Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. »Razem na zawsze«

ponieważ jestem taka kochana i w ogóle (no dobra, głównie dlatego, że ten jest krótszy niż zwykle) wrzucam Wam dwa rozdzialiki na raz ♥ enjoy!


— Oszukujesz! Odpadasz, Gabriels!

Spuściłam wzrok, czując się osaczona spojrzeniem wpatrującego się we mnie Maxa. Prawdopodobnie dlatego, że biła od niego niespotykana złośliwość. Chociaż wiedziałam, że to co mówił, było zupełnie bezpodstawne, w takich sytuacjach jak ta władzę nade mną zawsze przejmowała panika. Dopiero po wszystkim przychodziła mi do głowy jakaś złota riposta...

Może to głupie, ale wieczorami, w ramach autoterapii, odtwarzałam zaistniałą sytuację w głowie, wyobrażając sobie, że odpowiadałam zupełnie inaczej.

— Przecież nie oszukiwałam... — udało mi się zdobyć na ledwie słyszalną odpowiedź.

Cóż, zawsze jakiś postęp.

— Odpadasz, głucha jesteś? Każdy widział, że skoczyłaś za daleko!

Moje stojące obok domniemane koleżanki spoglądały po sobie z taką samą dezorientacją jak ja. Nie przeszkadzało im to jednak w pozostaniu cicho.

Zagryzłam nerwowo usta. Dlaczego żadna z nich nie przyznała mi racji? Przecież wszystko dokładnie widziały! Widziały, że niczego nie zrobiłam...

— Koleś, czy ty jesteś zdrowy na umyśle?

Niemal podskoczyłam, słysząc za sobą głos, który kojarzyłam piąte przez dziesiąte. Obejrzałam się przez ramię, zdając sobie sprawę, kto odważył się wkroczyć wprost w pole walki. To przecież Ona. Nowa, która przeniosła się do naszej klasy zaledwie tydzień temu, a już zrobiła wokół siebie więcej szumu, niż byłby to w stanie zrobić każdy przeciętny jedenastolatek. Jedno było pewne — zawsze tam gdzie się pojawiała, pojawiały się również kłopoty.

Przez dłuższą chwilę mierzyła zaniepokojonego Maxa pełnym wyższości spojrzeniem. Zaciągnęła się trzymanym w ręku soczkiem pomarańczowym w kartoniku ze słomką (z którego większość z nas wyrosła już w zeszłym roku) i przestąpiła z nogi na nogę.

— Kto oszukuje w grze w klasy? Chyba tylko ty! Po prostu chcesz wygrać na okrętkę, bo jesteś w tym beznadziejny — ciągnęła, po przełknięciu dużego łyka. — Przestań się kompromitować, Johny. Zabieraj swój oszukańczy zadek i odbęcskakuj od niej.

W tym momencie Faith poklepała mnie po ramieniu, jakbyśmy były starymi kumpelami. Zaśmiałam się nerwowo, ale prawdę mówiąc, nie zamieniłam z nią prawie żadnego słowa od chwili, kiedy pożyczyłam jej na matematyce swój ulubiony długopis, a ona oddała mi go dwa dni później z pogryzioną skuwką. Wtedy wywiązał się między nami mniej więcej taki dialog:
Faith: Sorry, Lexy, jakoś nie ogarnęłam, kiedy ci go pogryzłam.
Ja: Mam na imię Lacey...
Faith: Wiem, Lucy, tylko dlaczego mamy ograniczać się do stałych imion? To nudne. Możesz mi dzisiaj mówić Virginia, okej?

— Świruska z ciebie, Fall — odpowiedział poczerwieniały na pulchnych policzkach Max. Od jakiegoś czasu miał fazę na nazywanie wszystkich po nazwisku. Ale to chyba i tak lepsze od dziwacznej dolegliwości Faith — w końcu ona nazywała każdego pierwszym imieniem, jakie wpadło jej do głowy.

— Dzięki, Roger, ale to nie pora na komplementy. Odbęcskakuj się od Lacey, bo moja pięść pobęcskakuje do twojej twarzy.

No tak... Używała też dość dziwnych, wymyślonych przez siebie słów.

Max (lub idąc tokiem myślenia Faith — Johny albo Roger), nie wiadomo czy przestraszony samym niezrozumiałym zachowaniem Nowej, czy też jej groźbą, posłuchał wskazań i zwinął się w przeciągu pięciu sekund. Chwilę później wszystkie dziewczyny również bez słowa odbiegły w przeciwną stronę boiska. Najwidoczniej one również bały się Faith i jej... dziwaczności.

Właśnie w ten sposób rozpadła się cała zabawa, a ja zostałam z Nową zupełnie sama.

Czarny jak węgiel warkocz, sięgający Faith niemal pasa, swobodnie spływał po jej plecach. Lekko się zakołysał, kiedy przykucnęła przy starannie wyrysowanym polu do wymyślonej przez nas wersji gry w klasy. Nim spostrzegłam, zgarnęła porzuconą tuż obok różową kredę i zaczęła coś pisać.

Stałam dwa metry dalej, zastanawiając się, czy powinnam do niej podejść i podziękować za stanięcie w mojej obronie. Co jak co, ale chyba jednak wypadało. Tylko jak powinnam to zrobić?

W końcu zbliżyłam się i niezgrabnie ukucnęłam obok niej.

— Słuchaj, Faith... — zaczęłam, gapiąc się w kostkę brukową pod swoimi stopami. Ponieważ nie usłyszałam żadnej odpowiedzi ani choćby przytaknięcia, zerknęłam na nią.

Nadal coś pisała. Próbowałam spojrzeć jej przez ramię, żeby sprawdzić co, a wtedy z prędkością światła podniosła się i zasłoniła swoje dzieło.

— Odejdź — nakazała grobowym głosem. Rozszerzyłam oczy, nie mając pojęcia, co jej odbiło, ale nie ruszyłam się z miejsca. Faith nie spuszczała ze mnie wzroku. W końcu westchnęła i rozejrzała się dookoła, jakby sprawdzała, czy nikt jej nie śledził, a następnie znowu kucnęła. — Jesteśmy. W. Niebezpieczeństwie — wyszeptała ani na chwilę nie tracąc rezonu. — Uciekaj!

Wiecie, jak wygląda najbardziej idiotyczna mina na świecie?

Ja też nie, ale coś czułam, że właśnie ona zdobiła w tamtym momencie moją twarz.

— No już! — krzyknęła i pociągnęła mnie za ramiona w górę, kompletnie ignorując moje zmieszanie. — Lacey, musisz uciekać!

Okej, spokojnie. Po prostu trafiłaś na psychopatkę, Cey-Cey. Jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji...

Uciekam!

Wstałam i wystrzeliłam stamtąd niczym torpeda.

Pauza, chwila, stop! Zanim jakkolwiek ocenicie moje zachowanie, postawcie się na moim miejscu: jakaś psychopatyczna, obłąkana mała dziwaczka każe wam uciekać. Wygląda na nieobliczalną. Być może ma nóż...

Jezu, może ma nóż!

Mama ostatnio oglądała serial dokumentalny o tragedii w szkole. Ktoś włamał się w Ameryce do podstawówki i zastrzelił sześć osób. Wiedziałam, że byliśmy w Europie i jedenastoletnia Faith Fall raczej nie chowała strzelby w plecaku, ale co jeśli miała podobny pomysł i postanowiła go zrealizować przy pomocy noża?

Przez imię i nazwisko, często żartobliwie przekręcane na Ful, Faith-Ful powinna raczej wzbudzać sympatię i zaufanie, jednak swoim zachowaniem o wiele częściej wprawiała innych w konsternację. Założyłam więc, że ta jej domniemana "wierność" dotyczyła raczej wierności wobec własnych zasad, a nie konkretnych osób.

Z drugiej strony po tym, jak przed chwilą kazała mi uciekać, zaczęłam wątpić, czy posiadała jakiekolwiek zasady... Może ona po prostu uciekła ze szpitala psychiatrycznego przy pierwszej lepszej okazji?

— Czekaj! — usłyszałam z daleka krzyk brzmiący jak Faith. Początkowo nie zareagowałam, ale kiedy wołanie nie ustawało, zatrzymałam się i powolnie odwróciłam za siebie. Zdyszana Faith wreszcie mnie dogoniła, oparła dłonie o uda i nachyliła się, próbując opanować przyśpieszony oddech. Przełknęłam ślinę i uniosłam jedną brew, zupełnie już nie mając pojęcia, czego tym razem mogłam się po niej spodziewać.

— Szybko biegasz — skomentowała krótko. Duże ciemnobrązowe oczy zamrugały kilka razy, a ich właścicielka uśmiechnęła się i podparła pod boki. — Żartowałam, jak coś.

— Co?

— Mówię, że żartowałam. Nikt nas nie goni, nie ma żadnego niebezpieczeństwa. No wiesz, to był taki dowcip. Żarcik.

Pokiwałam głową, wciąż nie spuszczając z niej podejrzliwego wzroku. Dowcip? Chyba nie była za dobra w te klocki...

Wybuchnęła śmiechem, kolejny raz przyjacielsko klepiąc mnie po ramieniu.

— To było śmieszne — oznajmiła po chwili i klasnęła w dłonie. — Czemu się nie śmiejesz?

— Eee... Trochę za tobą nie nadążam.

— Dziwne. Przecież biegasz dużo szybciej!

Westchnęłam.

— Nie do końca o to mi chodziło.

— Wiem... — Przewróciła oczami. — To też był ŻART. Trudno cię rozśmieszyć, Lacey Gabriels. Twarda z ciebie sztuka, ale mam jeszcze jednego asa w rękawie! Chodź — rozkazała z chytrym uśmiechem i, nie pytając o zgodę, zaciągnęła mnie z powrotem w okolice pola do gry w klasy.

Pierwsza dotarła na miejsce i rozłożyła ręce, prezentując tym samym swoje dzieło, wykonane jakieś dwie minuty wcześniej przy pomocy resztki różowej kredy. Kiedy zrozumiałam, co przedstawiało, naprawdę nie potrafiłam powstrzymać się od śmiechu.

MAX MILLER śmierdzi, je klopsiki ze stołówki i pierdzi.

— Nieźle, nie? — Wyszczerzyła się, krzyżując ramiona na klatce i wpatrując się w napis.

— Odjechane — skomentowałam, na chwilę zapominając o jej dziwaczności. — Skąd wiesz, że je te paskudne klopsiki?

— Nie wiem — wzruszyła ramionami — uzasadnijmy to tym, że śmierdzi.

Zaśmiałyśmy się równocześnie i przybiłyśmy sobie piątkę.

— A teraz lepiej się zmywajmy, zanim zobaczy to pani Kennedy.

Pokiwałam głową i już miałyśmy odejść, kiedy Faith wróciła się i jeszcze na szybko coś dopisała.

— "Alice Holmes"? — przeczytałam podrobiony przez nią podpis domniemanej autorki obelgi.

— Ta. — Strzepała kredę z dłoni, a jej resztki wyrzuciła w krzaki. — Wczoraj na lunchu zwinęła mój budyń czekoladowy.

— Tego się nie wybacza — przyznałam i zgodnie udałyśmy się w przeciwny kąt boiska.

— Lacey — zwróciła się do mnie, o dziwo, prawdziwym imieniem.

— Hmm?

— Myślę, że będziemy nimi.

Przekręciłam głowę w bok.

— Kim?

— Aleś ty niedomyślna. Najlepszymi przyjaciółkami! — Chociaż brzmiała, jakby mówiła to z pewnością siebie, jej oczy zdradzały kryjącą się za tymi słowami obawę. Czyżby bała się mojej odpowiedzi?

— Niech ci będzie, najlepsza przyjaciółko — zażartowałam, śmiejąc się z jej bezpośredniości.

Ku mojemu zaskoczeniu, jej twarz niemal natychmiast rozjaśnił szeroki uśmiech ulgi.

— Jeju, jak to super brzmi...! — westchnęła z podekscytowaniem, a następnie obróciła się wokół własnej osi. — Będziemy jak w filmach! No wiesz, razem na zawsze i w ogóle! — Uniosła ręce do góry w geście zwycięstwa. — Znaczy... Jeśli chcesz, oczywiście. — Spuściła wzrok, bawiąc się przy tym dłońmi. W końcu ponownie spojrzała mi w oczy. — Chcesz, Lacey?

Czy chciałam? Cóż... Na pewno wiedziałam dwie rzeczy: jedna, to że Faith była dziwna. Druga?

Że zdecydowanie ją polubiłam.

— Razem na zawsze! — odkrzyknęłam, powtarzając jej słowa.

Razem na zawsze...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro