Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟬𝟮: 𝟰𝘁𝗵 𝗼𝗳 𝗷𝘂𝗹𝘆

Shouta Aizawa nie lubił poranków. Nie dość, że zazwyczaj budził się niewyspany, gdyż nocami dokuczała mu bezsenność, to jeszcze świadomość kolejnego dnia wypełnionego wykonywanymi automatycznymi czynnościami, sprawiały, że miał ochotę pozostać w łóżku. Zapewne takie właśnie rozwiązanie wybrałby, gdyby nie to, że w tamtym momencie gościł Hosomane.

Shouta Aizawa był człowiekiem bardzo samotnym. Zamkniętym w swoim własnym umyśle z koszmarami przeszłości, które nękały go, gdy zamykał oczy i dawały o sobie znać na jawie. Przy Sarze zdawał się zapominać o złych rzeczach, które go spotkały. O ile z Yamadą oprócz przyjaźni dzieliła również wspólna trauma. Hosomane zdawała się być czymś odświeżającym, nowym, czystym. Pozbawionym cienia, który gonił go od jakichś piętnastu lat.

Wchodząc do salonu, mężczyznę przywitała cisza i pustka. Nie żeby było to dla niego coś nowego, ale raczej zostawiając wieczorem śpiącą kobietę w swoim mieszkaniu, spodziewał się, że rano też ją tam zastanie. Skierował się w stronę balkonu, który był uchylony, a z którego wyczuwał zapach dymu papierosowego.

— Już myślałem, że okradłaś mnie i uciekłaś.

— Jeszcze żeby było co kraść — prychnęła Sara, a na jej policzkach mężczyzna dostrzegł rozmazany makijaż z poprzedniego wieczoru. — Nie widziałam większego ascety niż ty. Starasz się dostać do nieba? Jeśli tak, to nie spodziewaj się za wiele. Żadne z nas do nie pójdzie do raju.

— Coś się stało? — odpowiedział zaskoczony. Przyjrzawszy się uważniej, dostrzegł, że ślady tuszu na policzkach Hosomane nie pojawiły się po prostu przez sen, wyraźnie jej makijaż spłynął razem z łzami.

— Po prostu myślę, jaki to wszystko ma sens. Po co to wszystko? Każdego dnia staram się zapisać na kartach historiii, dokonać czegoś wielkiego i po co? I tak wszyscy skończymy w piachu, będą mnie pamiętać z dziesięć, może piętnaście lat, a potem? Wszyscy zapomną, kim była Nephthys, a ja mam chociaż ten przywilej, że jestem osobą publiczną, a co ma powiedzieć zwykły, szary człowiek? — Zaciągnęła się końcówką papierosa i zgasiła go w popielniczce.

— Czyli tak? — Aizawa oparł się o barierkę, czując jak zimny powiew omiata jego policzki. W odpowiedzi usłyszał tylko pochlipywanie kobiety, która wybuchła płaczem. Shouta westchnął, czekając aż Hosomane się uspokoi.

— Będę musiała wrócić do Sayamy — powiedziała w końcu. — Oczywiście nie na stałe, na kilka dni.

Sayama była średnim miastem w prefekturze Saitama. To tam mieszkała Sara do końca gimnazjum, gdyż na czas nauki w UA przeprowadziła się do bursy w Musutafu i już nigdy nie wróciła do rodzinnego domu. Na samą myśl, że miała jechać zobaczyć się z rodzicami, czuła, jak robi jej się słabo.

Zapach duszących perfum w powietrzu. Ciepłe światło lampy stojącej na stoliku kawowym. Silne ramiona trzymające dziewczynkę w objęciach. Takie obrazy przychodziły na myśl Sarze, gdy wracała myślami do dzieciństwa. Babcia Noriko była jedyną osobą, która rozmawiała z nią ze szczerą serdecznością, która nie oczekiwała od niej bycia kimś ponadprzeciętnym. Przy niej Sara mogła być beztroskim dzieckiem, które wracało z ogródka umorusane, nie dbało o nienaganne maniery przy stole czy musiało tylko siedzieć i się ładnie prezentować.

— Sarusiu, a kim ty chciałabyś być, gdy dorośniesz? — spytała ją babcia, nieodrywawszy wzroku od krzyżówki, którą właśnie wypełniała, podczas gdy Sara biegała po salonie z modelem samolotu wysoko uniesionym nad głowę. Miała na sobie elegancką sukienkę z kołnierzykiem, co zdawało się zupełnie kontrastować z jej buzią ubrudzoną od czekolady.

— Mama mówiła, że mam nikomu nie mówić — speszyła się pięciolatka i spojrzała na telewizor, gdzie leciał kanał z wieczornymi informacjami. Oczy jej się zaświeciły, gdy na ekranie pojawiła się Nana Shimura, bohaterka nr 1. To było wystarczająco wymowne.

— Chodź tutaj, słoneczko. — Głos starszej kobiety otulił dziewczynkę, która jak zaczarowana odłożyła samolot na stolik i podeszła do niej. Babcia wzięła ją na kolana, a Hosomane wtuliła się w jej wełniany sweter. — Bohaterstwo to naprawdę szlachetny i piękny zawód. Jeśli chcesz zostać bohaterką, wierzę, że zostaniesz kimś wielkim. Masz potężny dar, nie pozwól, by świat ci to odebrał.

Za słowem "świat" w domyśle byli jej rodzice. A przynajmniej tak było na początku, bo potem Sara przekonała się, że świat cały czas będzie jej rzucać kłody pod nogi - a przecież ona i tak była uprzywilejowana, pochodziła z bogatego, "dobrego" domu.

To babcia zawsze ją wspierała. Motywowała ją, by się nie poddawała, gdy od dodatkowej matematyki bolała ją głowa, a od lekcji baletu stopy. To jej się wypłakiwała po swoich pierwszych miłosnych zawodach. Do niej zadzwoniła, gdy odebrała licencję bohaterską.

A teraz to był koniec. Już nigdy miała jej nie zobaczyć. Pluła sobie w brodę, że nie odwiedzała jej częściej, że może gdyby pracowała w Sayamie i z nią mieszkała, to udałoby się ją uratować.

Na dodatek domyślała się, że na pogrzebie będzie musiała wysłuchiwać narzekań swojej narcystycznej matki o tym, jak to ona musiała znosić ciążę przez dziewięć miesięcy, by jej jedyne dziecko się od niej odwróciło. Jak Sara była młodsza to zdarzało jej się przyjeżdżać na święta do rodziny (tylko po to, żeby sprawić przyjemność babci, której serce się krajało na widok ich skłóconych), ale właśnie przez wieczne pretensje zaprzestała tej praktyki.

— Pojadę z tobą — stwierdził Aizawa beznamiętnie. Widział, w jak złym stanie psychicznym była Sara. Nie opowiadała mu ona nigdy ze szczegółami o swojej relacji z babcią, wspominała tylko czasami o tym, że musi ją odwiedzić, ale wiedział o tym, jakie ma relacje z rodzicami. Czasami twierdził, że Hosomane powinna te problemy przepracować na terapii, bo mimo że widocznie było z nią lepiej niż w momencie, gdy pierwszy raz się spotkali, ale dalej potrzebowała pomocy, chociaż tak bardzo się upierała, że wcale tak nie jest.

Shouta nie wiedział, czemu się tak przejmuje. Czemu go to w ogóle obchodzi. Miał swoje obowiązki, swoje zmartwienia. Może po prostu czuł, że musi ją chronić, żeby jej promyk nie zgasł. Kiedyś już przecież raz zawiódł.

— Nie potrzebuję twojej litości — fuknęła kobieta, ale oboje wiedzieli, że to nie prawda. Potrzebowała go bardziej niż czegokolwiek innego w tamtym momencie.

Aizawa uśmiechnął się z politowaniem na jej protest. Wyglądała żałośnie - z nogami podkulonymi do piersi, włosami, które z idealnej tafli zmieniły się w niesforne fale, rozmazany makijaż i za duże ubrania sprawiały, że wydawała się strasznie drobna i delikatna, mimo że na ogół była atletyczna i dobrze zbudowana. Skierował się do kuchni, żeby przygotować śniadanie.

Po południu Hosomane wsiadła do swojego auta i skierowała się w stronę Jokohamy. Żałoba nie zwalniała jej z pracy - a przynajmniej nie tego zaplanowanego patrolu, bo i tak musiała wziąć urlop, żeby wyjechać. Poza tym miała jeszcze do nagrania instastory ze współpracą reklamową nowej linii kosmetyków dla firmy, z którą miała podpisaną długoterminową umowę. Nephthys była bardzo wybrednym twórcą internetowym - głównie dlatego, że nie reklamowała byle czego i o współpracę z nią było ciężko. Miała przyzwoitą pensję z bohaterstwa, social media były dla niej tylko dodatkiem.

Kiedyś ciągnęło ją do Tokio. Stolica, nocne życie, możliwości. Teraz jednak doceniała Jokohamę. Doceniała jej przestronność, niższe ceny, port po którym lubiła spacerować. Nadal jednak było to ogromne miasto, a z każdym rokiem wielkomiejski świat ją coraz bardziej męczył. Czasami miała po prostu ochotę wyjechać gdzieś na wieś i zaszyć się z dala od cywilizacji,

Mieszkanie Nephthys znajdowało się na przedmieściach. Był to jej mały azyl, gdzie wszystko było na jej zasadach. Nie była bohaterką Sarą, nie była celebrytką Sarą, nie była Sarą, która musi się wpasowywać w obraz seksownej, pewnej siebie kobiety. Czyli właściwie kim?

Jednym z zainteresowań Hosomane były rośliny. Jak była młodsza nie miała na to czasu, ale gdy zamieszkała sama, musiała jakoś wypełnić wolny czas, a ciągłe siedzenie na telefonie czy oglądanie Netflixa jej się przejadło, dlatego szybko zapełniła przestrzeń roślinami. Jej największą dumą była monstera, z którą długo się męczyła, ale teraz zdobiła jej salon. Na balkonie natomiast zrobiła sobie mini ogródek, gdzie hodowała warzywa. Wifey material.

Sara poszła do łazienki. Potrzebowała zimnego prysznica, by się otrzeźwić. Do tej pory starała się nie myśleć o porannym telefonie, ale teraz pozwoliła łzom płynąć. I tak spływały z wodą do odpływu, a potrzebowała oczyszczenia. U Aizawy to było niekontrolowane, potem się wstrzymywała, a teraz nikt jej nie widział, więc płakała i płakała, szorując opaloną skórę, jak gdyby z tym miała zmyć wszystkie zmartwienia.

Po wyjściu wysuszyła turkusowe włosy, ubrała się w obcisły t-shirt i jeansy, które podkreślały jej figurę (chociaż i tak nie było ich widać), po czym wzięła statyw i ostatni raz spojrzała w lustro. Złote oczy zmatowiały, wyglądała jakby postarzała się w jeden dzień. No trudno, nałoży filtr. Odetchnęła głęboko i wymusiła na twarzy uśmiech, po czym wzięła do ręki piankę do mycia twarzy i odpaliła nagrywanie.

— Cześć kochani, pytacie mnie często...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro