001| Dzień pierwszy
Trzynastoletni chłopiec w szaro-czarnej bluzie wszedł do klasy i na chwilę przystanął przy drzwiach, lustrując wzrokiem wszystkie osoby, które już stawiły się w sali lekcyjnej. Wypatrzył sobie wolną ławkę w rogu sali, gdzie będzie praktycznie niewidoczny i będzie miał najlepszy widok na wszystkich kolegów i koleżanki, po czym ruszył w kierunku wybranego miejsca, poprawiając kaptur z odstającymi uszkami nietoperza.
Opadł na krzesło i zaczął wypakowywać swoje zeszyty potrzebne na pierwszą lekcję. Chwilę później ktoś zajął miejsce obok niego. Powoli uniósł wzrok i dokładnie przyjrzał się sąsiadowi. Rozwichrzone, czarne włosy z charakterystycznym kosmykiem opadającym na czoło, roziskrzone, niebieskie oczy i niebieska bluza z czerwoną peleryno-kapturem. Ach, no i czerwone 'S' na piersi.
Clark posłał mu szeroki uśmiech.
- Cześć, Bruce. - przywitał się, wyrównując dłońmi stosik składający się z jego podniszczonej książki i zeszytu - Jak minęły ci wakacje?
Nastoletni Batma-, Batboy milczał przez chwilę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Alfred proponował mi wyjazd wypoczynkowy... - brunet skinął ochoczo głową, dając mu do zrozumienia, że słucha - ... ale wolałem skupić się na ważniejszych sprawach. - mina Kenta nieco zrzedła, ale dalej dzielnie brnął w sympatyczny uśmiech.
- Mógłbyś czasem zluzować gumkę od majtek! - oznajmił Hal Jordan, opadając na miejsce bliżej ściany w ławce przed nimi. Chłopiec rozwalił się na swoim krześle, niby przypadkiem rozsuwając skórzaną zieloną kurtkę oraz rozpiętą białą koszulę i eksponując przy tym czarną koszulkę z logiem korpusu Lanternów wraz ze zwisającym z jego szyi nieśmiertelnikiem po ojcu.
Miejsce obok Hala zajął blondynek w czerwonym sweterku z naszytym piorunem na przedzie i wystającym kołnierzykiem starannie wyprasowanej koszuli.
- Cześć, Hal. Cześć, Barry. - rzucił Superboy, posyłając kolegą szeroki uśmiech. Obaj odpowiedzieli tym samym. Szatyn usiadł prosto i położył dłonie na ławce Bruce'a i Clarka.
- Panowie! Gimnazjum! - rzekł szeptem cały podniecony. Allen i Kent zaśmiali się lekko pod nosem, widząc jego entuzjazm - To już nie podstawówka! Jesteśmy niemal dorośli! Yolo!
Wayne westchnął ciężko, kręcąc głową.
- Nikt nie weźmie cię na poważnie, jeśli będziesz nadal mówił „yolo" i „lol". - mruknął - Nawet Oliver, od którego to podłapałeś, przestał tak mówić.
- Yolo. - burknął obrażony Jordan, krzyżując ramiona na blacie i oparł o nie podbródek.
- Nawet nie wiesz co to znaczy. - Batboy zmrużył lekko oczy, patrząc na kolegę, który uciekł wzrokiem w bok, za okno.
- Yolo. - wymamrotał ponownie.
- O co mu chodzi? - zapytał Clark po chwili ciszy między nimi, patrząc na Kid Flasha. Ten tylko wzruszył lekko ramionami, kręcąc głową i patrząc z troską na obrażonego przyjaciela.
- Nie wymawiaj przy nim tego imienia. - poprosił półszeptem, jakby to miało sprawić, że Hal nie usłyszy.
- Jakiego?
- Oliver?
Jordan uderzył zaciśniętą pięścią w ławkę, prostując się gwałtownie. Klasowy gwar ucichł na chwilę i wszystkie spojrzenia momentalnie skupiły się na nich. Zaraz po sali przeszedł szmer pełen zdań pokroju „to znowu oni" i przestali być w centrum zainteresowania. Właśnie wtedy chłopiec postanowił się odezwać, tłumacząc swoje zachowanie.
- Kto by się tam przejmował Queeny'm?! - zapytał podniesionym tonem, wywracając przy tym oczami - Jak mu tylko laski i Dinah w głowie, a nie kumple to... - skrzywił się, nie potrafiąc dobrać słów - Niech wie, że dużo traci! - oznajmił, zamykając oczy i skinął głową.
- Sugerujesz, że Dinah nie jest dziewczyną? - zapytał Barry, patrząc na niego podejrzliwie.
- Co? - sapnął.
- No, powiedziałeś „laski i Dinah". - zauważył - Zupełnie tak, jakby ona nie była dziewczyną.
- E tam! - machnął dłonią - Dziewczyny to jakaś głupota! Nie wiem jak jakakolwiek mogła zawrócić Ollie'emu w gło... - urwał, patrząc maślanym wzrokiem w kierunku drzwi i uśmiechnął się w ten specyficzny, rozmarzony sposób. Jego rozmówcy automatycznie też spojrzeli w tamtym kierunku. Barry przechylił lekko głowę, przybierając na twarz nieobecny, nieznacznie zadowolony wyraz, a Clark oparł głowę na dłoni, również się uśmiechając. Jedynie Bruce siedział, nie pokazując po sobie żadnych emocji - Cześć Diana.
Obok nastolatków przeszła dziewczyna o długich, czarnych włosach z wpiętą w nie szeroką, złotą opaską. Na sobie miała ładną, czerwoną bluzkę i błękitną spódniczkę. Uśmiechnęła się do nich uroczo.
- Cześć, chłopcy. - i przeszła dalej, prosto do swoich koleżanek, zostawiając czwórkę przyjaciół w stanie całkowitego rozmarzenia. Nawet Batboy uśmiechał się do siebie pod nosem.
Gimnazjum - burza hormonów i swąd przepoconych szortów na w-f.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro