Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•7• Obowiązek prawdy

______________________________
Przekazywali sobie ściany
jak plazmę życia.

Hodowali w rodzinie
pra-szafy
pra-klamki.

Gdy rozkręciły się zwoje schodów,
gdy poszedł dom na dno,
czuli: szafa została w ich małej wątrobie
myśleli prawie: kredens istnieje poprzez powiedzenie,
wystarczy zaskrzeczeć ustami - śmieją się drzwi...

Krajobrazem rozłupanym na syntezy
szli do podłogi obiecanej,
którą obiecywał
każdy sam sobie.

Nie zaśpiewali Eklezjasty.

Marność jest dla wybranych.

Wybranych jest mało.

Albowiem - wybiera każdy - sam siebie.
__________________________

Przez cały tydzień, sprawa nie posunęła się naprzód ani o milimetr.

Ginny jak tylko mogła unikała Dracona (który dostał zezwolenie na przemieszczanie się po całej kwaterze), Dracon unikał Harry'ego, a Harry unikał odpowiedzialności.

I, przypuszczalnie, gdyby nie Hermiona, nic by się nie zmieniło przez następnych parę miesięcy.

— Słuchajcie — warknęła podczas kolacji, uderzając jakąś ciężką książką ("Magiczne miejsca magii starożytnej", jak głosiła okładka) o blat stołu, tak, że wszelakie szklanki, talerze i kubki zadrżały. Obecni podnieśli na nią wzrok, unikając patrzenia na siebie nawzajem. Harry już po kłótni z Ginny postanowił, że woli zostać w tym mieszkaniu, niż wracać tam, gdzie był wcześniej, Weasleyówna z kolei była tu głównie dlatego, by nie musieć znosić obecnej w drugiej kwaterze Fleur. O Cho Chang w sumie nikt nie pytał, po prostu trzy dni wcześniej przyszła, by podobno "porozmawiać z tym kpiącym skurwielem", jak określiła Malfoya i jakoś tak wyszło, że została, zaś Kingsley, Lupin, Slughorn i Hackett
zwyczajnie tu mieszkali, tworząc coś w rodzaju kółka samotnych, odpowiedzialnych za resztę Zakonu facetów, wypijających po minimum trzy kawy dziennie i wygladających, jakby przeklinali swoje nieszczęsne życia. — Słuchajcie — powtórzyła panna Granger dla lepszego efektu.

— Słuchamy — mruknęła Cho, opierając policzek na dłoni i wykrzywiając wargi w ironicznym grymasie. Hermiona nie wyglądała na przejętą: bardziej na rozbawioną.

— Siedzimy tu już m n ó s t w o czasu — zaczęła Gryfonka, kładąc lewą rękę na biodrze. — I wiecie, ile zrobiliśmy? Nic! Zupełnie nic! Jak my w ogóle zamierzamy wygrać tą wojnę, co? Nie, Kingsley, nie mamy już dobrych szpiegów, jeżeli to chcesz powiedzieć. Wraz ze śmiercią Rookwooda zdechła cała nasza nadzieja na wiarygodne źródło informacji. Nie mamy porozumienia z francuskim ministerstwem, bo nie wiem, czy zauważyliście, ALE CZARNY PAN ZDĄŻYŁ ZAJĄĆ FRANCJĘ, GDY MY SIEDZIELIŚMY NA DUPACH! Rozumiecie? Zajął jeden z kluczowych krajów Europy w k u r e w s k o krótkim czasie i przypuszczalnie przygotowywuje się do cholernego ataku na Belgię, Szwajcarię czy inną Holandię, podczas gdy my tutaj sobie udajemy, że nic się kurwa nie dzieje! Jesteśmy Zakonem, czy nie? Powinniśmy coś zrobić! Harry, nie mówię tu o tym, żebyś wsiadł w najbliższą taksówkę i pognał zlikwidować Sami-Wiecie-Kogo, ale, na Merlina, zróbmy cokolwiek! Mam wrażenie, że ostatnio tylko ja szukam sposobów, by pokonać Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, bo wy, wy wszyscy, padliście ofiarą jakiejś zbiorowej amnezji! Tak, Neville zginął. Super, ale nie mamy jebanego czasu na żałobę. Tak, mamy rannych, ale sami jesteśmy zdrowi i zdolni do ruchu. Tak, szukają nas, ale i tak prędzej czy później nas znajdą, nawet, jeżeli nie wyściubimy stąd nosa! Nie rozumiecie!? Musimy działać! Dzia-łać! A co robimy? Jemy sobie kolecyjkę, gdy wkoło giną ludzie? Myślicie, że problem sam się rozwiąże? Na Merlina, bądźmy poważni!

— To, że nie wiesz, że cokolwiek robimy, nie oznacza, że jesteśmy bierni — Odezwał się cichym głosem Kingsley. — Aktualnie szukamy bezpieczniejszej kryjówki-

Cho prychnęła pogardliwie.

— By móc urządzać wypady do Zakładów lub na oddziały do łapania magicznych zwierząt — dokończył niezrażony mężczyzna. — Narażanie się, gdy nie mamy pewnego schronienia, jest bez sensu. Nawet, jeżeli kogoś odbijemy, to przez przypadek możemy doprowadzić śmierciożerców, a to byłby koniec...

— To nie jest usprawiedliwienie — mruknęła Ginny, włączając się fo dyskusji.

Lupin westchnął.

— Panna Weasley ma rację — przyznał. - Staliśmy się zbyt ostrożni, Kingsley... Oni mają rację. Nic nie robimy.

— Po pierwsze, nie szkodzić — odparował Shacklebot. — Najpierw kryjówka, potem reszta. Nie chodzi mi o własne bezpieczeństwo, Remusie. Wolę zginąć w walce o wolność, niż żyć w takim świecie. Ale nie możemy ryzykować aż tak. Potrzebujemy rezydencji nienano-

Głos Shacklebolta został zagłuszony przez nagły wybuch chrapliwego śmiechu. Malfoy zasłonił dłonią usta, usiłując się uspokoić.

— Idioci — wydusił w końcu. — Wystarczyło zapytać.

— Ty... — Slughorn zmarszczył czoło.

— Jestem ostatnim Malfoyem z rodu — odparł Dracon. — I jedynym człowiekiem, który w ogóle wie, że moja rodzina miała jakąkolwiek nienanoszalną rezydencję... Wiecie, gdzieś trzeba było przechowywać te wszystkie czarnomagiczne artefakty, gdy Ministerstwo nas kontrolowało.

— Nie pod podłogą w salonie? — zakpił Harry.

— Błagam cię, Potter. — Blondyn rzucił brunetowi pełne dezaprobaty spojrzenie. — Żartowałem przecież. Ale rezydencja jest. Nienanoszalna. Niedaleko Londynu. Serio, trzeba było mówić.

— Kiedy możemy się tam przenieść? — Hermiona od razu przeszła do konkretów. — I ile osób się tam zmieści?

Draco wzruszył ramionami.

— Sporo — mruknął, tracąc humor. — No i najpierw muszę w ogóle zobaczyć, w jakim to jest stanie. Byłem tam zaledwie parę razy w życiu... Ojciec mówił, że to nasze ostatnie schronienie, w razie, gdyby wszystko inne zawiodło. Staraliśmy się nawet nie sprawiać wrażenia, jakbyśmy cokolwiek podobnego posiadali.

Harry rozumiał. Malfoyowie zawsze mieli tajemnice. Zawsze mieli jakiś plan "b". Bo zawsze, ale to zawsze mogło coś pójść nie tak przez ich podwójny tryb życia.

W tym momencie był naprawdę wdzięczny, że Draco urodził się w tej rodzinie.

— Mam iść z tobą? — spytał, ukradkiem zerkając na Ginny, która udawała, że nic ją ta propozycja nie obchodzi.

— Bez urazy, Potter, ale wolę nie — westchnął Malfoy, odwracając wzrok. Wyglądał na przygnębionego. — Granger... poszłabyś? Chyba musi być ze mną ktoś od was, inaczej z pewnością ucieknę i doniosę Czarnemu Panu o waszym braku jakiegokolwiek planu na przyszłość.

Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, jednak pomimo tego jej spojrzenie pozostało poważne.

— Jasne, nie ma sprawy — odparła. — W końcu nie możemy dopuścić do twojej oczywistej ucieczki.

— Zaraz, zaraz. — Lupin uniósł rękę. — Nie możecie pójść tylko we dwójkę! Hermiono on-

— Przecież jej nie zabiję! — warknął Dracon. W jego oczach płonął gniew. — Długo jeszcze zamierzacie podejrzewać mnie o zdradę na każdym kroku? Nie zamierzam przecież jej ani zabić, ani porwać, ani, wyobraźcie sobie, nie zamierzam jej uwieść, byśmy mogli uciec wprost w ramiona Czarnego Pana, by zawrzeć małżeństwo i w końcu móc obwieścić całemu światu naszą zakazaną miłość. Serio.

— Trochę szacunku! — pisnął oburzony Slughorn. — Jesteś niewy'

— Och, Merlinie, cicho! — Cho skrzywiła się, masując skronie. — Skoro to taki problem, to ja z nimi pójdę. A teraz dajcie mi coś na migrenę.

— Oni się tam zabiją — jęknęła Ginny, a Harry, chcąc nie chcąc, musiał przyznać jej rację. Hermiona i Malfoy zawsze mieli fatalne relacje, ale razem z panną Chang tworzyli mieszankę więcej niż wybuchową.

Kingsley bez słowa podszedł do szafki i wyjął z niej fiolkę z jakimś eliksirem.

— Będę was nadzorował — powiedział, przelewając płyn do częściowo napełnionej wodą szklanki. — Czy ci się to podoba, czy nie, Malfoy. Nie możemy ci tak po prostu zaufać.

Blondyn wzruszył ramionami.

— Jak tam chcecie — mruknął. — To idziemy, czy nie?

~~

Gdyby ktokolwiek poprosił, by Draco opisał swoje emocje, powiedzenie, że był zestresowany, byłoby katarstrofalnym niedomówieniem.

Był w Rezydencji pierwszy raz od kilku lat, w dodatku razem ze szlamą, aurorem i jakąś randomową, azjatycką laską, której prawie nie kojarzył.

Był bliski omdlenia.

Aportowali się na miejsce łącznie, a zaraz po pokazaniu na kartce współrzędnych domu, Dracon podpalił papierek różdżką i poprowadził ich wprost do starej, nienaoliwionej furtki. Rezydencja znajdowała się w środku lasu, niewidoczna dla wszystkich, za wyjątkiem tych uświadomionych. Była jedną z małych, słodkich sekretów rodu Malfoyów. Nawet Draco nie był pewny, czy jego matka o niej wiedziała. Lucjusz zachował całkowitą dyskrecję: w dużym, zakurzonym domu nie było ani śladu jakiegokolwiek obrazu czy skrzata, a na drzwi nałożona była pieczęć, którą złamać mógł tylko i wyłącznie Malfoy.

— Ja, Draco Malfoy, syn Lucjusza Malfoya i Narcyzy Black, udzielam pozwolenia całemu Zakonowi Feniksa na przebywanie w Rezydencji — wymamrotał z czystej formalności, chwytając za wyrzeźbioną na kształt głowy węża klamkę. Wątpił, aby cokolwiek stało się członkom Zakonu, gdyby tego nie powiedział, ale uznał, że lepiej chuchać na zimne. Jakby nie latrzeć, gdyby przypadkiem zabiło ich zaklęcie ochronne, nalrawdę nikt mu nie uwierzy, że bynajmniej tego nie chciał.

Był w naprawdę beznadziejnym położeniu.

Drzwi zaskrzypiały jękliwie, gdy pchnął je i wszedł do zakurzonego wnętrza domu. Rozejrzał się, wodząc wzrokiem pod chłodnej bieli pustych ścian i obserwując fruwający w powietrzu kurz. Odetchnął głęboko.

— Rezydencja ma dwa piętra i poddasze — obwieścił, z ukosa zerkając na członków Zakonu. — Posprzątamy, jak się już wprowadzicie, ale teraz musimy sprawdzić, czy w pokojach aby na pewno nie ma żandych pułapek i innych tego typu rzeczy, co, szczerze mówiąc, jest bardzo prawdopodobne. Uważajcie na każdy krok. Wierzę, że się nie zabijecie...

Chociaż, gdyby jednak, to płakać nie będę, dokończył w myślach i w milczeniu ruszył na pierwsze schody.

~•~

Harry sam nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć.

Draco zaoferował im schronienie. Draco z pewnością działał po ich stronie. Draco go kochał.

Ale gdy zapytałem, czy iść z nim, zaprzeczył!, zaanonsował w duchu Potter, po czym sam sobie odpowiedział: no oczywiście, przecież jest pewien, że usiłuję uzyskać przebaczenie Ginny. Nie chciał się wtrącać.

Potter przewrócił stronę, nawet nie skupiając się na tekście. Jak się okazało, Zachariasz Smith miał w domu mnóstwo mugolskich książek i Harry postanowił teraz to wykorzystać, zapełniając sobie czas czytaniem, byle nie musieć myśleć o Malfoyu i Ginny.

— Cholera! — zaklął, nie mogąc skupić się na tekście. Nawet nie miał pojęcia, co za książkę trzyma w rękach.

Po jeszcze paru przekleństwa postanowił sięgnąć po kartkę z wypisanymi przypuszczalnymi horkruksami. Było na niej kilkanaście pozycji — spisanych oczywiście przez Hermionę — jednak Potterowi wciąż wydawało się, że czegoś tu brakuje.

Gdyby Dumbledore żył, pomyślał z żalem, wiedziałby, co robić.

Nagle wyprostował się na krześle.

Dumbledore, przemknęło mu przez głowę. To takie oczywiste! Nie mogę uwierzyć, że nie wpadliśmy na to wcześniej!

Potter sięgnął po różdżkę, którą wbrew zakazowi Moody'ego sprzed paru lat wciąż trzymał w tylnej kieszeni spodni.

— Idę do Rona, zaraz wracam! — zawołał wgłąb mieszkania, nie troszcząc się, czy ktoś usłyszy. Ważniejszy był znajomy ból w dolnej części brzucha i nagła zmiana otoczenia. — Ron! Ron! Wiem, co jest ostatnim horkruksem!

— Na Merlina, Harry. — Weasley niemalże spadł ze schodów, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy przyjacielu. — Spokojnie.

— Horkruks, Ron, rozumiesz? — Oczy bruneta błyszczały. — To grób Dumbledore'a, jestem pewien!

— To... świetnie — wydukał rudzielec. - Ale jak, do cholery, chcesz zniszczyć GRÓB? Przecież go nie potniesz mieczem.

— Hermiona coś wymyśli! — Wybraniec machnął ręką. — A ty co, nie cieszysz się? Coś ponuro wyglądasz...

Ron westchnął.

— Ginny powiedziała mi, co się stało — mruknął, a na jego twarzy pojawił się wyraz skrępowania. — Słuchaj, Harry, ja... No, wiesz, nie przypuszczałem, że miałeś z Malfoyem AŻ TAK dobre relacje.

W głosie rudzielca kryło się coś na kształt odrazy i gniewu, a Wybraniec zrozumiał, że to, co wziął za brak entuzjazmu było z trudem hamowanym wybuchem wściekłości. Ron był na niego zły: za odrzucenie Ginny i za stosunek do Draco, jednak przez to wszystko przebijała się wieloletnia lojalność względem bruneta. Weasley dojrzał podczas pobytu w więzieniu i nie chciał pochopnie odrzucać przyjaźni Pottera, jednak po jego wtarzy widać było obrzydzenie i złość.

— Ginny liczy, że do niej wrócisz — dodał piegus, a dla Harry'ego nagle stało się zupełnie jasne, dlaczego jeszcze nie dostał w twarz. Bo Ron wciąż miał nadzieję, że jego siostra nie skończy ze złamanym sercem, a gdyby się teraz rzucił na bruneta, zapewne zepsułby wzajemną relację Pottera i Weasleyówny.

A wtedy zapewne nigdy by sobie nie wybaczył.

— Wiem — odparł Wybraniec. — Ale... chcę to wszystko jeszcze dobrze przemyśleć, okay? Mam mętlik w głowie od tego wszystkiego.

Merlinie, Malfoy, pomyślał Potter, posyłając przyjacielowi smutny uśmiech. Pojawiłeś się, namieszałeś w moim życiu, a ja jak głupi dałem się tobie omotać.

_______________
M. Białoszewski, "Swoboda tajemna" (całość)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro