Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•9• Obowiązek szczerości

______________________________
Kochać i tracić, pragnąc i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie „precz!” i błagać „prowadź!”
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć...
_______________________________

 


Malfoy w skupieniu nalał herbaty do filiżanki, udając, że nie widzi ponaglającego spojrzenia Harry'ego.

— Nie mam alkoholu, wybacz — powiedział ze sztucznym spokojem i obojętnością. — Ani tym bardziej kubków.

— Nie szkodzi — odparł brunet, obserwując każdy ruch ślizgona.

Był przybity. Chciałby o wszystkim zapomnieć. A najlepiej o samym sobie.

Westchnął.

Przez jego głupi błąd, trzy osoby straciły życie — bo to, że i Hackett, i Cho, zostaną zabici, było dla niego oczywiste. Miał ochotę krzyczeć. Miał ochotę płakać.

A największą ochotę miał strzelić sobie w łeb, ale z oczywistych powodów nie mógł tego zrobić, bo w domu Malfoya nie było pistoletu.

Sam nie wiedział, jaki impuls kazał mu powiedzieć ślizgonowi, że chce porozmawiać o przyszłości. Nie chciał. Jedyną rzeczą, jakiej naprawdę pragnął, było odurzenie się czymś, byle nie musieć pamiętać o wydarzeniach tego dnia.

— Chodź do salonu. — Dotarł do niego głos Malfoya. — Poważnie obawiam się, że te krzesła mogą by się rozpaść pod naszym ciężarem. Ojciec już parę lat temu mówił, że musi je wyrzucić. — Jego głos zatrząsł się lekko. Chłopak wciąż nie pogodził się ze śmiercią rodziców.

Harry krokiem zombie ruszył za nim, aż dotarli do przestronnego, chłodnego pomieszczenia o szarych ścianach i białych meblach. Jedynym żywym akcentem był zakurzony, czerwony stolik, stojący na środku popielatego dywanu i pomarańczowe poduszki na jasnej sofie.

Wybraniec bez sił opadł na kanapę. Malfoy uśmiechnął się drwiąco pod nosem.

— Chciałeś porozmawiać — powiedział, siadając na fotelu naprzeciwko tak, że od Pottera dzielił go niski, wiśniowy stolik. — Mów, ja słucham.

— Nie wiem, czy chciałem — westchnął Harry. — Mam dość. Czegokolwiek nie zrobię, robię to źle. Spieprzyłem sprawę z tobą, spieprzyłem sprawę z Ginny, nie uratowałem Neville'a, a ponadto zawiodłem Zakon i wysłałem Cho, Zachariasza i Hacketta na śmierć. Jestem już tym wszystkim zmęczony.

— Harry — Draco pociągnął długi łyk ze swojej filiżanki. — Zgodzę się, że jesteś idiotą, ale widzisz, i tak stoisz w o wiele lepszej sytuacji ode mnie, więc nie narzekaj. Jestem ciekaw, kiedy ten twój Zakon w końcu wyda na mnie wyrok śmierci.

— Wolałbym być martwy, niż nieść na barkach taką odpowiedzialność — odparł brunet.

— Więc się zabij, kretynie. Akurat masz okazję, mogę ci przynieść nóż, sznur, czy co tam chcesz — westchnął Malfoy. — Ale wiesz co? Twoja śmierć tylko wszystko pogorszy. Bo Zakon załamie się całkowicie.

Jego głos znów zadrżał, zdradzając podenerwowanie. Harry miał problemy. Jego Harry miał problemy, a on nie mógł nic z tym zrobić.

W dodatku czuł, że zaraz pęknie mu serce. Towarzystwo Pottera ostatnio źle na niego działało, przypominając mu, jak bardzo nieudolny był.

— Wtedy, w domku, wszystko było łatwiejsze — Harry oparł się o poduszki i przymknął oczy. — Bez Zakonu. Bez Ginny. Bez odpowiedzialności.

Malfoy poczuł, jak jego serce zaczyna bić w zastraszająco szybkim tempie. Przełknął ślinę. Harry właśnie przyznał, że Ginny była problemem.

Ginny, nie on.

Poczuł gorąc na twarzy i zdał sobie sprawę, że się zarumienił. Jego ręka zadrżała niekontrolowanie i na udo skapnęło mu kilka kropel gorącej herbaty, niemalże wrzątku. Skrzywił się i niemalże zaklął.

— Sam zadecydowałeś, że ma być inaczej — stwierdził sucho, odstawiając filiżankę. Naprawdę będzie musiał posprzątać: stół okrywała nienaturalnie gruba warstwa kurzu.

— Nie zadecydowałem — mruknął Harry. — To okoliczności mnie do tego zmusiły.

— Ach tak — Malfoy nie był w stanie powstrzymać drwiny w swoim głosie. — Byłbym nie zauważył.

Wybraniec spojrzał na niego lekko nieobecnym, zmęczonym wzrokiem.

— Chodziłem z Ginny — warknął. — Rozstaliśmy się, bo wybuchła wojna. A potem w moje życie uczuciowe wpieprzyłeś się ty.

Ślizgon zacisnął dłonie w pięści i zagryzł zęby, ledwie powstrzymując się od rzucenia czymś w Pottera. Aż dziwne, że zwykłe zdanie potrafiło go tak rozsierdzić

— A potem znowu spotkałem Ginny — kontunuował Potter, jakby nie zauważył stanu Dracona. — Tylko wiesz co? To nie jest to, co przed wojną. I obawiam się, że to twoja wina.

— Więc to dla ciebie problem — wycedził przez zęby blondyn.

— To problem dla wszystkich wokół, Draco — westchnął brunet. - Jakbyś nie zauważył, nie mogę odrzucić Ginny, bo zajdzie reakcja łańcuchowa. To wpłynie na cały Zakon. I na przebieg wojny. Nie chcę być aż takim egoistą.

— Ale jesteś — syknął blondyn, czując wilgoć pod powiekami. — Jesteś cholernym, durnym egoistą. Nawet się nie okłamuj, że tak nie jest.

Harry westchnął.

— Nie mam sił na tą rozmowę — mruknął. — Nie wiem, co mam myśleć, okay? Powinienem kochać Ginny, a chyba kocham ciebie, jednocześnie cię nienawidząc. Dobranoc, idę znaleźć jakieś miejsce do spania, porozmawiamy jutro.

I to był właśnie ten moment, gdy Draco Malfoy, po ośmioletniej praktyce dogryzania Harry'emu Potterowi, naprawdę nie miał pojęcia, co mu odpowiedzieć.

~•~

Obudziło go słońce przezierające przez zasłony. Harry otworzył oczy, czując wszechogarniającą niechęć do jakiegokolwiek działania i niemalże od razu powtórnie je zamknął.

W końcu udało mu się w miarę ogarnąć słowami to, co czuł do Malfoya. Problem w tym, że nie musiał, jak skończony dureń, mu tego mówić.

Ogólnie, sprawa jego uczuć do Dracona była dziwna: przed przenosinami na łono Zakonu był niemalże pewien, że go kocha, jednak gdy ponownie spotkał Ginny, poczucie winy sprawiło, że zaczął swoje uczucia względem ślizgona postrzegać jako coś niemoralnego, co nie powinno mieć w miejsca, a nasiliło to jeszcze wydarzenie z nocy, gdy blondyn poszedł wykraść diadem, a Harry był pewny, że to on, a nie Alva go zaatakował.

I nawet, gdy dowiedział się prawdy, całą swoją złość i tak kierował na Malfoya — ona jednak ulotniła się w momencie, w którym poprzedniego dnia zobaczył sprawcę całego zdarzenia złapanego przez Kingsleya, a następnie przemieniającego się w wilka.

Nadal jednak nie opuszczało go poczucie winy. Pomimo, że rozstał się z Ginny przed wojną, czuł, że uczucie do Dracona jest zdradą wobec niej, a chociaż już nie czuł do dziewczyny tego, co w czasach szkolnych, nie chciał jej jeszcze bardziej ranić.

Problem w tym, że taki układ, jaki był teraz, wyraźnie ranił Dracona.

Harry naprawdę nie miał pojęcia, co z tym wszystkim zrobić, więc, z pewnym ociąganiem, wstał z łóżka, byle tylko nie zatapiać się w czarnych myślach.

Jego przyjaciele przez niego zginęli. Cho. Zachariasz. Hackett. Tego ostatniego co prawda praktycznie nie znał, ale to wcale nie oznaczało, że lepiej przyjął jego śmierć.

Pomasował palcami skronie i zerknął na kupkę ubrań na krześle. Draco przyniósł je wczoraj, ponurym tonem obwieszczając, że w razie, gdyby jednak nie zamierzał dalej śmierdzieć i chciał się umyć, łazienka jest na końcu korytarza, a w to może się przebrać.

Harry uznał, że to może być dobry pomysł, by skorzystać z propozycji ślizgona.

Był w stanie zrobić wszystko, byle tylko choć na chwilę poczuć się wolny od piekła wojny, ale jak się okazało, wzięcie prysznica to za mało. Harry, czysty i w nowych ciuchach, czuł się tak damo beznadziejnie jak wcześniej.

I wtedy zobaczył schowaną za szafą w korytarzy miotłę.

Podszedł do niej powoli, jak treserzy zbliżają się do agresywnego psa i chwycił ją naznaczoną bliznami ręką — pamiątki po nocnym ataku Alvy oplatały jego ciało jak siny, bolący bluszcz.

Miotła była stara, ale pomimo powyginanych, rozdwojonych i roztrojonych witek oraz odrapań, można było dostrzec, że kiedyś zapewne kosztowała fortunę — pięknie rzeźbiony kij i końcówka w kształcie głowy atakującego węża o jadeitowych oczach były tego najlepszym dowodem. Zapewne bardziej nadawała się do muzeum niż do użytku.

Potter raźnym krokiem ruszył do salonu. Tak jak przypuszczał, Malfoy był już na nogach i właśnie wertował jakąś książkę, na której grzbiecie złociście lśniły litery informujące, że opasłe tomiszcze traktuje o likantropii.

— Draco — zaczął Harry. Jego głos był zaskakująco chrapliwy. Brunet odchrząknął. — Chciałbyś może... polatać?

Ślizgon uniósł wzrok.

— Nie kpij sobie, jestem zajęty — odparł, najwyraźniej uznając, że Wybraniec się wygłupia.

— Mówię serio — zaoponował brunet, nieco niezręcznym gestem przeczesując włosy. — Tam stoi miotła. Chcesz ze mną polatać?

Blondyn uniósł brwi.

— Miotła? — zadrwił. — Potter, jest nas dwójka, jakbyś nie zauważył.

— Wiem — odparł cicho Harry. — Zmieścimy się.

Czasami cię nienawidzę, pomyślał Dracon, z trzaskiem zamykając książkę. Za dawanie mi złudnej nadziei i narkotyzowanie mnie swoją osobą. Nienawidzę.

— Jak chcesz — westchnął, wstając. Z przesadną skrupulatnością położył książkę na stoliku. Zamierzał dowiedzieć się więcej o wilkołactwie, żeby pomóc Alvie. To, kim stał się ten dzieciak, było jego winą, a Zakon zapewne najchętniej by go po prostu zabił.

Malfoy nie zamierzał do tego dopuścić. Chciał naprawić to, co zniszczył i już poczynił ku temu pewne kroki. Jak na razie, najtrudniejsze wydawało mu się zdobycie eliksiru tojadowego: kupno nie wchodziło w rachubę, a pomimo, że zawsze był dobry w warzeniu eliksirów, nie miał wszystkich potrzebnych składników i bał się, że naweg gdy już będzue je posiadał, zrobi jakiś drobny błąd i odbije się to na zdrowiu Alvy.

— To ta — powiedział Harry, wskazując na miotłę. Draco przekrzywił głowę. Wiedział, że ojciec miał zamiłowanie do pięknych, lecz bezużytecznych rzeczy, jednak i tak zdziwił się, że kupił tak niepraktyczną miotłę — rzeźbiona głowa bynajmniej nie wyglądała na coś, czego można było się wygodnie chwycić, przez co trzeba było trzymać ręce jakieś siedem czy dziesięć centymetrów niżej, tracąc część zwrotności i zręczności.

Wzruszył ramionami niby obojętnie, ale przez jego ciało przebiegł prąd, gdy pogładził gładką fakturę drewna.

Sielanka, pomyślał. To dziwne, że Harry jest taki spokojny po wczorajszym.

A Harry bynajmniej nie był spokojny. Chciał po prostu wzbić się w powietrze i zatracić, mając kogoś przy sobie, by czuć, że jednak ktoś go akceptuje, nawet, jeżeli dla niego samego było to takie trudne.

Ginny by go zabiła, ale w tym momencie miał to w głębokim poważaniu.

Gdy tylko wyszedł z domu, w twarz uderzył go podmuch zimnego wiatru i Harry zadrżał, spoglądając na zarośnięty ogród. Gdyby spadli z miotły, z pewnością by się pozabijali, ewentualnie wpadli w jakieś kłujące chaszcze.

— Ja kieruję — powiedział, chociaż dla nich obu to było oczywiste od samego początku. Malfoy wzruszył ramionami i poprawił kucyk, w który związane były jego włosy. O tyle, o ile Potter nie znał się na fryzjerstwie, nawet on zauważył, że blondyn powinien coś w końcu z tymi kłakami zrobić, bo wyglądają fatalnie. To do niego nie pasowało.

Chociaż, gdyby rozłożyć sprawę na czynniki pierwsze, zapewne okazałoby się, że cały aktualny wygląd Malfoya w ogóle nie pasuje do jego osobowosci. Jak większość Zakonu miał na sobie mugolskie ciuchy (z racji nieznajomości niemagicznego świata — fatalnie dobrane), które zastąpiły wcześniejsze, surowe szaty, zazwyczaj starannie przycięte włosy wyglądały wręcz tragicznie, spięte w niski, niechlujny kucyk, a wory pod oczyma kontrastowały z bladą skórą, spod której przebijała się błękitna siateczka żył: jakby miniaturowych rzek na mapie nieznanej krainy.

— Wyżej — mruknął ślizgon, mocniej zaciskając palce na materiale koszulki Harry'ego. — Nikt wkoło nie mieszka, zresztą ogród osłaniają zaklęcia.

Potter odchylił się lekko i szarpnął miotłą pod kątem w górę. Urządzenie było powolne, bardzo mało zwrotne, reagowało z opóźnieniem i musiał bardzo się wysilać, by nie zboczyć z kursu, ale lot, choć trwał dopiero parę minut, podobał mu się.

Brunet uśmiechnął się lekko pod nosem. Nie tylko sam lot mu się podobał. Towarzystwo także, a może nawet i bardziej.

I gdyby był romantykiem, zapewne powiedziałby, że sama obecność Malfoya działa na niego magnetyzująco, że otula go i nęci, ale Harry nigdy nie miał zapędów do takich uniesień.

— Cieszę się, że się zgodziłeś ze mną polatać — powiedział jedynie, jeszcze bardziej unosząc czubek miotły, by ślizgon musiał zacieśnić uchwyt wokół jego pasa. — Dziękuję.

_______________
Dzisiaj pojawił się pierwszy rozdział nowego drarry!

Fragment: L. Staff, "Kochać i tracić"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro