11. »A to cwana bestia«
Stałam nieruchomo i patrzyłam; jak mokną na deszczu, jak przyklejają się do desek, jak część z nich wylatuje poza molo i rzuca się w morze, które połyka je jednym, łapczywym kęsem. Aż w końcu, z kompletnym mętlikiem w głowie, zaczęłam łapać. Łapać co tylko popadnie, satarając się uratować chociaż garstkę ze swoich zapisków. Część potrafiłam rozpoznać zaledwie po jednym spojrzeniu, po tak długim czasie zwyczajnie znałam je na pamięć.
Prostokątna, żółta fiszka — Lista zebranych zdrapek — zahaczona o barierkę.
Różowa strona w linię — Oda do poniedziałkowych poranków — przyklejona do obdartej deski przy krześle.
Lista nienawiści, List do Liama, List do Faith — złapane w locie, już ściskane w moich rękach.
I ona, dryfująca nad morzem.
Wszyscy ludzie, których kochałam.
Chwyciłam przemoknięty zeszyt i potykając się o własne nogi, pobiegłam na przód. Wiedziałam, że to już nic nie da, ale emocje były silniejsze niż rozsądek. Serce uderzało mi tak mocno, jakby zamierzało rozerwać klatkę i wydostać się na zewnątrz, oddech stał się nierówny, a dłonie drżały. Właściwie drżało całe moje ciało. W sekundę ogarnęła mnie niespotykana, dziwna panika, gdyż żadna z wymienionych rzeczy nie była spowodowana zimnym powietrzem albo wylewającym się z nieba chlustem lodowatego deszczu.
Kiedy Wszyscy ludzie, których kochałam tak zwyczajnie utonęła, nie potrafiłam ruszyć się z miejsca. Nogi jakby wrosły mi w podłoże, tym samym zmuszając do oglądania okrutnego przedstawienia, w którym na moich oczach ginęli wszyscy główni bohaterowie. W tej historii ich role odgrywały pozornie nic nieznaczące kartki; kolejne listy, kolejne głupie epistoły, zażalenia, wiersze, a czasem tylko pojedyncze zdania.
Kolejne skrawki mnie.
Wśród akompaniamentu morza i deszczu usłyszałam narastające skrzypienie desek. Dźwięk zdawał się natężać z każdą chwilą. Odwrócił moją uwagę do tej pory skupioną na rozpływających się listach. Obejrzałam się przez ramię i rozszerzyłam oczy, zdziwiona napotkanym widokiem.
Ilain zbierał wszystkie kartki, jakie wpadły mu w ręce. Ratował wszystko, co tylko dało się uratować, nieważne, że niektóre z notatek zdawały się już kompletnie stracone, przemoknięte i bezwartościowe. Odzyskał nawet Odę do poniedziałkowych poranków porzuconą przeze mnie na rzecz pościgu za listą Wszystkich ludzi, których kochałam.
Stałam i gapiłam się bezwiednie na jego poczynania, przemoknięta do suchej nitki, roztrzęsiona i rozżalona, jakbym wcale nie miała siedemnastu lat, a zaledwie pięć. Po raz pierwszy od dawna poczułam się całkowicie bezbronna, uderzona dokładnie w czuły punkt, chyba najczulszy, jaki mi do tej pory pozostał. A taka walka nie była fair.
Ze stertą różnobarwnych kartek w ręku, Ilain zbliżył się do mnie. Prawie w tym samym momencie odskoczyłąm o krok do tyłu. W jego oczach było coś, czego nie potrafiłam określić, wiedziałam jednak, że czułam się z tym źle, obco. Nie chciałam, żeby podchodził, żeby zauważył, jak bardzo się bałam ani jak wiele znaczył dla mnie ten głupi zeszyt.
— Lacey, chodź do środka — zaproponował ostrożnie ostrożnie, ale ja nie spuszczałam z niego wzroku, kompletnie rozdarta tym koszmarem, który właśnie odgrywał się na jawie. Ilain skrzywił brwi i przyjrzał mi się uważniej. Szybko odwróciłam głowę i bez żadnego słowa wyjaśnienia minęłam go i ruszyłam na tyły budku.
Wiedziałam, że szedł za mną, że zaraz mnie dogoni i zaraz zacznie mi zadawać pytania. Równocześnie wiedziałam też, że na żadne z nich nie udzielę mu szczerej odpowiedzi. Niestety zanim zdążyłam to dokładniej przemyśleć, stałam już pod najbliższym mi schronieniem, jakim był dach z tyłu magazynku. Spojrzałam na swoje dłonie i na trzymane w nich papierowe notatki. A raczej to, co z nich jeszcze zostało.
Wtedy przed moimi oczami pojawiła się ręka z kolejną garścią fiszek. Uniosłam wzrok na jej właściciela. Ilain spoglądał na mnie z wyraźnym zaniepokojeniem. Przygryzłam wargę i bez słowa zabrałam przemoknięte papiery. Rzuciłam torbę na ziemię, oparłam się o drzwi magazynku i wlepiłam w swoje twory tęskny wzrok, aż nie wiadomo kiedy, wszystko zaczęło się rozmazywać. Moja żałosna bezradność ponownie dała o sobie znać.
— Lacey. — Ilain, znajdujący się w zasięgu dwóch kroków, wyciągnął rękę w moją stronę. Wyglądał na mocno zmartwionego. — Spokojnie... — Dotknął mojego ramienia, co było tak niespodziewane, że serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi, gdy jego ciepła dłoń zetknęła się z moją lodowatą skórą. Rozdziawiłam usta i popatrzyłam na niego oszołomiona. Dopiero wtedy zrobił naprawdę zdziwioną minę. — Ty... płaczesz?
— Nie! — krzyknęłam niemal natychmiastowo i chciałam odskoczyć, ale nagle drzwi za mną zapadły się do wewnątrz i runęłam prosto na betonową posadzkę. Ból był jeszcze gorszy niż za pierwszym razem, kiedy wywaliłam się w okolicach tej przeklętej budki. O mało nie wydałam z siebie kolejnego pisku paniki.
— Hej! Nic ci nie jest? — Ilain od razu zapuścił się za mną do słabo oświetlonych czeluści magazynku. Nie zauważył jednak, jak bardzo rozhuśtał drzwi, które w momencie kiedy wpadł do środka, zatrzasnęły się z impetem. Ułamek sekundy później rozległ się głośny huk, a wszędzie dookoła zapadła przeszywająca ciemność.
Minęła dłuższa chwila. Słyszałam tylko stukot deszczu uderzającego w dach i ciche przekleństwa Ilaina. Piekący ból całego przedramienia rozproszył moją uwagę. Wyglądało na to, że znowu uderzyłam się w to samo miejsce co ostatnio. To się nazywa pech.
— Co się dzieje? — odezwałam się wreszcie, ponieważ czas się dłużył, a sytuacja wcale nie ulegała zmianie.
Odpowiedział mi kolejny huk, coś w rodzaju kopnięcia w drzwi. A potem kolejne przekleństwa. Przywiodło mi to na myśl nieocenzurowaną wersję Kaili, próbującej dostać się do swojego domu. Przemyślenia nie trwały jednak długo, bo rozwiał je dotyk dłoni na przedramieniu, prawdopodobnie szukającej mnie po omacku. Wzdrygnęłam się.
— Czy stało się coś poważnego? — Gęsia skórka pojawiła się na mojej skórze na dźwięk głosu Ilaina. Musiał podejść znacznie bliżej, bo miałam wrażenie, że słyszałam go tuż przy uchu.
— Jest... w porządku. — Przełknęłam nerwowo ślinę.
— To dobrze — odparł cicho — bo wygląda na to, że utknęliśmy.
Utknęliśmy?
Boże, dlaczego kolejny raz tak jawnie sobie ze mnie żartujesz?
— Na pewno wszystko dobrze? — ponowił pytanie, gdy dłuższy czas się nie odzywałam. — Wolałbym to obejrzeć, ale okoliczności... Nie są zbyt sprzyjające.
— Jest okej — zbagatelizowałam jego troskę, nieco bardziej przejmując się druga częścią wypowiedzi. — Jak to utknęliśmy? — zapytałam niepewnie, odrobinę się odsuwając. Z jednej strony przytłaczała mnie samotność w tej nieprzeniknionej i obcej ciemności, ale zdrugiej nie chciałam, żeby znajdował się zbyt blisko.
Westchnął. Puścił mnie i teraz już tylko jego głos dawał mi możliwość przypuszczania, gdzie się znajdował.
— Te drzwi są na klapę, która obsunęła się przez trzaśnięcie. — Prawdopodobnie ukucnął jakiś metr ode mnie. — Nie jest zamknięta na kłódkę, ale nie da się jej też otworzyć od tej strony.
— Ktoś z zewnątrz musi nas uwolnić? — rzuciłam gdzieś w czarną przestrzeń.
— Tak. Mógłbym zadzwonić po Gale'a, ale zostawiłem telefon w budce... Pożyczysz mi swój?
Zagryzłam policzek i otarłam twarz dłońmi. Nie, nie, nie. To chyba jakaś ironia losu. Jeszcze chwila i zaraz naprawdę się rozpłaczę.
— Moja torba została przed drzwiami.
— Aha — skwitował błyskotliwie. Zapadła kilkusekundowa cisza. — Świetnie.
— A światło?
— Zapala się od zewnątrz.
Głośno przełknęłam ślinę, porządkując w głowie wszystkie usłyszane przed chwilą informacje.
— I co teraz? — zapytałam w końcu.
— Czekamy.
— Chcesz powiedzieć, że przez to, że zatrzasnąłeś drzwi, zamarzniemy tu na śmierć? — skwitowałam, usiłując nie tracić równowagi. Równowagi tak naprawdę utraconej już dawno, wraz z częściową utratą Tego Zeszytu. Tak więc, podsumowjąc, byłam przemoczona do suchej nitki i na skraju załamania nerwowego.
— Raczej przez to, że się o nie bezmyślnie oparłaś — skontrował błyskawicznie. Mogłam się założyć, że gdyby nie ta ciemność, spojrzałby na mnie z oburzeniem tymi swoimi... dziwacznymi oczami.
— Aha. Więc to moja wina? — Odruchowo zacisnęłam pięści i uniosłam do góry brew, mimo że wiedziałam, że nawet tego nie zauważy. Zły nastrój dawał o sobie znać coraz bardziej, więc prawdopodobnie zirytowałoby mnie każde słowo, jakie tylko padłoby z jego ust.
— Od początku mówiłem, żeby schować się do środka. Wtedy żadna z tych rzeczy by się nie wydarzyła.
— To trzeba było iść od razu, a nie decydować za mnie. Nikt nie kazał ci się mną opiekować!
— Tak? A to ci ciekawe! Nie wiem, czy pamiętasz, ale Gale prosił, abym to robił, więc jedynie wypełniam swoje obowiązki. To ty musisz mieć z tym problem. Zresztą jak zwykle!
Zamilkłam. Nie wiedziałam nawet, co mu odpowiedzieć, bo chyba miał rację. W końcu zawsze muszę mieć jakiś problem, prawda?
Nie odpowiedziałam. Podwinęłam kolana do brody. To wszystko to jakiś żart! Co ja tu robiłam? Co ja w ogóle robiłam w Palace Pier? Nie nadawałam się do takiej pracy, skoro nawet mój własny kierownik uważał, że nie potrafiłam niczego zrobić sama. Po co komu pracownik, na którego ciągle trzeba nasyłać swojego brata? Może jakimś cudem dowiedział się, jakie są moje motywy i po prostu dał mi tę pracę z litości?
Przed oczami stanęły mi wszystkie przemoczone i fruwające dookoła strony Tego Zeszytu. Kiedy upadałam, wypadł mi z ręki i nawet nie miałam pojęcia, gdzie się teraz znajdował. Zresztą co mi z niego, skoro zapewne i tak do niczego się już nie nadawał.
Na samą myśl o tej sytuacji mój żołądek zacisnął się, a oddech przyśpieszył. Poczułam na policzkach niechciane, słone smugi. Naprawdę czułam się bardziej rozhuśtana emocjonalnie niż drzwi tego głupiego magazynu w chwili trzaskania. Starałam się stłumić płacz, ale okazało się, że siedząc z kimś sam na sam w ciemnym pomieszczeniu, w którym panuje cisza, to stosunkowo trudne.
— Lacey? — odezwał się w pewnym momencie Ilain. — Płaczesz...?
— Nie — odparłam automatycznie, po czym jak na przekór, pociągnęłam nosem i chlipnęłam. Co za żenada. Cieszyłam się, że przynajmniej mnie nie widział, bo pewnie wyglądałam jeszcze bardziej żałośnie, niż się zachowywałam.
— To przeze mnie? — zignorował moje zaprzeczenia i nagle ponownie poczułam na sobie niepewny dotyk jego dłoni. Niechcący musnął nią moją szyję, na co podskoczyłam. Jezu, cholerne łaskotki!
— Przepraszam. — Odchrząknął i szybko się odsunął. — Wcale nie robisz samych problemów, jeśli o to chodzi...
Zastanawiałam się, po co w ogóle mnie dotykał. Przecież jeśli chciał, mógłby to powiedzieć i bez tego. Wkrótce zignorowałam tę myśl, bo zastąpiły ją kujące wyrzuty sumienia.
— Nie przepraszaj. P-po prostu... — zająknęłam się. Boże, od kiedy ja się jąkam? — Zimno mi. To wszystko.
Zimno? Serio, Lacey? Tylko to byłaś w stanie wymyślić?
— Nie dziwię się. Jesteś cała przemoczona i masz tylko krótki rękaw. — Westchnął. — Dałbym ci bluzę, ale aktualnie przypomina raczej... Mop.
— Dzięki. — Kolejne pociągniecie nosem. — Jakoś dam radę.
Znowu zapadła cisza. Nigdy nie sądziłam, że ciemność i milczenie w połączeniu mogą krępować aż tak bardzo. Przez dłuższy czas siedzieliśmy i nasłuchiwaliśmy stłumionych dźwięków rytmicznie bębniącego o dach deszczu. W końcu rozległo się kolejne westchnięcie Ilaina i nagle, bez żadnego uprzedzenia, jego ciepła ręka otoczyła moje ramiona i przyciągnęła mnie do jego klatki.
Zamarłam w bezruchu. Zdezorientowana rozdziawiłam usta, z trudem usiłując sklecić jakieś logiczne zdanie.
— C-co ty robisz?
Jego mokry T-shirt przykleił się do mojej skóry, podczas gdy cała moja krew postanowiła skumulować się w policzkach. Najwyraźniej Ilain musiał pozbyć się swojej bluzy-mopa, bo teraz, przez oddzielające nas jedynie cienkie warstwy koszulek, doskonale czułam bijące od niego ciepło.
— A jak myślisz? Chyba nie chcesz się zaziębić? — odparł jak gdyby nigdy nic, po czym wetknął mi do rąk jakiś miękki materiał. — Usiądź na tym, od wewnątrz nie jest aż tak mokra. No i to zawsze lepsze niż beton.
Ilain Rush właśnie pozwolił mi zrobić sobie ze swojej bluzy poduszkę pod tyłek. Łał. Czy może ktoś już wyłączyć tę ukrytą kamerę?
Wyszeptałam ciche "dzięki" i, nie wiedząc czy to dlatego, że naprawdę zamarzałam, a on był przyjemnie ciepły, czy po prostu przestawałam myśleć logicznie, kiedy byliśmy za blisko, w drodze wyjątku skorzystałam z zaproponowanej bluzy. O dziwo, pomogła. Nawet na jakieś pięć sekund zapomniałam, że mnie przytulał, ale kiedy z powrotem usadowiłam się na swoim miejscu, ten fakt uderzył we mnie z podwójną siłą.
— Ja... — Odchrząknęłam, zdając sobie sprawę, że naprawdę czułam się... zakłopotana. — To tylko dlatego, że jest zimno — odniosłam się do ogólnej sytuacji. — Żeby nie było wątpliwości.
W odpowiedzi rozległ się jego miły w brzmieniu śmiech. Ten sam, który usłyszałam podczas zakradania się do budki, jeszcze zanim wiedziałam, że w ogóle należał do niego. Do Bezgłowego Jeźdźca. I chociaż mogłam powiedzieć o Ilainie wszystko, musiałam przyznać, że jego śmiech był naprawdę melodyjny.
— Nie martw się, Jaskółko — kolejny raz niebezpiecznie zbliżył się do mojego ucha — nie lecę na dziewczyny, które nie potrafią nawet dobrze przykleić plakatów i wywalają się o drzwi, zamykając się ze mną w ciemnych magazynach.
— Jeszcze jedno słowo, Rush, i będę wolała zamarzać w samotności niż zbliżać się do ciebie — fuknęłam, po omacku trafiając ręką w jego twarz i odpychając ją na poprawną odległość.
Znowu się zaśmiał, a ja zmarszczyłam brwi i potarłam swoje ramiona przemarzniętymi dłońmi. Na szczęście nie do końca odebrało mi rozum.
— Ja za to nie lecę na idiotów, którzy zatrzaskują drzwi od magazynów — burknęłam zirytowana. — I jeżdżą na monocyklach. MONOCYKLACH, Ilain.
— A na idiotów, którzy pomagają ci wieszać plakaty i zbierać kartki zeszytów?
Zacisnęłam usta i odwróciłam wzrok. Zamilkłam, ale przez to, jak blisko siebie się teraz znajdowaliśmy — tak blisko, że mogłam niemal usłyszeć jak biło mu serce — czułam się z tym wyjątkowo nieswobodnie.
— Więc piszesz wiersze? — odezwał się ponownie, najwyraźniej zakładając, że tamto pytanie to tylko żart.
Głupio było mi o tym komukolwiek mówić, ale po wszystkim, co się wydarzyło, nie mogłam już tego tak po prostu odkręcić.
— Niezupełnie. Coś w tym stylu. I... Ja naprawdę ci dziękuję. I przepraszam za całe to zamieszanie. Po prostu ten zeszyt... — Spięłam się, kiedy dłoń Ilaina odrobinę się poruszyła, tym samym przypadkiem łaskocząc moje ramię.
— Jest dla ciebie ważny, co nie? — dokończył za mnie.
— Trochę — odparłam speszona.
Nie rozwinęłam swojej wypowiedzi, a Ilain nie zadawał więcej pytań. To miłe, że nie naciskał.
Przymknęłam oczy i spróbowałam skupić się na deszczu, ale zamiast tego moją uwagę przykuła klatka Ilaina unosząca się w rytmicznym oddechu. Wdech, podnoszenie się, wstrzymanie. Wydech, opadnięcie, wstrzymanie. Wdech...
— To głupie — pomyślałam i otworzyłam oczy, wyrywając się z letargu. Sekundę zajęło mi, by zdać sobie sprawę, że powiedziałam to na głos.
— Dlaczego głupie? — zdziwił się. — Z tego co widziałem, naprawdę masz do tego dryg.
Uznał, że to tyczyło się mojego pisania? co za szczęś...
Zaraz.
Wstrzymałam oddech i już sekundę potem gwałtownie się od niego odsunęłam.
— Czytałeś to?!
— Nie... Uspokój się — parsknął cicho. — Widziałem tylko fragment Ody do poniedziałków. Porównanie dzwoniącego budzika do diabła wciągającego swoim krzykiem w czeluści ognia piekielnego... Cóż, urzekło mnie.
— Tylko to? Na pewno? — Zalałam się rumieńcem gorszym niż wspomniany diabeł.
— No... — Zawahał się. — Prawie.
— Prawie? — Wybałuszyłam oczy.
— Jeszcze jeden wiersz.
— Jaki? — Niemal pisnęłam w obawie, że znalazł coś głupiego.
— Genialny. Powinnaś wysłać je do jakiegoś wydawnictwa, myślałaś nad tym?
Zabijcie mnie! Co za wstyd, a najgorsze, że nie wiedziałam nawet, za co dokładnie. Ten fakt wypalał we mnie jeszcze większą, uporczywie piekącą dziurę wstydu.
— Ilain, jaki wiersz przeczytałeś? Jaki miał tytuł?
W tamtej sekundzie żałowałam, że było tak ciemno. Może chociaż po wyrazie jego twarzy zorientowałabym się, czego mógł dotyczyć tamten wpis.
— Nie powiem ci.
— Powiedz.
— Nie.
— Mam prawo wiedzieć!
— Nie wydusisz tego ze mnie — odparł spokojnie.
Świetnie. Cudownie! Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że przez tę niepozorną głupotę najchętniej zanurkowałabym w morzu pod nami i wypłynęła dopiero, kiedy zapomniałby już wszystkich przeczytanych treści.
Szkoda tylko, że dzieląca mnie od wody warstwa betonu znacząco utrudniała sprawę.
— Nie czytaj tego. Nigdy więcej — nakazałam całkiem poważnie, chociaż to i tak nie mogło już za wiele zmienić. — Niczego.
— Nie spinaj się tak — rzucił podirytowany. — Przecież nie będę tego wszystkim wszem i wobec ogłaszał. Nie jestem taki.
— A niby skąd mam wiedzieć, jaki jesteś? — Prychnęłam. — Prawie cię nie znam.
— Ach, no tak. Przecież królowa lodu nie potrafi nikomu uwierzyć na słowo.
— Rush — syknęłam, ledwie zachowując spokój — jaki ty masz ze mną problem, co?
— Może taki, że spisujesz ludzi na straty, zanim dasz im jakąkolwiek szansę?
Słyszeliście to bulgotanie? Moja krew chyba się właśnie zagotowała.
— Skończ. Nie mam obowiązku się przed tobą tłumaczyć. — Wyjęłam spod tyłka jego bluzę i w celu zademonstrowania mojej irytacji, cisnęłam nią gdzieś w stronę, po której siedział.
Ku mojemu zdziwieniu, zamiast ciętej riposty, rozbrzmiał jego śmiech.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak cholernie jesteś irytująca.
— Miło. — Przewróciłam oczami i podciągnęłam kolana pod brodę.
— I uparta.
— Dzięki.
— I bezczelna...
Potrząsnęłam głową i zacisnęłam knykcie.
— Rany, to po co ze mną w ogóle rozmawiasz?
Po raz kolejny zawisła między nami cisza, jednak tym razem jej nić szybko przerwała bluza-mop niespodziewanie lądująca z powrotem na moich kolanach. A potem... Obejmująca mnie ręka jej właściciela.
Roszerzyłam oczy, zupełnie zaskoczona kolejnym już dzisiaj jawnym atakiem na moją przestrzeń osobistą. Fala bijącego od napastnika ciepła na krótko uderzyła w miejce, w którym stykały się nasze ciała. Wstrzymałam nieświadomie oddech, wmawiając sobie, że po prostu się przestraszyłam.
— Być może to dlatego, że cię lubię.
Uch. Okej.
Raczej nie tego się spodziewałam.
Dobrze, cholera, na pewno nie tego się spodziewałam!
Nie zdążyłam nawet w żaden sposób zareagować, bo w tym samym momencie oślepiła mnie powiększająca się smuga światła, bezczelnie przedzierająca się przez ciemność i przy okazji wypalająca gałki oczne. Towarzyszył jej dźwięk otwieranych drzwi, śmiech i prawdopodonie jakaś zażarta dyskusja naraz.
Kiedy w przejściu stanął Gale, stało się jasne, że nie tylko światło dnia, ale i blask jego uśmiechu zaatakowały nasze niczemu winne źrenice. Nie wiedziałam już, kto był bardziej zdziwiony dwie sekundy później — on, znajdując swojego brata i pracownicę przytulonych w zamkniętym, ciemnym magazynku, my, zdając sobie sprawę z dwuznaczności tej sytuacji, czy Kaila, która o mało nie zachłysnęła się powietrzem.
Nie odskoczyłam od Ilaina tak szybko jak powinna byłam, żeby nikt nie nabrał żadnych błędnych podejrzeń. Byłam zbyt oszołomiona. I zbyt zażenowana. I chyba każde inne "zbyt".
— Ilain — w pomieszczeniu rozbrzmiał dość poważny głos mojego szefa — chcesz mi o czymś powiedzieć? — Gale uniósł brew do góry, a stojąca obok niego Kaila wciąż stała tylko z rozdziawioną buzią i się gapiła. Wyglądała, jakby miała w oczach rentgen, którym chłonęła raz po raz obraz Lacey Gabriels w towarzystwie — uwaga, uwaga — CHŁOPAKA(!).
Mój mózg właśnie doszedł do wniosku, że to dobry moment, by odsunąć się od młodszego Rusha na bezpieczną odległość i usiłować wytłumaczyć nowoprzybyłym, że to naprawdę nie tak, jak myśleli.
Tak, Lacey — podpowiedziałam sobie — to wręcz konieczne.
— Wieszaliśmy plakaty, a potem rozpadał się deszcz — uprzedził mnie Ilain. Dopiero teraz mogłam zauważyć, że miał na sobie czarny podkoszulek, a jego spoczywająca na moich kolanach bluza przypominała mopa zdecydowanie bardziej, niż pierwotnie przypuszczałam.
— No tak. — Gale zacisnął wargi i pokiwał głową. — I dlatego siedzicie zamknięci w magazynie.
— Nie! Siedzimy tu dlatego, że uciekaliśmy przed deszczem.
— I schowaliście się... w magazynie? — dokończyła wciąż zszokowana Kaila.
I ty, sąsiadko, przeciwko mnie?
— No proszę was, dajcie spokój! — wtrąciłam dość spanikowana takim obrotem spraw. —Oparłam się o drzwi i nagle zawaliły się do środka. Ilain chciał mi pomóc, tylko że klapa się zsunęła i zamknęła nas w tej ciemni — wyjaśniłam najbardziej przejrzyście, jak tylko byłam w stanie.
— Czekaliśmy, aż ktoś nas otworzy — dorzucił Ilain.
— No to normalnie byście się nie doczekali, bo jesteśmy tu tylko dlatego, że chcemy znaleźć filmy z dawnych edycji festiwalu.
— Planowaliśmy zacząć krzyczeć, jak przestanie padać. — Przewróciłam oczami.
— Przestało padać już jakieś pięć minut temu... I nie było słychać żadnych krzyków.
To zdanie uświadomiło mi, że tkwiliśmy tu z Ilainem o pięć minut za długo. Zajęci bezcelowym sprzeczaniem się, nawet nie zauważyliśmy, kiedy ustał deszcz, będący głównym powodem całego zamieszania. Szkoda tylko, że okoliczności wskazywały na co innego. W końcu byłam, kim byłam — lepem na wszelkie nieporozumienia i nieszczęścia.
— Postawmy sprawę jasno. — Wkurzona mina Ilaina dawała wyraźnie do zrozumienia, że zmęczyło go już wysłuchiwanie tych fałszywych oskarżeń. — Naprawdę jesteście skłonni uwierzyć, że zamknęliśmy się tu, żeby robić nie wiadomo co w pracy?
Bracia zmierzyli się wzrokiem. W tym czasie usiłowałam zachować powagę i nie pozwolić czerwieni bezprawnie wtargnąć na moje policzki. Gale odchrząknął, jakby chciał coś powiedzieć, ale westchnął tylko i pokiwał głową. Kaila uśmiechnęła się i podrapała się po karku.
— Nie — odpowiedzieli niemal równocześnie. Spojrzeli po sobie, zaskoczeni zgodnością.
— To po co ciągnąć tę dyskusję? — Ilain wstał, otrzepał się i chciał podać mi rękę, ale zanim zdążył to zrobić, szybko podniosłam się o własnych siłach. — Idziemy, Lacey?
Wstałam i spuściłam wzrok, natrafiając na walający się pod moimi nogami zeszyt. Wzdrygnęłam się i szybko zgarnęłam go z posadzki. Cała ta beznadziejna akcja z utknięciem odwróciła moją uwagę od nieszczęśliwego wypadku, ale widok w pełnej krasie tego, w jakim stanie były niektóre z notatek, mimo wszystko wzbudził we mnie niechciane emocje.
Uspokój się — powtarzałam w myślach jak mantrę. Uspokój się, uspokój się, uspokój się.
Zacisnęłam szczękę i kucnęłam, żeby drżącą ręką zebrać resztę luźno rozrzuconych, poskręcanych kartek. Sekundę później obok pojawił się Ilain. Chciał mi oczywiście pomóc, ale przyśpieszyłam zbieranie, chcąc zapobiec jego wglądu w moje zapiski.
— Dzięki, ale poradzę sobie.
Początkowo nie ruszył się z miejsca, ale ostatecznie pokiwał tylko głową i skierował się do drzwi.
— Dzięki za uwolnienie — rzucił jeszcze przez ramię do Kaili i Gale'a, po czym wyszedł.
Kaila czekała na zewnątrz, słyszałam jednak, jak Gale wchodził do środka. Zatrzymał się obok i dłuższą chwilę przyglądął się temu, co robiłam.
— Może to akurat był przypadek, ale mam nadzieję, że wiesz, że takie incydenty nie mogą się powtarzać? — zapytał, ale zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, dodał: — To, że was lubię, nie znaczy, że będę nieustannie tolerował obijanie się w pracy. Jeśli tak bardzo lubicie swoje towarzystwo, to umówice się na jakąś kawę.
Zacisnęłam dłoń na zeszycie, powstrzymując się od tego, żeby nie powiedzieć niczego pochopnie, tak jak to miałam w zwyczaju. O dziwo, udało się. Dopóki dokładnie nie przemyślałam odpowiedzi, nawet nie otworzyłam ust.
— Wiem. — Podniosłam się, wolną ręką otrzepując i tak przemoczone i brudne spodnie. — Wiem, że bylibyśmy dużo bardziej efektywni i mniej gadatliwi, działając oddzielnie. Dlatego, jeśli nie byłby to problem, chciałabym prosić o większe zaufanie.
Gale zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, co miałam na myśli. Kiedy przybierał taki wyraz twarzy, wyglądał niemal jak starsza wersja Ilaina.
— Chodzi mi o to, że odnajduję się już w Palace Pier. Nie musisz kazać Ilainowi pilnować mnie na każdym kroku.
Odwrócił się w stronę wyjścia. Poszłam za nim, tym samym opuszczając swoją dotychczasową, nieprzyjemną celę. Dotarliśmy do metalowych drzwi, podniosłam więc z ziemi swoją znajdującą się pod nimi torbę, a on zasunął klapę magazynka i spojrzał na mnie jak zmęczony szef na zmęczonego pracownika.
— Zanim za cokolwiek się zabierzesz, idź się w coś przebrać. Brakuje tylko tego, żebyś się zaziębiła.
— No właśnie, bo wszystko powtórzę twojej babci — wtrąciła Kaila z ironicznym uśmiechem.
Przytaknęłam, lekko się krzywiąc. Miałam już stanowczo dośc tej dyskusji. Aktualnie utożsamiałam się z rozkapryszoną, przemoczoną fretką, a moim największym marzeniem stał się gruby koc i kubek gorącej kawy.
— A co do Ilaina — odezwał się jeszcze Gale, nie wyglądając, jakby miał humor do żartów — oprócz twojego pierwszego oficjalnego dnia, nigdy nie kazałem mu ciebie pilnować. Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi.
— Co? Ale on mówił, że... — zacięłam się, analizując, usłyszane słowa.
Gale zmarszczył brwi i skrzyżował ramiona. Był równie zdezorientowany, jak ja. Zawiesił wzrok na ziemi, a potem, jakby olśniony, uśmiechnął się. Popatrzył na mnie i w końcu zaśmiał się, z niedowierzaniem kręcąc głową.
— A to cwana bestia — prasknął pod nosem.
__________________________
Łał, rozkręcam już trochę to opo, czyż nie B)? Jak wrażenia?
Niedługo święta, podczas gdy tutaj mamy środek lata! Przyznam, że trudno jest pisać o wakacjach w środku roku, kiedy nauka wali się na ciebie z każdej strony, a lodowaty wiatr zagląda za kołnierz kurtki i przyprawia o zawał... szczególnie będąc takim zmarźluchem jak ja.
Ale wracając do świąt! Czujecie już ten klimat? Ja dopiero zaczynam się wczuwać, ale moja mama... Cóż, postanowiła ubrać wczoraj choinkę. Kupiła też jakieś pierdoły z reniferami i laseczki z cukru, które rozwiesiła nawet u mnie w pokoju. Nie zapominajmy o świątecznych piosenkach! Teraz skaładają się na główny soundtrack mojego domu. I WEŹ TU PISZ O WAKACJACH XD
Ogólnie moja mama należy do dość charakterystycznych osób. Nie wiem, czy ktoś pamieta, ale kto czytał moją poprzednią książkę - pojwaił się tam mniej więcej taki dialog między Lauren a jej mamą:
Mama: Co to znaczy shippować?
L: No... To tak jakby... łączyć w pary?
Mama: Ty to lepiej shippuj swoje skarpetki!
Dialog miał miejsce w rzeczywsitości pomiędzy mną a moją własną mamą i po prostu użyłam go w książce, bo mnie rozbawił. Nawet nie wiecie, jak bardzo jarała się moja mama, kiedy dowiedziała się, co zrobiłam i ile osób rozśmieszyło to, co powiedziała. Przez cały dzień chodziła dumna jak paw, jarając się, że jest "fajną mamą". Pozdrawiam.
Ale walnęłam monolog! Wiem, że większośc w ogóle tego nie czyta, ale uwielbiam Was tak bardzo i kocham za to, że śledzicie te moje rozdziały, że lubię sobie trochę pogadać. Czasem ktoś coś skomentuje i przynajmniej moge Was jakoś poznać :D ♥
Mam nadzieję, że ten długi na prawie 4000 słów rozdział się spodobał, do następnego!
~Evil♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro