bez przesady
Widział już dobrze, nawet doskonale, absolutnie wyraźnie. Ostatnie zdarzenia rzuciły mu światło na sprawę i nie mógł dłużej udawać ślepca. Tak jak do tej pory mógł się okłamywać, że mu nie zależy, tak teraz siedział po szyję w myślach krzyczących: kochasz go.
Bez przesady.
No właśnie bez. Miłość nie była tu przesadą.
To chyba wkurzało go najbardziej.
A tam od razu miłość, przecież nie marzył o ślubie i wychowywaniu z nim dzieci. Z drugiej jednak strony, czy tylko o to miało chodzić? Nie, to nie tak. Nie rozumiał miłości i nie sądził, by ktokolwiek mógł to osiągnąć, wiedział zaś tyle, że faktycznie ją czuje. Ślub to nie miłość. Ani pocałunki, ani kwiatki, ani obietnice.
Wiedział, że kochał, bo wiedział. Bo odprowadzał go zawsze do domu, mimo że nie miał kurtki, a na dworze wiało. Patrzył na niego, kiedy tamten był czymś zajęty i zachwycał się rysami twarzy, niczym właściwie. Istnienie tego chłopaka przynosiło mu radość i pragnął go chronić za wszelką cenę.
Zdefiniował miłość dla siebie i była ona Tadashim.
Wyznania były głupie, a on pomimo nieśmiałości w tej sprawie, chciał wyrazić uczucia. Jakoś subtelnie. Nie bardzo wiedział, jak się za to wziąć. Poszukał trochę w internecie, pomyślał i ostatecznie się poddał. Nie było sposobu, a on był tchórzem.
Zapytał go w końcu:
- Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?
Yamaguchi uśmiechnął się, a uśmiech miał promienny.
- Bo mi na to pozwalasz.
To go uderzyło. Nikomu nie pozwalał, tylko Tadashiemu. Nie dziwiło go to szczególnie, ale uświadomił to sobie dopiero teraz.
- A ty pozwoliłbyś... - Tsukishima się zawahał. Nigdy nie był dobry w słowach. Wyczekujące spojrzenie zawisło na nim i wiedział, że musi dokończyć. - Gdybym cię kochał... Pozwolilibyś mi się kochać?
Wesołe dotąd oczy zrobiły się szersze i zdumione. Chłopak poruszył się niespokojnie.
- Potrzebujesz pozwolenia? - odpowiedział w końcu bystro. - Ja o nie nie pytałem.
Tsukishima długo patrzył na Yamaguchiego, zastanawiając się nad tym, czy dobrze usłyszał.
- Daj spokój - zaśmiał się Tadashi, jakby wszystko to było dla niego fraszką. - Przecież i tak zawsze jesteśmy razem. To, że tak czujesz to nie jest dla mnie zdziwienie. W sumie... domyśliłem się. - Uśmiechał się pięknie, co wywołało ma twarzy blondyna rumieńce.
- Aż tak po mnie widać?
- Dużo się wahałem, ale tylko przy mnie tyle się uśmiechasz... I patrzysz na mnie zbyt długo.
- Myślałem, że nie patrzysz.
- Nie trzeba patrzeć. Gapiłeś się na mnie cały czas. - Sięgnął po jego dłoń, żeby lekko ją ścisnąć w wyrazie wsparcia. - Ale to nic. Też nie mogę czasem oderwać wzroku.
- Nie ma na co patrzeć - zachmurzył się, nagle dziwnie czując się z faktem, że ktoś mu sie przyglądał.
- Lubię twój widok - wzruszył ramionami. - Poprawia mi humor.
- Więc... Jesteśmy oficjalni? - zmienił temat, ale to nie pomogło, bo wybrał bardzo niefortunnie, jeśli próbował rozluźnić atmosferę.
- A chcesz? - zapytał Yamaguchi nie puszczając jego ręki.
Nie zdołał nic powiedzieć, po prostu mruknął twierdząco.
- Ja też - rzekł szatyn. Położył ich złączone ręce na swoich kolanach i zapatrzył się na nie. - I tak zawsze byliśmy razem.
- Chyba tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro