W pojedynkę...
Moje życie jest jak... Pełna otchłani i dziur pędząca przestrzeń. Pogubiłam się. Czego bym nie spróbowała, by to zmienić. Jednak moje położenie sprawia, że każdy kolejny ruch niesie za sobą ryzyko z wieloma powikłaniami.
Zamknęłam książkę. Zdałam sobie właśnie sprawę, że to stwierdzenie jest mi bliższe niż kiedykolwiek. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad głębokim sensem tych słów. Poprawka:
Nigdy nie czułam potrzeby, by dokładnie zbadać to zjawisko. Wiadomo, bestseller dla nastolatek, dziewczyna zakochana w chłopaku. I tak pomimo wszystko będą ze sobą...
Jednak w moim życiu, nie jest tak jak tu. Ja nie mam tego wsparcia. Nie mam nikogo! Odliczam godziny do nadejścia zagłady. W milczeniu spoglądam w niebo i mówię:
Zdawało mi się, że jestem dojrzała. Tymczasem jestem bardziej niedorozwinięta niż dzieciak w przedszkolu. Mam czternaście lat. Oni, dorośli, myślą o mnie jak o przeciętnej nastolatce. Oni, moi rodzice, jak o córce, pięknej, zdolnej, mądrej. A jak o mnie myśli Ona, Gwiazda Losu? Nijak mogę się do tego odnieść. Jednak czuję, że nienawidzi mnie tak bardzo, że sama, kiedy o tym rozmyślam,przepełniona jestem nienawiścią.
Nastał poranek. Mój budzik jak zawsze nie wypełnił przypisanej roli. W pośpiechu odłożyłam kurtkę na wieszak i wpadłam do sali.
-Megan L...- szepnęła cicho pani Bartson. Zdziwiłam się. Przecież dobrze wie, że moje nazwisko zaczyna się na literę W. Czemu więc to L...?
Nie było czasu na dalsze rozmyślania. Kiwnęła tylko porozumiewawczo głową i obie wyszłyśmy z klasy.
- Dowiedziałaś się czegoś?- spytała tajemniczo.
-Właściwie, to ona już wie...- zaczęłam drżącym z nerwów głosem.
-Co wie?- cisnęła uporczywie.
-No, że pani i ja...
-Wyduś to w końcu.
-Że współpracujemy.
-Współpracujemy? Ja ci jedynie dałam poradę. Zresztą,nawet nie potrafisz dochować faktu, że wiemy o sobie, a co tu mówić o...- przerwała, bo zauważyła spływające po moim policzku krople.
-Przestań-próbowała mnie uspokoić, ale właśnie dotarło to do mnie, że jestem zdana wyłącznie na siebie. Owszem, było tak od samego początku, ale jednak. Myślałam, że pani Bartson mi jakoś tam pomoże, że wspólnymi siłami zwalczymy złe moce.
Wydusiłam tylko ciche:
Nie pomoże mi pani, prawda?
Matematyczka spokojnie weszła do sali, zostawiając mnie na uboczu szkolnego korytarza.
*******************************
Moi Drodzy!
Dziękuję, że ze mną jesteście i to czytacie. W szczególności chcę podziękować moim przyjaciółkom, które od samego początku mnie mobilizują.
Samotność, było mi to pojęcie bardzo bliskie do czasu, gdy je poznałam.
Dziś rozdział o wewnętrznych rozterkach Megan, o jej postrzeganiu świata, a głównie tej nie najlepszej sytuacji, w której dane było jej się znaleźć.
Pozdrawiam Was cieplutko! :-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro