009| Zginisz
- Diana? Bardzo zdolna i spokojna dziewczynka.
- Raymond? Mały geniusz.
- Guy? Guy jest... wygadany. Za bardzo.
- Patrick jest, no cóż, osobliwy.
- Dinah to dobra uczennica, chociaż zdarza jej się wdawać w bójki.
- Clark to złoty chłopak, dobrze go państwo wychowują.
Mężczyzna oparł się o oparcie i spojrzał na listę. Już prawie wszystkich odbębnił. Została tylko czwórka. W śród nich Jordan i Queen. Zaczął się modlić, aby matce tego drugiego coś wypadło, bo wychowawca z podstawówki ostrzegał go przed... jej osobliwym podejściem do wychowywania syna.
Drzwi otworzyły się, wszedł starszy mężczyzna, który od razu usiadł naprzeciwko niego.
- Dzień dobry, pan...?
-Alfred Pennyworth. - przedstawił się, a Shwartz zastanowił się czy staruszek nie pomylił klasy – Opiekun Bruce'a Wayne'a. - wyjaśnił.
- Ach, tak. - uśmiechnął się promiennie – Pański sy-, podopieczny, Bruce, to bardzo mądry, zdolny chłopak, ale... jest dość skryty. Czy wszystko w porządku? Chciałbym podjąć odpowiednie działania, ale...
- Nie ma takiej potrzeby. - przerwał mu. Zapanowała chwila ciszy, a nauczyciel poprawił okulary.
- Rozumiem... - odparł powoli – Ma pan jakieś pytania? Skoro tak, proszę podpisać listę obecności przy nazwisku Bruce'a. A to jest wykaz ocen i zachowania. - podał Alfredowi kartę ocen i poczekał, aż podpisze listę.
Po wyjściu Pennywortha do klasy wsunęła kobieta o brązowych włosach. Szybko zajęła miejsce naprzeciwko Juliusa i uśmiechnęła się promiennie.
- Dzień dobry. Mama Harolda, prawda? - spytał, odwzajemniając jej uśmiech.
- Owszem. - odgarnęła z twarzy kosmyk włosów.
- Poznałem po uśmiechu. Pani syn uśmiecha się dokładnie tak samo! - kiedy nie zastanawia się, jak doprowadzić do eksplozji szkoły – dodał w myślach. Westchnął ciężko, podsuwając sobie pod nos długą listę rzeczy, o których musiał jej wspomnieć. Chyba to zrozumiała, bo skinęła z powagą i rzekła;
- No, niech pan mówi. Co tym razem zrobił? Wrzucił kamerę do szatni dziewcząt? Wpuścił do szkoły stado gryzoni? - zmarszczyła brwi, podczas gdy Shwartz odchrząknął, łapiąc za swoją listę.
- Nastawienie wszystkich szkolnych piekarników i mikrofalówek na maksymalną temperaturę, po wrzuceniu tam wcześniej paczek z kukurydzą do prażenia. Obrzucenie nauczyciela niemieckiego – łysego, należy zaznaczyć – patykami z okrzykiem „Giń, Voldemorcie!", a następnie udał się do gabinetu dyrektora, informując go o zniszczeniu wszystkich horkuruksów i Czarnego Pana. Rzucanie książkami w innych uczniów, przeklinanie, gadanie na lekcjach, pyskowanie nauczycielom- A nie, przepraszam, to akurat nie on. Namawiał też kolegów do zejścia z nim do piwnicy, bo ponoć widział, jak chowa się tam hobbit. - zaczerpnął duży haust powietrza i kontynuował – Pobierał opłaty za wejście do Narnii, która miała kryć się w jego szafce. Próbował zaimponować koleżanką z sąsiedniej szkoły wejściem na dach i skoczeniem z niego, a przed upadkiem miały go uchronić moce pierścienia, nad którymi nadal nie panuje. W porę powstrzymał go kolega, Barry Allen. - sprawdził czy to wszystko i pokiwał głową. Tymczasem Jessica Jordan gotowała się ze złości.
- To wszystko w jeden miesiąc? - wycedziła.
- Yhym. - przytaknął – Ale oceny ma nie najgorsze. Jak do tej pory same czwóreczki i trójki. A nawet jedna piątka z wychowania fizycznego.
- Czy to już wszystko? - zapytała, siląc się na uśmiech, który bardziej przypominał uśmiech diabła, niż matki trójki synów – Chciałabym jak najprędzej wrócić do domu i rozmówić się z Haroldem.
- Ależ oczywiście. Proszę tylko tutaj podpisać i jest pani wolna. - Julius Shwartz z trudem powstrzymywał tryumfalny uśmiech. O jednego nieznośnego ucznia na wycieczce mniej!
Dopiero, kiedy kobieta wyszła, pozwolił swoim emocjom wyjść na zewnątrz. Właśnie był w trakcie przechodzenia z tańca radości do tańca zwycięstwa, kiedy zorientował się, że na krześle dla rodziców siedzi teraz mężczyzna, przypominający starszą wersję jednego z jego uczniów. Ów mężczyzna przyglądał mu się z mieszanką zdezorientowania i oburzenia.
Wychowawca, poprawił swój krawat i usiadł na swoim miejscu, podsuwając sobie listę.
- Pan Queen?
- Owszem.
- Ja bardzo prze-
- Nie, proszę nie kończyć. Nie chcę tego pamiętać. - odparł, marszcząc groźnie brwi. Shwartz pokiwał głową i szybko przeszedł do Olivera.
- Oliver jest zdolny, ale dość leniwy. - zaczął z uśmiechem, na wpół współczującym i na wpół kpiącym – Jego wyniki są w dolnej granicy normy i...
- Jest tumanem i beztalenciem. - wywrócił oczami – Proszę się nie męczyć, pana poprzednicy mówili dokładnie to samo mojej żonie.
- Tego nie powiedziałem. I wątpię, aby jakikolwiek wychowawca tak o nim mówił. - westchnął, poprawiając okulary – Oliver jest zdolny i ma potencjał, ale jakby specjalnie robił wszystko, aby nie zabłysnąć. Jakby chciał, aby uważano go za tumana i beztalencie.
Zapadła krótka cisza.
- Pan sobie kpi, prawda?
- Nie, nie kpię. - odparł ze śmiechem – Tak samo nasz trener, który chciałby zobaczyć pana syna w przyszłym miesiącu na rekrutacji do drużyny rugby. - to mówiąc podsunął Robertowi ulotkę szkolnej drużyny. Ten wziął ją do ręki i przebiegł wzrokiem po tekście.
- Ja rozumiem, że mój syn nie grzeszy inteligencją, ale żeby posyłać go na złamanie każdej jednej kości?
Julius westchnął, zdejmując okulary i rozmasował nasadę nosa. Nie ma to jak wiara we własne dziecko.
* * * *
- No i Hal nie przyszedł do szkoły. - westchnął Clark, gdy razem z przyjaciółmi pakowali swoje rzeczy do plecaków.
- Ciekawe co się stało. - mruknął Arthur, zamykając swoją szafkę i spojrzał na pozostałych – Może jest chory? - zaproponował.
Barry przygryzł nerwowo wargę. Potrzebował Hala. Kto go teraz nauczy walczyć?
- Oliver mówił mi, że jego ojciec widział jak mama Hala wypadła wczoraj wściekła z wywiadówki. - oznajmił Bruce, kończąc pakowanie się i zarzucił plecak na ramiona.
- Czyli odsypia całonocny opieprz i lanie. - Curry nie wyglądał na szczególnie przejętego, a Allen zaczął tupać nogą i przegryzając skórę niemal do krwi. Nie ma mowy, aby pani Jordan pozwoliła synowi pojechać na obóz. A on zostanie bez skrzydłowego...
- Co jest, Bar? - cała trójka spojrzała na niego zmartwiona. Zawahał się przez chwilę i już otwierał usta, jednak zrezygnował i tylko pokręcił głową.
- Nie, nic. Idziemy?
- Jasne.
Upewnili się, że ich szafki są zamknięte i ruszyli do wyjścia. To koniec lekcji na dziś w Gymnasium of Justice. Przy samych drzwiach wejściowych zatrzymał ich pan Shwartz.
- Barry, możemy pogadać? - spytał i zerknął na jego przyjaciół – Na osobności?
- Och, hmm... Tak. - przytaknął i zwrócił się do kolegów – Lećcie. Wrócę sam.
- Jak chcesz. - rzucił Bruce i wyszedł ze szkoły z pozostałymi, pozostawiając chłopaka sam na sam z nauczycielem.
- O co chodzi, proszę pana?
Julius rozejrzał się na boki, sprawdzając czy nigdzie nikogo nie ma i zaczął mówić.
- Nie było wczoraj nikogo od ciebie. - oznajmił – Wszystko w porządku?
Barry zaklął w duchu. Zawsze, kiedy nikt nie zjawia się na wywiadówce, od razu wyskakują z pomysłem, że coś jest nie tak. Jego tymczasowi opiekunowie po prostu nie mieli czasu, a oni już spodziewają się apokalipsy...
- Wszystko jest w porządku, proszę pana. - zapewnił.
Mężczyzna dość niepewnie skinął głową, pożegnał się, zapewnił, że jakby coś, to on zawsze jest, aby wysłuchać jego problemy i odszedł.
Blondynek westchnął ciężko i wyszedł przed szkołę, gdzie w oczy rzucił mu się Oliver stojący przed tablicą ogłoszeniową. Podszedł do niego bliżej i również na nią spojrzał. Dostrzegł tam jedynie ofertę korków z chemii, informację na temat wycieczki, zakaz wnoszenia materiałów wybuchowych na teren szkoły i kilka reklam klubowych. Zmrużył oczy, zastanawiając się, co zainteresowało łucznika.
- Grant chce, żebym zgłosił się do drużyny rugby. - odezwał się półprzytomnie Queen. Barry'm, aż wstrząsnęło. Grant? Przecież on nienawidzi Olivera!
- Nie idź, stary! To na pewno pułapka! Zginisz!
- Zginisz? - powtórzył zdziwiony.
- Co?
- Co?
- Co za „zginisz"?
- No ty powiedziałeś „zginisz"!
- Literówka! - wywrócił oczami – Miało być „zginiesz".
- Literówka w słowie mówionym?
- Co?
- Co?
- Co?
- Co?! - Queen zmarszczył gniewnie brwi i zamrugał oszołomiony, tymczasem Allen uśmiechnął się zadowolony. Uwielbiał drażnić się z Oliverem, który tak łatwo plątał się w dialogach, kiedy tylko z ust jego rozmówcy padało „co?".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro