeń. Przez jego wzrost i całą tę niezręczną sytuację, poczułam się jak malutki, skrępowany skrzat. — Masz rację. Lubię spędzać z tobą czas, rozmawiać z tobą, lubię twój śmiech i to kiedy się na mnie denerwujesz, ale... — Wzruszył ramionami i rozłożył teatralnie ręce. — To przecież nic! To wszystko przez jakiś zakład, no bo jak to tak, żeby ktoś cię lubił? Wszystko musi mieć drugie dno!
— O co ci chodzi? — wydusiłam wreszcie, choć z trudem znalazłam w płucach jakieś miejsce na powietrze.
— Co za ulga, że ani przez chwilę nie pomyślałaś, że mógłbym cię zabrać na prawdziwą randkę. — Udał, że ściera pot z czoła. — To by było dopiero dziwne, co nie?
— Ty...
— Zapomnij o randce. Zapraszam cię na Zakładową Udawaną Randkę. Będę po ciebie jutro o ósmej.
— Ilain!
— Nie możesz odmówić, to część zakładu. — Odsunął się i jak gdyby nigdy nic skierował się w kierunku reszty atrakcji wesołego miasteczka. — Jutro. Ósma. Nie zapomnij — powtórzył na odchodnym.
— Idiota! — krzyknęłam, tym razem zagłuszając się poduszką. W przeciwnym razie mama i babcia miałyby kolejne argumenty, żeby wywieźć mnie do psychiatryka.
Zakładowa Udawana Randka? Co to w ogóle miało być? To nawet nie tworzyło żadnego logicznego skrótu! Zanim Ilain zacznie wymyślać jakieś nazwy własne, powinien wybrać się na korepetycje do Emmetta.
No właśnie — Emmett. Co zrobiłby na moim miejscu Emmett?
Czy powinnam do niego zadzwonić?
Nie, nie, nie. Przecież Em nie wiedział nic o mnie i Ilainie. A raczej o tym całym idiotycznym układzie. Z dnia na dzień coraz bardziej żałowałam, że dałam się w niego wciągnąć — zamiast upraszczać mi życie, komplikował je jeszcze bardziej.
— Lacey! Wracaj tu i to posprzątaj!
Co się rozumie samo przez się — krzyczenia ciąg dalszy.
♪♫♪
Bezgłowy Jeździec: Tym razem przypominam o dzisiejszych nagraniach. O Zakładowej Udawanej Randce raczej pamiętasz ;)
Wystarczyło otworzyć telefon na wiadomościach, by ponownie rzuciła mi się w oczy ta konkretna, która zrobiła ze mnie wariatkę przed babcią i mamą (choć jeśli chodziło o babcie, zwyczajnie potwierdziły się jej przypuszczenia).
Czułam, że jeszcze moment w tym domu i całkiem odejdę od zmysłów. Zamknęłam menu wiadomości, by zamiast tego spontanicznie otworzyć kontakty. Miarka się przebrała. Wcisnęłam pierwszy z kontaktów na mojej niedługiej liście i czekałam na sygnał.
Muszę stąd wyjść. Muszę...
— Halo?
... zadzwonić do Emmetta?
— Cześć, chcesz się spotkać?
W reakcji łańcuchowej po drugiej stronie telefonu rozległ się atak kaszlu.
— Lacey! — Sama nie wiem, czy Em użył mojego imienia bardziej jako okrzyku, czy pytania. —Właśnie piłem napój i przez ciebie połowa jego zawartości klei się teraz do mojej podłogi. Nie mogę uwierzyć, że dzwonisz do mnie z własnej woli! — brzmiał tak entuzjastycznie, jakby czekał na ten telefon od wieków. — Wszystko dobrze? — Niespodziewanie zwątpił. — Nikt nie umarł?
— Jest... cudownie — wysiliłam się, by brzmiało to choć trochę autentycznie. — Po prostu stresuję się tymi nagraniami i pomyślałam, że moglibyśmy iść na jakiegoś shake'a czy coś takiego — burknęłam. — Ja stawiam.
— Łał, brzmi super. A co do nagrań, też się trochę boję, zwłaszcza że wciąż nie odzywała się do mnie Kaila... A do ciebie?
Rozszerzyłam oczy, zdając sobie sprawę, że faktycznie — przez ostatnie dwa dni nie miałam żadnego kontaktu z własną sąsiadką. Ani SMS-a, ani telefonu, ani nawet odwiedzin w sprawie jogi czy też posiedzeń z moją babcią.
— Nie, do mnie też nie. Zaraz zapytam babci, czy z nią przypadkiem nie rozmawiała.
— Martwię się o nią... Może ją też zabierzmy?
— Dobry pomysł. O ile będzie chciała.
— Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku. No wiesz, po tej imprezie. Znaczy, teoretycznie nie widzę innej opcji, skoro Gale zarządził na dziś nagrania. Musiał to z nią przecież obgadać, co nie?
— Nie panikuj, na pewno ma się dobrze. Zresztą mogę do niej zawsze zajrzeć, przypominam, że mieszka na przeciwko.
— Tak zrób.
— Tak zrobię.
Pokiwałam głową, tak jakby Em miał telepatyczne zdolności zobaczenia mnie.
— Lacey?
— Hmm?
Przez jakiś czas po drugiej stronie słychać było tylko szum telewizora (a może radia?) w tle.
— Fajnie, że zadzwoniłaś. Wiem, że czasami się odrobinę narzucam, dlatego... — Westchnął. — To dużo dla mnie znaczy. Wiesz, mieć kogoś takiego jak ty.
Nieświadomie się uśmiechnęłam. Wszystko to jednak prysło, zastąpione pojawiającym się w brzuchu znajomym, nieprzyjemnym uczuciem — połączeniem ścisku i chęci rozpłakania się.
Mieć kogoś takiego jak ty — wielkie słowa. Tylko kim właściwie była Lacey Gabriels w oczach Emmetta? Niezbyt ekspresyjną znajomą z klasy? Koleżanką z pracy o twardym charakterze, której od czasu do czasu udawało się rzucić coś śmiesznego? Bo na pewno nie tym, co ukrywało się pod grubą warstwą niedopowiedzeń.
Prawda była bolesna — jeśli głębiej się zastanowić, Emmett nic o mnie nie wiedział.
♪♫♪
— Kurde blaszka! — rozległo się po drugiej stronie, kiedy od ponad minuty stałam przed drzwiami Kaili Sanders.
— Spróbuj może je popchnąć, kiedy będziesz przekręcać zamek — zasugerowałam, lecz zostałam, delikatnie mówiąc, zlana.
— Motyla noga! Psia kość, no dalej! — Bum, bum, bum. — Kurw...
Jeden mocny plask i niepokojący krzyk później czarne, połyskujące drzwi otworzyły się, pozostawiając na mojej twarzy leciutki wietrzyk, a na reszcie ciała gęsią skórkę.
Pięć centymetrów, a słowo harcerza — o ile śluby sprzed ośmiu lat się liczą — byłoby po mnie.
Wciąż z duszą na ramieniu, uniosłam wzrok, po to by doznać kolejnego przerażenia. Stojąca w przejściu, trupioblada persona, która podobno była kiedyś Kailą, uśmiechała się szeroko, skryta pod fałdami wielkiej, czarnej bluzy.
— Boże, co się stało?
— A co miało się stać? — Klasnęła w dłonie. — Wszystko po staremu.
Zmarszczyłam brwi. Po raz kolejny objechałam ją podejrzliwym wzrokiem od góry do dołu. Cała rozczochrana miała zaczerwienione oczy podkreślone fioletowymi worami, a na palcu plasterek z minionkiem. Definitywnie coś było nie tak, bo Kaila jaką znałam, wyglądała nienagannie dwadzieścia cztery godziny na siedem dni w tygodniu, co swoją drogą zaznaczała przy każdej możliwej okazji.
— Skaleczyłaś się? — Wskazałam na plaster, który wydawał się jedynym żywym elementem jej dzisiejszego stroju.
— Nie. Złamałam paznokcia i nie chciałam, żeby brzydko wyglądał. — Jak na zawołanie, schowała dłonie za plecy. — No więc? Co cię sprowadza w moje skromne progi?
Nie chcąc się narzucać i drążyć sprawy, na temat której widocznie nie miała ochoty rozmawiać, od razu przeszłam do rzeczy i zwięźle przedstawiłam jej propozycję shake'a.
— O rany... — Potarła się po szyi, mając minę, jakby jej planem na resztę dnia było spanie, a wpuściła mnie tylko dlatego, że nie przypuszczała, że ktoś taki jak ja mógł z własnej woli chcieć wyciągnąć ją z domu. — Sama nie wiem, muszę się umalować, żeby jakoś wyglądać na nagraniach... Chce wam się czekać? Może innym raz...
— Kaila! — Burza loków i okulary już z oddali dawały znać, do kogo należał nawołujący głos. — Ty żyjesz! — Emmett z rozbiegiem wdrapał się na krótkie schody prowadzące do drzwi frontowych i zanim ich właścicielka zdążyła się zorientować, co się działo, ten już wisiał jej na szyi.
— Cześć, cześć... — Rozbawiona i być może odrobinę rozczulona Sanders, poklepała Emmetta po głowie. — Mogę wiedzieć, czemu zachowujecie się, jakbym zmartwychwstała?
— Nie odpisywałaś na SMS-y! — oburzył się Emmett.
— Nie przyszłaś na jogę. — Uśmiechnęłam się nieznacznie.
— No i cała ta sieczka u Harper... — Kaila wybałuszyła oczy, na co Emanuel się opamiętał. — Znaczy... eee... Nie chcę być wścibski, ale...
— Chcemy po prostu wiedzieć, czy wszystko okej — przerwałam, nim Em zdążył wypalić coś, czego nie powinien.
— Tak, jest okej. Tamta drama to już przeszłość... — Spuściła wzrok. — Wchodźcie, zrobię coś ze sobą i możemy ruszać na te wasze shake'i.
Wymieniłam z Emem porozumiewawcze spojrzenia pełne wątpliwości. W normalnych okolicznościach Kaila opowiedziałaby nam wszystko z najmniejszymi szczegółami, w dodatku niemniej dynamicznie niż by to zrobił sam Em.
Coś nie grało. Tylko co?
♪♫♪
Chociaż z założenia celem naszej podróży były shake'i, po drodze nie obyło się bez skrótów i zahaczenia o jakieś z ulubionych miejsc Ema. Co prawda pomieszkiwał nasze miasto najkrócej z całej trójki, ale nie przeszkadzało mu to zgromadzić ich więcej niż ja i Kaila razem wzięte. Jednym z takowych był pchli targ na Kemptown — inaczej mówiąc kopalnia pierdół od każdego dla każdego.
Mimo że nie utknęliśmy w tej gęstwinie staroci na długo, Em i tak zdążył zaopatrzyć się w nowy nabytek. W jego dłoniach mienił się wisiorek na delikatnym pozłacanym łańcuszku. Wnętrze zdobiącej go szklanej obwolutki wypełniał uschnięty kwiat lawendy, którego jedyną wadą było to, że nie dało się poczuć jego zapachu.
— No dobra — przyznała Kaila, przechwytując zdobycz Hacketta — faktycznie jest śliczny, ale podstawowe pytanie brzmi, do czego jest ci to potrzebne?
Uśmiechnął się przebiegle, jakby odpowiedź miał już od dawna zaplanowaną.
— To dla wybranki mojego serca. — Zabrał wisiorek z rąk Kaili i uniósł go ku górze, by spojrzeć przez jego szklane oczko jak przez kalejdoskop. — Tak pięknie mieni, na tyle kolorów... Prawie jak moje uczucia do niej.
— Te, Romeo — Kaila spojrzała na niego z uśmiechem politowania — może zanim zaczniesz kupować swojej wybrance prezenty, przydałoby się ją najpierw... Hmm... Poznać?
— Co za różnica? — Uśmiechnął się niezrażony. — Przecież i tak bym jej coś prędzej czy później kupił. Do czasu poznania wisiorek poleży w szufladzie, ale to kwestia czasu, zanim ozdobi jej szyję.
W nastawieniu Emmetta było coś niesamowitego i bynajmniej nie było tym jego czysto poetyckie zachowanie. Błysk w oczach, łagodny uśmiech... Gołym okiem widać, że przemawiały przez niego uczucia czyste, niewinne, a co najlepsze, najzupełniej szczere. Choć Leah to osoba, której kompletnie nie znał, potrafił całkowicie i bezinteresownie oddać jej swoje myśli.
Na początku wydawało się to zabawne i urocze, ale z każdym dniem zaangażowanie Ema zamiast opadać tylko wzrastało. On naprawdę wierzył, że coś z tego będzie. I chociaż chciałabym być podobnej myśli, trudno mi było uwierzyć, że sześć lat starsza dziewczyna tak po prostu zainteresuje się słodkim, lecz bujającym w obłokach licealistą.
No ale co mogłam zrobić? Było już za późno na tłumaczenie mu swoich poglądów. Ten plan zaszedł za daleko.
— Zresztą wszystko się okaże, kiedy wcielimy w życie NERKI — dodał pewnym siebie głosem, sprawiając, że na powrót zaczęłam słuchać ich rozmowy.
— Ach, no tak, NERKI... Tylko jak to było? — Skrzywiła się Kaila, popadając w zamyślenie. —Niskobudżetowa Ekranizacja Rychłej Klęski Integracji?
— Niskobudżetowa Eksploatacja Ratunkowa Księżniczki Imprezy! Mam być badboyem, który ją uratuje z opresji... — Popatrzył na nas spode łba. — Lacey jeszcze rozumiem, ale ty, Kaila? Jak mogłaś zapomnieć?
Poprawiła blond kosmyki wypadające z niskiego kucyka i przewróciła niechętnie oczami.
— Z całym szacunkiem, Em, ale od ostatniej imprezy miałam trochę inne sprawy na głowie.
— Halo, teraz w prawo — wtrąciłam się, przerywając zagadanej dwójce, której chyba pokićkały się kierunki.
— Prosto, Lays, prosto — poprawił mnie Em. — Jadłaś ty dziś jakieś śniadanie?
A kawa się liczy?
— To nie ma znaczenia. Do Ice Turtle w prawo.
Zdjął okulary i z wyrazem niesmaku przetarł ich szkła swoją ulubioną fioletową, kraciastą koszulą.
— Ech, gdybyś słuchała czasem, co mówimy, wiedziałabyś, że idziemy do SEAweety.
— C-co? — Zesztywniałam, wytrzeszczając oczy niczym dwie piłeczki pingpongowe. — Dlaczego tam? A co z Neonową Marchewą, która cię stamtąd wylała?
— E tam, pewnie już mnie nie pamięta. Idziemy tam, bo co jak co, ale shake'i mają tam najlepsze.
— Nie musimy iść na shake'i, możemy iść na lody. W Ice Turtle mają najlepsze lody.
— Przecież sama chciałaś iść na shake'i. — Em rozłożył ręce, zupełnie już nie rozumiejąc, o co mi chodzi. — Poza tym nie ma tam dziś Leah, więc nie ma sensu tam iść.
— Co ty knujesz, Lacey? — Kaila zawęziła oczy w szparki, którymi uważnie mnie staksowała.
— Nic nie knuję. Po prostu... Nie lubię wystroju SEAweety... To okropne logo i ci ludzie przebrani za delfiny, czy to wszystko to nie przesada? — mówiłam jak najęta, przez co łatwo można było wyczuć w moim głosie zdenerwowanie. No ale co miałam robić? Nie po to uciekałam przed stresem, żeby teraz pchać się w sidła następnych kłopotów!
— Głosujemy — zarządził Emmett. — Kto jest za SEAweety? — Podniósł rękę. — Ja!
— Ja! — zawtórowała mu Kaila.
— Dwa do jednego, wygraliśmy. — Wyszczerzył się, po czym zgodnie przybili sobie piątkę.
Przełknęłam ślinę. Moje serce biło intensywniej niż światło znienawidzonego szyldu. Rada na przyszłość: przestań komplikować sobie życie, Lacey, bo prędzej czy później nawarstwiające się sekrety wpędzą cię w kozi róg.
♪♫♪
Za moją sprawą zajęliśmy ostatni, najbardziej odosobniony w całym lokalu stolik. Ponieważ po drodze zdążyłam opracować strategię, specjalnie tuż po wejściu wyrwałam się naprzód, żeby go zająć nim Em i Kaila wymyślą sobie miejsca przy barze. Spośród dwóch ustawionych naprzeciwko siebie czerwonych, skórzanych kanap, usiadłam na tej, która stanowiła idealne miejsce do obserwacji. Dawała świetny widok na salę, przy czym z łatwością dało się pozostać incognito.
Kaila i Em, widocznie zdezorientowali moim nagłym zaangażowaniem, z krzywymi minami podążyli w wybrane przeze mnie miejsce.
— Tutaj? — Em zacmokał z niesmakiem. — Nie lepiej bliżej drzwi?
Kiwnął na jeden z najbardziej odsłoniętych stolików, na co zbladłam, jakbym zamiast mojego odcienia używała mocnokryjącego pudru z mąki. Odkaszlnęłam, żeby choć trochę zakryć policzki i odwrócić uwagę od przerażonej mimiki.
— Nieee? — odparłam dziwnym wysokim głosem, który bardziej niż sugestia, brzmiał jak pytanie.
Em stał jeszcze dłuższy moment ze zmrużonymi oczami, prawdopodobnie żywiąc nadzieję, że zmienię zdanie. Odpuścił dopiero, kiedy Kaila wzruszyła ramionami i usiadła naprzeciw mnie.
Uśmiechnęłam się, ale sądząc po minie Ema niezbyt przekonująco. Jednak nie to było teraz najważniejsze. Priorytet stanowiło upewnienie się, że tego dnia w SEAweety nie znajdowała się Faith.
Zapuściłam żurawia, aby oblecieć wzrokiem dalsze rejony. Wszystko wydawało się być takie samo jak za moją ostatnią wizytą — letnia, pobudzająca do życia muzyka, nachalne promienie słońca wpadające przez przeszkolne ściany, naklejki z okropnymi delfinami... Jedna z kelnerek obsługiwała klientów na równoległym końcu sali, drugiej, kimkolwiek była, nie widziałam.
— Em, może przejdziesz się po karty? — zaproponowałam strategicznie. Nawet jeśli drugą kelnerką okazałaby się Faith, przyniesienie kart ograniczało szanse na jej spotkanie, prawda?
— Nie trzeba, tutaj zawsze przynoszą menu.
Wciąż gapiłam się w wejście za ladą. Chyba powinnam wreszcie wyluzować, bo naprawdę wyglądało na to, że dziś jej tu nie było. Już miałam przyznać Hackettowi rację, kiedy z zaplecza, dokładnie tego, które nieprzerywanie taksowałam wzrokiem od jakichś dwóch minut, wyłoniła się uśmiechnięta od ucha do ucha dziewczyna o czarnych włosach i najdokładniej wyprasowanym fuksjowym fartuchu, jaki kiedykolwiek dane mi było zobaczyć.
— Szybko! Idź po karty! — Złapałam Ema za ramię i ścisnęłam je mocniej niż planowałam. — BŁAGAM!
Zarówno Em jak i Kaila popatrzyli na mnie jak na wariatkę.
— Umieram z pragnienia! — wyjaśniłam i dla autentyczności zaśmiałam się, mając nadzieję, że wcale nie zabrzmiałam tak do bólu sztucznie, jak mi się wydawało. Ponieważ ich twarze wykrzywiły się jeszcze bardziej, w przypływie paniki wzruszyłam ramionami na znak, że nie mam pojęcia, o co im chodziło.
— No dobra, spokojnie... — Em zdjął moją dłoń, do tej pory wciąż utkwioną na jego rękawie, i wzdychając pod nosem, ruszył w kierunku lady.
W chwili kiedy odszedł, Kaila stanowczo oparła dłonie na stole i nachyliła się w moim kierunku.
— Co się z tobą dzieje, do jasnej ciasnej?
— Rany, no nic... — Wyjrzałam za Emmettem, z nadzieją, że wraz z jego powrotem Kaila da mi spokój.
— Przestaniesz mi wciskać kit?
— A może lepiej ty powiedz, co się dzieje? — odbiłam piłeczkę. — Co się wydarzyło na imprezie, że nagle przestałaś się do nas odzywać?
Kaila wytrzeszczyła oczy. Wiedziałam, że odwracanie kota ogonem nie było do końca fair w jej obecnej sytuacji, ale moja również nie należała do najprostszych. Musiałam się jakoś bronić.
— Proszę, są i karty. — Niezręczną sytuację przerwał pojawiający się przy stole Em. Podsunął nam pod nosy duże kwadratowe bloczki z wizerunkiem przerażająco uśmiechniętych delfinów. — Z dedykacją dla spragnionej Lays.
— Dzięki. — Wymieniłam z Kailą spojrzenia, które stanowiły niemą umowę. Ona nie wraca do mojego tematu, a ja do jej.
Udałam, że zatapiam wzrok w karcie, tak naprawdę tworząc z niej prowizoryczny parawan, na wypadek, gdyby Faith postanowiła odwrócić się w naszą stronę. Wygłuszyłam się na rozmowę Kaili i Ema i w pełnym skupieniu wyjrzałam zza menu, wysuwając twarz wyłącznie do poziomu oczu. Niczym agent, ponownie przebadałam teren, który tym razem wydawał się czysty.
Żadnych fuksjowych fartuchów na horyzoncie — zanotowałam w głowie i wreszcie zaczęłam badać zawartość jadłospisu.
— Dzień dobry, można przyjąć zamówienie? — Usłyszałam głos, na który nieomal podskoczyłam.
Jestem skończona! Faith tu jest, Faith tu j...
Podniosłam wzrok. Stała przy stoliku obok.
Boże, jestem wygrywem.
Zaraz, czy to przypadkiem nie znaczy, że za jakieś piętnaście sekund przesunie się o te trzy metry i do nas podejdzie?
— Emmett — zawołałam konspiracyjnym szeptem, pomyślnie przykuwając jego uwagę — ty się znasz najlepiej, to wybierzesz mi jakiegos shake'a, dobra?
Em podkasał rękawy i poprawił burzę włosów. Wyglądał niczym dumny pudelek z wystawy, któremu każdy łechtał ego.
— No fakt, fakt, trochę się znam...
Następne kilka sekund przyprawiło mnie o palipitacje serca. Zanurkowałam w menu, całkowicie zasłaniając nim sobie twarz. Wyglądałam jak debil, ale przynajmniej pozostałam w kamuflażu.
— Dzień dobry, wybraliście już coś dla siebie? — Słodki i miły głos. Co najgorsze, wcale nie brzmiał sztucznie.
Przełknęłam ślinę. Błagam, Emmett , zrozum telepatię i odezwij się za mnie!
— Ja poproszę wodę z cytryną. — Pierwsza zabrała głos Kaila.
— Naprawdę? No weź, przyszliśmy tu na shake'i — przerwał jej Em.
Może mi ktoś wytłumaczyć, co oni robią? Jeszcze sekunda i ktoś wreszcie zainteresuje się, dlaczego zasłaniam ryj menu!
— Straciłam ochotę. Chciałabym coś orzeźwiającego...
— A może lemoniada wiśniowa? — zaproponowała Faith. — Najlepsza na gorące dni. No i w spoko cenie — dodała, wywołując chichot u pozostałej dwójki.
Tak, nie ma nic lepszego niż "spoko wyluzowana" kelnerka, prawda?
No chyba że masz na imię Lacey, a tą kelnerką jest Faith.
— Brzmi okej. Tylko poproszę z dużą ilością cytryny.
— Nie ma problemu. — Dałabym sobie głowę uciąć, że wypowiedź zwieńczyła tym uśmiechem. Nazywałyśmy go "hej, jestem miła i liczę na coś w zamian". Przydawał się, kiedy trzeba było uprosić o coś nauczycieli, rodziców albo kolegów. W tym wypadku chodziło pewnie o napiwek.
— Dla mnie shake czekoladowy — tym razem przyszła kolej na Emmetta — ten z wiśniami na wierzchu.
— Podwójna bita śmietana?
Czułam się jak w stłamszonej klatce. Jeden fałszywy ruch wystarczył, żebym skupiła na sobie ich uwagę. Czy ta karta odcinała dopływ tlenu? Bo swoją drogą, oddychałam coraz ciężej.
— A co dla ciebie?
Mówiłam coś o nie zwracaniu na siebie uwagi? Cóż, chyba za późno. Niemal czułam, że oczy wszystkich wypalały we mnie, a raczej w mojej karcie, wielką dziurę wyczekiwania.
— Hmmm... — mruknełam na poczekaniu. Przecież nie mogłam się odezwać, rozpoznałaby mnie po głosie.
Cisza ciążyła coraz bardziej. Dłonie zaczęły mi się pocić. Dlaczego Em nie odbierał sygnału telepatycznego? Dlaczego?!
— Co powiesz na waniliowy? — zaproponował wreszcie Hackett, a ja o mało nie krzyknęłam z wdzięczności. Na szczęście ostatecznie tego nie zrobiłam, ponieważ zrujnowałoby to cały wysiłek włożony w to durne przedstawienie.
— Proponuję waniliowe są na bazie mleka kokosowego — Faith zwracała się bezpośrednio do mnie — smakują o niebo lepiej.
Nienawidziłam kokosów. Wystawiłam dłoń poza menu i ochoczo pokazałm kciuka w górę.
Ten dzień był gorzej niż beznadziejny.
— Okej, to wszystko? — zapytała Faith, najwyraźniej rozumiejąc, że nie byłam zbyt rozmowną (ani tym bardziej normalną) klientką.
Em i Kaila przytaknęli. Dzięki Bogu Emmett poprosił, żeby zostawić jeszcze na wszelki wypadek menu, po czym niebezpieczeństwo oddaliło się. Odczekałam jeszcze kilka sekund, a potem przepełniona ulgą odłożyłam kartę i z głośnym świstem wypuściłam z siebie powietrze, być może odrobinę zbyt ostentacyjnie.
— Kaila, ty na pewno wiesz. — W końcu Emmett zaczął konkretny temat. — Jak będą w ogóle wyglądać te dzisiejsze nagrania z Galem? Dostaniemy chociaż jakiś scenariusz?
— Nie mogę wam nic powiedzieć. — Rozłożyła ręce.
— Ale to nie ma sensu! Jak mamy coś dobrze odegrać, skoro kompletnie się nie przygotowaliśmy?
— Wszystko zobaczycie na miejscu. Naprawdę nie mogę nic powiedzieć, wierzcie, mam dość zatargów z Gale'em.
Uniosłam brwi, mimo wszystko trochę zaskoczona. Przecież wszyscy wiedzieli, że znajomość Kaili i Gale'a opierała się głównie na zatargach. Więc jak to możliwe? Sanders zupełnie odpuściła? Jej mina sugerowała, że obecna sytuacja wcale nie była jej na rękę... Dlaczego nagle przestała podważać zdanie reżysera?
Choć nic nie tworzyło logicznej i spójnej całości, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że brakujący element historii krył się w wydarzeniach mających miejsce na impreze u Harper.
— Mamy jeszcze godzinę, niedługo trzeba się zbierać — wtrąciłam się do dyskusji, starając się odpędzić z głowy sprawy Kaili.
— Spotykamy się z resztą przed Palace Pier? — upewnił się Em.
Kaila przytaknęła. Zauważając stres Emmetta zaczęła go uspokajać, tłumacząc, że wszystko przebiegnie zgrabnie i szybko. Na początku słuchałam jej rad, ale w końcu, jak zwykle, odpłynęłam myślami w innym kierunku.
Wpatrywałam się w głąb sali, szukając wzrokiem Faith. Musiałam być w gotowości, żeby w odpowiednim momencie zakryć twarz kartą. Nadal nie mogłam uwierzyć, że do tej pory los mi sprzyjał i wciąż nie wydało się, kim tak naprawdę byłam.
Stopniowo odprężałam się, coraz pewniejsza, że reszta planu również przebiegnie pomyślnie. W końcu nawet uśmiechnęłam się pod nosem, pełna podziwu dla samej siebie — brawo, Lacey, wreszcie coś ci się udało!
No dobra, budzimy się z tego snu. Co by to było, gdyby na tym historia się skończyła? Wtedy wszystko byłoby za nudne.
Drzwi od lokalu otworzyły się, ale tym razem zamiast jakiegoś losowego człowieka, w przejściu stanęła dobrze mi znana sylwetka. Czarne włosy z wypłowiałymi końcówkami, długie (może nawet za długie) nogi, deskorolka pod pachą... Tak, proszę państwa. Los ponownie sobie ze mnie zakpił.
Na sam widok Ilaina wstąpiło we mnie to dobrze znane wszystkim pragnienie bycia niewidzialnym na zawołanie. Było bardzo podobne do tego uczucia, kiedy spotykasz kogoś znajomego, kogo wcale nie chcesz spotkać, więc odwracasz głowę w nadziei, że wcale cię nie zauważy. Ewentualnie, że będzie tak głupi jak ty i również uda, że wcale cię nie widzi.
Sięgnęłam po przetestowany już wcześniej tajny przyrząd obserwawczy — czytaj kartę menu — i tak jak wcześniej, ukryłam się za nią, wysuwając jedynie oczy.
Może i stresowałam się spotkaniem Iliana, zwłaszcza po tej okropnie głupiej rozmowie z wczoraj, ale jednemu zaprzeczyć nie mogłam. Byłam autentycznie ciekawa, co robił tutaj sam i to, z tego co mi wiadomo, w godzinach pracy. Przyszedł po shake'i na wynos? A może miał jakieś interesy do załatwienia?
Spojrzał na telefon, chyba po to, by sprawdzić godzinę, a potem oparł się o jedną z ozdobnych barierek przy wejściu. Wyglądał, jakby na coś, a może bardziej na kogoś czekał. Odgarnął opadające na czoło włosy, westchnął i popatrzył wyczekująco w kierunkiu zaplecza.
Nagle na pole bitwy wkroczyła istota w fuksjowym fartuchu. Przerażona poziomem niebezpieczeństwa, jeszcze bardziej skryłam się za menu, jakby nie było bloczkiem papieru, a metalową tarczą. Teraz obserwowałam ich zaledwie jednym okiem, co wcale nie przeszkadzało mi w zauważeniu, jak ochoczo Faith machała do Ilaina i z jak zawrotną prędkością pojawiła się przy jego boku. On również wydawał się ucieszony spotkaniem. Wszystko wskazywało na to, że właśnie ono było celem jego wizyty.
— Ostrożnie. Zaraz będziesz musiała odkupić to menu... — Kaila zmarszczyła brwi i wskazała palcem na trzymany w moich dłoniach przedmiot.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jego kartki były pomięte, jakbym zrobiła sobie z nich gniotki. Fuknęłam i z impetem odłożyłam kartę na stół.
— Sory. Jestem zła, bo dopiero teraz zauważyłam, że do waniliowych shake'ów dodają truskawki. Nie cierpię ich... — wymyśliłam naprędce, co jakiś chwila podejrzliwie zerkając w stronę rozmawiającej w oddali dwójki.
— Serio? Wydawało mi się, że jakis czas temu brałaś w IceTurtle truskawkowe lody... — Em uśmiechnął się, widocznie usatysfakcjonowany, że wreszcie złapał mnie na kłamstwie. — Lays, powiedz wreszcie, co się stało. Przecież od tego jesteśmy, żeby ci pomóc — dodał już wyraźnie troskliwym tonem.
Westchnęłam. Spuściłam wzrok, czując przedzierające się przez żołądek, dziwne uczucie. Próbowałam skupić się na tym, o co prosił mnie Emmett, ale jedyne o czym byłam w stanie myśleć to on i ona na moich oczach śmiejący się jak starzy kumple. Złość zaczęła ze mnie ulatywać, zastąpiona najzwyczajnieszym w świecie smutkiem.
— Ostatnio mam słaby czas — wyznałam dość ogólnikowo i schyliłam głowę tak, żeby włosy zakryły moją bezradną minę. Em postawił mnie w takiej sytuacji, że dalsze kłamstwa zwyczajnie nie zdałyby egzaminu. — Miałam kiedyś przyjaciółkę, z którą bardzo się pokłóciłam, a teraz okazało się, że jeden z moich kolegów utrzymuje z nią dobry kontakt.
— Nawet nie wiesz jak się cieszę, że to wreszcie powiedziałaś — oznajmił zaskakująco szybko Em, po chwili orientując się, jak to zabrzmiało. — Mam na myśli, cieszę się, bo teraz przynajmniej możemy ci z Kailą jakoś pomóc.
Uśmiechnęłam się dość słabo, kątem oka zauażając, jak Faith pisze coś na karteczce, by następnie wręczyć ją Ilainowi.
— Znam to uczucie — wtrąciła się Kaila — podświadomie obwiniasz go o zdradę, choć tak naprawdę dobrze wiesz, że nic ci do tego, z kim on się zadaje. Wszystko dlatego, że mimowolnie czujesz się zagrożona, jakby to, że utrzymuje kontakt z tamtą drugą równało się temu, że woli jej towarzystwo od twojego. — Oparła łokieć o stół i ułożyła na dłoni policzek.
— Łał, jak trafnie opisane — przyznał Em. — Gorzej trochę z tym, jak to rozwiązać.
Pokiwałam głową, nie potrafiąc przestać spoglądać w dal. Ilain zabrał kartkę, uściskał Faith na pożegnanie, a potem zniknął za drzwiami.
— Kluczem do rozwiązania sytuacji nie jest ściąganie wspólnego znajomego na swoją stronę czy szpuntowanie go przeciwko tej drugiej osobie... Nie, nie o to chodzi. To wszystko siedzi w psychice. — Kaila zastukała palcem w głowę. — Jeśli zrozumiesz, że jesteś warta bezinteresownej przyjaźni, łatwiej ci będzie odpędzić od siebie głupie myśli o tym, że ten wspólny znajomy cię obgaduje. — Uśmiechnęła się. — Poza tym trochę zaufania. Skoro się kolegujecie, to czemu miałby robić ci jakieś świństwa?
Spuściłam wzrok na pomięte menu, analizując słowa Kaili. Jej rady brzmiały calkiem sensownie, ale wydawały się zupełnie niedostosowane do mnie.
Zrozum, że jesteś warta bezinteresownej przyjaźni.
Zaufaj.
Mówiąc prościej — nie bądź Lacey Gabriels.
— Dzięki — odparłam, mimo wszystko czując się z tym wszystkim trochę lżej. — Spróbuję zrobić, co w mojej mocy.
Kaila i Emmett posłali mi uśmiechy zadowolenia. Odwzajemniłam je. Nagle zrozumiałam, że naprawdę nie żałowałam powiedzenia im o swoim problemie.
Z oddali widziałam zbliżającą się z tacką shake'ów Faith. Wzięłam głębszy oddech i zatrzasnęłam leżące przede mną menu. Zauważając mnie, lekko sie zachwiała, o mało nie wywracając części zamówień.
— Cześć — powiedziałam pierwsza, patrząc prosto w jej brązowe, osłupiałe oczy.
— H-hej... — wymamrotała, szybko głowę. Podsunęła zamówienie każdego z nas pod nos, odrobinę dłużej zatrzymując się przy moim. — Shake waniliowy jest na bazie mleka kokosowego.
— Mówiłaś.
Uniosła zagubiony wzrok, wreszcie zbierając się na odwagę, by spojrzeć mi w oczy. Wiedziałam, dlaczego powtarzała informację o mleku. Doskonale przecież wiedziała, jak bardzo nienawidzidziłam wszystkiego, co w jakikolwiek sposób związane było z kokosami.
— Chyba najwyższy czas się przełamać... — odpowiedziałam, usmiechając się dość pusto i zabierając się za stojący przede mną shake.
Najgorzej wydane trzy funty mojego życia.
_______________________________
Pojechałam do babci, nastawiłam się na pisanie i pech chciał, że zapomniałam laptopa. Nawet nie wiecie, ile się musiałam nagimnastykować, żeby zdobyć komputer i dokończyć ten rozdział xD Podziękujmy zgodnie mojemu jedenastoletniemu kuzynowi, który odstawił fortnite'a i minecrafta, żeby pożyczyć mi komputer. DZIĘKUJĘ! Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, amen.
Jak widać rozdział nei do końca rozwija wątpliwości związane z "randką", więc ci, którzy liczyli na rozwiązanie akcji, mają teraz swoje pięć minut, żeby krzyczeć buu i rzucać we mnie popcornem. Gotowi? Uwaga... Start!
Ała! Ał!
Ej, ty tam! Odłóż te pomidory!
*pięć minut później*
Już? Lepiej wam? Super, też się cieszę *krzywi się i wydłubuje z włosów resztki popcornu i pomidorów*
Czasem trzeba poświęcić rozdziały sprawy Kaili, Ema, na dawne przyjaźnie, wiążące się z nimi konsekwencje i na zasianie w waszych sercach ziarna niepokoju (otóż, jeśli ktoś jeszcze nie zauważył, mój nick do czegoś zobowiązuje). Nie martwcie się. Na sprawy romantyczne będzie jeszcze duużo czasu c;
Jak zwykle mam nadzieję, że lektura nalezała raczej do tych przyjemnych!
PS: Nie wiem, kiedy będzie nowy rozdział, wszelkie pytania kierujcie do mojego kuzyna xD *sad evilcatt noises*
Pozdrawiam i do następnego!
~EvilCatt ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro