Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

07. »Miłość rośnie wokół nas«

Lista obiektów niegodnych zaufania

✖ drzwi obrotowe

✖ panie ze sklepu, które notorycznie okradają cię, nie wydając jednego pensa reszty

✖ maszyny z pluszakami do wyciągania

✖ suszarki do rąk (ryzyko wessania dłoni)

✖ pościel przyniesiona z dworu (może kryć robaki)

✖ telezakupy i ludzie z reklam telezakupów

BMW i iPhone za jednego SMS-a

ludzie

Lacey Gabriels 

Gapiłam się na to, co powstało z różowej, pomiętej fiszki. Chociaż wiedziałam, że lista ta mogła ciągnąć się w nieskończoność, to nie chciało mi się już spędzać nad nią więcej czasu, zwłaszcza że na użytym skrawku i tak nie było już miejsca.

Wygięłam się niczym zawodowa baletnica, aby dosięgnąć z łóżka do biurka i wydobyć z niego klej umieszczony w czarnym kubku w kropki. O dziwo misja zakończyła się powodzeniem. Rzuciłam zdobycz na pościel, a potem westchnęłam i wyjęłam spod poduszki Ten Zeszyt.

Ten Zeszyt był jedyną rzeczą, łączącą wydarzenia z Przed i Po. Jedyną pamiątką, której nie schowałam na dnie szafy, a jednocześnie jednym z głównych powodów największego konfliktu mojego życia.

Przesunęłam palcami wzdłuż skórzanej, niepozornej okładki, złapałam za grubą gumkę i uwolniłam zawartość notesu. Mnóstwo papierów w lepszym lub gorszym stanie wystrzeliło w moje oczy setkami liter. Teksty walały się luźno, były przyklejone do innych bądź po prostu utrwalone na oryginalnych kartkach Tego Zeszytu. Od piosenek, przez wiersze, wyrwane z kontekstu luźne przemyślenia, rozmaite listy, które nigdy nie dotarły do swoich adresatów... Lub listy różnych rzeczy, takich jak Lista obiektów niegodnych zaufania.

Przy pomocy wielkiej zakładki, która oddzielała Przed i Po, wkroczyłam w tę drugą strefę i odnalazłam na którejś z zapisanych stron odrobinę wolnego miejsca. Posmarowałam różową fiszkę klejem w sztyfcie i przykleiłam ją, a następnie rzuciłam jej ostatnie, pożegnalne spojrzenie. Zamknęłam mój prywatny śmietnik na myśli i jak zwykle wsunęłam go pod poduszkę.

Wstając, w celu poddania się porannej rutynie, potknęłam się o coś wystającego spod łóżka. W ostatniej chwili odzyskałam równowagę, unikając potencjalnie bolesnego spotkania z glebą. Z wyrazem irytacji obróciłam się, żeby zobaczyć, co było powodem mojego niedoszłego upadku.

Widząc zwykłe, brązowe pudełko po butach wysunięte zdecydowanie bardziej niż zwykle, lekko się wzdrygnęłam. Podeszłam bliżej i przyjrzałam mu się, w obawie, że w jego przemieszczeniu mogły uczestniczyć osoby trzecie.

W obawie, że... Mogła je znaleźć mama.

Przełknęłam ślinę i obejrzałam karton ze wszystkich stron, ale to nic nie dało. Nie mogłam przecież po tym potknięciu i dodatkowym przesunięciu wywnioskować, czy ktoś się go dotykał.

— Nie utrudniaj mi życia jeszcze bardziej — sarknęłam ze skwaszoną miną, wsuwając pudełko z napisem "On" głębiej pod łóżko, czyli tam, gdzie znajdowało się jego stałe miejsce.

Próbowałam wyrzucić z głowy wydarzenie sprzed kilku sekund i udałam się do łazienki, żeby doprowadzić się do względnego porządku. Długie brązowe włosy jak zwykle stworzyły konstrukcje, jaką miałby odwagę wypróbować jedynie jakiś szalony projektant mody. Westchnęłam i aby zaoszczędzić na czasie, jedną ręką zaczęłam myć zęby, a drugą rozplątywać tę katastrofę.

Okazało się, że wykonywanie obu tych czynności równocześnie wcale nie było takie proste, jak na początku założyłam. A mogłam przecież rozczesać te głupie włosy przed snem... Poszłam do kuchni, w której, jak zwykle o tej godzinie, zastałam mamę i kubek jej rozwodnionej, słodzonej cieczy, nazywanej przez nią kawą.

— Pomochy — wysepleniłam ze szczotką do zębów w buzi i wskazałam palcem na gniazdo uformowane z włosów.

Mama zaśmiała się i z politowaniem pokręciła głową.

— No to siadaj — rzuciła, upijając łyk ukochanego napoju.

Podeszłam bliżej. Usiadłam przed nią na taborecie, uprzednio wysuniętym spod stolika, i podałam jej grzebień. W czasie gdy mama toczyła z moimi kołtunami zapartą wojnę, ja szorowałam zęby swoją szczoteczką w żyrafy. Po dłuższej chwili wstałam i poszłam do łazienki, żeby ją odłożyć i opłukać buzię, szybko jednak powróciłam na swoje miejsce.

— Zrobisz mi warkocza? — zaproponowałam mamie, rozumiejąc, że nawet jeśli kołtuny polegną, to zapewne wznowią atak, jak tylko opuszczę dom.

— Najchętniej to zrobiłabym ci dwa.

— Nie chcę. Jestem na to za stara.

— Na warkoczyki nigdy nie jest się za starym... —  oburzyła się, pewnie dlatego, że sama je uwielbiała.

— Jest się — zostałam przy swoim. —Ja jestem mentalną staruchą i nie chcę już warkoczyków.

— Pani Dorosła się znalazła. Może powinnam kupić ci laskę, żeby staruszce łatwiej było chodzić na spacery?

Zaśmiałam się i przewróciłam oczami. W tym czasie mama zdążyła już w miarę uporać się z moimi splątanymi włosami i zaczęła formować je w długiego, luźno spływającego mi po plecach warkocza.

— Lubię twoje włosy. Nie obcinaj ich nigdy.

— Czemu? — Uniosłam brew lekko do góry. — To tylko włosy.

Mama poruszyła się, by poprawić swoją kolorową, kwiecistą spódnicę i przez dłuższą chwilę niczego nie odpowiadała.

— Są piękne — rzuciła tylko i zawiązała na końcu warkocza gumkę, zostawiając wolny jedynie niewielki, podkręcony pukiel. —  A tak w ogóle, to mam dla ciebie Ekstra Lunch.

Ekstra Lunch. Kiedy mama mówiła, że ma go w zanadrzu, mogło to być zarówno coś pysznego jak i coś, czego nienawidzę. Tak to już było, że uwielbiała się ze mną drażnić i gdy witała mnie w domu słowami "dzisiaj twoja ulubiona zupa", nie miałam pojęcia, czy chodziło o pyszną pieczarkową, czy też znienawidzoną przeze mnie zupę ziemniaczaną.

Zrobiłam zdziwioną minę, której raczej nie mogła zobaczyć ze swojej aktualnej perspektywy. W tym czasie bez uprzedzenia wstała i podeszła do szafki, z której wyjęła paczkę (moich ukochanych!) Hula Hoops'ów i rzuciła mi nimi w głowę. 

Tak, mama nigdy nie wręczała mi niezdrowego żarcia (oprócz pizzy) prosto do rąk, jakby to zrobił przeciętny, cywilizowany człowiek.

Ona brała je i nim we mnie rzucała.

Dosłownie. Najczęściej w twarz. Nie byłam pewna, czy to z pogardy do za dużej ilości "E" w składzie tych produktów, czy pewien wyraz przemocy w domu, ale jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, przyzwyczaiłam się.

Wyszczerzyłam się jak głupia i podziękowałam, po chwili podnosząc się do pionu. Musiałam iść i ogarnąć się przed wyjściem do pracy. Odłożyłam ulubione chipsy na stół, żeby nie zapomnieć potem spakować ich do torby, i odwróciłam się w stronę wyjścia. W ostatniej chwili zatrzymał mnie głos mamy:

— To ja dziękuję, Cey-Cey. Pomagasz mi w czymś, co jako matka powinnam zapewnić ci sama... — Uśmiechnęła się smutno i westchnęła. — Jeśli dalej zamówienia będą tak topornie szły, to też poszukam pracy na boku. Ale jak na razie kilka aniołków wciąż czeka na skończenie, więc...

— Mamo, mówiłam ci już — przerwałam jej z irytacją. — Nie zamierzam na tobie pasożytować, tak? Czasami powinnaś przestać brać wszystko na siebie i zwyczajnie dać sobie pomóc. — Uśmiechnęłam się i podeszłam, żeby ją przytulić, w czasie, kiedy ona jedynie milczała.

Mama dobrze wiedziała, że była jedyną osobą, której ufałam bezgranicznie i za którą wskoczyłabym w ogień. Skreślałam innych kandydatów już po pierwszej rozmowie i chociaż się temu sprzeciwiała, nie mogła na to poradzić absolutnie nic. Tak naprawdę stanowiła dla mnie ostatnią deskę ratunku w morzu obcych, zupełnie odległych ludzi. Ona nie była tylko mamą. Ona była dla mnie zaginionym ojcem, oddaną przyjaciółką, autorytetem i kimś, kogo chciałam chronić. Za wszelką cenę.

Bałam się, że ktoś potratuje ją tak samo, jak lata temu potraktował nas tata. Lub tak samo, jak zaledwie rok temu potraktowano mnie. Bo niestety ludzie krzywdzili, krzywdzą i będą krzywdzić. A nam pozostawało tylko przejść nad tym do porządku dziennego.

Zostawiłam mamę, dając jej w spokoju przemyśleć, to, co powiedziałam i dokończyłam szykować się już w pokoju, by w końcu opuścić dom. Kaila Sanders, tak jak wczoraj, znajdowała się obok swoich drzwi w momencie, kiedy ja zamykałam własne. Tym razem jednak się z nimi nie siłowała. Stała tylko obok, prawdopodobnie naszykowana do wyjścia, i wpatrywała się uważnie w ekran telefonu.

— Dzień doberek — krzyknęła, kiedy stałam tuż przy furtce i głaskałam pożegnalnie rozbieganą Daisy.

— Witam — odparłam oficjalnie, wychodząc poza podwórko i na chwilę podchodząc do stojącej naprzeciwko sąsiadki.

Kaila uniosła wzrok znad komórki i uśmiechnęła się dziwnie. Jej szare jasne oczy, podkreślone przy pomocy eyelinera, spoglądały na mnie z rozbawieniem.

— Jak tam praca? — zapytała w końcu.

— Wiesz, oni naprawdę każą się tam przebierać, Kaila — rozpoczęłam słowotok, nawiązując do naszej wczorajszej rozmowy. — Za delfiny. Delfiny, rozumiesz?

— Kto by pomyślał... — odparła niewinnie i przeczesała dłonią swoje sięgające ramion fale. Razem z jej jasną cerą, popielaty blond włosów sprawiał, że wyglądała niemalże jak anioł.

Właśnie, anioł. Co za ironia.

Rozszerzyłam oczy, nagle zdając sobie z czegoś sprawę.

— Czekaj, ty od początku wiedziałaś! Myślałam, że to był tylko taki żart...

— Zajrzałam tam, bo chciałam kupić koktajl. Zamiast tego koleś w stroju delfina usiłował mi wcisnąć makrele... — Skrzywiła się. — Fuj. Nie lubię ryby.

Zaśmiałam się na wzmiankę o makreli, ale z racji tego, że nie chciałam się spóźnić do pracy, postanowiłam  nie zaczynać długiej tyrady o przebiegu mojego wczorajszego dnia.

— Cóż, może niepisane mi było wskoczyć w tamten mundurek, ale za to udało mi się znaleźć pracę w Palace Pier. Dzięki za informację, że kogoś szukają.

Machnęła ręką, a ja zauważyłam, że ubrana była w elegancką koszulę z bufiastymi rękawami i rozszerzane ku dołu, modne spodnie w kant.

— A tak w ogóle to gdzie się tym razem wybierasz?

— Idę na casting. — Przewróciła z westchnięciem oczami. —Wyguglałam jakiś nowy, szukają kogoś do krótkometrażowej produkcji. Przydałoby mi się coś do papierków, żeby spojrzeli na mnie przychylniej na uczelni.

Pokiwałam głową, spoglądając po raz kolejny na koleżankę. Wysoka i szczupła przypominała bardziej modelkę niż przyszłą aktorkę. Chociaż tak naprawdę nie potrafiłam dokładnie ocenić jej figury. Zazwyczaj ubierała się w taki sposób, że była ona trudna do sprecyzowania.

— Powodzenia, rozwal ich — życzyłam tylko z uśmiechem. — A teraz wybacz, ale muszę już zmykać. Obowiązki wzywają.

Kaila wyszczerzyła się i ruszyła w przeciwną niż ja stronę.

— Nie-dziękuję. No i życzę udanego dnia w pracy! 

Jak bardzo udany będzie? Jak na razie nie miałam jeszcze pojęcia.

♪♫♪

— Pociągnij mocniej, ona nie jest z cukru — westchnął Ilain, kiedy usiłowałam dociągnąć do dołu metalowe zabezpieczenie fotela, w którym siedziała przyszła ofiara karuzeli. Karuzeli wyglądającej, jak na mój gust, stanowczo zbyt niebezpiecznie.

— A może i jestem — oburzyła się dziewczynka, podejrzliwie zerkając na Ilaina.

— Mówiłem o zabezpieczeniu, mądralo.

— Nie przezywaj mnie! Powiem mamie!

— Hej, zawsze mogłem cię nazwać głupią, tak? — Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o sąsiedni, pusty fotel. — Nie oburzaj się o byle co. Twój mąż będzie miał przechlapane.

— Nie będę miała męża! Jestem silna i niezależna.

— A jakie są twoje ulubione zwierzęta? — zapytałam, kiedy mój towarzysz usiłował zapanować nad zbliżającym się atakiem śmiechu.

— Koty oczywiście.

— No tak... Koty są super. Miłej zabawy — odparłam, również ledwie hamując chichot, po czym pouczona wcześniej przez Ilaina, odsunęłam się i kiwnęłam głową w kierunku operatora atrakcji.

Ponieważ nieco zgłodniałam, postanowiłam coś przekąsić. Nie miałam najlepszego humoru, co było dla mnie dość częste, więc kiedy zauważyłam, że po raz setny dzisiejszego dnia mój współpracownik zmierza tam, gdzie ja, miałam wrażenie, że coś się we mnie zaraz zagotuje.

— Małe feministki są takie rozczulające —  rzucił kpiąco, podążając za mną w kierunku budki od frytek.

— I idziesz za mną tylko po to, żeby mi to powiedzieć? — odparłam z wyraźną irytacją.

Ilain od rana nie spuszczał ze mnie oka. Uważnie obserwował, co robię i podążał za mną krok w krok, co naprawdę pomału zaczynało wyprowadzać mnie z równowagi.

— Idę za tobą, żeby zjeść frytki.

— Może teraz — sarknęłam, obracając się za siebie i gromiąc go wzrokiem. — Ale czemu od rana ciągle za mną łazisz? Mam trochę dość, wiesz? Przecież wiem, co robić. To nie ty tu jesteś moim szefem. A, no i stalkując kogoś, raczej nie uzyskasz jego sympatii — wyrzuciłam z siebie, może trochę za ostro.

Zamrugał kilka razy, w końcu unosząc jedną z brwi do góry.

— Najdroższa Lacey, być może i faktycznie za tobą łażę — zwrócił się do mnie, niespodziewanie chwytając za nadgarstek i zatrzymując. — Ale jak myślisz, dlaczego?

Zatrzymałam się, czując się nagle dziwnie zdezorientowana. Do głowy przychodziły mi różne powody, ale jego nachalny wzrok mnie rozproszył.

— Nie wiem, bo masz świra na moim punkcie?

— Nie schlebiaj sobie — odparł, śmiejąc się kpiąco i zerkając na mnie z góry. Dosłownie, bo nie wiem, czy wspominałam, był sporo wyższy. — Przypominam, że to twój pierwszy oficjalny dzień w pracy. A ja jestem bratem kierownika. Jak myślisz, powinienem narażać wszystkich klientów na to, że źle ich pozapinasz i się pozabijają? Sądziłem, że to dla ciebie raczej oczywiste, że na początku będę ci wszystko tłumaczył i wyjaśniał. Nikt o zdrowych zmysłach nie powierzyłby tej pracy pierwszej lepsze osobie, niemającej o niej bladego pojęcia.

Rozdziawiłam nieelegancko usta. Poczułam się dość głupio, więc odwróciłam wzrok i wyrwałam rękę z jego uścisku. Co mi uderzyło do głowy, żeby w ogóle się o to kłócić?

— Gabriels, nie jesteś pępkiem świata. Jeśli chcesz wiedzieć, chciałem się tylko zaprzyjaźnić, a nie desperacko prześladować, w nadziei, że mnie polubisz. — Spojrzał na mnie dość dziwnie, po czym w końcu ruszył w inną stronę. — Jak skończysz częstować się frytkami, to przyjdź do środka. — Wskazał na wielki namiot, przypominający cyrkowy, do którego się kierował. — Pokażę ci kilka rzeczy.

Zostawił mnie za sobą, a ja jeszcze jakiś czas stałam w tym samym miejscu.

Jakoś straciłam apetyt.

— Tu jesteś — usłyszałam nagle za plecami. Gale Rush ze stertą plakatów w ręce i wyraźnie zdenerwowaną miną, rozejrzał się dookoła. — Gdzie Ilain?

— Tam. — Wskazałam palcem na namiot, w którym przed chwilą zniknął.

Wyraźnie czymś wkurzony westchnął, ruszył w tamtą stronę i gestem ręki nakazał mi iść za nim. Postąpiłam tak, jak mi zalecono, wewnątrz duszy zmagając się ze świadomością, że nie minęło nawet kilka sekund i znowu zostałam skazana na konfrontacje z Bezgłowym Jeźdźcem.

Przy bocznym wejściu do namiotu stał poszukiwany przez barta Ilain, właśnie... Dopalający papierosa? Spięłam się, przypominając sobie, jak bardzo nienawidziłam tego nałogu. Niechciane wspomnienia pojawiły się przed moimi oczami, ale pokręciłam głową, chcąc dać sobie spokój. To nie mój interes, co robił.

Gale podszedł do niego z zaskoczenia, wyciągnął mu peta z ręki, rzucił na ziemię i ostentacyjnie zdeptał. Przełknęłam ślinę, naprawdę przestraszona szykującym się przedstawieniem.

—  Znowu lecisz sobie w kulki? — sarknął starszy z braci i zmierzył wzrokiem, zdziwionego równie jak ja, młodszego.

— Gale, co ty odpierdalasz? — zapytał spokojnie Ilain.

— Raczej co ty odpierdalasz. Trzymam cię tu z własnej, nieprzymuszonej woli, a ty nawet nie potrafisz spełnić jednej mojej prośby? Czemu ona łazi sama?

Ilain zgromił go wzrokiem.

— Lacey ma imię.

W tym momencie moja twarz pokryła się dorodną czerwienią. Przecież to ja zgotowałam mu kłopoty. A on co? Zamiast wyłożyć kawę na ławę, karcił starszego brata za nazywanie mnie nie po imieniu...

Wiedziałam, że namieszałam, tyle że było już za późno, żeby to teraz w porę odkręcić.

A może nie?

— Byłam w łazience — skłamałam, wcinając się w ich rozmowę, zanim Ilain zdążył cokolwiek dopowiedzieć. — Wcześniej wszystko mi pokazywał, tak jak mu kazałeś.

Gale zamilkł, patrząc na mnie dłuższy moment. W końcu odetchnął z irytacją i wcisnął bratu do rąk stertę trzymanych wcześniej plakatów.

— Rozwieście to. Jak najszybciej. Możecie też wziąć do pomocy Hacketta — rzucił, nie wracając już do wcześniejszego tematu, a potem zostawił nas i po prostu odszedł.

Zapadła niezręczna cisza. Patrzyłam się w swoje przetarte trampki, zdając sobie sprawę, że nie powinnam tak naskakiwać na Ilaina. Dlaczego tylko przepraszanie ludzi musiało być takie trudne?

— Nie przejmuj się nim. Ma kija w dupie, bo stresuje się festiwalem — przerwał milczenie niczym niewzruszony Rush. Podszedł nieco bliżej i włożył mi do rąk połowę plakatów, które okazały się dużo cięższe, niż przypuszczałam.

Spojrzałam na wielki kolorowy banner głoszący wieść "Festiwal lata w Palace Pier. Wypromuj swój własny film amatorski".

— Wiesz, że co roku organizujmy tu letni festiwal. Dwa lata temu tematem była piosenka, w zeszłym roku taniec... Tym razem padło na film — zaczął tłumaczyć Ilain, chociaż o nic tak naprawdę nie pytałam. — Gale zawsze jest tym zdenerwowany, ale tym razem jest gorzej niż zwykle, bo on sam chciał pokazać tam coś swojego.

Spojrzałam na niego pytająco, na co wbił ręce do kieszeni, przewrócił oczami i pokazał kiwnięciem głowy, żebyśmy ruszyli w kierunku wyjścia z molo. Trzymając w rękach kolorowe plakaty i wciąż gryząc się w środku z tym, że nie przeprosiłam jeszcze Ilaina,  w milczeniu zrównałam z nim kroku.

— Gale uwielbia montować i kręcić filmy. Ma tego w domu całą kolekcję. Okazało się, że na festiwal przyjedzie kilka osób z tej branży i jeśli spodoba im się któreś wideo... Być może autora czeka świetlana przyszłość.

— Łał. Nie przypuszczałam, że z Gale'a ukryty artysta.

— Pozory mylą, czyż nie? — Uśmiechnął się, akurat w momencie, kiedy dotarliśmy pod restaurację, w której gości obsługiwał Emmett. — Zaraz wracam. Pójdę pogadać z Britt, że kradniemy Emmeta.  — Odwrócił się i już miał iść na zaplecze, kiedy zaskakując samą siebie, złapałam go z tyłu za końcówkę T-shirtu i zatrzymałam. Na jego twarzy namalowało się wyraźne zdezorientowanie.

— Przepraszam za tamto — powiedziałam cicho, odwracając wzrok.

Poczułam na swojej zimnej, wyciągniętej dłoni ciepły dotyk jego palców. Wytrzeszczając oczy i z wyraźną czerwienią na policzkach spojrzałam na niego zmieszana, zastanawiając się, czemu właśnie złapał mnie za rękę.

— Chciałem tylko, żebyś nie uciekała wzrokiem, kiedy to mówisz. — Z przyjaznym, szczerym uśmiechem kiwnął na nasze ręce.

Tylko dlaczego wszystko, co robił, sprawiało wrażenie podwójnego dna?

 — Przepraszam —  powtórzyłam, tym razem patrząc mu w twarz.

— Nic się nie stało — odpowiedział krótko. Staliśmy tak chwilę, zanim nie puścił mojej ręki i najzwyczajniej w świecie nie odszedł na zaplecze.

Stałam nieco onieśmielona, patrząc jak się oddala, kiedy zupełnie nagle zmaterializował się obok mnie Emmet w długim, eleganckim fraku i srebrnej tacce w dłoniach.

— Miiiiłość rooośnie woookół naaas... — zawył teatralnie, tak głośno, że Ilain z pewnością to usłyszał.

Jeśli tylko miałabym w dłoni patelnie, właśnie przybiłaby piątkę z twarzą Emanuela Hacketta.

______________

Taki oto rozdział na dobranoc!!! 111 (Tak, wiem, że nawet nie ma 23 XD). O dziwo kolejny raz wywiązuję się z wewnętrznego postanowienia wstawiania czegoś co tydzień! 

A tak totalnie od czapy, bo czemu nie, byłam w kinie na Bohemian Rhapsody. Ktoś, coś? Ostatnio ten film i tytułowy hit robią istną furrorę. Osobiście uwielbiam Queen i jeszcze bardziej kocham tańczyć i sprzątać do ich piosenek, także wyjście zaliczam do udanych. Film był moim zdaniem naprawdę dobry i zachęcam każdego fana i nie fana do obejrzenia ♥

Wracając do rozdziału, jak zawsze mam nadzieję, że nikt się nie zawiódł. Wszystkich, którzy kochają Emmetta, przepraszam za jego nikły udział. Ale nie martwcie się, jego nieobecność zostanie nadrobiona w następnym rozdziale B)

Pozdrawiam i do następnego!

~EvilCatt ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro