Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•4• Obowiązek ochrony

______________________________
Między nami jest przepaść, przepaść niezgłębiona,
I choćbyśmy wykochać po brzeg dusze chcieli,
To wszystko, co nas łączy, jest miłość szalona,
A wszystko, co jest prawdą, na wieki nas dzieli.
_____________________________

— Co ty tu robisz? — krzyknął Kingsley Shacklebot na widok Harry'ego, po czym przeniósł wzrok na Hermionę: — Przesadziłaś, Granger! Po coś to niby robiła? Malfoy, nie ruszaj się!

Ślizgon zamarł wpół kroku, zerkając to na aurora, to na Harry'ego. Chyba nie mógł się zdecydować, na kogo tak właściwie ma patrzeć: mężczyzna celował w niego różdżką, a Gryfon jedynie swoim oskarżającym spojrzeniem.

— J-ja t-to wyj-jaśnię! — zaczęła się jąkać Hermiona, jakby dopiero teraz dotarło do niej, co zrobiła. — Dajcie mi to w-wyjaśnić!

— Dlaczego mi nie powiedzieliście wcześniej!? — warknął Harry w stronę Slughorna, który dopiero co wtoczył się po schodach, tuż za Lupinem. — Co tu w ogóle się dzieje!?

— Harry, spokojnie — mruknął Remus. — Nie denerwuj się.

— Jak mam się niby nie denerwować!? Ja tam się duszę ze strachu, a wy tak po prostu go tu przetrzymujecie!? Jak mogliście!? — krzyknął, nie panując nad głosem.

— Granger — Głos Shacklebota wybił się ponad narzekania Pottera. — Dlaczego go tu przyprowadziłaś? Miał unikać szoku, dobrze o tym wiesz!

— Ale... bo... przysięga... i przez to my no ten, veritaserum nie musimy już ważyć i... — zaczęła się plątać Hermiona.

— Jaka przysięga? — zapytał Slughorn.

— Pieprzyć to! — Harry uderzył pięścią w ścianę. — Niech. Mi. Ktoś. Łaskawie. Wytłumaczy. Co. Tu. Się. Kurwa. Dzieje!?

— Kiedy zostałem... — zaczął cicho Malfoy, jednak Potter obrzucił go gniewnym spojrzeniem.

— Nie ty —warknął, wkładając w swoje słowa tyle jadu, ile tylko był w stanie. Twarz Malfoya stężała i Harry zobaczył w niej odbicie tego, kim ślizgon był w szkole: zimnego, samolubnego człowieka, raniącego słowami wszystkich wokół, byle samemu nie zostać zranionym.

I szczerze go to w tym momencie nie obchodziło. Był wściekły: na Zakon, na siebie i na Malfoya. Co więcej, wciąż nie wiedział, co właściwie stało się tego dnia, gdy Dracon go zaatakował, a chociaż gdzieś w sercu czuł, że sprawa mogła nie być tak prosta, na jaką wyglądała, to odrzucił od siebie tą myśl, zupełnie jak coś niechcianego i natrętnego.

Draco to widział. Nie wiedział dokładnie, co dzieje się w duszy Harry'ego, jednak od razu wyczuł jego wrogość wobec swojej osoby. I zareagował — być może nie tak, jak powinien, ponieważ przyzwał na twarz maskę chłodnej, pogardliwej obojętności, która za czasów szkoły tak bardzo rozsierdzała Pottera — jednak zareagował jak dziedzic dumy Malfoyów.

Wszystko to rozegrało się w ułamkach sekund — krótka gra spojrzeń wystarczyła, aby obaj młodzieńcy odczuli jeszcze większą złość i niesprawiedliwość tej sytuacji i aby atmosfera w pokoju stała się jeszcze bardziej napięta.

— B-bo... — zaczęła Hermiona, odetchnąwszy głośno — ja chciałam pomóc...

— I dlatego przyprowadziłaś tu Harry'ego. — Głos Lupina był spokojny, jednak pobrzmiewała w nim złość. — Nie prościej było to z nami uzgodnić wcześniej? Albo trochę poczekać?

— Jestem waszym chrzanionym Wybrańcem. — Potter spojrzał wrogo na trójkę mężczyzn. — Chłopcem, Który Kurwa Przeżył, baranem, którego Dumbledore chciał poprowadzić na jebaną śmierć! Nie macie żadnego pierdolonego prawa decydować za mnie! Nie macie prawa ukrywać przede mną spraw, które mnie dotyczą! Nie rozumiecie!? To o mnie mówi przepowiednia! To ja dostałem Avadą od Sami-Wiecie-Kogo! Ja! Nie żaden z was, nie Hermiona i nie Malfoy! JA jestem nadzieją świata! Nie chcę, ale jestem! A wy, wy ukrywacie przede mną kurwa wszystko i uważacie jeszcze, że robicie słusznie! Pluję na taką pomoc! Nie mieliście, nie, nadal nie macie, żadnego pierdolonego prawa zatajać przede mną, że on tu jest! Nie macie prawa decydować, czy mogę z nim porozmawiać! Nie macie prawa do żadnej dycyzji, która mnie dotyczy, jasne!? Jak będę chciał, to go kurwa zabiję, a wam nic do tego!

— Harry, uspokój się. — Na twarzy Slughorna odmalował się niepokój. — Jeszcze nie wyzdrow-

Nawet nie zdążył dokończyć zdania, jak Harry zachwiał się i niemalże upadł, w ostatnim momencie ratując się gwałtownym przesunięciem prawej nogi w przód.

— Nic mi nie jest. Zostawcie mnie — warknął, widząc jak Hermiona i Lupin podchodzą nieco, jakby chcieli go przytrzymać. Denerwowała go ich sztuczna — jego zdaniem — chęć pomocy.

— Chodziło mi o to, że Harry i Malfoy są spętani przysięgą. — Głos panny Granger zabrzmiał dość pewnie w stosunku do tego, jaki ton miał wcześniej — dzięki której nie musimy już ważyć veritaserum. Wystarczy, że Harry po prostu go zapyta o pewne kwestie i wszystko będzie w porządku.

Czyli ona też chciała mnie wykorzystać, pomyślał Harry i poczuł się dogłębnie zdradzony, rozdarty i zeszmacony. Jak wszyscy.

W pomieszczeniu rozległ się głuchy śmiech.

— Dobrze to sobie obmyśliłaś, szlamo — rzucił Dracon ironicznym tonem. — Jestem pod wrażeniem. Za jednym zamachem sprawiłaś, że nie musisz już czuwać nad eliksirem i pozbyłaś się dylematu moralnego, czy zdradzić Potterowi, że tu jestem, czy dalej go okłamywać. Brawo, Granger, stokrotne brawo! — I w kpiącym geście zaklaskał kilka razy.

— Nie chodziło mi o eliksir! — obruszyła się wyraźnie urażona Hermiona. — Dobrze o tym wiesz, Malfoy! Nie graj głupszego, niż jesteś!

Nagle rozległ się huk. Wszyscy ze zdziwieniem spojrzeli na Lupina, z którego różdżki sypały się czerwone skry.

— Uspokójcie się. Wszyscy — warknął niskim tonem. — Kłótnia do niczego nie prowadzi. Kingsley, Slughorn, Granger, wychodzimy omówić postępek Hermiony, ale już! A Harry porozmawia z Malfoyem, wierzę, że w razie czego sobie z nim poradzi, nawet bez pomocy różdżki, czyż nie, panie Potter?

Harry był tak zaskoczony, że jedynie pokiwał głową bez zbytniego zrozumienia, o co chodzi i ocknął się dopiero w momencie, w którym trzasnęły drzwi, anonsując wyjście członków Zakonu.

Zwrócił wzrok na Dracona, którego twarz przybrała nieco mniej pogardliwy wyraz, niż miała przed chwilą. Przypuszczalnie nie spodobał mu się ten fragment, gdy Potter oznajmił, że może go zabić.

— Dlaczego? — zapytał były Gryfon, szukając w postawie ślizgona tego Draco, którego znał, który nie tyle nie mógł, co nawet nie chciał go okłamywać i którego spojrzenia mówiły, że byłby w stanie oddać dla niego wszystko. Wargi mu drżały na wspomnienie tamtego dnia, kiedy wszystko się posypało, a po kręgosłupie przebiegł dreszcz. — Dlaczego? — ponowił pytanie, czując jak wilgotnieją mu oczy. Nic nie rozumiał.

Draco przez dłuższą chwilę przypatrywał mu się z uwagą.

— Byłem zbyt pewny siebie — powiedział w końcu schrypniętym głosem. — Zbyt pyszny i zadufany w sobie. Myślałem, że jesteśmy bezpieczni. Że nikt nas nie odkrył.

Harry wpatrywał się w niego, nie pojmując, o co chodzi.

— Przepraszam — mruknął Draco. — Zawiodłem.

— Nie rozumiem.

— Ja też nie — przyznał Malfoy. — To wszystko moja wina. Gdybym nie był tak żałośnie zapatrzony w siebie... Nie zauważyłem zagrożenia. Tańczyłem tak, jak mi zagrał.

— Rookwood?

— Nie, nie on. On... chyba chciał pomóc. Nie wiem. Wciąż nie wiem. — Złapał się za głowę. — To wszystko moja wina. Ale ja nie chciałem! To nie ja... to nie byłem ja!

— Wiem, co widziałem — odparł Harry, nie wierząc, że te słowa jednak były w stanie przejść mu przez gardło. — Wiem, co czułem.

— To nie ja! — W tonie blondyna pojawiło się ledwie wyczuwalne zirytowanie. — Nie rozumiesz? Nie chodzi mi o to, że nie panowałem nas sobą, bo w tym czasie byłem w pełni władz umysłowych! To fizycznie nie byłem ja!

Potter zmarszczył brwi i powoli przeszedł do najbliższego krzesła, by następnie ciężko na nie opaść.

— Więc kto? — zapytał, nie wiedząc, czy wierzyć ślizgonowi, czy nie.

— Alva — mruknął Draco, niezręcznie odgarniając opadające mu na wychudłą twarz włosy. Przez te kilka dni bardzo się zmienił, gdy chodziło o wygląd. Zmizerniał, jakby skulił się w sobie, a w jego ruchach widoczna była jakaś nerwowość, jakiś dziwny przestrach, którego Harry nie umiał nie zauważyć. Nie wiedział, że to wszystko przez niego, bo Malfoy ostatnimi czasy myślał tylko o nim, o tym, czy on żyje i w jakim jest stanie. Nie wiedział, że zmarniałe ciało kryje jeszcze bardziej umęczone, pełne poczucia winy wnętrze.

— Nie mówiłeś mi o nim nigdy. Dlaczego mam ci wierzyć? — zapytał.

— Bo nie jestem w stanie wobec ciebie skłamać — odparł Draco z niemalże ironiczną prostotą. — Zresztą, spytaj Lupina. On kojarzy Alvę... Jak większość byłych więźniów zapewne.

— Zakon ci nie uwierzy — osądził Harry zaskakująco oficjalnym, zdystansowanie chłodnym tonem.

— A ty mi wierzysz?

I chociaż Harry bardzo chciał, nie umiał odpowiedzieć na to pytanie, gdyż gdy tylko je usłyszał, w wyobraźni zobaczył Malfoya tak, jak widział go dawnej: jako z natury złego, podstępnwgo ślizgona, który patrzy tylko i wyłącznie na własne korzyści i zaszczytem dla niego jest służenie Czarnemu Panu. W uszach stanęły mu te wszystkie docinki i upokarzające szyderstwa z czasów szkoły, kiedy byli największymi wrogami i twarz Malfoya, gdy ten jeszcze chwilę temu nazwał Hermionę "szlamą". Przypomniał sobie te wszystkie negatywne uczucia i stale towarzyszące mu w Hogwarcie przeświadczenie, że Malfoy coś knuje.

I nie potrafił odpowiedzieć na jego pytanie.

— Nie mam dowodów — wydusił z siebie w końcu.

Draco uśmiechnął się gorzko.

— Tak — powiedział, samemu nie wiedząc, do kogo się zwraca. — Wspaniałomyślny Chłopiec, Który Przeżył, esencja gryfońskości, oczywiście potrzebuje dowodów, by uwierzyć w niewinność takiego ścierwa jak ja. Bo kim ja jestem w porównaniu do ciebie? Nikim, prawda? Piątym kołem u wozu. Wrednym, podstępnym, zgniłym moralnie śmierciożercą. Wybacz, że ośmieliłem się o tym zapomnieć, Potter. Wybacz, że w ogóle wtrąciłem się w twoje przepełnione chwałą życie.

Draco nie krzyczał. Jego głos był cichy, wypełniony jakąś dziwną boleścią, jednak najbardziej zaskakiwała w nim jakaś ponura oczywistość, przeświadczenie o tym, że chłopak naprawdę wierzy w to, co mówi.

W dodatku wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać i chyba ta bezbronność i przeświadczenie o własnej, beznadziejnej sytuacji tak uderzyło Harry'ego, ponieważ, niezależnie od sytuacji, Malfoy zawsze starał się zachować kamienną twarz. Rozkleił się tylko raz, wtedy, kiedy dowiedział się, że ma się spotkać z Czarnym Panem. Teraz z kolei wyglądał jak zagubione dziecko, przekonane o własnej winie i z nadzieją czekające, aż ktoś im powie, że przecież ma prawo do błędu, jednak na tyle onieśmielone, że kryjące ową nadzieję, by nie wyjść na zbyt przejęte własną sytuacją. Wybraniec zrozumiał, że ma wgląd w jego serce i że Draco w tym momencie trzyma je na dłoni, czekając na jego ruch.

Ta spokojna pokora zdziwiła Harry'ego, jednak wciąż nie rozwiązała jego problemu: ponieważ to, co malowało się na twarzy Malfoya, wciąż nie było dowodem.

On nie może mnie okłamać, odezwał się cichy głosik w jego głowie. Przysięga mu zabrania.

Potter westchnął.

— Wybacz — powiedział, a własny głos zabrzmiał dla niego głucho, obco i szorstko. — Ale nie powinieneś był nigdy się we mnie zakochiwać.

I wyszedł, a Draco został w pokoju sam, z ciążącym nad sobą przeświadczeniem, że wszystko przegrał, i że tak naprawdę nigdy nie miał szans na wygraną.



__________________________
Jan Lechoń, "Zazdrość"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro