Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I

Świątynię Jedi spowijał pomarańcz zachodu, wdzierając się przez wszystkie okna, by ciepłą barwą otulić też pomieszczenia i korytarze. To światło docierało także do ciała Sony, która wolnym krokiem kierowała się na kolację. Hole wydawały się prawie puste, kojąc jej uszy przyjemną ciszą, dopóki nie usłyszała znajomego głosu dochodzącego z jednego z pomieszczeń.

Anakin Skywalker. Jej przyjaciel od prawie pięciu lat, a do tego jeden z najpiękniejszych widoków, na jakie można było się natknąć w świątyni. Z ciekawością zajrzała do środka i zauważyła go stojącego na wypolerowanej podłodze, przemawiającego do grupy młodzików, która uważnie go słuchała.

Sona uśmiechnęła się do siebie, krzyżując ramiona na piersi i opierając się o framugę drzwi, by pooglądać go trochę dłużej. Miło było widzieć Anakina w takiej roli, uradowanego i śmiejącego się z dziećmi, zachowującego się niby tak samo głupkowato jak zawsze, lecz jednocześnie roztaczającego wokół siebie aurę odpowiedzialnego, utalentowanego mistrza, która tylko czyniła go bardziej atrakcyjnym. Jego długie włosy i rozpięta szata stanowiły tylko wisienkę na torcie.

Moc szybko zaalarmowała Anakina, że w pobliżu znajduje się znajoma dusza. Prędko zauważył Sonę w drzwiach i natychmiast się do niej uśmiechnął.

- Wygląda na to, że mamy obserwatora - powiedział głośno, sprawiając, że młodziki zwrócili się w jej stronę. - Jak długo tu stoisz?

- Oj, przepraszam, profesorze. - Zaśmiała się. - Może chciałam dołączyć do zajęć, co? - dodała żartobliwym tonem, wywołując u niego chichot.

- Naprawdę? Nie mów mi, że w końcu postanowiłaś się nauczyć, jak prawidłowo trzymać miecz świetlny?

Otworzyła usta z oburzenia, po czym podeszła do niego i zdzieliła go w ramię.

- Nie róbcie tak, dzieci - powiedziała szybko po tym, jak część młodzików zareagowała śmiechem.

- Słyszeliście ją, dzieciaki. - Anakin uśmiechnął się dumnie. - Nie bijcie się nawzajem, nawet jeśli się wygłupiacie. - Posłał Sonie porozumiewawcze spojrzenie, co było wyraźnym znakiem, że powiedział to nie dla dzieci, lecz tylko po to, żeby się z nią podroczyć.

Pochyliła się lekko, żeby szepnąć mu do ucha:

- Uduszę cię, kiedy stąd pójdą.

- Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać, Sona - mruknął, posyłając jej szelmowski uśmiech.

Coś w sposobie, w jaki to powiedział, sprawiło, że dreszcz przebiegł po jej plecach. Nie była pewna co, ale po prostu coś jej zrobił - musiała jednak szybko się pozbierać.

- Czyżby? Chcesz się założyć? - Uniosła brwi.

- Żebyś wiedziała. - Zachichotał, po czym odchrząknął i zwrócił się do młodzików:
- Jak mówiłem, zanim nam tak niegrzecznie przerwano - rzucił jej szybkie spojrzenie - istnieje wiele postaw, które mogą pomóc w walce. Niektóre pomagają zachować równowagę, inne mają was uchronić przed rozbrojeniem. Jak ta.

Anakin zademonstrował postawę. Jego ruchy były ostre i precyzyjne, jego mięśnie się napięły, a Sona obserwowała go równie uważnie, co dzieci - o ile nie bardziej. Kiedy się na tym przyłapała, natychmiast pokręciła głową.

- Nie, nie, słuchajcie, on źle to robi. Pozwólcie, że ja wam pokażę.

- Czyli tak to teraz będzie, co? - Anakin uniósł brwi i uśmiechnął się bezczelnie.

- Dlaczego nie pokażemy młodzikom tych wszystkich ruchów w akcji? - zapytała, a dzieci natychmiast zaczęły szeptać między sobą w podnieceniu.

- Sugerujesz pojedynek?

Sona wzruszyła ramionami.

- Chcę tylko pokazać uczniom, co mają robić. - Odwróciła się do młodzieńców. - Chcecie zobaczyć?

Wśród młodzików rozległy się radosne okrzyki. Byli bardzo podekscytowani perspektywą dwojga doświadczonych wojowników demonstrujących dla nich pojedynek, a niektórzy z nich już próbowali wytypować zwycięzcę.

- Zatem w porządku. Zróbmy to - powiedział Anakin, ku uciesze Sony - wiedziała, że Skywalker nigdy nie odrzuci wyzwania, zwłaszcza jeśli będzie miał okazję się popisać.

Wyjęła miecz świetlny z paska wokół talii i zapaliła go. Fioletowy blask malował jej twarz, gdy trzymała broń przed sobą.

- Nie martwcie się, dzieciaki. - Uśmiechnęła się do nich szczerze, po czym odwróciła się do Anakina z perfidią na twarzy. - Wasz profesorek wyjdzie z tego bez szwanku.

Anakin odwzajemnił jej uśmiech, odpalając własny miecz świetlny i zajmując pozycję, a przy tym nie spuszczał z niej wzroku.

- To nie o mnie bym się martwił.

Oboje zapomnieli o młodzikach, gdy tylko zaczęli pojedynek. Żadne z nich tak naprawdę nie miało zamiaru skrzywdzić tego drugiego, ale to nie oznaczałp, że nie było co oglądać. Dzieci wydawały z siebie głośne westchnięcia, a czasem nawet krzyczały z podziwu, gdy dwoje Jedi wymachiwało bronią, blokując się precyzyjnie czy unikając ciosów przeciwnika szybkimi ruchami. Na początku trudno było stwierdzić, kto wygrywał; mimo że Anakin miał tę przewagę, że był wyższy i w ogóle po prostu większy, Sona mogła poruszać się nieco zwinniej. Dzieciaki kibicowały im obojgu, reagując niemal na każdy ruch.

Jednakże siła Anakina - a może jego perfidny uśmieszek, który bardzo ją rozpraszał - była tym, co ostatecznie dało mu przewagę. Rozbroił Sonę, a dzeciaki westchnęły chórem, gdy jej miecz przetoczył się po wypolerowanej podłodze. Anakin uśmiechnął się ironicznie, gdy stanęła przed nim, bezbronna, i wycelowała bronią w jej serce.

- Poddajesz się? - zapytał tak zarozumiałym tonem, jak tylko się dało. Sona już wiedziała, że nigdy nie da jej o tym zapomnieć.

- Pieprzyć cię, Skywalker - powiedziała bezgłośnie, tak, by dzieci tego nie usłyszały, lecz dla Anakina jej słowa były jasne.

- Tylko na tyle cię stać? - szepnął rozbawiony, po czym zaczął mówić głośniej. - Poddajesz się? - Wciąż trzymał wycelowaną w nią broń, starając się nie roześmiać.

Sona jęknęła z niezadowoleniem, po czym podniosła ręce do góry.

- Dobra, dobra, poddaję się. - Westchnęła ponownie, a Anakin opuścił miecz i wygasił go, uśmiechając się tak, jakby był panem galaktyki. - Czasami, dzieciaki, nawet jeśli naprawdę nie chcecie... - Spiorunowała go wzrokiem. - Trzeba przyznać się do porażki - dodała w stronę młodzików.

- Właśnie w ten sposób rozbrajamy przeciwników, moi drodzy. - Anakin uśmiechnął się ironicznie, po czym ukłonił się przed dziećmi dramatycznie, za co te nagrodziły go gromkimi brawami. Sona przewróciła oczami, po czym użyła Mocy, by przyciągnąć miecz świetlny z powrotem do siebie.

- Te biedne dzieciaki muszą z tobą wytrzymywać... - powiedziała do niego cicho, kręcąc głową, podczas gdy młodziki nie przestawały klaskać.

- Och, oni mnie uwielbiają - odpowiedział z dumą. - Prawda, dzieciaki? Czy moje zajęcia są fajne?

Ponownir wybuchły wiwaty, na co Sona westchnęła po raz kolejny, wiedząc, że Anakin kocha każdą sekundę tego teatrzyku.

- Jasne...

- Jesteś po prostu zazdrosna, bo jestem lepszym nauczycielem. Rozumiem. - Położył dłoń na jej ramieniu. - Nie każdy może być tak wspaniały jak ja.

Za to Anakin został zdzielony w ramię po raz kolejny.

- Hej! To, że mogę to znieść, nie oznacza, że masz to ciągle robić!

Pomimo swoich słów nie przestał się uśmiechać ani na sekundę, a młodziki również zaczęły chichotać.

- Dzieci, nie róbcie tego, chyba że chcecie zostać ukarani.

- A jak mnie ukarzesz, co? szepnęła Sona prosto do jego ucha. - Postawisz mnie do kąta?

Miała wrażenie, że w oczach Anakina pojawił się ogień, gdy ten uśmiechnął się ironicznie i odpowiedział cicho:

- Zdziwiłabyś się.

Sona przełknęła ślinę. Znowu coś z nią zrobił, sprawił, że jakieś mrowienie ogarnęło całe jej ciało. To uczucie było tak silne, że zastanawiała się, czy mógł je wyczuć poprzez Moc.

- No cóż, to wszystko na dzisiaj. - Anakin zwrócił się do dzieci. - Mam nadzieję, że podobały wam się zajęcia i moje zwycięstwo. A teraz na kolację!

W chwili, gdy dzieci zaczęły wychodzić, Sona po raz trzeci uderzyła go w ramię.

- Hej! - Anakin wyglądał na urażonego i rozbawionego jednocześnie. - Teraz jesteś już po prostu niemiła.

Wzruszyła ramionami, uśmiechając się.

- Ktoś musi cię trzymać w ryzach, Skywalker.

- No tak... I ma mi się podobać, że trzymasz mnie w ryzach?

Zastanawiała się, czy widział, jakie wrażenie wywarły na niej te słowa, bo musiała przełknąć ślinę, żeby się uspokoić. Rozprzestrzeniające się po jej ciele ciepło utrudniało jej odpowiedź.

- Bezczelny drań - syknęła. - Powinieneś się cieszyć, że jest ktoś, kto chce się poświęcić takiej robocie.

Anakin tylko się do niej uśmiechnął. 

- Co będziesz teraz robić?

- Idę na kolację.

- A, no tak. To ta pora... W takim razie pójdę z tobą. - Podszedł do drzwi i skłonił się lekko. - Panie przodem - powiedział, żeby się z nią podroczyć.

Sona prychnęła, wychodząc z pomieszczenia.

- Nie udawaj mi tu dżentelmena, przed chwilą celowałeś bronią w moje gardło. I prawie mi włosy obciąłeś! - Wskazała na gruby, kasztanowy warkocz, który sięgał jej za pośladki.

Anakin wydawał się tym całkowicie nieporuszony. Zachichotał, wychodząc za nią, a następnie ruszyli wspólnie przez korytarz.

- Och, przepraszam, panienko. - Próbował dźgnąć ją w żebra, lecz ona szybko odskoczyła na bok. -  Ale to ty zaproponowałaś ten pojedynek.

- Tylko po to, żeby zrobić dzieciakom demonstrację! - Roześmiała się, lecz wkrótce spoważniała. - Ale tak na serio, Anakin, podziwiam twoją pracę. Te dzieciaki naprawdę cię polubiły. Nie podejrzewałabym, że będziesz takim dobrym nauczycielem, ale widzę, że ci wychodzi.

- Dziękuję, Sona. To wiele dla mnie znaczy... Naprawdę się staram, żeby im się podobało.

⭐️

Zbiór wspomnień - a ona była w nich wszystkich, uniemożliwiając Anakinowi zaśnięcie po tamtym dniu.

Długo wpatrywał się w ciemny sufit z uśmiechem na twarzy, zanim w końcu odpłynął do krainy wspomnień, takiej, z której nie mógł uciec od jakiegoś czasu, takiej, która chroniła go przed rzeczywistością, w której nierzadko czuł się nieswojo...

Kiedy tamtej nocy przewrócił się w łóżku z boku na bok, pierwsze wspomnienie zaćmiło mu głowę, najstarsze, jakie miał, dotyczące właśnie Sony, czyli źródła jego uśmiechu.

To był bardzo ciepły dzień ponad pięć lat temu, przypomniający mu życie na Tatooine. Szedł po świątyni Jedi z Obi-Wanem, który powoli wyjaśniał mu nadchodzącą misję i nie działo się nic niezwykłego , dlatego Anakin nie miał powodów nawet podejrzewać, że spotka kogoś, kto będzie miał tak duży wpływ na jego dalsze życie... Młoda dziewczyna, na którą prawie wpadli, skręcając korytarzem.

- Och, no tak, nie spotkaliście się wcześniej - powiedział Obi-Wan, natychmiast ją rozpoznając. - Anakinie, poznaj Sonę. Jest nowym Padawanem Mistrza Yody.

- Nie wiedziałem, że Mistrz Yoda ma Padawanów - powiedział wyszczerzony Anakin, ku widocznemu rozczarowaniu Kenobiego.

- Anakin... - Westchnął ciężko, zakrywając twarz dłonią, a dziewczyna tylko zachichotała, co rozśmieszyło także chłopaka.

- Miło cię poznać, Anakinie - powiedziała pewnie. - Wiele o tobie słyszałam od twojego mistrza.

- O, naprawdę? Zastanawiam się, co to było...

Kenobi tylko pokręcił głową, podczas gdy Anakin poświęcił chwilę, żeby przyswoić wygląd nowej znajomej. Sonę wyróżniał przede wszystkim długi warkocz i duże, ciemne oczy. Musiała być mniej więcej w jego wieku i ogólnie wyglądała całkiem ładnie, nawet jeśli jej strój Jedi wydawał się na nią nieco za duży.

- Skąd jesteś? - zapytał zaciekawiony Anakin.

- Z Ta...

- Niestety muszę przerwać tę miłą pogawędkę - wtrącił Obi-Wan. - Anakin i ja musimy już iść, Sono. Oczekują nas. Będziecie mieli jeszcze mnóstwo czasu, żeby się poznać.

- Och, tak, rozumiem. - Pochyliła lekko głowę. - W takim razie do następnego razu, Anakinie.

Zaledwie tydzień później spotkali się ponownie, i ponownie w świątyni Jedi. Sona trenowała z samym Yodą, próbując odbijać każde machnięcie jego miecza świetlnego, co nie było łatwe, mimo że była od niego znacznie wyższa. Anakin przyglądał się temu wszystkiemu z podziwem i nawet po latach pamiętał, jakie wrażenie wywarła na nim wtedy ta zwinna dziewczyna.

W końcu Yoda wytrącił jej fioletowy miecz z ręki, a ona padła na kolana, całkowicie tracąc równowagę.

- Przepraszam, że znowu poniosłam porażkę, Mistrzu - powiedziała z nisko opuszczoną głową, ciężko oddychając i nie mogąc spojrzeć mu w oczy.

Yoda nie wydawał się zły ani rozczarowany - wręcz przeciwnie, schował broń z małym uśmiechem.

- Nie martw się, wciąż uczysz się - powiedział głośno.

- Widzisz, Anakin? - Obi-Wan zwrócił się do swojego Padawana. - Też ci to mówię.

Yoda odwrócił się w stronę niespodziewanych gości, jakby ich właśnie zauważył. Obi-Wan i Anakin podeszli bliżej, gdy do nich mówił:

- O! Zawalczyć razem powinniście. - Wskazał na Anakina i Sonę. - Umiejętności swoje sprawdzić możecie.

Sona podniosła głowę z zaskoczeniem, po czym użyła Mocy, by ponownie przyciągnąć broń do dłoni.

- Doskonały pomysł - powiedział Obi-Wan. - To będzie dobry trening dla was obojga.

Sona, która już stała obok całej trójki, wymieniła spojrzenia z Anakinem.

- To jak będzie? - zapytał z małym uśmiechem, który już zdążyła polubić. Cholera, facet był przystojny i nie musiała go dobrze znać, żeby to zobaczyć.

- W porządku - odpowiedziała i chociaż nadal była zmęczona walką z Yodą, bardzo chciała dowiedzieć się, jak walczył Anakin, poznać go choć trochę lepiej.

- Anakin - zawołał Obi-Wan, a chłopak odwrócił się do niego po raz ostatni. - Tylko bądź delikatny, po prostu delikatny.

- Oj, słyszałam to, Mistrzu Kenobi - powiedziała wyraźnie urażona Sona. - Nie musi. Poradzę sobie.

- To nie ma nic wspólnego z tobą, Sono. Po prostu jeszcze go nie znasz - wyjaśnił Obi-Wan, wywołując chichot u Anakina.

Sona nawet nie wiedziała, że za moment odkryje, że jej przeciwnik nie był agresywny - lecz stanowił uosobienie chaosu.

- Zostawmy ich samych - powiedział Yoda do Kenobiego, mądrze kiwając głową. - Swoich Mistrzów u boku nie zawsze mieć będą.

Obi-Wan nieco obawiał się tego pomysłu, wiedząc, do czego zdolny był Anakin, lecz w końcu skinął głową, nie zamierzając sprzeciwiać się pomysłom Yody. Mistrzowie odeszli i zanim ich Padawani się zorientowali, walczyli ze sobą miecz w miecz, chociaż nie próbowali się realnie skrzywdzić. Oboje chcieli porozmawiać, więc czemu by nie wykorzystać do tego walki?

- Ostatnio mi nie powiedziałaś, więc pytam jeszcze raz - powiedział gdzieś pomiędzy precyzyjnymi machnięciami, jakby to nie było nic trudnego. - Skąd jesteś?

Przez chwilę nic nie mówiła, koncentrując się na odpieraniu jego ciosów, aż w końcu znalazła czas, aby skupić się również na rozmowie.

- Z Takodany, a ty?

- Tatooine - odpowiedział, ledwo unikając ciosu nad głową.

- To ta piaszczysta planeta, prawda? - zapytała, gdy zabierał się za odwet, prawie wbijając miecz w jej dłoń.

Anakin znalazł czas na pokiwanie głową pomiędzy swoimi prędkimi ruchami, po czym zderzył się swoim mieczem świetlnym z jej.

- Ale ja nienawidzę piasku. Wchodzi wszędzie - powiedział śmiertelnie poważnie, a wtedy Sonę zamurowało.

Zatrzymała się na chwilę w miejscu, a Anakin skorzystał z okazji i wytrącił jej broń z dłoni, jednak zdawała się tym nie przejmować - zamiast tego zaczęła się histerycznie śmiać.

Anakin opuścił miecz, patrząc na nią w zdezorientowaniu.

- Przepraszam, ja... - Sona ledwie wydusiła słowa pomiędzy chichotami. - To najśmieszniejsze, co ostatnio słyszałam. Nie mogę. - Śmiała się dalej, prawie tracąc dech.

- Czy to oznacza, że wygrałem? - zapytał Anakin z uśmiechem, ignorując fakt, że nie rozumiał jej rozbawienia.

- Tak, tak, niech ci będzie - powiedziała, wciąż się śmiejąc. - Powiedzmy, że wygrałeś werbalnie...

- Nie wiem, dlaczego to takie zabawne, ale skoro wygrałem, to nie będę się kłócić. - Wzruszył ramionami, a ona tylko pokręciła głową.

- Nawet nie wiem, co we mnie wstąpiło.. Tak czy inaczej... Miło cię lepiej poznać. Może powinniśmy kontynuować naszą rozmowę na kolacji?

Anakin zgodził się chętnie. Nie zauważył tego, lecz w czasie tamtej kolacji czasami trudno jej było spojrzeć mu w oczy - z bliska był oszłamiająco przystojny, przez co naprawdę zachowywała się jak speszona nastolatka. Miała nadzieję, że nie postrzegał jej jako niezdarnej dziewczyny, która nie radzi sobie z rozmową z atrakcyjnym facetem.

Nie postrzegał. On też szybko ją polubił, zwłaszcza że mieli mnóstwo tematów do rozmów, włączając w to plotkowanie o swoich mistrzach. To wtedy dowiedział się, że była sierotą i niegdyś zbierała zioła na Takodanie. Yoda ją tam znalazł i zaoferował, że będzie ją trenował, gdy zobaczył, że potrafiła władać Mocą. Przyznała, że zakon Jedi stał się dla niej czymś na wzór rodziny, zwłaszcza że nigdy nie spotkała swoich rodziców.

On także wyjawił jej swoją przeszłość i to, jak tęsknił za matką. To dotknęło Sonę; naprawdę doceniła fakt, że się przed nią otworzył, co sprawiło, że spodobało jej się coś więcej niż tylko jego twarz.

- Niech Moc będzie z tobą, Anakinie - powiedziała, gdy tamtego dnia się rozstawali, uśmiechając się do niego szczerze. Długa rozmowa, którą odbyli, sprawiła, że uznała go za naprawdę interesującą osobę, nawet jeśli czasami zachowywał się trochę bezmyślnie.

- Z tobą również... Sono.

Minęło tyle lat, a tamte wydarzenia nadal wywoływały uśmiech na twarzy Skywalkera. Ich dzisiejszy pojedynek je przywołał i uświadomił mu, że choć zmieniło się naprawdę wiele, to istniała pewna stała: radość, jaką przynosiło mu każde spotkanie z nią.

Dobrze, że była.

⭐️

Gwiazdy uspokajały.

Sona żyła tą myślą od dziecka. Kiedy było jej trudno jako sierocie, zawsze mogła się do nich zwrócić o pomoc. Wystarczyło popatrzeć w niebo, a już przepełniała ją nadzieja, że kiedyś wszystko się zmieni na lepsze, że gdzieś w tej wielkiej galaktyce jest dla niej jakieś miejsce.

Teraz, gdy miała dach nad głową, przyjaciół, nauczycieli, można powiedzieć, że rodzinę, mogła z uśmiechem stwierdzić, że rzeczywiście było lepiej, lecz nie zapomniała o swoich pomagierkach. Nadal lubiła się do nich zwracać, choćby dla małego uśmiechu czy uspokojenia się po intensywnym dniu, nawet jeśli było widać ich znacznie mniej niż na Takodanie.

I tak było tamtego wieczoru po wielogodzinnym treningu, w czasie którego Yoda nie dał jej chwili na odpoczynek. Nie chodziło już nawet o zmęczone mięśnie, a głowę, bo zrozumienie sentencji i instrukcji Mistrza wielokrotnie wymagało więcej wysiłku niż walka.

Dach świątyni był ulubionym miejscem dziewczyny. Rozwiązała długi warkocz, z ulgą pozwalając odpocząć skórze głowy po całym dniu ucisku. Długie włosy opadły na jej plecy, powiewając delikatnie przy wieczornym wietrze, pozornie rudawe przy świetle zachodu. Oparła się o krawędź i wzięła głęboki wdech, z uśmiechem wyglądając na powoli pogrążający się w ciemnościach Coruscant.

Sona stała tam co najmniej pół godziny. Zrobiłp się już ciemno, a gwiazdy były rozsiane po niebie, kiedy usłyszała, że ktoś otwiera drzwi na balkon na dachu. Znajoma dusza.

Anakin.

- Zauważyłem, że masz zwyczaj wpatrywania się w gwiazdy - powiedział z niemałym uśmiechem, gdy Sona się do niego odwróciła.

Promieniał, stojąc tam bez szaty, lecz w stroju, który zawsze nosił pod nią. Włosy rozwiewał mu wiatr, a tunika ujawniała nieco umięśnionego torsu. Czy kobieta mogła tyle znieść?

- A ja zauważyłam, że masz zwyczaj przypadkowo mnie znajdować. - Zachichotała, gdy podszedł do niej. - Co tu robisz?

- Nie jesteś jedyną osobą, która ma zwyczaj patrzenia w gwiazdy - odpowiedział po prostu, lecz uśmiechał się przy tym tak, że Sona nie kupiła ani słowa. - A przy okazji Obi-Wan kazał mi cię znaleźć.

- Obi-Wan? - Sona uniosła brwi, patrząc, jak Anakin zbliża się do niej, a wreszcie ustawia tuż obok, również opierając się o barierkę. - Coś przeskrobałam?

Anakin roześmiał się na widok jej przerażonej miny, a po tym trącił ją łokciem.

- Wyglądasz, jakbyś miała coś na sumieniu...

- I kto to mówi! - Sona odwdzięczyła się tym samym, dobrze wiedząc, że z ich dwojga to raczej Skywalker mógłby mieć coś na sumieniu.

Nie mogła jednak zaprzeczyć faktowi, że trochę ją rozwydrzył. Kiedy Yoda przyprowadził ją do świątyni po raz pierwszy, wydawała się dziewczyną bojącą się własnego cienia. Obawiała się innych Jedi, nie rozmawiała w zasadzie z nikim poza swoim Mistrzem, a do tego trudno znosiła przeprowadzkę z zielonej, utkanej jeziorami i rzekami Takodany do miejskiego gwaru Coruscantu. Nie śmiała nawet wystawić palca za próg świątyni, o ile Yoda jej na to nie pozwolił, nie wspominając już o innych zasadach. Przestrzegała ich ortodoksyjnie, czując, że tylko w ten sposób może się odwdzięczyć za otrzymaną pomoc. Nawet kiedy w końcu zaczęła się otwierać, wciąż nie chciała zawieść zaufania swoich nauczycieli...

A potem poznała Anakina. Chłopaka, który pokazał jej, że od czasu do czasu można było trochę nagiąć zasady. O ile niegdyś bała się nawet wziąć miecz świetlny do ręki bez pozwolenia, o tyle po zaprzyjaźnieniu się z Anakinem nie miała oporów przed tym, by urządzać z nim nie do końca zaakceptowane wyścigi w przeróżnych pojazdach. Obi-Wan twierdził, że nie można było ich nawet na chwilę zostawić bez nadzoru, bo zawsze znajdowali coś, w czym mogli rywalizować.

Z jednej strony wpływ Skywalkera był dla Sony zbawieniem, a z drugiej przekleństwem, bo doprowadzał do takich sytuacji, jak tamta - kiedy musiała zacząć się martwić, czy za coś nie oberwie.

- A tak na poważnie, lecisz jutro ze mną - przyznał wreszcie Anakin, posyłając jej szczery uśmiech.

- Co?

- Obi-Wan powiedział, żebym dobrał sobie kogoś rozsądnego do pary. To prosta robota, zwyczajna eskorta.

- To nawet miłe, że o mnie pomyślałeś...

- Co prawda nie przez rozsądek... - tu po raz kolejny został szturchnięty - ...ale kogoś musiałem dobrać.

Sona wzięła głęboki wdech.

- Może Mistrz Yoda ma rację, że masz na mnie zły wpływ...

- Chyba najlepszy.

Przez chwilę stali obok siebie w milczeniu, zachwycając się nocnym krajobrazem wciąż żywego miasta, skąpanego w nocy, a jednocześnie rozświetlonego tysiącami świateł. Setki pojazdów wciąż przemykało pomiędzy budynkami we wszystkich stronach, ani na moment nie zostawiając ich samych.

- Wiesz, czasami tęsknię za Takodaną - powiedziała wreszcie Sona. - To znaczy za krajobrazami, za zielenią. Ale... Coruscant nocą też zapiera dech w piersiach. Z pewnością są tu... - Odwróciła się, by na niego spojrzeć. - Widoki, którymi można się cieszyć - dodała, po czym szybko odwróciła wzrok, uświadamiając sobie, co powiedziała.

- Możemy się co do tego zgodzić - odpowiedział, również na nią patrząc.

Przyjemny dreszcz przebiegł jej po plecach; nie była jednak pewna, czy Anakin to zauważył.

- Ale ty ckliwy jesteś.

- To ty zaczęłaś! - kłócił się i oboje zaczęli się śmiać, uderzając się i szturchając nawzajem złośliwie, jakby byli dziećmi. 

Gdy śmiech zaczął cichnąć, Anakin nagle delikatnie chwycił ją za nadgarstki, aby stanąć naprzeciwko niej i spojrzeć jej w oczy, powodując, że zesztywniała.

- Tęskniłem za takimi momentami. Powinniśmy robić to częściej.

- Tak... Też tak myślę.

⭐️

Sona obudziła się z potężnym bólem głowy w łóżku, które na pewno nie należało do niej. Moment zajęło jej przyzwyczajenie się do faktu, że już nie spała i nic nie łagodziło dudnienia w jej czaszce, a zresztą to nie było jedyne miejsce, w którym odczuwała ból. Gdy tylko spróbowała poruszyć rękami, poczuła ból w obu, w jednej w łokciu, w drugiej w przedramieniu. Dopiero kilka chwil leżenia w bezruchu pozwoliło jej nieco go uśmierzyć, wróciła więc do zastanawiania się, gdzie u licha się znajdowała.

Z trudem spojrzała raz w lewo, gdzie ujrzała niebieskie ściany i zamknięte drzwi, a raz w prawo, gdzie wielkie okno zakrywała szara zasłona. Miała wrażenie, że znała to pomieszczenie, jednak jej obolała głowa nie była w stanie sobie przypomnieć skąd.

Przymknęła oczy ponownie, biorąc głęboki wdech, a wtedy poczuła kolejny ból - tym razem znacznie silniejszy, przeszywający, rozprzestrzeniający się z okolic żeber po lewej stronie. W pierwszej chwili łzy stanęły jej w oczach, a ona zaczęła się zastanawiać, czy jej bok nie jest po prostu rozerwany, ale nie miała ani odwagi, ani siły tego sprawdzić. Szara kołdra przykrywała ją aż po szyję i może tak było lepiej.

Wciąż próbowała sobie przypomnieć, co się stało. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, był Anakin siedzący obok niej, pilotujący statek, którym wracali na Coruscant. A potem? Potem był jakiś zgiełk... I tego, jak znalazła się w tym łóżku, kompletnie nie potrafiła sobie wyobrazić.

Nie była pewna, ile tak leżała, lecz wystarczająco długo, by ból w głowie trochę ustał. Kiedy zastanawiała się, co ze sobą zrobić i jak bardzo chciałaby się napić, wreszcie dotarło do niej, że znajdowała się w sypialni Anakina. Zanim zdążyła coś z tego wywnioskować, jak na zawołanie wyczuła w pobliżu znajomą obecność. Wkrótce po tym drzwi otworzyły się delikatnie, a w nich pojawiła się tylko głowa Anakina.

- Och, Sona. - Spojrzał na nią, a z serca spadł mu wielki kamień. - Obudziłaś się - dodał z nieukrywaną ulgą.

- Anakin... - wydusiła dziewczyna, zbierając się na mały uśmiech na jego widok. Wewnętrznie się jednak przeraziła, że mimo bólu jedną z jej pierwszych myśli było to, że nie wyglądała najlepiej, a nie miała jak się przed nim poprawić.

Skywalker podbiegł do łóżka i uklęknął, a następnie bez wahania przejechał swoją prawdziwą dłonią po jej czole i włosach.

- Tak się martwiłem.

Widziała po wyrazie jego twarzy, że mówił szczerze i wcale się nie wygłupiał. Dało jej to do zrozumienia, że naprawdę musiało być z nią źle. Jako Jedi wielokrotnie odnosili obrażenia, więc wiedziała, że byle rany by go nie wzruszyły.

- Anakin, co się stało? Prawie nic nie pamiętam... - zapytała słabo, po czym usłyszała pikanie. - Och, cześć, R2...

Do pokoju wjechał droid Skywalkera, pikając przy tym tak, jakby chciał przekazać, że też zmartwił się jej stanem. Sona od zawsze go lubiła; był trochę jak wierny zwierzak, tylko do tego jeszcze przydawał się przy lataniu i rozumiał wszystko, co się do niego mówiło.

- Zaatakowali nas w drodze powrotnej. Ja próbowałem prowadzić nasz statek, a ty walczyłaś z nimi na pokładzie... Cholera, to moja wina. Za późno do ciebie dołączyłem i...

- Przestań - szepnęła Sona, przymykając oczy. To wcale nie była jego wina.

Anakin za bardzo się o nią martwił, by wtedy w ogóle się o to kłócić. Po raz kolejny przejechał dłonią po jej głowie, zdawało się, że robił to nieświadomie.

- Kiedy wreszcie się ich pozbyliśmy, ty leżałaś już nieprzytomna i ranna. Uwierz mi, jeszcze nigdy tak szybko nie doleciałem z powrotem. Droidy cię opatrzyły, ale... Tak się bałem, że straciłaś za dużo krwi. To miała być tylko zwykła eskorta... Czuję się winny, w końcu to ja cię tam zabrałem i...

- Przestań, Anakin - przekonywała Sona na tyle stanowczo, na ile potrafiła. - Takie jest ryzyko zawodowe. Poza tym dziękuję, że dowiozłeś mnie bezpiecznie... Opłaca się latać z najlepszym pilotem w galaktyce, zdaje się.

Normalnie unikała komplementowania Skywalkera, bo ten nie potrzebował więcej samozachwytu, niż już w sobie miał. Jednak w tamtej chwili czuła, że zasłużył na to jak nigdy wcześniej.

- Słyszałeś, R2? Zapamiętaj. - Anakin wyszczerzył się do droida, który wydał z siebie kilka radosnych piknięć, a po tym spojrzał z powrotem na Sonę. - Jak się czujesz?

- Jakby przejechał mnie walec. Nie mogę się nawet podrapać po nosie.

Te słowa rozbawiły Skywalkera, który bez namysłu zbliżył rękę do jej nosa, a następnie podrapał ją z czułością przy pomocy prawdziwej ręki. Przyprawił ją tym o szybsze bicie serca, a i ciepło, które ogarnęło jej obolałe ciało.

- No wiesz. Zranić się w jedną rękę to już coś, ale w obie jednocześnie? - powiedział z nadzieją rozluźnienia jej w tej sytuacji. Widział po minie dziewczyny, że mu się to udało, nawet jeśli próbowała udać oburzenie.

- Odważne słowa jak na kogoś, komu brakuje jednej ręki.

Anakin z trudem powstrzymał śmiech, a potem uniósł zarówno swoją prawdziwą, jak i metalową rękę.

- Przynajmniej obie działają.

Sona wypuściła ciężko powietrze.

- Już żałuję, że moje nie, bo nie mogę cię pacnąć...

Jak na zawołanie, R2-D2 wysunął jedną ze swoich śrub i użył jej, by uszczypnąć Skywalkera w biodro. Anakin podskoczył nieco, po czym spojrzał na droida z niedowierzaniem.

- R2!

- Dzięki, mały. - Sona posłała droidowi uśmiech, a widząc, ile radości jej to sprawiło, Anakin nawet nie chciał się kłócić o to, że cierpiał niewinnie.

- Masz szczęście, że jesteś poturbowana.

- A inaczej co? Postawiłbyś mnie w końcu do tego kąta?

Choć Sona spodziewała się kolejnej żartobliwej odpowiedzi,. ku jej zdumieniu Anakin uśmiechnął się szczerze i ujął jej twarz w swoją dłoń, powoli i delikatnie, nie chcąc sprawić dziewczynie żadnego bólu.

- Wiesz, że nigdy bym nie zrobił niczego, żeby ci zaszkodzić. Droidy cię opatrzyły i stwierdziły, że potrzebujesz już tylko wypoczynku, więc przyniosłem cię tutaj, żeby mieć na ciebie oko.

- Dziękuję. Bardzo ci dziękuję - odparła Sona, rozkoszując się ciepłem jego dłoni na swoim policzku. Mogło to zaprowadzić do czegoś, czego nie powinna czuć ani robić, czego Rada na pewno by nie pochwaliła...

Właśnie. Rada.

- A Rada wie, że tu jestem? - zapytała z uniesioną brwią.

- Obi-Wan wie. - Anakin wycofał swoją rękę, a Sona zmrużył oczy podejrzliwie.

- Na pewno?

- Nie ufasz mi? - zapytał z udawanym oburzeniem, wskazując na siebie.

- Nie jesteś osobą, której można ufać, jeśli chodzi o zasady - powiedziała z uśmiechem.

- Oj, no nie zachowuj się, jakbyś nigdy ich nie złamała.

- Obi-Wan i Yoda mówią, że to ty mnie zdemoralizowałeś, i mają rację.

- Ale mnie nie powstrzymali - powiedział dumnie Anakin, na co oboje się roześmiali.

- I wcale nie wyglądasz na zawstydzonego tym faktem!

- Hej, ale co ja zrobiłem? Tylko raz czy dwa zaproponowałem ci wyścigi...

- Albo dwadzieścia razy.

- To nie tak, że przyłożyłem ci miecz do gardła, zgodziłaś się na to. - Posłał jej szelmowski uśmiech, lecz Sona nie zamierzała się tak łatwo poddać.

- Ale gdyby cię nie było, nigdy bym nawet nie pomyślała o takich wyścigach.

Poza bólem innych części ciała, Sona powoli zaczynała odczuwać także ból policzków, bo nie przestawała się uśmiechać. Ta krótka rozmowa tak bardzo poprawiła jej humor, że od razu poczuła się lepiej i zapomniała o wszelkim dyskomforcie, nawet o chęci napicia się.

- Ale ci się podobały! - kłócił się Anakin, nie przestając się szczerzyć. - A teraz już się nie ścigamy, bo wiesz, że nie możesz mnie pokonać.

- Hej, nie każdy pilotował od chwili ich narodzin! Ja chciałam tylko uprawiać rośliny i takie tam!

Na jego twarzy szybko pojawił się zarozumiały uśmiech.

- Ale gdybyś została na Takodanie i uprawiała rośliny, nie byłoby cię teraz tutaj ze mną... A czy nie jest to lepsza opcja?

- No zważyszy na mój stan... - Spojrzała wymownie na kołdrę, rozbawiając go ponownie.

- Ale jesteś ze mną.

- Niby tak - przyznała. - Aj, masz szczęście, że tak cię lubię, cholerny Skywalkerze - dodała, wiedząc, że nawet w takim stane nie chciałaby być tam z nikim innym.

- Ja też - odpowiedział, a zanim Sona zdążyła roztopić się w kałużę, zachichotała, krzyżując ramiona.

- Och, tak, ty zdecydowanie za bardzo siebie lubisz.

- Hej, wiesz, że nie to miałem na myśli!

Wtedy zaczęli się śmiać już oboje, aż do momentu, gdy Sonę znowu przeszył okropny ból w żebrach.

- Cholera. Nie mogę się nawet śmiać.

- Racja, racja, przepraszam - powiedział Anakin pospiesznie, wyglądając na poważnie zmartwionego jej stanem. - Czego potrzebujesz? Pomogę ci ze wszystkim.

- Pić. Strasznie chce mi się pić.

- Robi się. - Anakin zerwał się na równe nogi, a następnie wybiegł z pomieszczenia, zostawiając Sonę ze szczerą radością na twarzy.

Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś się nią opiekował, a fakt, że robił to Anakin, sprawiał, że rosło jej serce.

- Oj, R2, mówię ci... Ten twój pan mnie wpakuje w kłopoty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro