Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Bez Tajemnic

Oczami Joe:

Podążaliśmy przez ulice Nowego Jorku w czarnym vanie. Zastanawiałem się dokąd wiezie nas Elizabeth i jakie są jej zamiary, co do naszej dwójki. Muszę przyznać, że kobieta miała niesamowity styl i nieźle się maskowała. Jednak dalej nie rozwikłaliśmy całej zagadki, która w ciągu kilku dni zmieniła nasze życie o 360 stopni. Czy to nic w porównaniu z tym, czego mieliśmy się niedługo dowiedzieć? Sam nie wiedziałem, czego się spodziewać. Pare dni temu byłem zwykłym nastolatkiem, uczęszczającym do klasy maturalnej, a dziś podróżowałem w aucie z jakąś strażniczką portalu, a wcześniej błądziłem po mieście, które nawet nie istnieje. Zacząłem się zastanawiać, czy to sen na jawie, czy chora rzeczywistość. Kiedy się nad tym wszystkim zastanawiałem, Chris próbował dodzwonić się do Dage, lecz kontakt urwał się już kilka godzin temu. Oboje zaczęliśmy się mocno niepokoić. W tym momencie, wyjechaliśmy na obrzeża miasta, na pustkowie, gdzie nie było już żadnych budynków. Stało tylko jedno, charakterystyczne, wielkie drzewo. Podjechaliśmy bliżej, wtedy Elizabeth wyciągnęła z kieszeni tajeminiczy przedmiot, którym wykonała pewien ruch w powietrzu, wtem przed naszymi oczyma ukazała się wirująca otchłań, dokładnie taka sama, jak w moim pierwszym śnie. Wtedy szofer ruszył i wjechał w nią. Zaczeliśmy wirować wraz z autem przez kilka sekund, a potem znów znaleźliśmy się przy tym samym drzewie tylko jakby innym, jakby był lustrzanym odbiciem tego poprzedniego. Po chwili namysłu zrozumiałem, że znaleźliśmy się Kroywen.
- Dokąd nas wieziecie? - zapytałem zniecierpliwiony.
- Do naszej jednostki - zakomunikowała.
- Zamkniecie nas w tajnym więzieniu? - zapytał podekscytowany Chris.
- Nie, chcemy żebyście kogoś poznali. Już czas. - powiedziała dziwnym i przerażającym głosem, jak na tą całą sytuacje.
Wolałem nie pytać o szczegóły spotkania, już same słowa "już czas", były dla mnie wystarczająco niepokojące.
Sam wiedziałem, że najwyższa pora poznać całą prawdę. Wiedziałem, że nie będzie łatwe pogodzić się z tym, czego wkrótce się dowiemy, ale wiedziałem też, że będziemy musieli się z tym zmierzyć. Po pewnym czasie udało nam się dotrzeć do jednostki o której wspominała Elizabeth. Wysiedliśmy z auta przy wielkim, bardzo zabezpieczonym budynku, ogrodzonym wielkim, żelaznym murem. Budynek był wysoki, aż do samych chmur, które przysłaniały cały czubek. Nie pewnie wysiadłem z auta, przyglądając się miejscu. Wysoki mężczyzna pochłonął mnie w stronę wejścia, a ja posłusznie podążyłem w tamtym kierunku. Przed drzwiami wziąłem głęboki oddech, po czym wkroczyliśmy na obcy mi teren. Idąc wzdłuż długiego korytarza, miałem wrażenie, że życie tutaj toczy się według własnych zasad, zdala od reszty otaczającej cywilizacji. Nikt nie przejął się naszą wizytą, każdy przechodził obok nas obojętnie, zajmując się własnymi sprawami. Elizabeth prowadziła nas przez całą jednostkę, dlatego też mieliśmy okazję zobaczyć nieco więcej. Po krótkim czasie przystanęła na przeciw wielkich, obitych skórą drzwi. Obok nich znajdowało się urządzenie na ścianie, które identyfikowało po odciśnięciu na nim dłoni. Z uwagą przyglądałem się kobiecie. Chris wyglądał na zauroczonego tym miejscem, stawał przy każdym napotkanym urządzeniu i bacznie je obserwował. Gdy weszliśmy do środka, przy mosiężnym biurku, na skórzanym fotelu bujał się mężczyzna o ostrych rysach twarzy i widocznym tatuażu na szyji. Jego wyraz twarzy wskazywał na to, że jest bardzo na czymś skupiony, swój wzrok uparcie wbijał w jeden punkt na biurku, gdzie leżała wielka, potężna mapa.
- Yahvi, przyprowadziłam Ci gości - powiedziała Eliza wskazując na naszą dwójke, dopiero teraz mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał na nas swoimi lodowato-niebieskimi oczami.
- To Pan jest Yahvi Yashodhara? - wypalił Chris.
- Zgadza się - Yahvi skinął głową, po czym podniósł się z fotela, zbliżając się w naszym kierunku.
- Witajcie w naszej jednostce Joe i Chrisie - uścisnął nasze dłonie, lekko nimi potrząsając - Dziękuje Ci Elizabeth, możesz odejść - skierował się do kobiety, która zaraz posłusznie opuściła jego królestwo.
- Usiądźcie - wskazał na fotele przy biurku. Ja i Chris usiedliśmy, tak jak nakazał
Yahvi.
- Widze, że nie jestem wam obcy - Usiadł na przeciwko nas.
- Znaleźliśmy Pańskie dane na kartce w pokoju naszej przyjaciółki Any - powiedział Chris.
- Mówcie mi Yahvi. Any? Ah tak - pokiwał głową.
- Nie rozumiem - powiedziałem, patrząc na niego.
- Wasza przyjaciółka była pierwszą, która miała przyjemność spotkać się ze mną - wytłumaczył.
- Dlaczego? - Chris poprawił okulary na swoim nosie.
- Widzicie chłopcy, nie jesteście tu przez przypadek - spojrzał na nas.
- Zdąrzyliśmy się zorientować - prychnąłem, wtedy Chris kopnął mnie w kostkę, tym samym dając mi do zrozumienia, żebym się hamował.
- Tak myślałem, że będziecie się domyślać - pokiwał głową.
- No tak bo Ana przecież na codzień lewituje po pokoju - powiedziałem ironicznie, na co znów zostałem kopnięty w kostkę.
- Chris do cholery! - warknąłem.
- Zwracam Ci uwagę o trochę szacunku - szepnął.
- Dobrze, przejdźmy do rzeczy - chrząknął - Z pokolenia na pokolenie wybierani są do naszej jednostki strażnicy, którzy mają chronić miasto Kroywen - spojrzał na nas - wasza czwórka jest tymi wybrańcami, następcami strażników. Niedługo każdy z was ukończy 18 lat i wtedy stanie się prawowitym członkiem naszej jednostki i naszego miasta, już teraz chcieliśmy was do tego przygotować.
- Że jacy strażnicy i następcy? Co Ty bredzisz? - wstałem poirytowany.
- Usiadź proszę - powiedział spokojnie.
- Koleś Ty jesteś chory! - krzyknąłem.
- Siadaj! Po trzeci raz nie powtórze - Podniósł swój głos o kilka tonów wyżej, ze strachu na konsekwencje, usiadłem.
- Joe uspokój się - spojrzał na mnie Chris z namalowanym oburzeniem na twarzy.
- Ty to tak  spokojnie przyjmujesz? - spojrzałem na niego z nieukrywanym zdziwieniem.
- Pozwólcie mi skończyć - wtrącił Yahvi - Wasi rodzice też są strażnikami, może prawda będzie dla was nieco szokująca, ale oni są tutaj - spojrzał na nas, czekając na naszą reakcje.
- To są jakieś żarty prawda?! Moja mama nie żyje od 10 lat, wychowuje mnie sam Ojciec! - wstałem ponownie, nerwowo gestukulując rękoma.
- Przecież moi rodzice są w Nowym Yorku - Chris powiedział nieco płaczliwym tonem głosu.
- Twoja mama żyje Joe, jest w Kroywen, jej śmierć została upozorowana, by mogła przenieść się tutaj. Natomiast twoi rodzice Chris są zastępczymi rodzicami, twoi prawdziwi są tutaj z nami - powiedział niesamowicie spokojnym tonem, jakby opowiadał bajkę. Nie mogąc dłużej słuchać tych bredni, wstałem, ruszając do wyjścia. Wybiegłem z jednostki niczym torpeda, nie przejmując się wzrokiem tutejszych strażników, wojowników, jakkolwiek, by ich nie nazwać. Biegłem przed siebie, nie zważając na nic, nawet nie przejołem się, że zostawiłem Chrisa samego. Po pewnym czasie dobiegłem na potężnie długi most. Przystanąłem, łapiąc się barierki i pozwoliłem płucom normalnie nabierać powietrza. Wszystkie słowa wypowiedziane przez Yahviego, odbiały się w mojej głowie, jak echo. Chciałem przysłonić uszy rękoma, ale zdałem sobie sprawę, że było by to na nic. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak długo byłem oszukiwany, dlaczego zostawiła mnie moja, własna matka i dlaczego Ojciec pozwolił jej odejść? Na usta cisnęło mi się setki niewyjaśnionych pytań, na które chciałem znać odpowiedź. Teraz jedynie miałem ochotę walić ręką w mur i krzyczeć na całe gardło. Spodziewałem się szokującej prawdy, ale nie do tego stopnia. Usiadłem, opierając się plecami o balustrade. Zadarłem głowę ku górze, wpatrując się w szarzejące już niebo. Pragnąłem, żeby dzisiejszy dzień okazał się tylko jakimś cholernym snem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro