16. »Nie jest tego wart«
— Ilain — zawołałam na wpół zdziwiona i rozbawiona.
— Słucham? — Uśmiechnął się szeroko.
— Jesteśmy w pracy...
Pokiwał z uznaniem głową, tym samym wprawiając w ruch swoje czarno-granatowe, zawijające się na końcach kosmyki. Zacisnął usta, podwinął rękawy bluzy i przez krótką chwilę naiwnie uwierzyłam, że zamierza przyznać mi rację i wrócić do swoich obowiązków.
Ale kim byłby Ilain Rush, gdyby wypełniał swoje obowiązki? Bo na pewno nie Ilainem Rushem. Prawdziwy Ilain Rush spojrzałby mi w oczy, przygryzł wargę, a potem tak po prostu złapał za rękę i pociągnął w nieznanym mi kierunku.
Czyli dokładnie to, co miało właśnie miejsce.
— Hej! Co ty robisz? — podniosłam głos, ledwie za nim nadążając. — Ilain!
— Zmuszasz mnie do uprowadzenia! — Wyjął z moich rąk pandę, którą odłożył na krzesło dla pracowników, a potem wdarliśmy się w tłum o zapachu nocy, morza i waty cukrowej.
Wcześniejsze echo muzyki teraz słyszalne było w pełnej krasie, niemal wysadzając nam przy tym bębenki. W końcu jak wiadomo, w wesołym miasteczku prawdziwa zabawa zaczynała się dopiero po zmroku. Doświadczyłam jej już nie jeden raz — kiedyś przychodziłam do Palace Pier o tej godzinie, żeby powygłupiać się z przyjaciółmi, objadać popcornem i w pełni wykorzystać beztroskę wakacji.
Z perspektywy czasu większość tamtych chwil wydało mi się zamglonych i odległych. Chcąc przywołać jakiś prozaiczny uśmiech czy żart, czułam się, jakby ktoś kazał mi spoglądać na wszystko przez zmatowioną szybę. Zabawne, że choć od głupich wycieczek do wesołego miasteczka minął tylko nieco ponad rok, miałam nieodparte wrażenie, że zmianie uległ każdy możliwy aspekt mojego życia.
Tej nocy, choć po raz kolejny przemierzałam to samo molo, a moją skórę smagał ten sam letni wiatr, byłam już kimś innym. Zewsząd dosięgały mnie znajome zapachy i dźwięki, ale półtora roku temu słyszałabym wybijający się spośród nich śmiech Faith. Półtora roku temu to ona biegłaby obok, w ręku trzymając największy balon z helem, jaki byłby tylko dostępny w budce. Mój chłopak patrzyłby na to ze swoim ledwie zauważalnym uśmiechem, chwilę później przydeptując papierosa, doganiając nas i ciasno oplatając mnie w pasie rękami.
Ale dziś wspomnienia ich głosów ginęły pośród mieszających się ze sobą pisków i muzyki. Dziś odwiedzałam wesołe miasteczko w charakterze pracownika. Mój uśmiech nie wyglądał już tak samo, a jedyną towarzyszącą mi osobą był ciągnący mnie za rękę i uparcie gnający przed siebie Ilain.
Nie wiedziałam dokąd nas prowadził ani czy powinnam w ogóle zacząć się wyrywać. Po prostu biegłam przed siebie, czekając na to, jakie przyniesie to skutki. Miałam na sobie firmową czapkę, zwykłe szorty, T-shirt i szarą, za dużą bluzę. Mimo wszystko chłodna bryza przyprawiała moje ciało o gęsią skórkę. Zziębnięta ręka była ciepła jedynie w miejscu, w którym stykała się ze skórą Rusha, bo moje dłonie, niezależnie od pory roku, niemal zawsze przypominały dwie suche kostki lodu.
Wkrótce udało nam się wydostać z molo. Światła ulicznych lamp oblały nas swoim charakterystycznym światłem, a z widokiem na pomost i morze tworzyło to niemal bajkową scenerię.
— Ilain, gdzie idziemy? Co z pra...
— Przestań już tą pracą — przerwał mi, w końcu zatrzymując się i zerkając mi w oczy. — Czasem trzeba oderwać się od schematu. Pokażę ci moje szczęśliwe miejsce.
Uniosłam brwi, nie mając bladego pojęcia, jakie miejsce mogło być dla Ilaina szczęśliwe. Ale czy było coś dziwnego w tym, że naprawdę zapragnęłam się tego dowiedzieć?
— Jest ciemno, zimno, a ty prowadzisz mnie w jakieś dziwne miejsca — wypaliłam sprzecznie do moich myśli, kiedy skręciliśmy w jakąś boczną uliczkę. — Nie ma opcji, nigdzie nie idę.
Ilain zatrzymał się i rozłączył nasze ręce, przez ostatnie trzy minuty pozostające w uścisku. Niemiły chłód owiał moją dłoń, która zdążyła się już przyzwyczaić do przyjemnego uczucia ciepła.
— W skali od jeden do dziesięciu, na ile wyglądam ci na gwałciciela? — zapytał, zarzucając na głowę czarny kaptur i krzyżując ramiona na piersi.
— W kapturze siedem i dwie trzecie. Bez kaptura... — Podeszłam bliżej i ku jego zaskoczeniu zdjęłam mu go z głowy. — Hmm... sześć.
— Co? Dlaczego sześć? — oburzył się.
— Bo bez kaptura nie jesteś aż tak mroczny.
— Pytałem dlaczego tak dużo! — Zmarszczył brwi z wyrzutem. — Nie zasługuję aż na sześć.
— Tak? — zapytałam sarkastycznie, po czym objechałam go wzrokiem. — Jesteś wysoki, postawny, masz czarne włosy, bluzę... — Przybliżyłam się odrobinę i dokładniej przyjrzałam się jego twarzy. — I na dodatek masz tę bliznę.
Uśmiechnął się zdradziecko, ponownie złapał moją dłoń i nakierował jej palce na swoje znamię ciągnące się od dolnej wargi do podbródka.
— Tę bliznę? — zapytał niewinnie, a przez sposób, w jaki patrzył, momentalnie zabrałam rękę z powrotem i lekko zmieszana cofnęłam się o krok. Rozbawiony moim zachowaniem, zaśmiał się. — Okej. Zrobimy inaczej. — Pokręcił z politowaniem głową, a potem bez pytania wysunął mi z kieszeni bluzy telefon.
— Ej! Oddawaj!
Uniósł komórkę do góry i coś na niej wstukał, drugą ręką odpychając mnie na ten czas na bezpieczną odległość. W końcu zablokował urządzenie i z niewinnym wyszczerzem zwrócił mi własność.
Zrobiłam naburmuszoną minę i momentalnie przejrzałam telefon, sprawdzając, co na nim zmajstrował. Po wejściu w SMS-y dostrzegłam wiadomość wysłaną przed chwilą do Emmetta.
Ja: Zabrałem twoją psiapsi na wycieczkę. Jeśli nie wrócimy za godzinę, możesz dzwonić na policję i powiedzieć, że została zamordowana, a ja jestem tego sprawcą! /Ilain R
Przewróciłam oczami i westchnęłam, bo już teraz wiedziałam, że przez tę jedną wiadomość nie będę miała życia. Spam od Emmetta miałam jak w banku, dlatego wyciszyłam komórkę i z wyrzutem spojrzałam na dumnego z siebie Ilaina.
— Teraz chyba nie powinnaś mieć przeciwwskazań. Jeśli umrzesz, na pewno będę w gronie podejrzanych.
— Jesteś idiotą, wiesz?
— Miło, że tak uważasz. A teraz nie marudź i chodź.
♪♫♪
Szliśmy jakieś dziesięć minut, nim dotarliśmy gdzieś, gdzie na pierwszy rzut oka byliśmy już wcześniej. Szum fal obijających się o kamienistą plażę okazał się zaskakująco przyjemną melodią, o wiele lepszą od tej, jaką stanowiły stłumione krzyki i muzyka słyszalne w pobliżu Palace Pier.
— Łał. Trochę tu... Pusto — skomentowałam, kiedy ścieżka skończyła się i odsłoniła lśniące od odbijanego przez księżyc światła morze.
— O to chodzi. Zero denerwujących ludzi... — odparł i skierował się bliżej brzegu plaży. Każdemu krokowi, jaki zrobił, towarzyszył grzechot kamyków. — No, może oprócz ciebie.
— To trzeba było mnie nie przyprowadzać — odpowiedziałam, wciąż stojąc w tym samym miejscu.
Mimo ciemności udało mi się dostrzec skrywany przez niego w kącikach ust uśmiech. Odwrócił się w moim kierunku, przechylił głowę odrobinę w bok i spojrzał dość badawczo.
— Nie jesteś denerwująca, Lacey. Jesteś bardziej... denerwująco-uparta.
— Bo mam własne zdanie i przekonania?
— Nie. Bo wyobrażasz sobie, że twoje zdanie i przekonania są nieomylne.
Zanim zdążyłam jakoś to skomentować, wskazał na plażę.
— Idziesz?
Spuściłam wzrok na swoje tenisówki, których cienkie podeszwy już dawno przetarły się od zbyt długiego czasu użytkowania. Ignorując to, pokiwałam głową i niepewnie weszłam na plażę. Jej kamienista powierzchnia boleśnie kaleczyła moje stopy, ale zacisnęłam zęby i starałam się nie dać po sobie poznać, że czułam się, jakby każdy z kroków przybliżał mnie do śmierci.
— Dlaczego to twoje szczęśliwe miejsce? — zapytałam, wreszcie doganiając Ilaina.
— Bo miały tu miejsce same szczęśliwe rzeczy. Na przykład moje pierwsze wagary. — Parł do przodu, tuż na brzeg plaży.
— Faktycznie, masz z czego być dumny. — Parsknęłam, co przez to nieustannie odczuwane kłucie mogło zabrzmieć nieco desperacko.
— Mów, co chcesz, ale wtedy ja i Caleb cieszyliśmy się, jakbyśmy odbyli podróż życia.
— Nie wątpię. Kiedyś podróżą życia było pójście samemu do sklepu, więc co dopiero wagary.
— Przykładna pracownica Lacey była kiedyś na wagarach? — Spojrzał na mnie z uśmieszkiem i błyskiem w oku.
— Czy wystarczy, jeśli przyznam, że moja frekwencja nigdy nie była zbyt zadowalająca?
— Ty buntowniczko — zakpił, a kiedy otrzymał karnego kuksańca w bok, zaśmiał się.
Zamiast odpowiedzieć wywróciłam tylko oczami. Przez pewien okres mojego życia wagary były dla mnie chlebem powszednim, ale nie czułam się zobowiązana informować o tym Ilaina.
Szybko znaleźliśmy się w niebezpiecznej odległości od uderzających o brzeg fal. Mogłam przysiąc, że jeszcze jeden krok, a moje stopy odpadną, więc zatrzymałam się i najzwyczajniej w świecie usadowiłam w miejscu, w którym kamyki nie były wilgotne od wody.
Kiedy Ilain to zauważył, nie skomentował mojego zachowania, a jedynie przysiadł się obok i tak jak ja, wbił wzrok w mieniącą się przed nami wodę.
— Więc jak się teraz bez niego czujesz? — zapytałam, wciąż wpatrując się przed siebie i nieco ciaśniej opatulając się bluzą.
— Bez Caleba? — upewnił się Ilain.
— Tak.
— Dziwnie — odparł beznamiętnie, a potem wbił dłoń między kamyki i zaczął się nimi bawić. — Kiedy widzisz się z kimś codziennie i rozumiecie się bez słów, a potem wszystko się psuje, czujesz się... Po prostu dziwnie.
Dołączyłam do zabawy i zaczęłam tworzyć z kamyków pomiędzy nami małe kupki. Pokiwałam głową. Uderzyło mnie dziwne przekonanie, że naprawdę rozumiałam uczucia, które opisywał.
— Przynajmniej nie urwał wam się kontakt, prawda? — zapytałam, czując się niepohamowaną potrzebę podniesienia go na duchu.
— Nie urwał. Ale to już nie to samo, odkąd go tu nie ma.
— Ale gdzieś tam jest. I przecież dalej jest twoim przyjacielem.
Poczułam na sobie spojrzenie Ilaina, ale nie odwróciłam głowy w jego kierunku.
— To nietypowe usłyszeć coś takiego od osoby, która nawet nie wierzy w przyjaźń.
Otworzyłam na moment usta, po chwili ponownie je zamykając.
— Ja mogę w nią nie wierzyć, ale jeśli ty jesteś święcie przekonany, że właśnie to was łączy, to nie mam prawa wmawiać ci, że tak nie jest. Nie znam waszej relacji. — W końcu popatrzyłam na niego, dostrzegając, że się uśmiecha, ale po chwili to on odwrócił wzrok. — To jakie jeszcze szczęśliwe rzeczy miały tu miejsce oprócz waszej demoralizacji?
— Dostałem tu od taty pierwszą deskorolkę — oznajmił z dumą. — Dobrze wiedział, że lubię tu przesiadywać i pewnego dnia do mnie dołączył, przynosząc ze sobą właśnie ją.
— I właśnie tak narodził się Bezgłowy Jeździec... — podsumowałam niczym rasowy lektor z filmu.
— Można tak powiedzieć — przytaknął, maniakalnie się szczerząc. — Trochę się wciągnąłem w to wszystko...
— Skoro już jesteśmy w tym temacie, to jeszcze jedno pytanie. Męczy mnie od... — złapałam się w udawanym zamyśleniu za podbródek — hmm, od dwóch lat.
Wyraźnie zaskoczony, uniósł brwi.
— Dajesz.
— Dlaczego nawet MONOCYKL? — zapytałam, nie wytrzymując i wyraźnie przy tym gestykulując.
— A dlaczego nie? — zaśmiał się z mojego przejęcia. — Co masz do monocykli? To jak rower, tylko mini.
— Nic! Po prostu trudno mi zrozumieć, po ci tyle tego wszystkiego.
— Sama deska mi nie wystarczyła, odkąd nie jeżdżę razem z Calebem... — Potarł się po karku. — Próbowałem znaleźć coś nowego, ale jakoś... Nie mogę się zdecydować.
— Od dwóch lat — zauważyłam rozbawiona.
— Żebyś wiedziała — zgodził się, znowu odwracając się w moją stronę. — Dlatego codziennie wybieram coś innego i tak się zdarzyło, że codziennie o tej samej porze i w tym samym miejscu mijam pewną uszczypliwą Lacey Gabriels.
— Biedaczek. Może to czas zaprzestać codziennych przejażdżek?
Zaśmiał się pod nosem, podczas gdy ja zaczynałam właśnie budowę czwartej kupki. Wkrótce Ilain podłapał zasady mojej zabawy i też zaczął tworzyć sąsiadujące ze sobą sterty kamieni.
— Wykluczone. To również świetna okazja do ucieczki od trójki rodzeństwa, rodziców, dziadka, dwóch kotów i rybek.
— Matko — zdziwiłam się, usiłując to sobie wyobrazić. — Ostatnim razem nie zauważyłam, że was tam aż tak dużo... Twój dom musi ciągle tętnić życiem.
— Zgadza się — przyznał. — Kocham ich wszystkich, ale czasami naprawdę idzie zwariować. — Westchnął. — A ty? Nie wspominałaś przypadkiem, ze jesteś jedynaczką?
— Owszem, jestem.
— I co? Rodzice cię rozpieszczają, jak w tych wszystkich filmach?
— Nie wiem, jakie filmy oglądasz, ale u mnie tak nie jest. — Zaśmiałam się, kręcąc z politowaniem głową. — Mama pracuje w domu, ale często nawet nie ma czasu się nim zająć, także kiedy wracam ze szkoły, zamieniam się w prywatną sprzątaczkę.
— A tata? Nie pomaga ci?
Zacisnęłam usta. Nie cierpiałam, kiedy rozmowa schodziła na niepewny grunt, a nieświadomy niczego Ilian właśnie postąpił ogromny krok w stronę bagna o nazwie "rodzina Lacey Gabriels", z którego nie było już powrotu... Inaczej mówiąc tematu, o którym rozmowy okazywały się tak samo niezręczne dla pytającego, jak i dla pytanego.
— Nie mieszka z nami — odparłam wymijająco.
— O... — zdziwił się i przytaknął. — Rozwód? — drążył mimo wszystko.
— Nie. — Zastanawiałam się, czy mogłabym to jakoś skończyć, ale teraz nie było już chyba za bardzo jak. — Odszedł, kiedy byłam mała.
Z zapałem sięgnęłam po kolejną garść kamyków, ale zamiast tego poczułam, jak dłoń moja i Ilaina przypadkiem się stykają. Popatrzyliśmy na siebie niemal w tym samym momencie i nagle ogarnęło mnie trudne do sprecyzowania uczucie zakłopotania, więc odwróciłam głowę.
— Nie chcesz o tym gadać? — zapytał, wciąż nie zabierając swojej ręki.
— Bardziej niż nie chcę, wiem, że trudno jest zareagować na coś takiego, więc... — próbowałam się jakoś wytłumaczyć, mając wrażenie, że zaraz kompletnie pogubię się we własnych słowach. — Zazwyczaj robi się niezręczna atmosfera i...
— Ja nie czuję się niezręcznie — przerwał mi w momencie, w którym zamierzałam osunąć rękę. — Nie chcę rozmawiać tylko o sobie, więc jeśli nie masz nic przeciwko poruszaniu takich tematów, to chętnie cię wysłucham. Chciałbym poznać cię nie tylko od tej zabawnej strony.
Zawahałam się, nie spodziewając się usłyszeć od niego takich słów. I wtedy stało się coś naprawdę dziwnego, bo... Po dłuższej chwili milczenia zaskoczyłam samą siebie i naprawdę zaczęłam mówić.
— Miałam siedem lat. Było zwykłe, majowe popołudnie. Tata poszedł sklepu. Nikt niczego nie podejrzewał, ale czas upływał, a on... On wcale nie wracał. Nie odbierał telefonów, nie odpisywał na SMS-y. I... — Wzruszyłam ramionami. — I to właściwie cała historia. Nigdy już nie wrócił. Jedyne, co po sobie zostawił, to małą karteczkę. "Kocham was, ale nie potrafię tak dłużej, muszę rozwinąć skrzydła" — wyrecytowałam od lat znaną mi na pamięć formułkę.
Zapadła cisza, ale tak naprawdę nie mogłam jej nawet nazwać niezręczną. Była po prostu... dziwna. Cały ten wieczór był dziwny. Ja czułam się dziwnie. Nie opowiadałam tej historii tak długo, że zapomniałam już, jak to jest coś takiego z siebie wyrzucić.
— Mogę być szczery? — odezwał się wreszcie Ilain, przypominając mi o swoim istnieniu, o tym, gdzie się znajdowaliśmy i że wciąż stykały się ze sobą nasze dłonie. W chwili, kiedy zdałam sobie z tego sprawę, podkuliłam kolana do brody i objęłam je rękoma, tym samym zachowując bezpieczny dystans.
— Spoko — oparłam, próbując wyglądać na niewzruszoną.
Ilain zburzył kupki, które przez ostatnie minuty tak starannie budowaliśmy i wrzucił garść kamieni do morza.
— Palant.
Prychnęłam, a potem... Uśmiechnęłam się.
— Racja.
— Czujesz się niezręcznie?
— Nie — odpowiedziałam szczerze.
Również się uśmiechnął.
— Ja też.
Następne pół godziny przesiedzieliśmy, rozmawiając o najróżniejszych rzeczach, ludziach i miejscach, aż wreszcie poczułam, że mój tyłek odpada od wbijających się w niego kamieni jeszcze bardziej niż stopy. Wyjęłam z kieszeni bluzy telefon, który podczas odblokowywania oślepił nas bardziej, niż by to zrobił uśmiech Gale'a (jeśli ktoś sądzi, ze przestanę używać tego żartu, to się myli), i już chwilę później o mało nie doznałam zawału.
— O matko... — Przełknęłam ślinę.
— Co jest? — zaniepokoił się Ilain.
— Dwadzieścia cztery SMS-y i dziesięć nieodebranych połączeń od Emmetta.
— O kurde, chyba przekroczyliśmy limit, o którym mu wspominałem... — Podniósł się z ziemi i podrapał po karku. — Czas się zbierać.
— Okej. Odpiszę mu tylko.
Pominęłam czytanie wszystkich wiadomości, w których Emmett groził Ilainowi więzieniem oraz że jeszcze chwila i naprawdę zadzwoni na policję, i wysłałam mu jedynie krótkiego SMS-a o treści "żyję".
Podniosłam się z ziemi nieco zbyt gwałtownie i w momencie, kiedy z całym impetem moje podeszwy nadziały się na kamyki, z ust wydobyło mi się stłumione przekleństwo. Ilain zaśmiał się.
— Zamierzasz znowu przez całą drogę udawać, że nic cię nie boli, a w środku umierać? — Spojrzał na mnie z uśmiechem politowania.
Zaraz. To on o tym wiedział?!
— Eee... — zacięłam się zmieszana. — Aż tak to widać?
— Aż tak, pani Poradzę-Sobie-Sama — zaśmiał się. Znowu.
Przewróciłam oczami i wyprzedziłam go, z każdym krokiem wydając z siebie ostentacyjne "ała". Najpierw nie przestawał się śmiać, ale w końcu jego ręka zacisnęła się na moim ramieniu, tym samym uniemożliwiając mi dalszą wędrówkę. Obrócił mnie w swoją stronę, a potem przykucnął, wskazując na swoje plecy.
— Wskakuj.
— Chyba sobie żartujesz — zakpiłam i już miałam iść dalej swoją ścieżką bólu i rozpaczy, kiedy ponownie stanął przede mną, z wyraźnym zniecierpliwieniem spoglądając mi w oczy.
— Dlaczego nigdy nie możesz zamknąć buzi i po prostu dać sobie pomóc? — Jego oczy wpatrywały się we mnie, jakby chciały się jakimś sposobem dobić do środka. — Bolą cię nogi, a to ja wymyśliłem plażę, nie dając ci się do tego odpowiednio przygotować. To moja wina, Lacey, więc przestań mnie już wkurzać i chociaż raz zrób to, o co proszę.
Zamilkłam, nieco się rumieniąc i ponownie wlepiłam wzrok w swoje przeklęte tenisówki. Czemu je dzisiaj włożyłam? I czemu Brighton musiało mieć te cholerne, kamieniste plaże?
Wyczekujące spojrzenie Ilaina nie dawało mi spokoju, więc w końcu uległam i kiwnęłam głową. Ponownie ukucnął, a ja, niezupełnie wiedząc, jak się za to zabrać, podeszłam bliżej, żeby jakimś cudem wejść mu na plecy. Niepewnie oparłam dłoń o jego ramię i nagle okazało się to prostsze, niż przypuszczałam, bo sam mnie podniósł, a jedyną rzeczą, jaka mi pozostała, było owinięcie ramion wokół jego szyi.
Przez pierwsze kilka sekund moje serce tłukło jak szalone. Wystarczyła świadomość, że ktoś znajdował się tak blisko i już odchodziłam od zmysłów. To było dziwne, ale nie obce. Coś na kształt paniki połączonej z poczuciem bezbronności.
Czułam bijące od ciała Ilaina ciepło oraz zapach piżma i tytoniu. Tego drugiego zdecydowanie mniej, ale i tak poddało mi to pod wątpliwość jego prawdomówność w kwestii papierosów. Wkrótce zaczęłam myśleć o różnych prozaicznych rzeczach, starając się jakoś odwrócić własną uwagę od tego, jak blisko siebie się znajdowaliśmy.
Większość drogi przebyliśmy w ciszy. Naprawdę byłam wyjątkowo skrępowana zaistniałą sytuacją, a sam Ilain nie kwapił się zbytnio do rozpoczęcia konwersacji. Dopiero bliżej końca postanowił się wreszcie odezwać.
— Tęsknisz za nim? — zadał tylko krótkie pytanie.
Nie musiałam się zastanawiać, żeby wiedzieć, kogo miał na myśli.
— Już nie — przyznałam. — Tylko czasami.
Pokiwał głową, co z mojej perspektywy wyglądało dość zabawnie.
— To dobrze — odpowiedział po dłuższym czasie. — Nie jest tego wart.
♪♫♪
hej
jak ci tam w tym wielkim świecie
dobrze się bawisz
bez nas?
gdzie cię zaniosły skrzydła
gdy zapragnąłeś przeciąć nimi powietrze
i wszystko
co kiedykolwiek nas łączyło
nie pamiętasz już?
wspominałeś o nich w pożółkłej fiszce
tej którą zostawiłeś na drzwiach lodówki
jak list pożegnalny
tak
dalej ją mam
i tylko czasem
kiedy trochę mi ciebie brakuje
patrzę na nią i zastanawiam się
czy jakaś inna mała rączka
nie jest prowadzona przez twoją wielką dłoń
której mi
nie dałeś szansy potrzymać
____________________________________
Witajcie i od razu (bo potem zapomnę) WESOŁYCH ŚWIĄT!
Dużo zdrowia (czyt. unikajcie CZERWONKI, moi mili), uśmiechu (najlepszego nauczycie się od Gale'a) i czego tam sobie życzycie XD A w prezencie rozdział - w przerwie między sprzątaniem a ̶s̶p̶a̶n̶i̶e̶m̶ ciężką pracą znalazłam chwilę, żeby się nim z Wami podzielić.
Mimo że dziś trochę nostalgicznie (plus ta piosenka, matko, jak ja ją kocham)... Enjoy! Ten rozdział jest dla mnie dość ważny, więc jeśli macie chwilę, możecie podzielić się swoimi przemyśleniami - co się podobało, a co niekoniecznie, a może macie jakieś teorie? Będę wdzięczna ♥
(I tak w ogóle to uwielbiam czytać wszystkie komentarze, więc jeśli macie jakieś refleksje, zapraszam!)
Poza tym mam pytanie - czy u Was też jest tak ciepło? Ostatnimi czasy słońce zagościło u mnie na stałe, co daje mi złudne poczucie zbliżających się wakacji... A co za tym idzie - łatwość pisania, bo uwierzcie, że za każdym razem, kiedy jest brzydko i zimno, zastanawiam się, dlaczego skazuję siebie na pisanie książek, których czas akcji to środek gorącego lata xD Toż to masochizm...! A najlepsze jest to, że to nie moja ostatnia wakacyjna historia - odnoszę wręcz wrażenie, że moja głowa to fabryka wakacyjnych historii!! Czy to już jest jakaś choroba?? Pomocy... xD
Wypoczywajcie milutko, ściskam Was cieplutko!
~EvilCatt ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro