Grzanki i Herbata
Ich przyjaźń była silna.
Jeden za drugim wskoczył by w ogień, jeden drugiego by ratował za wszelką cenę, chronili siebie nawzajem na tyle ile było to możliwe, jeden drugiego hamował przed głupimi rzeczami.
Z czasem pojawiły się, niby z pozoru, niewinne smsy, telefony, a potem, tylko dla nich zrozumiały, flirt. Z boku mogło to wyglądać jak żarty, coś co nie można było brać na poważnie.
Bo w końcu szef policji miał żonę, prawda?
A Gregory rzekomo spotykał się z funkcjonariuszką Clark.
Więc było więcej powodów by nie brać ich na poważnie.
Jednakże prawda była inna, Gregory kochał Juan'a, a Juan kochał Gregorego.
Nie była to konwencjonalna miłość, nie chodzili na randki, nie przepadali za nimi, nie umawiali się na szybki seks pomiędzy przerwami od patrolu, ich miłość ujawniała się dopiero, gdy nikogo nie było wokoło, albowiem, gdy byli sami nie szczędzili sobie różnych słodkości, uroczych wyzwisk, czy delikatnych muśnięcie ręki w radiowozie. Oboje byli cholernie dobrymi aktorami, ukrywali się bardzo dobrze, gdyż oboje słynęli z dziwnych komentarzy, które czasem kierowali w stronę innych funkcjonariuszy, to było u nich normalne.
Tym razem też tak było.
Jechali raportem na patrol. Czasem zatrzymywali chuliganów na srodze i wlepiali im mandaty, czy też dawali pouczenia.
- Janeczku. - Odezwał się starszy spoglądając delikatnie na swojego kompana podróży. Brunet zetknął na niego, nie mógł dłużej zatrzymać na nim wzroku, gdyż prowadził pojazd.
- Nawijaj słodziutki. - Odparł uśmiechając się lekko. Kochał swojego partnera, zawsze obdarzał go pełnym miłości spojrzeniem, uwielbiał w Gregorym jego dostosowanie się do danej sytuacji, potrafił w mgnieniu oka pokazać Juan'owi kilka jego twarzy naraz, zaczynając od szczęśliwego jednookiego, który uśmiechał się zawsze na widok Pisiceli w jego pobliżu, a kończąc na zimnym i oschłym policjancie, który swoim tonem głosu potrafił nie jednego przekonać, aby się poddał, zwłaszcza jak trzymał w swoich dłoniach m4 i celował z bliskiej odległości w napastnika, mimo braku jednego oka wciąż świetnie strzelał.
- Od jakiegoś czasu dostaje smsy z pogróżkami.- Przyznał cicho Montanha. Nie był zbyt chętny aby poinformować o tym swojego ukochanego, chciał to załatwić samemu, miał w końcu również sieć kontaktów, którzy byli w stanie sprawdzić kto mu grozi i wsadzić go z pełną premedytacją do więzienia, jednak Gregory miał obawy, jego rozmówca wydawał się śledzić każdy ruch, wiedzieć o nim rzeczy, o których wiedziała jedynie nieliczna grupa znajomych. Juan zahamował gwałtownie spoglądając na swojego najdroższego.
- Dlaczego ja nic o tym nie wiem? - Zapytał unosząc delikatnie brwi ku górze. Martwił się o swojego misia, zwłaszcza, gdy zakładał ubiór SWAT'u, wtedy, gdy padały 10-13, obawiał się ujrzeć tam zmasakrowane ciało swojego chłopaka, prawie już narzeczonego, albowiem szeryf chciał się jemu oświadczyć, chciał przypieczętować swoją miłość, ale wpierw musiał się rozwieść z żoną. - Przecież mieliśmy sobie ufać bezgranicznie, nie mieć przed sobą tajemnic. - Pablo spojrzał na swojego partnera, on jedynie ściskał w dłoniach swój telefon, był włączony, na ekranie widniało parę dłuższych smsów, wraz z zdjęciami od zastrzeżonego numeru.
Starszy podsunął telefon szefowi, ten chwycił go w swoje dłonie, uważnie czytał ich treść, zaczął od samego początku. Czytał je, a z każdym kolejnymi smsem coraz bardziej przerażała go wizja utraty partnera lub kogoś z jego członków rodziny. Widział zdjęcia, które również zostały tam zawarte, zdjęcia Gregorego z jego synem, Alexem, podczas jednej z przerw w pracy, Gregory rozmawiający z Dante na podziemnym parkingu, Gregory jadący radiowozem z Juan'em, Gregory całujący się z Juan'em w radiowozie.
Pisicela wiedział, że tego zostawić nie może, wiedział, że musi chronić wszystkich swoich ludzi, musi chronić swojego ukochanego przed nieszczęściem.
Wyłączył telefon.
- Już rozumiesz? - zapytał spoglądając na jasnookiego, Montanha kochał odcień oczu jaki posiadł jego partner, mógł w nich szukać skarbu, najcenniejszych klejnotów, tych iskierek, które pojawiały się, gdy Juan uśmiechał się, on na swój sposób starał się chronić ukochanego przed tym wszystkimi, lecz kosztem własnych nerwów, starał się dowiedzieć się kto mu grozi, lecz skutki były marne. Przez dłuższą chwilę jego szef milczał, zaciskał dłonie na kierownicy pojazdu. Zastanawiał się co zrobić, przecież nie mógł zamknąć Gregorego w bezpieczniej klatce, wiedział, że jego miłość nie potrafi usiedzieć długo na jedynym miejscu i musi mieć zajęcie, bo by go roznosiło. Po dłuższej chwili ciszy w radiowozie, odezwał się Pisicela, spojrzał na swojego partnera, który patrzył zmieszany na swoje dłonie, było mu żal tego, że jego miłość cierpi w tak popaprany sposób, dotknął ostrożnie dłoni tego drugiego, splótł ich palce razem.
- Poradzimy sobie z tym, głową do góry. - Posłał starszemu szczery uśmiech, miał ochotę go zamknąć w swoich ramionach i już nigdy nie wypuścić, ale tak nie mógł zrobić, choćby nie wiadomo jak starał się.
Gregory spojrzał na bruneta, odwzajemnił delikatnie jego uśmiech, chciał wyciągnąć ku niemu dłoń aby ująć jego policzek i ucałowała kącik ust młodszego, lecz nim to się stało, zostali otoczeni przez czarne pojazdy. Wysiedli z nich zamaskowani ludzie z długimi broni, było ich co najmniej 7, kazali im wysiadać i nie kombinować, bo skończą z kulką w głowie. Wiedzieli, że nie mogą już w tej chwili nic zrobić, lecz, gdyby przy Gregorym nie było Juan'a, ten rzuciłby się na zamaskowanych, ale nie chciał ryzykować życiem ukochanego, grzecznie wysiadł z pojazdu i uniósł dłonie do góry i patrzył niezbyt wzruszony na napastników, lecz w środku tliła się w nim panika, bał się o swojego szefa, cholernie się o niego bał. Kątem oka widział, jak jeden z przeciwników podchodzi do okularnika i przyciska go do pojazdu przeszukując go.
Podobnie stało się tak z nim, zabrano mu całe uzbrojenie, pieniądze, radio. Potem do uszu starszego dotarł wystrzał broni, czuł się jeszcze bardziej spanikowany, bał się, że strzelili do jego partnera.
- Teraz będziesz grzeczny. - Szepnął jeden z napastników, który zaraz go zakuł. Więc jego strach był uzasadniony, próbował się wyrwać, lecz do jego skroni została przystawiona broń. - Uspokój się. - dodał sucho. Poddał się, nie mógł już nic. Wpakowali go do jednego z aut, lecz przed tym wyrzucili jego nadajnik przez okno. Zakleili jego usta taśmą i założyli worek na jego głowę. Czuł jak ruszają, lecz niezbyt się tym przejmował, jego myśli były przy jego partnerze, który leżał tam, postrzelony, wymagający pomocy, zapewnię szybkiej pomocy, a on, on, Gregory Montanha, nie mógł zupełnie nic, nie mógł zrobić niczego, absolutnie niczego dla swojego ukochanego chłopaka, nie mógł niczego, jedynie mógł patrzeć jak to padają strzały ku niemu.
Czuł, że to wszystko nie skończy się dobrze.
Gregory wiedział, zdawał sobie sprawę, że jego godziny są policzone.
Siedział przywiązany do krzesła, w jego nadgarstki wypijały się sznury, z włosów ściekała zimna woda, którą niedawno został oblany, z jego rany na głowie, wypływała krew, na jego ciele widniało paręnaście cięć po żyletce, nakłuć po sztylecie i liczne siniaki, pocisk w lewym barku, miał podcięte ścięgna w lewej nodze, wyłamane kolano w drugiej, nie wiedział ile jeszcze tak pociągnie, ale wiedział, że jedyne co teraz by chciał to zasnąć w ramionach Juan'a, powiedzieć jak bardzo go kocha.
Policjant niezbyt chętnie podniósł pusty wzrok na swojego oprawce, wiedział kim był ów napastnik, wszędzie poznał by te złote tęczówki, tym razem patrzyły na niego z nienawiścią, a kiedyś widział w nich radosne iskierki.
Po chwili opuścił wzrok, nie miał siły patrzeć na niego, chciał wyć z bólu, ale nie mógł, jego usta były zaklejone taśmą, bo zgromadzeni tutaj mieli dość jego głosu przepełnionego bólem. Erwin podszedł do niego, złapał go za mokre włosy i zmusił, aby ten spojrzał na niego. W drugiej ręce trzymał baseball, chciał dla niego więcej bólu, chciał sprawić, aby on cierpiał tak samo.
- Jesteś kurwą, Montanha. - Stwierdził, lecz obelgi nie robiły żadnego wrażenia, spotykał się z nimi codziennie, w końcu był policjantem.
Gdzieś wewnątrz siebie, Gregory szukał odpowiedzi na to co się aktualnie z nim działo, czym zawinił?
Czy to źle, że raz w życiu nie mógł poczuć się kochany?
Nie mógł uśmiechnąć się na widok ukochanego?
Nie mógł poczuć się, że jest coś warty?
Odpowiedzi na te pytania pewnie nigdy nie pozna.
- Tyle razy Ci powtarzałem, że jesteś mój, czego w tym, kurwo, nie rozumiałeś? - Napastnik zaczynał denerwować się, a były szef policji zaczął żałować, że nie spędził z Juan'em tyle czasu ile by chciał, nie pojechali w góry, gdzie wypili by ciepłą herbatę i zjedli grzanki, żartując przy tym oraz mając rumieńce na policzkach.
Gregory żałował, że nie zdarzył nawiązać z swoim synem, Alexem, takich więzi jakie by chciał, uważał siebie za chujowego ojca, którym w sumie był.
Poczuł silnego kopniaka w brzuch, skrzywił się po raz kolejny tego dnia, zmrużył oczy starając się nie zwracać uwagi na rosnący ból w nogach, lecz to nic nie dało, gdyż potem poczuł kolejne kopnięcia w brzuch, jego oddech stawał się cięższy, a ból zaburzał jego ostatnie myśli, w których był tylko Juan, uśmiechnięty okularnik w czapce szeryfa, z delikatnym zarostem i rumieńcach na policzkach, z malinowymi wargami, do których przywierał zawsze, gdy wracali z patrolu, które szeptały jak bardzo kochają Gregorego, wtedy on sam czuł się szczęśliwy, szczęśliwy bo miał przy sobie osobę, którą naprawdę kocha. - Szmato, kurwo pierdolona, dziwko jebana..- I tak dalej, to było nic przy tym co mówił jeszcze napastnik, brunet nie słuchał tego, ból, który czuł, był wtedy nie do zniesienia, a mężczyzna jeszcze to pogarszał kopiąc w brzuch policjanta.
- Erwin, zwijamy się. - Odezwał się jeden wyciągając w końcu nos znad ekranu smartfona. - Psy tu zaraz będą.- Rzucił podchodząc do białowłosego, odebrał mu delikatnie baseball z dłoni, chyba zaczął czuć współczucie dla cierpiącego bruneta, w końcu on sam nie do końca rozumiał motyw porwania Gregorego Montanhy.
- Ta i tak już miałem z nim kończyć.- Odparł wyprostowując się, sięgnął po nóż leżący obok na podłodze, obrócił go parę razy w dłoni po czym wbił go pod żebra Gregoremu, ten jedynie zapowietrzył się, czuł napływające łzy do jego oczu. Po chwili ostrzę opuściło jego ciało, a z rany zaczęła wylewać się krew, czerwona ciecz szybko zaplamiła jego koszule, a jemu samemu coraz ciężej było utrzymać świadomość, walczył ze sobą, aby nie zamknąć oczu.
Walczył, aby móc zobaczyć ponownie ten błysk w oczach Juan'a.
Juan, pomimo tego, że był ranny, szukał swojego ukochanego, nie mógł go zostawić na pastwę losu, tyle razy powtarzali sobie, że będą walczyć do samego końca, że nie poddadzą się, aby druga strona była szczęśliwa. Policjanci przeszukali całą wyspę. Nic nie znaleziono, dopóki sam Pisicela nie otrzymał gps'u na telefon swojego chłopaka, niemal wysłał tam wszystkie jednostki, łącznie ze sobą, tylko Sasha postanowiła się obrazić i jechać na trackera.
Szef policji miał już od samego początku złe przeczucia, ale zapewniał sobie, że to tylko cholernie głupi żart jego ukochanego i już czeka tam na niego z bukietem czerwonych róż, z czekoladkami i wódką, którą wypili by po powrocie do mieszkania. Zajeżdżają tam zauważył odjeżdżające auto, wysłał za nimi jednostkę, najpewniej byli to porywacze, on sam stanął swoim pojazdem przed opuszczonym domem, wpierw do środka wszedł SERT, który miał za zadanie zlikwidować potencjalnych nieprzyjaciół.
Juan wszedł chwilę potem, w tym, że miejscu było chłodno, wszystko było w ruinie, powybijane okna, obdarte ściany z mnóstwem graffiti, stare, zniszczone meble, oraz słabo oświetlony salon, gdzie był on, Gregory. Leżał na podłodze, w kałuży krwi, z lewą dłonią przy sercu, miał coś w niej. Juan niezwłocznie podbiegł do niego, padł przy nim, ręce mu dygotały, a z oczu poleciały pierwsze łzy, on już wtedy wiedział. On już wiedział, że było na wszystko za późno, ale mimo to łudził się, że jest inaczej.
Ujął jego zakrwawione policzki w swoje dłonie, ostrożnie wytarł mokre ślady po łzach, jego oddech był płytki, a wzrok pełen bólu i jednocześnie szczęścia, że widzi Juan'a, już miał coś powiedzieć, gdy zaniósł się kaszlem, z ust pociekła krew, a Pisicela zaczął coraz bardziej panikować.
Nie wiedział ile czasu minęło nim go odciągnęli od niego.
Nie wiedział, gdy przyjechała karetka.
Nie wiedział ile czasu siedział z Capelą przy sali operacyjnej.
W dłoni jedynie ściskał malutkie pudełko, które znalazł przy Gregorym.
Dante starał się pocieszyć swojego przyjaciela, lecz jedynie spotkał się z smutnym spojrzeniem. Jego samego bolały rany, które dzisiaj nabył, lecz jednak serce bolało bardziej. Żałował, że wtedy nie przycisnął panicbutton'a, wtedy może do niczego takiego by nie doszło, nic by się nie stało, a jego ukochany wciąż był by przy nim.
Nagle z sali wyszedł lekarz, Pablo podniósł się z krzesła, był pełen nadziei.
Odżył.
- Bardzo mi przykro..- Wydusił lekarz ściskając w dłoni maseczkę, blondyn czuł się źle, że przekazywał taką wiadomość komuś, nigdy tego nie lubił, zwłaszcza, gdy na tego kogoś czekał ktoś bliski. - Pacjent.. zmarł na stole operacyjnym.- Poinformował lekarz spoglądając na podłogę. Juan poczuł jak jego cały świat rozpada się na milion małych kawałków, serce wręcz zamiera, a z oczu wypłynęło parę słonych łez, stał tak długo, wpatrując się w okno sali operacyjnej.
Czuł się źle.
Spóźnił się.
Wiedział, że on mógł zrobić znacznie więcej.
Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu, nawet nie spoglądając na osobnika, przytulił się do niego, potrzebował tego.
Potrzebował się wypłakać w ramię.
Nie docierało do niego, że jego miłość właśnie odeszła, że zostawiła go w tym okrutnym świecie, a on pozwolił tak o, opuścić jego ramiona. Był na siebie zły, jednocześnie chciał aby to wszystko okazało się kurwesko słabym żartem.
.
..
...
Tydzień po tym tragicznym wydarzeniu, odbył się oficjalny pogrzeb Gregorego Montanhy, taki, o którym niegdyś wspominał Pisiceli.
Taki, gdzie na jego grobie będzie jego zdjęcie.
Taki, gdzie jego odznaka będzie widniała.
Taki, gdzie Juan będzie otwierał pudełko, które trzymał w tamtym budynku.
Taki, gdzie Juan dowie się co chciał zrobić dla niego Gregory, a do tego finalnie nigdy nie doszło.
Taki, gdzie jego brat, Marco, pojawi się i stwierdzi, że jednak był chujowym bratem.
Taki, gdzie Dante Capela będzie twierdził, że Gregory był dla niego jak starszy, ale mentalnie młodszy, brat.
Taki, gdzie jego przyjaciel, Hank Over, będzie wspominał wspólne akcje SWAT'u, którego będzie częścią.
Taki, gdzie pojawi się jego była żona, Reebecca i będzie mówiła, że jednak jej EX był jebnięty.
Taki, gdzie cała komenda będzie zgodna co do jednego.
Do wielu wciąż nie docierało to, że on już nie żyje, jego śmierć wstrząsnęła wszystkimi, a najbardziej biednym Juan'em, który był szczęśliwy przy boku Gregorego.
Żałował, że nie było im dane pojechać w góry i napić się goręcej herbaty i zjeść grzanek, mając przy tym rumieńce i uśmiechy na twarzach. Żałował, że nie spełni marzenia Gregorego o wakacjach w górach.
Żałował, że nie był w stanie pomóc Gregoremu tak jak obiecał.
Złamał daną mu obietnicę.
A teraz już było za późno.
Bo Jego tutaj już nie było.
Zostały tylko stosy niewysłanych listów, filiżanka kawy i grzanki na małym talerzyku w sypialni.
===
[2414]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro