Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03. »Jakoś damy sobie radę«


Emmett wciąż gapił się na mnie, wyglądając przy tym na zdezorientowanego. Odwiesił się jakąś chwilę później, w mgnieniu oka przybierając pozę al'a modelka Vogue'a połączoną z uśmiechem debila.

— Do usług, skarbie.

Cyknęłam mu jakieś trzy zdjęcia. Potem wyrwał mi z rąk telefon i strzelił nam jeszcze kilka idiotycznych selfie.

— Co ty tu w ogóle robisz? — zapytałam w końcu, nieco opanowując napad śmiechu spowodowany jego kostiumem i sytuacją sprzed chwili.

— Wczoraj zgłosiłem się tu spontanicznie do pracy. Chcę uzbierać na X-boxa. — Wyszczerzył się. — Dzisiaj mój pierwszy dzień, chciałem być miły, ale ten facio, tak w ogóle to chyba jakiś były wojskowy, wyglądał na głodnego, więc... Zaproponowałem mu makrelę, ale nieste...

— Hackett — Czyjś głos niespodziewanie przerwał nam rozmowę. Odwróciliśmy się w jego stronę, a Emmett natychmiastowo się spiął. — Tak wygląda twoim zdaniem praca? Krzyki na klientów? Selfiki z koleżanką?

W drzwiach od zaplecza pojawiła się jakaś kobieta w towarzystwie mysiej pracownicy. Na oko zbliżała się do sześćdziesiątki. Jej rude niczym neonowa marchew loki odstawały na wszystkie strony, a wyraz twarz był prawie tak przerażający, jak uśmiech krwiożerczego delfina z logo.

— Och. Pani Willows. — Emmett uśmiechnął się niemrawo i nerwowo zaśmiał.

Kobieta skrzywiła się i niebezpiecznie zacisnęła szczękę.

— Pani Willows, pani sama rozumie — zaczął się tłumaczyć Em, mówiąc bardzo szybko i nieskładnie. — Makrela jest pyszna, więc chciałem zrobić nam renomę, w końcu dużo w niej tego pieprzu... Nie jest też za pieprzna! — Machał rękami jak oszalały. — A te zdjęcia to tylko tak dla towarzystwa. Eee... Sama pani rozumie, to w końcu mój pierwszy dzień...

— Doskonale rozumiem.

— Och! Naprawdę?

— Nie! Oddawaj fartucha! — wrzasnęła, myląc przy tym litery.

Przerażony Emmett bez słowa zdjął głowę delfina i, dając mi ją do potrzymania, rozpiął długi suwak kostiumu. Przebranie (bądź jak kto wolał, fartuch) spadło z niego, jakby był wężem i właśnie zrzucił skórę. Szybko podniósł polarowy strój i składając go uprzednio w kostkę, oddał szefowej razem z częścią na głowę.

Neonowa Marchewa prawie wyrwała mu go z rąk.

— Nie szukamy pracowników. Możecie już sobie iść — wysyczała i obracając się na pięcie, wróciła na zaplecze.

Mysia pracownica uśmiechnęła się przepraszająco.

— Wybaczcie — zwróciła się do nas, gdy szefowa zniknęła za kotarą. — Wiem, że jest straszna. No i sama słyszałaś... Niestety nic się już nie znajdzie.

— Też szukałaś tu pracy? — zapytał mnie zdziwiony Emmett.

— Tak, ale i tak już mi się odechciało.

Chłopak zaśmiał się, po czym spojrzał na dziewczynę przy ladzie.

— Sally, jak ty tu wytrzymujesz? — zapytał szeptem, wciąż jeszcze przerażony konfrontacją sprzed chwili.

— Kasa się mnie nie trzyma, są wakacje, a ta wredna marchewa sporo daje.

— Przynajmniej nie musisz nosić stroju delfina. — Spojrzałam ze współczuciem na stojącego obok Emmetta, który po chwili mi przytaknął.

— No właśnie.

— Inaczej szukałabym czegoś innego. — Puściła nam oczko. — Tak w ogóle, to jestem Sally. — Wyciągnęła rękę w moją stronę.

— Lacey — odparłam, przypatrując się jej uroczym piegom.

— Lub jak kto woli, Lays — wtrącił Em.

— Racja, Emanuelu. — Uśmiechnęłam się nieco szyderczo (ale nie bardziej niż delfin z logo) w jego stronę.

— Emanuelu...? — zdziwiła się Sally.

— Sally! Z kim ty tam gadasz? — Zza pleców rozległ się gniewny głos Neonowej Marchewy.

— Nieważne, ale będziemy się już zbierać — odpowiedział szybko Emanuel-Emmett, równocześnie posyłając mi karcące spojrzenie. — Nie będziemy cię narażać na gniew tej flądry.

Sally zaśmiała się i pokiwała głową.

— Wpadnijcie jeszcze kiedyś. Zazwyczaj prawie jej nie ma na tygodniu.

— Jasne — odpowiedziałam za nas oboje, po czym pożegnaliśmy się i wyszliśmy.

Po opuszczeniu lokalu zalała mnie fala, a może nawet tsunami, ulgi.

— Czy ciebie też przeraża ten szyld? — zadałam pytanie, które męczyło mnie od paru minut.

— TAK! — wypalił Em prawie z prędkością światła. — To przez to, że ta wiśnia tak wali po oczach... Wygląda, jakby była radioaktywna.

— Zupełnie jak włosy tamtej babki — rzuciłam, zanim zdążyłam się zastanowić.

Emmett zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu.

— Cieszę się, że masz dzisiaj dobry humor, Lacey — powiedział nagle. — Powinnaś częściej się uśmiechać.

Rozszerzyłam oczy, po chwili spuszczając nieco wzrok. Właściwie to Emmett miał rację. Dzisiaj naprawdę miałam dobry humor, a wszystko przez całkiem zabawny poranek.

— Nazwałeś mnie Lacey — zauważyłam, niby przypadkiem zmieniając temat.

— To przez szok utracenio-pracowy, Lays.

— Przykro mi, że tak szybko cię wylali.

— Cóż... I tak za długo bym nie wytrzymał w tamtym porytym stroju. Nawet nie wiesz jak w tym gorąco!

Zaśmiałam się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że kierowaliśmy się na molo. Ponieważ pogoda dopisywała, było na nim całe mnóstwo ludzi, w tym również obcokrajowców. Tego lata naprawdę nieźle przygrzało — to pierwsze tak gorące lato w Anglii od niepamiętnych czasów. Dlatego to nie dziwne, że kamienista plaża Brighton zapełniła się nie tylko rdzennymi mieszkańcami miasta, ale i turystami.

— Właśnie sobie coś przypomniałam — oznajmiłam, zauważając ogromną zjeżdżalnię na końcu mola. — Znajoma mówiła, że szukają kogoś do pracy w Palace Pier.

— To jakaś sugestia?

— Nie wiem, jak ty, ja idę to sprawdzić. — Minęłam go i pośpiesznym krokiem wkroczyłam pomiędzy tłumy ludzi.

Palace Pier — tak właśnie nazywało się słynne molo w Brighton, wychodzące na kanał La Manche. Było ogromne — miało jakieś pół kilometra — i mieściło w sobie bary, restauracje, sale arkadowe oraz umieszczone na końcu i najbardziej ze wszystkiego oblegane — wesołe miasteczko.

Tak jak podejrzewałam, Hackett szybko mnie dogonił. Na wielkim, zatłoczonym molo czułam się jak maleńka rybka pośród ogromu wód oceanu. No, może bez przesady, ale ono naprawdę było wielkie.

— Do kogo my tu w ogóle mamy iść? — zapytał Emmett, rozglądając się dookoła niczym wiatrak z funkcją autoobracania.

— Skąd mam wiedzieć? Ja tylko powtórzyłam informację.

— Czyli co? Pytamy jakichś randomów?

— Chyba tylko to nam pozostaje.

Rozejrzeliśmy się po raz kolejny. Każde z nas wypatrywało potencjalnego pracodawcy jak drapieżnik swojej ofiary.

Nagle w oczy rzucił mi się jakiś chłopak w bordowej czapce z daszkiem. Targał jakąś wielką skrzynię, jak podejrzewałam, ryb, i wyglądał na pracownika. Postanowiłam zaryzykować i podeszłam do niego.

— Dzień dobry — przywitałam się, przerywając mu pracę. Wysoki brunet odłożył skrzynię, skrzywił się lekko i podwinął rękawy białej koszuli, na którą miał przewieszony fartuch w kolorze czapki.

— Jakie dzień dobry? Mam dwadzieścia cztery lata, naprawdę wyglądam tak staro, żeby zasługiwać na zniewagę pokroju dzień dobry? — Uniósł jedną z brwi do góry.

— Eee... Cześć? — poprawiłam się, lekko unosząc do góry kąciki ust.

Dopiero teraz, stojąc tak blisko, zdałam sobie sprawę, że był ode mnie wyższy o co najmniej głowę. Nie wyglądał staro, ale daleko też mu było do nastolatka. Silna postura, ostro zarysowana szczęka i mocno zaznaczone kości policzkowe nadawały mu typowo męskich cech. Wyglądał jak jakiś model wyjęty żywcem z reklamy Calvina Claina, a nie pracownik baru z rybą i frytkami.

— Cześć. — Odwzajemnił uśmiech, widoczny również w jego zielonych oczach, które wydały mi się jakieś znajome. — Czego ci potrzeba? Tylko szybko, bo muszę wnieść jeszcze dziesięć takich. — Wskazał kciukiem na skrzynki.

— Ja i mój kolega szukamy pracy. — Odchrząknęłam, mając nadzieję, że nie zauważył jak przewertowałam go przed chwilą wzrokiem. — Słyszeliśmy, że gdzieś tutaj są poszukiwani pracownicy, ale nie mamy bladego pojęcia, do kogo się zgłosić.

— Ojej, trudna sprawa... Też nie wiem, kto tu daje pracę. — Złapał się za podbródek i pokiwał głową, udając, że się zastanawia. — Och! No tak! — Walnął pięścią w otwartą dłoń. — Przecież to ja.

Zaśmiałam się. Czyli jednak nie był zwykłym pracownikiem... Wiedziałam, że coś tu nie gra.

— Podwójne gratulacje. Masz nie tylko szansę na pracę, ale i niezwykłego farta. — Zdjął czapkę i przeczesał kryjącą się pod nią burzę włosów. — Ewentualnie bardzo dziwny radar kierowników Palace Pier...

— O kurde blaszka, no to się złożyło — rzuciłam, po chwili orientując się, że brzmię jak Kaila i te jej przypałowe teksty. Niestety, było już za późno.

Kurde blaszka? — Zaśmiał się, unosząc jedną brew ku górze. — Ktoś tak jeszcze mówi?

— Znam studentkę, która przeklina tylko w taki sposób — odparłam, myśląc o Kailii. — Według jej teorii z każdym "brzydkim słowem" ginie jeden jednorożec.

— W takim razie nie mów jej, że to przeze mnie ich gatunek jest na wymarciu. — Mrugnął okiem, na co przewróciłam oczami. — Dobra, my tu gadu-gadu, ale to się samo nie wniesie. — Kiwnął głową w stronę skrzynek. — Ja wracam do roboty, a ty weź jutro tego swojego koleżkę i przyjdźcie gdzieś koło dziewiątej. Zobaczymy, co z tą waszą pracą.

— Jasne, dzięki.

Zasalutował dłonią, następnie sięgając po ogromną skrzynię.

— Do jutra! — krzyknął tylko i zniknął gdzieś na zapleczu.

Nie zdążyłam nawet na to odpowiedzieć, więc uśmiechnęłam się jedynie pod nosem i rozejrzałam dookoła, w poszukiwaniu Emmetta. Spora ilość pędzących w każdą stronę ludzi znacznie utrudniała mi jego odnalezienie, dlatego kręciłam się wte i wewte, mając nadzieję, że sam mnie odnajdzie.

Nie minęła nawet minuta i właśnie to się stało.

— Lays, zawiodłem się — oznajmił na wstępnie, patrząc na mnie z ukosa. — Ja poświęcam się i szukam dla nas pracy, podczas gdy ty flirtujesz z jakimś seksiakiem od skrzynek!

Wybałuszyłam oczy i rozejrzałam się nerwowo, mając nadzieję, że wspomniany w rozmowie seksiak tego nie słyszał.

— Cicho, idioto! Tak dla twojej wiadomości, ten "seksiak od skrzynek" to nasz przyszły pracodawca!

Emmett rozdziawił buzię, która już sekundę później rozjaśniła się w ogromnym uśmiechu.

— O boże, Lays! Jesteś cudowna! Dzięki ci! — Uścisnął mnie niespodziewanie, na co momentalnie zesztywniałam.

Nie wiedziałam nawet, jak na coś takiego zareagować. To zdecydowanie naruszało moją przestrzeń osobistą, której od dawna strzegłam jak skarbu. Ostatni raz przytulałam się z kimś oprócz mamy jakiś... Rok temu.

Wzdrygnęłam się i szybko wyplątałam z ramion Emanuela-Emmetta.

— Opanuj hormony. Nie wiadomo nawet, o jaką pracę chodzi. Jutro o dziewiątej mamy tu przyjść i wtedy z nim porozmawiać — wyjaśniłam, na co rozweselony chłopak wyszczerzył się i roztrzepał dłonią swoją brązową, kręconą czuprynę.

— Ach więc zadzwonię do ciebie i się tam jutro wybierzemy. Razem. Tylko może odbierz!

Och, no tak. Przypomniałam sobie obietnicę Emmetta w ostatni dzień szkoły, dotyczącą tego, że do mnie zadzwoni. I faktycznie, zrobił to. Tyle że nikt tu przecież nikomu nie mówił, że zamierzałam odbierać. Pamiętam, że patrzyłam na wyświetlacz i napis "Emanuel-Emmett-stalker dzwoni", ale nie miałam ochoty ani na rozmowę, ani na spotkanie.

Puściłam muzykę na cały głos i udałam, że świat dookoła nie istniał. Jak zawsze, kiedy ktoś z zewnątrz chciał się ze mną porozumieć.

Zacisnęłam usta i pokiwałam niechętnie głową. Tym razem nie mogłam już uciec od świata, od ludzi, od rozmów z nimi i tym bardziej od Emmetta. Bo chodziło o pomoc mojej mamie — jedynej osobie na tym świecie, której powierzyłabym swój los bez wahania. Jedynej i ostatniej, której bezgranicznie ufałam. Nieważne, jak wiele by mnie to kosztowało — nie mogłam jej zawieść. Wystarczyło, że trafiła na męża śmiecia, który obiecywał jej miłość po sam grób. Nigdy przenigdy nie mogłam pozwolić na to, żeby przeszła przez coś podobnego kolejny raz.

— Przepraszam. Wyciszyłam wtedy telefon. A potem zapomniałam oddzwonić — rzuciłam zdawkowo.

Moje spojrzenie wyrażało jedno wielkie nic.

♫♪♫

Kiedy wróciłam do domu, było dziwnie cicho. Zamknęłam za sobą drzwi, zdjęłam buty i stanęłam, nasłuchując czegokolwiek.

— Mamo?

Cisza.

Zajrzałam do jej warsztatu. Siedziała przy biurku, głowę opierając o blat, a w dłoni trzymając garść pędzli. Ciemnobrązowe, prawie czarne włosy, jak zwykle związała w warkocz opadający jej na plecy.

Podeszłam bliżej. Spała.

Uśmiechnęłam się nieco smutno i sięgnęłam po leżący na kanapie koc, którym przykryłam jej ramiona. Potem oparłam się o biurko i przez chwilę patrzyłam, jak śpi.

Mama cierpiała na problemy ze snem. Często potrafiła nie spać przez całą noc, a na drugi dzień funkcjonować jak zombie. Oczywiście miała przepisane leki, ale nie za bardzo lubiła się do nich stosować.

Dlatego właśnie, zamiast obudzić ją i zaproponować przeniesienie na kanapę, po prostu ją przykryłam.

— Kocham cię — szepnęłam, na tyle cicho, żeby jej nie obudzić. — Znalazłam pracę... Jakoś damy sobie radę.

Uśmiechnęłam się i postałam tak jeszcze chwilę, aż w końcu, starając się zachowywać jak najciszej, zakradłam się do swojego pokoju. Zaczęłam czytać książkę, a o siedemnastej jak zwykle wyszłam z Daisy na spacer.

To był już trzeci dzień z rzędu, kiedy nie natknęłyśmy się na Bezgłowego Jeźdźca. Podświadomie zaczęłam nawet zastanawiać się, czy wszystko u niego w porządku. Zawsze tak było, kiedy go nie widziałam. Przez te dwa lata dobrze się zorientowałam, że raczej nie miał problemów z punktualnością, dlatego jego nieobecność wydawała mi się naprawdę dziwna.

Wieczorem, w drodze do łóżka, nadepnęłam na zgniecioną kulkę papieru. Podniosłam ją i jeszcze raz przeanalizowałam to, co było napisane na kartce w kratkę.

Wzięłam z biurka następny ołówek i usiadłam ze wszystkim na posłaniu. Po jakichś trzech minutach mazania nim po kartce, wsadziłam ją do grubego od zapisków notesu na gumkę, który schowałam pod poduszkę. Skuliłam się i nawet nie zauważając kiedy, zasnęłam.

Zgubiłam się

Zgubiłam się gdzieś po drodze
gdzieś pomiędzy
gdzieś na skraju
trwając tak przez długie dni

I tak nagle i bezszelestnie
zapomniałam jak oddychać

Zgubiłam się
Zgubiłam  s i e b i e
I wciąż szukam, błądząc jeszcze bardziej

Szukam drogowskazów
mijając ich już setki gdzieś po drodze
gdzieś na skraju
gdzieś pomiędzy

Ale każdy zwrócony w inną stronę

_____________

Te nowe reklamy na Watt doprowadzają mnie do SZAŁU. Przeglądałam sobie książki na fizyce i już któryś raz z kolei wyrąbało mi na cały regulator cholerne odgłosy al'a PUFF PIFF BUFF! Nabawiłam się przez to jakiegoś lęku i teraz boję się na lekcji włączać nawet przeglądarkę xD

A tak poza tym, to jak tam u Was w ogóle? Też macie taką ładną jesień za oknem? Zazwyczaj nie cierpiałam tej pory roku, ale tym razem jest tak urocza, że o dziwo nie mam nic przeciwko. Sprzyja nałogowemu piciu herbaty i kawy, no i zapewne (gdybym tylko miała czas...) również czytaniu książek ❤️

Zostawiam po sobie rozdział na umilenie środka tygodnia i idę nadrabiać Wattpadowe komentarze, bo od ostatniego wstawienia prawie mnie tu nie było, hyh xD

Pozdrawiam i do następnego! <3

Evil❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro