Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Katastrofalna Pełnia ★8★

Pełnia księżyca, a dokładniej czas, w którym my wilki mamy nadmiar mocy i energii. Gdy nastaje ten czas, cała wataha wychodzi na polowania, by jak najbardziej spożytkować właśnie ten nadmiar. Właśnie. Wataha, stado magicznych wilków, ale tu nie ma, ani watahy, ani wilków, oprócz jednego, który dostał się tu przez kompletny przypadek. To zabawne, siedzę w tym cholernym uniwersum już ponad rok i nawet nie posunęłam się do przodu z pomysłem jak się stąd wydostać, kompletnie nic, żadnego portalu, ksiąg. Alchemia też zawiodła... Może się wydawać, że ten świat jest totalnie bez magii, ale nie mogę się z tym zgodzić, istnieje, ale jest dobrze ukrywana. Ludzie nie wiedzą, nie wierzą, nawet nie widzą, są zbyt egoistyczni i wpatrzeni w siebie, by zobaczyć jak pod ich nosami istnieje wiele magicznych stworzeń. W tym ja i moja przewodniczka mieszkająca z czterema chłopakami. W tym jeden z nich również posiada moce, niby nic jednak spojrzeć na to z innej strony...

Bardzo stresuje się tą pełnią, tą jedną... Przecież było tak wiele tych nocy, przeszłam je wszystkie gładko, co może pójść nie tak? No właśnie, może i to wiele, właśnie tego się obawiam, że moja tajemnica może zostać odkryta przez niewłaściwe osoby, które mogą mi zaszkodzić.

Takie myśli nachodziły mnie praktycznie codziennie, podczas snu. Myślałam co może się stać tej jednej nocy, a kiedy bliżej była pełnia tym bardziej się stresowałam. Chodziłam podminowana i zamyślona. Zastanawiałam się czy mogę spędzić ten czas jako człowiek, czy uda się wytrzymać w tej formie.
Czas minął, nastał mrok, a księżyc już dawał o sobie znać, był piękny, srebrny i tak bardzo jasny. Jakby dawał mi do zrozumienia, że nie muszę się ukrywać.

Szybkim ruchem zasłoniłam okno, a drzwi do pokoju zakluczyłam. Chciałam uciec do lasu, zawyć, odpowiedzieć. Chciałam... Ale nie mogłam, siedziałam tu w tym małym pokoju ledwo dając radę, by nie zacząć krzyczeć. Czując ból rozchodzący się po całym moim ciele, powstrzymywałam się od przemiany i rozniesienia wszystkiego wokół.

Ledwo się podnoszę. Przez zasłony widzidzę ten cudowny blask, taki piękny wzywający mnie, podeszłam pomału do okna, już nie mogę się kontrolować, to przyszło jak instynkt, nie dało się tego opanować, nie w tej formie.

Czułam narastający ból, w całym ciele. Wiedziałam, że jeśli będę dłużej się powstrzymywać, będzie jeszcze bardziej bolało, a zwłaszcza w przemianie. Nie mogłam dłużej czekać, las mnie wzywał. Zaczęłam przemianę. W jednym momencie myślałam, że w moje ciało wbiło się milion igieł, otworzyłam usta, ale z gardła nie wydobył się żaden dzwięk, a może po prostu mi się tak wydawało, nie słyszałam. Zaczynało mi się robić czarno przed oczami, a żaden dźwięk nie dotarł do moich uszu, ból był nie do zniesienia, jakby chciał mnie roznieść, nie wiedziałam co się dzieje.

Otworzyłam oczy, usłyszałam jak starają się dostać do tego pomieszczenia, chcieli wyważyć drzwi. Głos w głowie mówił bym uciekała, do lasu, do gwiazd i księżyca, tak szybko jak tylko potrafię, nie znałam tego głosu, był inny, mieszał się z szumami i bólem, ale zaufałam. Miał rację muszę uciekać, zanim otworzą te drzwi.

Otworzyłam okno i rozprostowałam skrzydła, gdy miałam już zeskoczyć, w pomieszczeniu rozniósł się huk. Szybko odwróciłam głowę i zobaczyłam czerwoną koszulkę i dwa rogi ułożone z włosów, spojrzał mi w oczy, ujrzałam błysk szarych tęczówek.

Nie zastanawiając się, szybko wyskoczyłam z okna i rozłożyłam skrzydła, nie było czasu na lekkie szybowanie, to była ucieczka, musiałam lecieć jak najszybciej się dało i tak daleko by nikt mnie nie znalazł.

Leciałam nad chmurami, w pięknym morzu gwiazd, księżyc oświetlał mi drogę, a jedyna myśl w mojej głowie "Nareszcie jestem wolna!". Postanowiłam obniżyć lot, widziałam gęsty las, który nadawał się na tymczasowy odpoczynek oraz doskonałe miejsce do polowania. Zatrzymałam się obok małego strumienia wody. Nachyliłam się i zaczęłam pić, zimna woda ostudziła rozgrzane ciało i ukoiła pozostałości bólu jak i pragnienie.

Poczułam wiatr, a z nim niesiony zapach zwierzyny leśnej. Doskonały czas na polowanie. Ruszyłam biegiem w dół strumienia bo to właśnie stamtąd roznosiła się woń stada saren. Biegając omijałam wszystkie krzaki, gałęzie i drzewa. Zwinnie nie wydając żadnego dźwięku, choćby szmeru, nie chciałam spłoszyć mej ofiary. Zwolniłam, widząc kilka sarenek pijących wodę w jeziorku. Przycupnełam w większej trawie i zaczęłam się skradać, pomału co chwilę zatrzymując się, by nie spłoszyć zwierząt.

Gdy tak obserwowałam jak te kilka saren pije, zaczęłam przypominać sobie co działo się w pokoju, ten okropny ból i świetło księżyca, tak bardzo na mnie działały że nawet nie usłyszałam swojego krzyku, który na pewno zbudził by mieszkańców. Może dlatego krzyczeli i starali się dostać do tego pomieszczenia, aż w końcu wyważyli drzwi, a pierwszą osobą, która weszła był... Tord.
Przypomniałam sobie jego błysk w tych szarych oczach, błysk zainteresowania, ciekawości i chęci czegoś.

Czy to dobry pomysł by wracać teraz do "domu" po tym co się stało? Na pewno nie, to naprawdę zły pomysł, prawdopodobnie Tord już powiedział im o wilku w pokoju. No i przecież nie zastali tam krzyczącej dziewczyny, czy mogliby pomyśleć że wilk ją zjadł, a potem wyskoczył przez okno... Jeśli teraz wrócę było by to dziwne.

Byłam już wystarczająco blisko, rzuciłam się na ofiarę i wgryzłam się w szyję, ciepła ciecz spłynęła do mojego gardła. Usłyszałam chrupnięcie, a zwierzę przestało się wierzgać i opadło na ziemię.

Słońce zaczęło się już ujawniać, a pełnia pomału się kończyła, co skutkowało przywróceniem mojej świadomości. Całe szczęście letnie pełnie były krótkie ale za to męczące i czasami, tak jak w przypadku Alf potrafiły odebrać świadomość na te kilka godzin.
Teraz mimo, że wiem gdzie lecieć, boję się wracać do "domu", a nawet nie chcę. Nie po tym co się tam wydarzyło, gdy byłam pod kontrolą księżyca.

Zrobiłam wielką głupotę, mogłam pójść do Ash albo nawet Toma, ale nie, musiałam wszystko zjebać... Heh już nawet wyrażam się jak Tom.

Pomału stawiałam łapy i nadal zastanawiałam się co zrobić może i nawet powiedzieć jak przyjdę do aktualnego zamieszkania, a może nawet nie wracać?

Gdzieś około godziny 5, po całym rozpaczaniu nad moim życiem i jak spierdzieliłam wszystko moim marnym wybrykiem, postanowiłam się w końcu przeteleportować na koniec lasu obok domu mojej przewodniczki. Zanim wyszłam  przemieniłam się w ludzką postać, by nie wzbudzać poruszenia, na i tak już pustej ulicy. Niestety dla mnie, wyglądałam gorzej niż po walce, na mojej niegdyś białej sukience, było wiele śladów błota, krwi i zielonych plamek, a w włosach kilka...naście drobnych listków, gałązek, bądź innego trawska. W skrócie, wyglądałam jakbym przeszła jakąś masakrę. Dłużej już się nad tym nie zastanawiając, ruszyłam w stronę ulicy na, której aktualnie zamieszkuje.

Stojąc już przed drzwiami, zawahałam się czy tam wejść, w końcu wyglądam jakbym wracała z pola bitwy, co na pewno wzbudziłoby jeszcze więcej pytać skierowanych w moją osobę. Po naprawdę długim staniu przed drewnianą powłoką, która wydaje się niezwykle ciekawa swoją drogą, postanowiłam że wejdę do środka. Ku mojemu zaskoczeniu i zawiedzeniu drzwi były otwarte, a na wprost nich, niczym rodzice, kiedy ich dziecko wróciło z imprezy nieco za późno, czekali Ashley oraz Tom. Obydwoje moich przewodników siedzieli z wystarczająco nietęgimi minami, co jeszcze bardziej dało mi do zrozumienia, że zamiast tu przychodzić powinnam jeszcze bardziej uciekać w las i szukać, jakimś cudem portalu, a kij może i by się jakiś znalazł. Spuściłam głowę, a grzywka i włosy zakrywały całą moją twarz.

Nie odzywali się, tylko ciągle patrzyli, przeżywali mnie swoimi spojrzeniami. Zacisnęłam zęby i ze łzami w oczach, przeteleportowałam się do mojego pokoju. Usiadłam na łóżku i wytarłam oczy, nie chciałam by tak się stało ale teraz już jest za późno, nie mam mocy by kontrolować czas, niestety... Siedziałam tak jeszcze chwilę, aż w końcu uznałam że dobrze by było ruszyć się i zmienić wygląd, w drodze do łazienki słyszałam rozmowę przez telefon Toma i chyba chłopaków.

- Tak wróciła, co prawda lekko poobijana ale cała, możecie zakończyć poszukiwania... Dobra przekażę to...

Weszłam szybko do łazienki i zakluczyłam się. Spojrzałam na swoje odbicie, które było totalną katastrofą. Jak sukienka była w złym stanie tak twarz była w jeszcze gorszym, błoto mieszało się z zaschniętą krwią, a z kilku otwartych ranek na policzkach, brodzie czy czole, nadal sączyła się świeża krew. Na dopełnienie mojej zmasakrowanej twarzy były oczy, czarne, puste i bez życia. Czy moja dusza również tak wygląda? Chyba tylko dzięki magii chcę nadal żyć, mam jeszcze tą nadzieję, że odnajdę sposób by dostać się do watahy, muszę tam wrócić i naprawić swoje błędy.

Po długich minutach doprowadzania się do ładu, nareszcie wyszłam z łazienki, już w czystej koszulce i spodenkach zmierzałam do swojego pokoju, do póki na coś nie wpadłam. Jednak nie coś tylko kogoś, podniosłam głowę i zobaczyłam szare tęczówki Torda, tylko tyle mi było potrzeba aby jak najszybciej się ewakuować, i zwiewać dalej niż lisie nory na granicach lasu. Niestety nie było mi to dane, bo chłopak zagrodził mi drogę i złapał za ramię, a siłę to on w dłoni ma. Zanim co kolwiek powiedziałam, czy zrobiłam nachylił się i wyszeptał.

- Ja już wiem...- to wystarczyło bym dosłownie zamarła, Tord mnie póścił i poszedł w tylko sobie znanym kierunku. Z bijącym sercem uciekłam do pokoju, zaraz po zamknięciu drzwi, zsunełam się po nich i usiadłam tuląc do siebie kolana. Zamknęłam oczy i błagałam tylko by to był tylko sen, bardzo, bardzo nieśmieszny sen...

****************★*.✧.*★*****************

1520 słów 

Noo trochę mało ale całkiem całkiem dobrze to wyszło, spokojnie teraz będzie się działo może nawet dodam rozdział szybciej, kto wie?... ヘ( ̄ω ̄ヘ)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro