•20• Obowiązek zachowania relacji
__________________________
Zaprawdę godnym i sprawiedliwym
Słusznym i zbawiennym jest
Iść i padać
Z-padłych-wstawać
Przeszła wojna
Wstaje trawa
I tego trzymać się trzeba
___________________________
— Harry? Obudź się, hej, Harry!
— Ron, zostaw go, musi odpocząć.
— Och, daj spokój, nie może sobie tak po prostu spać po tym, co nam obwieścił!
— Hermiona ma rację, nie budź go...
Harry otworzył oczy. Czuł się słabo, był obolały i głodny, ale pierwszy raz od początku wojny nie towarzyszył mu niepokój i tylko to się na razie liczyło.
Wokół niego stali członkowie Zakonu Feniksa: Hermiona, Ron, George i Angelina, Fleur, Kingsley, Oliver Wood, Justyn z resztą puchonów, Charlie, a także co dziwne, Alva.
— To prawda? — zapytał Ron, lustrując Wybrańca spojrzeniem pełnym nieśmiałej nadziei, a także przestrachu. — Sam-Wiesz-Kto nie żyje?
Potter skinął głową.
— On i Bellatrix. — powierdził, jednak bez zbytniego entuzjazmu w głosie. Był na to zbyt zmęczony. — Wojna skończona.
— Mylisz się, Potter. — Zimno obwieścił Alva. — Nie znasz śmierciożerców. Prawdziwe piekło dopiero się zacznie.
— Zamknij się, kurduplu — syknął George Weasley. — Beznosy nie żyje, tylko to się liczy.
Harry uśmiechnął się słabo.
— Gdzie Ginny? — zapytał, lustrując twarze członków Zakonu. — I co z Draco? Jest ranny, on-
— Malfoy śpi — przerwał mu ponuro Kingsley. — Ginny poszła odeskortować ludzi z Newcastle. Przypuszczalnie zginęła. Bill przed chwilą aportował się to sprawdzić.
Potter skinął głową.
— Gdzie Draco? — Pomimo bólu wyprostował się do siadu. — Chciałbym...
— Nie teraz, Harry. Z Malfoyem jest źle. Potrzebuje medyka — weszła mu w słowo Hermiona. — Konsekwencje zerwania Przysięgi są zbyt nieprzewidywalne, by ktokolwiek mógł przebywać teraz w pobliżu.
— Nie rozumiem — odparł Harry, czując narastający strach. — Przecież...
— Wyjaśnię ci później — obiecała, a coś w jej pełnym rezerwy głosie podpowiedziało mu, że sprawa jest naprawdę poważna i posiadane przez dziewczynę informacje raczej mu się nie spodobają. — Najpierw opowiedź nam, jak pokonałeś Czarnego Pana. Chcemy obwieścić światu, że nie żyje.
I Harry, chcąc nie chcąc, zaczął opowiadać o tym, jak wybrał się na cmentarz, chcąc zniszczyć horkruks, jak nieoczekiwanie przyszła mu na pomoc Astoria, jak zaatakowała go nieznajoma śmierciożerczyni, gdy rzucił zaklęcie Piekielnej Pożogi, jak Tom Riddle Senior wstał z grobu, jak...
Drzwi otworzyły się nagle.
Spojrzenia całego Zakonu zwróciły się kierunku przybysza.
— Nie żyją — z kamienną twarzą obwieścił Bill Weasley. W ramionach trzymał przykryte osmalonym strzępem materiału zwłoki. Trup miał długie, ognistorude włosy. — Kwatera w Newcastle została zniszczona.
— NIE!!! — wrzasnął Ron, wpatrując się w nieboszczkę. — Błagam, Bill, powiedz, że to nie ona! Nie... Ona nie...
— Ginny nie żyje. — Bill ostrożnie, niemalże z czułością, położył ciało na sofie. — Ale zabiłem skurwieli, którzy jej to zrobili.
Bill wyglądał przerażająco w pogniecionej, brudnej koszuli, z niezaschniętą jeszcze krwią na rękach, bliznami po ugryzieniu wilkołaka na twarzy i rozwichrzonymi, długimi włosami.
"Zabiłem skurwieli, którzy jej to zrobili", powiedział z takim spokojem w głosie, że Harry aż się wzdrygnął. "Zrobiłem to, co konieczne i nie żałuję", zdawały się mówić jego oczy. "Gdyby było trzeba, zrobiłbym to jeszcze raz".
— Merlinie — wyszeptał George. — Najpierw Fred, później ojciec, a teraz jeszcze matka i Ginny. — Zwrócił oczy na członków Zakonu. — Zginęli za nas. Ani moje życie, ani żadnego z was, nie było tego warte. — Przygryzł wargę, po czym nagle wybuchnął: — Powinniście ich chronić! Powinniście nie dopuścić do śmierci kobiet i dzieci...! Wy... ja... zawiedliśmy. Zawiedliśmy, słyszycie? Ją — wskazał na siostrę — Lupina, chorych, którzy zmarli podczas przenosin z Francji, poległych w Bitwie o Hogwart... Wszystkich. Zawiedliśmy c a ł y ś w i a t . — I nagle wybiegł z pokoju, jak rażony gromem, brat i syn, który konsekwentnie tracił tych, których kochał.
— George! — krzyknął Ron i obdarzając zebranych krótkim, jakby przepraszającym spojrzeniem, pobiegł za bratem.
— Muszą odreagować — westchnął Bill.
— Poszukam Percy'ego — wydusił Charlie Weasley zduszonym głosem, zwracając na siebie uwagę wszystkich wokół. — On... też powinien wiedzieć. — Szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, ukradkiem ocierając oczy rękawem.
— Trzeba coś z nią zrobić — uznał Kingsley. — I z Lupinem. Wyprawimy ich wspólny pogrzeb. Hanno, znajdź proszę jakieś godne ubranie dla Ginevry, reszta... poinformujmy po prostu o śmierci Voldemorta. Później wysłuchamy Harry'ego. Nie ma czasu do stracenia, teraz to widzę. Trzeba sprawić, by wśród śmierciożerców zapanował chaos i to natychmiast.
— To może nie być dobry pomysł — mruknął Alva, ale Justyn uciszył go kuksańcem w bok.
Harry był jak oniemiały. Ginny. Ginny nie żyła.
Ginny, jego przyjaciółka. Ginny, jego dziewczyna. Ta, która nigdy go nie zdradziła, ta, którą skrzywdził, ta, której ufał.
Nie żyła.
— Muszę wyjść na zewnątrz — wymamrotał. — Potrzebuję powietrza.
Hermiona spojrzała na niego krytycznym wzrokiem, jakby chciała go zrugać za sam pomysł.
— No, dobra, chodź — westchnęła jednak, zaskakując tym Wybrańca, i pomogła mu wstać z łóżka. — Uważaj na rękę, opatrzyliśmy ci ją, ale potrzebujesz medyka. A wy co tu jeszcze stoicie? Nie ma czasu.
Gdy tylko — z trudem, bo Harry był osłabiony — wyszli na zewnątrz i stanęli na tarasie, z widokiem na morze namiotów, Hermiona znów się odezwała: — Chcesz wiedzieć o Przysiędze, prawda?
Potter skinął głową.
— Tak myślałam — westchnęła. — Inaczej bym ci kazała zostać w łóżku. Nie powinieneś się ruszać, ale gdybyś tam został, z pewnością by cię dalej wypytywali.
— Dzięki.
— W każdym razie. — Dziewczyna weszła na swój nieco przemądrzały, charakterystyczny ton. — Kiedy dowiedziałam się o tym, że Malfoy złożył ci Przysięgę Prawdomówności, od razu zaczęłam szukać o niej informacji i udało mi się mniej więcej dowiedzieć, co się stanie z tym, który ją złamie. — Chrząknęła. — Konsekwencje następują etapowo, w różnej kolejności i są związane z treścią Przysięgi, gdzie daje się słowo na własny głos, imię, Merlina i gwiazdy.
Harry uniósł brwi, nie bardzo rozumiejąc, co to oznacza.
— U Malfoya zaczęło się od utraty głosu — kontynuowała Hermiona. — To nieodwracalne. Co do reszty: imię w Przysiędze nie jest traktowane dosłownie i oznacza prawo dziedziczenia. Chodzi mniej więcej o to, że Malfoy nie jest już właścicielem Rezydencji, chociaż jest ostatnim żyjącym Malfoyem i... cóż, jest jeszcze taki szkopuł, że nie może do niej wejść. Drzwi do wszystkich domów, kryjówek, a nawet konta u Gringotta pozostają dla niego zamknięte.
— Ale Draco jest w Rezydencji — przerwał jej Harry. — Jest, prawda?
Hermiona skinęła głową.
— Konsekwencje następują etapowo. Nie mam pojęcia, co się z nim stanie, gdy nadejdzie akurat ta część. To niezbyt rozsądne, że on wciąż tam jest. — Zmarszczyła brwi w geście dezaprobaty. — Co do Merlina, chodzi oczywiście o magię.
Harry poczuł, jak oblewa go zimny pot.
— Chyba nie chcesz powiedzieć... — zaczął, ale sam bał się dokończyć. — On nie może być...
— Jest, Harry. — odparła. — Wiem, że źle to przyjmie, ale gdy uaktywni się akurat ta część Przysięgi, Draco straci całą magię. Nie wiem tylko, czy stanie się jedynie charłakiem, czy cofnie się aż do mugola. Mam nadzieję, że to pierwsze, ale... nie było żadnych informacji o tym w książkach, które udało mi się znaleźć.
— Dobra, co z tymi gwiazdami? — zapytał Wybraniec ze zrezygnowaniem.
Hermiona wzruszyła ramionami.
— Gdyby była animagiem, metamorfomagiem, wężoustym, czy czymś podobnym, straciłby zdolności — powiedziała. — Nie do końca to rozumiem, bo animagowie używają magii do zamiany w zwierzę, a więc gdy tracą magię, to zdolności idą z nimi w parze, ale tak było w książce. Nie wiem, co się stanie, jeżeli Malfoy nie posiada żadnych szczególnych magicznych talentów. Może nic, a może coś jeszcze gorszego. Trudno wyczuć. To bardzo rzadko używana Przysięga i zanotowano jedynie kilka przypadków, by ktokolwiek ją złamał, ostatni ponad sto pięśdziesiąt lat temu. W każdym razie... nie nastawiaj się, że coś go ominie. Wydziedziczenie, utrata głosu i magii... To będzie dla niego ogromny cios. Jest Malfoyem.
Tak, pomyślał Harry. Aroganckim, dumnym i próżnym Malfoyem. A teraz nagle stanie się całkowicie bezradny, wykluczony ze świata, który znał.
— Wiem — odparł. — Będę przy nim. Co innego mam do roboty? Wojna się skończyła, śmierciożercy zapewne jeszcze tej nocy pouciekają do swoich kryjówek, ludzie stworzą nowy rząd... Już wszystko będzie normalnie.
— Polemizowałbym, Potter. — Alva podszedł do nich cicho jak cień. Ani Wybraniec, ani jego przyjaciółka nie zauważyli go wcześniej. — Po tym, co się stało, nie wrócimy do normalności tak prędko, jakbyś chciał. To potrwa całe dekady, pokolenia.
— Gdzie zgubiłeś Justyna? — zagadnęła Hermiona szatyna. Ten tylko wzruszył ramionami.
— Gdzieś — odparł sucho. — Przyszedłem tylko powiedzieć, żebyś przekazał Malfoyowi, że cieszę się, że żyje, ale dobrze, że ma skurwiel za swoje.
— Dlaczego tak go nienawidzisz? — spytał Harry, przyglądając się młodej, niewinnie wyglądającej twarzy i nie mogąc zrozumieć, jakim cudem ma ją ktoś tak oschły i bezuczuciowy. — Rozumiem, że cię skrzywdził, ale...
— A dlaczego ludzie nienawidzili Voldemorta? — Alva przewrócił oczyma. — Bo był ich najgorszym koszmarem, Potter. A moim najgorszym koszmarem jest Draco Malfoy. Bo to przez niego stałem się tym, kim teraz jestem i to on jest odpowiedzialny za tych wszystkich ludzi, których zabiłem.
— Masz pokrętną logikę — westchnęła Hermiona. — Co ty teraz będziesz właściwie robić?
Szatyn wzruszył ramionami.
— Znając moje szczęście, wasi przyjaciele wsadzą mnie na trochę do Azkabanu, a gdy już z niego wyjdę, nie będę miał nawet podstawowej edukacji i umrę w jakimś rynsztoku, jeżeli nie będzie mnie stać na jedzenie. No, ewentualnie zostanę złodziejem. A wy co? — Popatrzył na Hermionę. — Ministerstwo Magii? — Spojrzał na Harry'ego. — Biuro Aurorów? — Założył ręce na piersiach. Jego oczy ciskały błyskawice. — Sława, pieniądze i spokojny dom, tak? Honoraria i zaszczyty? Cóż, odnajdziecie się. Powodzenia. — I nie czekając na reakcję dwójki przyjaciół, odwrócił się na pięcie i odszedł powolnym, niezgrabnym krokiem, szurając podeszwami o ziemię. Chociaż z jego twarzy można było wyczytać tylko beznamiętność, postawa zdradzała zrezygnowanie. Może i był kłamcą, ale tylko połowicznym, więc jeszcze nie umiał przekonująco oszukiwać.
Harry i Hermiona wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
— Coś trzeba z tym będzie zrobić, jeżeli rzeczywiście skażą go na Azkaban — powiedział Wybraniec, jednak panna Granger pokręciła głową.
— Twarde prawo, ale prawo, Harry — odparła smutno. — To go nie ominie. Był śmierciożercą. Zabijał i torturował. Ministerstwo nie będzie mogło tak po prostu przymknąć na to oka.
— To dziecko — zaprotestował słabo Potter, jednak oboje wiedzieli, że szatynka ma rację.
Nagle usłyszeli huk, dochodzący z domu.
— Zaczęło się — wyszeptała rozgorączkowana Hermiona. — Nie wiem, który etap, ale jeżeli wydziedziczenie... ALVA, CHODŹ, PRZYDAJ SIĘ W KOŃCU NA COŚ!
Szatyn spojrzał na nią przez ramię i zanim zdążył to zamaskować, na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
— No chodź! — ponagliła go dziewczyna, po czym zwróciła się do Harry'ego: — A ty się nie ruszaj, nie wolno ci się męczyć.
Konsekwencje zerwania Przysięgi są zbyt nieprzewidywalne, by ktokolwiek mógł przebywać teraz w pobliżu, przypomniały się chłopakowi jej własne słowa sprzed zaledwie kilkunastu minut.
Ale Hermiona zawsze była skora do pomocy, nawet (albo zwłaszcza) wtedy, gdy było to ryzykowne.
Chłopak przygryzł wewnętrzną stronę policzka.
Nie miał jak im pomóc. Poparzona ręka bolała go, a on sam musiał opierać się o barierkę, by trzymać się w miarę prosto.
Nienawidzę być bezradny, pomyślał z goryczą. A ostatnio coraz częściej się tak czuję.
Ale to już koniec. Teraz wszystko będzie dobrze. W nowym, wspaniałym świecie.
Na polanie coś strzeliło i kilka osób zmaterializowało się między namiotami.
Przekazali wieści, pomyślał, patrząc, jak Angelina podbiega do George'a i wylewnie całuje go w policzek. Pewnie bała się, że nie wróci, jak jego siostra.
Na myśl o Ginny coś ścisnęło go w sercu.
Tyle wartościowych ludzi zginęło. Jak my się właściwie podźwigniemy?
— Nie rozpaczaj, stary. — Ron ciężko oparł się o barierkę obok niego. Oczy miał zaczerwienione i opuchnięte, a ton posępniejszy i poważniejszy niż zazwyczaj, ale oprócz tego był po prostu tym swojskim, dobrym Ronem, który wiele lat temu dał mu pierwsze karty z czekoladowych żab, gdy jechali pociągiem do Hogwartu, a Harry jeszcze nic nie wiedział o świecie magii. — Jakoś to będzie. Zawsze było.
— Tak myślisz?
Rudzielec wzruszył ramionami.
— Skoro Sam-Wiesz-Kto nas nie wykończył, to parę pogrzebów i wielkie kolejki w sklepach też tego nie zrobią — odparł.
— Przewidujesz kolejki? — zapytał, sam nie do końca wiedząc, dlaczego. To było takie... trywialne. Nierealne.
— Oczywiście, że tak! — Ron popatrzył na niego jak na wariata. — To chyba jasne, że pierwszą rzeczą, jaką zrobią ludzie, będzie wielka wyżerka z powodu śmierci Czarnego Pana.
Wybraniec uśmiechnął się niepewnie, po czym nagle wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Spoważniał dopiero, gdy drzwi Rezydencji otworzyły się i wyszedł przez nie podtrzymywany przez Alvę Malfoy.
— To nie ten etap — powiedziała zziajana Hermiona. — Ale i tak lepiej, żeby nie przebywał w środku.
Ron spojrzał uważnie najpierw na Dracona, później na Harry'ego.
— Ja cię naprawdę nie ogarniam, stary — westchnął. — Ale chyba masz prawo na jakieśtam swoje dziwactwa. Może nawet od czasu do czasu przyznam się do ciebie na ulicy, jak cię przypadkiem spotkam.
Harry uśmiechnął się. Zdawał sobie sprawę, że przyjaciel nie cierpi Draco i doceniał fakt, że pomimo uprzedzeń starał się zaakceptować taki stan rzeczy, zwłaszcza w tak trudnym dla siebie okresie, gdy dopiero co dowiedział się o śmierci siostry.
— Dzięki, Ron — odparł i spojrzał na Dracona. Był spokojny, widocznie zmęczony i jego spojrzenie było nieco nieobecne, ale Wybraniec kochał go w tej chwili jak nigdy wcześniej.
Naprawdę wierzył, że wszystko może się ułożyć w tym nowym, nieznanym świecie, u którego progu właśnie stali.
______________
E. Stachura, "Prefacja"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro