Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•19• Obowiązek chronienia bliskich

_________________________________
Szczęśliwych chwil, szczęśliwych dni 
Zaznało serce me rozdarte... 
Sny o potędze, dumne sny 
Minęły z wiatrem
________________________________

— Nie mogę — zaprotestował Draco. — Nie zrobię tego. Nie ma mowy.

— Bello, kilka cruciatusów raczej nie naruszy rażąco umowy między mną, a panem Malfoyem — powiedział Lord Voldemort. Nagini z cichym sykiem zsunęła się z jego kolan i zaczęła pełznąć w stronę blondyna.

— Też tak myślę, panie mój — odparła kobieta i skierowała różdżkę na Harry'ego.

— Nie martw się mną — mruknął Potter, a później krzyknął, gdy zaklęcie w niego trafiło.

I jeszcze raz.

I jeszcze.

— Niech wam będzie! — Podniósł głos Draco, nie mogąc słuchać odgłosów męki. — Zrobię to, ale zostawcie go!

Potok czerwonego światła ustał.

Blondyn odetchnął głęboko i spojrzał na Harry'ego.

— Błagam, nie rób tego — poprosił gryfon. — Znasz konsekwencje. Nie rób tego, jeżeli mnie kochasz, nie rób, oni mnie i tak zabiją, nie niszcz siebie, jestem już praktycznie martwy, błagam, Draco...

Po policzku Malfoya spłynęła łza.

— Nie... — Zakrztusił się. - nie... — Splunął krwią. — Nie kocham cię, Potter!

Nagle zaczął kaszleć, kaszleć tak sucho i gwałtownie, jakby miał zaraz wypluć sobie płuca i w drgawkach upadł na posadzkę. Oczy uciekły mu wgłąb czaszki.

Harry krzyknął. Krzyczał jeszcze głośniej, niż wtedy, gdy go torturowali, rozdzierająco, wysoko, jak tylko mógł...

I nagle zorientował się, że widzi wszystko z zupełnie innej perspektywy.

Jego ciało było słabe i małe, jednak różdżka — Czarna Różdżka, jego horkruks — pulsowała mi w dłoniach mocą, ogromną mocą... Jego kolejny horkruks, Nagini, podpełzła właśnie do miotanego w konwulsjach ciała na podłodze.

Była głodna... taka głodna...

Ale nie, on nie mógł pozwolić, by coś się stało temu chłopakowi, nie pamiętał już dlaczego, ale nie mógł...

Uniósł swoją słabą, trzęsącą się dłoń i skierował różdżkę na węża.

Wiedział, że mu się uda, to jego horkruks, on może go zniszczyć zwyczajną Avadą... nie powinno to być możliwe, ale Czarną Różdżką...

Nagle poczuł, jak jakaś jednocześnie obca i bardzo bliska mu świadomość chce go wypchnąć z tego ciała.

Nie, nie może przecież, nie, on ma zadanie...

Wycelował.

— Avada Kedavra! — syknął i wtedy nagle, gwałtownie znalazł się w swoim własnym ciele.

— Harry, łap! — usłyszał. Nie wiadomo skąd w celi rozległ się głos Lupina. Tuż przed tym, jak mężczyznę trafiła zielona błyskawica zaklęcia Bellatrix, zdążył rzucić własną różdżkę Harry'emu.

Wybraniec wiedział, co ma robić.

Skierował różdżkę na Voldemorta, w którego oczach zagościł strach.

Avada Czarnego Pana zderzyła się z jego Piekielną Pożogą.

— To twój koniec, Tom! — zawołał Harry, gdy olbrzymi, ognisty lew skoczył na najpotężniejszego czarodzieja na świecie, dziwnie małego i skurczonego w wielkim, czerwonym fotelu. — Przegrałeś, Tomie Riddle'u! Przegrałeś!

Lew zmiażdżył Czarną Różdżkę między zębami. W tym samym czasie potężny, płomienny wąż dosłownie połknął Bellatrix, która nie zdążyła nawet krzyknąć.

Voldemort jeszcze próbował uciec, jednak bezskutecznie: był słaby, za słaby, by samodzielnie wstać z fotela, więc spadł na zimną, kamienną posadzkę.

Lew rzucił się na niego. Czarna szata Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zajęła się ogniem.

Harry patrzył na to wszystko nieporuszony i gdy Czarny Pan skierował wzrok na jego oczy, dostrzegł tylko obojętność.

MIAŁEM SIŁĘ, O JAKIEJ WIELU MOGŁO JEDNIE MARZYĆ, pojawiło się nagle w głowie Harry'ego, głośne niczym wrzask. Mroczny Znak zdawał się płonąć żywym ogniem. JA, SIEROTA PÓŁKRWI, OPUSZCZONA I NIEAKCEPTOWANA.

MIAŁEM MOC, HARRY POTTERZE, MOC ZDOLNĄ PRZYWRÓCIĆ ŁAD TWOJEMU ŚWIATU.

BEZ MUGOLI, KTÓRZY NAS KRZYWDZĄ.

BEZ CZARODZIEJÓW NIEPEWNEGO POCHODZENIA, KTÓRZY NAS INWIGILUJĄ.

BEZ ZDRAJCÓW KRWI, PRZEZ KTÓRYCH TKWIMY W CIENIU.

CHCIAŁEM NADAĆ NAM, CZARODZIEJOM, NOWĄ CHWAŁĘ, TAKĄ, JAKA ZAWSZE NAM SIĘ NALEŻAŁA. POWINNIŚMY PANOWAĆ, HARRY POTTERZE. ZOSTALIŚMY DO TEGO POWOŁANI, A ZAMIAST TEGO KRYJEMY SIĘ JAK SZCZURY, JAKBY MAGIA BYŁA CZYMŚ ZŁYM.

BYŁEM ORĘDOWNIKIEM ZMIAN, HARRY POTTERZE. BYŁEM ZMIANĄ SAMĄ W SOBIE, TYM, KTÓRY MIAŁ WAS WYRWAĆ Z MROKU I UCIŚNIENIA.

POŚWIĘCIŁEM SIĘ DLA WAS, ROZDARŁEM SWOJĄ DUSZĘ NA CZĘŚCI, WSZYSTKO DLA WASZEGO DOBRA.

— Nie! — zawołał Harry. — Robiłeś wszystko tylko dla siebie! Nienawidzisz mugoli, ale zabijałeś też niewinnych czarodziei! Jesteś okrutny, Tom! Nie udawaj żadnego apostoła, ty się oo prostu bałeś śmierci!

A TY SIĘ NIE BOISZ, HARRY POTTERZE?

ZRESZTĄ NIEWAŻNE, TO I TAK DLA MNIE NIEISTOTNE.

POWITAM CIĘ W PUSTCE, HARRY POTTERZE, GDY JUŻ UMRZESZ, ZNISZCZONY PRZEZ TYCH, ZA KTÓRYCH SIĘ TAK POŚWIĘCAŁEŚ PRZEZ CAŁE ŻYCIE.

JESTEŚ PROCHEM, HARRY POTTERZE, A CHOCIAŻ TO CIEBIE ZAPAMIĘTAJĄ DŁUŻEJ, TO JA BĘDĘ WZOREM, GDY MUGOLE JUŻ WAS ODKRYJĄ I ZACZNĄ TĘPIĆ.

OBCOŚĆ I INNOŚĆ ZAWSZE BĘDĄ PONIŻANE, HARRY POTTERZE, NAWET GDY JA UMRĘ.

I WIERZ MI, KIEDY MUGOLE ZAPUKAJĄ DO TWOICH DRZWI, POŻAŁUJESZ, ŻE MNIE ZABIŁEŚ, BO BYŁEM JEDYNĄ OSOBĄ, KTÓRA MOGŁA URATOWAĆ WASZ ŻAŁOSNY ŚWIAT.

JA, KTÓRY MIAŁEM MOC, O KTÓREJ MARZYŁY MILIONY.

A później to, czym stał się Tom Malrvoro Riddle, zamieniło się kupkę popiołu. Nawet nie było czuć smrodu zwęglonego mięsa.

Ognisty lew zwrócił na Harry'ego płonące ślepia. Chłopak unióśł zakute w kajdany ręce. Olbrzymie zwierzę zmiażdżyło łańcuchy między zębami z taką łatwością, jakby były z papieru.

— Dziękuję — powiedział Harry, a lew skinął głową w dziwnie ludzkim geście i wydał z siebie zwycięski ryk. — Zgubiłem gdzieś twój miecz, wybacz proszę. Bo jesteś Gryffindorem, prawda?

Drapieżnik spojrzał mu prosto w oczy i Potter poczuł dziwnie znajome uczucie, jakby skądś znał ten wzrok.

To z pewnością nie był Godryk Gryffindor.

Jestem z ciebie dumny, Harry, pojawiło się nagle w głowie Wybrańca i lew zniknął równie nagle, jak się pojawił.

Malfoy poruszył się nieznacznie.

— Mój boże, Draco! — Harry dopadł do niego. — Myślałem, że ta przysięga cię zabiła!

Blondyn przycisnął go do siebie mocniej, ale nic nie powiedział.

— Coś cię boli? — Harry popatrzył na niego uważnie. — Nie, przepraszam, głupie pytanie. Chodź, idziemy stąd. Myślisz, że możemy się aportować?

Blondyn usiłował coś powiedzieć, jednak z jego ust nie wydostał się żaden dźwięk.

Sporóbował jeszcze raz.

I jeszcze.

I jeszcze.

A później wpadł w panikę. Chociaż Harry wiele razy widział Draco w sytuacjach kryzysowych — jak na przykład wtedy, gdy blondyn dostał lost od ciotki o powrocie Czarnego Pana, albo gdy Harry go odrzucił, gdy po raz pierwszy spotkali się w kwaterze Zakonu — nigdy nie był świadkiem czegoś takiego.

Tak rozpaczliwie płakał, że w pewnym momencie Potter myślał, że albo się udusi, albo udławi łzami. Dłonie najpierw zacisnął aż dro krwi, a później z niespodziewaną siłą uderzył pięścią w ścianę i bił tak długo, aż jego kostki byłu całe pokryte krwią

— Ciiii... — mruknął Wybraniec, czując się wręcz żałośnie bezradny. Nie miał pojęcia, co zrobić, co powiedzieć... Nigdy nie był aż tak bezsilny, nawet, gdy Voldemort na jego oczach torturował Dracona jeszcze kilkanaście minut temu.

Co mam mu powiedzieć? Że będzie dobrze? Przecież nie będzie, on o tym wie...

— Musimy iść, Draco — powiedział, usiłując jakimkolwiek sposobem odwrócić uwagę Malfoya od bycia niemym.

Dopiero, gdy chłopak znów spróbował coś powiedzieć, zdał sobie sprawę, że nie powinien nic do niego mówić: bo Draco chciał mu odpowiedzieć, ale nie mógł.

Pociągnął go za sobą do wyjścia z celi.

Trup Lupina patrzył na niego pustym wzrokiem.

Nie dam rady go wziąć, pomyślał Wybraniec, niemalże z rozpaczą. Nie mogę. Nie z uwieszonym na moim ramieniu Malfoyem. To niemożliwe.

Draco pociągnął go za rękaw i wskazał na Remusa. Zdążył się już poniekąd uspokoić, chociaż jego nagłe opanowanie było sztuczne i wymuszone, a Potter przypuszczał, że Malfoy prędzej czy później i tak wybuchnie, przypuszczalnie ze zdwojoną siłą.

— Mam go wziąć? — zapytał. — Nie wiem, czy to rozsądne...

Malfoy ponowił gest, po czym sam ukląkł przy truchle i spróbował je podnieść. Nagle jednak odsunął się jak poparzony i złapał za rękę. Przez jego twarz przemknął wyraz bólu.

Ma świeże rany, uznał Harry, przez co nie da rady go nieść. Nie da rady nieść kogokolwiek. Sam potrzebuje pomocy. Ledwie się rusza.

Merlinie, co ja mam robić?

Sam czuł się źle: w końcu jego również nie ominęły cruciatusy Bellatrix.

Dwie kaleki w zamku pełnym śmierciożerców, pomyślał rozgoryczony. Co ja mam robić?

Z trudem dźwignął Lupina.

Malfoy klepnął go w ramię, chcąc zwrócić na siebie uwagę, i bardzo powoli coś wyartykułował.

Potter zmarszczył brwi na znak, że nie rozumie.

Draco powtórzył się, przesadnie ruszając ustami, jakby tłumaczył coś dziecku.

A... cja.

Akcja? Akacja? Aborcja? Aukcja? Abdukcja? Absencja?

Poprosił o jeszcze jedno powtórzenie.

A..p..cja.

Amputacja?

Aprobacja?

— Jeszcze raz.

I tym razem zrozumiał poprawnie.

A p o r t a c j a .

— Na pewno? — zapytał. — Jesteśmy w Hogwarcie.

Draco wzruszył ramionami.

— Mogę spróbować — zgodził się Potter.

Wtedy może dam radę wziąć i jego i Lupina.

— Gdzie? — Spojrzał na Draco.  Kwatera czy Rezydencja?

Chłopak pokazał dwa palce.

— Okay — westchnął i mocniej zacisnął palce na różdżce Lupina. — Trzymaj się.

Draco chwycił go mocno za rękaw, jednak uwagi Harry'ego nie umknął fakt, że się zachwiał.

Jest wykończony, zdał sobie sprawę i nagle sam poczuł się  niebywale zmęczony i obolały. Adrenalina i wywołane zwycięstwem podniecenie powoli zaczynały ho opuszczać.

Machnął różdżką i ich otoczenie zawirowało, rozciągnęło się i rozmyło, by ukształtować się w znajomy salonik w Rezydencji.

Malfoy puścił go i niemalże natychmiast po tym porzygał się na niski stoliczek.

Harry poczuł jeszcze większe znużenie.

To koniec, mgliście zdał sobie sprawę. Voldemort nie żyje. Anglia jest wolna.

Było mu dziwnie z tą świadomością. Inaczej sobie wyobrażał śmierć największego czarnoksiężnika wszechczasów: bardziej dramatycznie, z pewnością wzniośle, zapewne po jakiejś zaciętej walce, którą będą wspomninać przyszłe pokolenia — on, Harry, walczący za tych, których kocha, pośrodku piekła jakiejś wielkiej bitwy, podobnej do Bitwy o Hogwart, i Czarny Pan: budzący grozę, dumnie wyprostowany, wyniosły, szastający naokoło zaklęciami niewybaczalnymi. Widział walkę pełną patosu, odwagi graniczącej z lekkomyślnością, zapierającą dwch w piersiach, kiedy to wielkie zło zostaje raz na zawsze pokonane.

Ale tak się nie stało. Czarny Pan, pokurczony i bezsilny jak dziecko zginął jak zwyczajny tchórz, z rąk własnego więźnia. Nie było w tym nic, co możnaby wspominać z dumą: prędzej z zażenowaniem. Nie tak powinien wyglądać koniec Toma Riddle'a, z pewnością Czarnemu Panu nigdy nawet nie śniła się tak żałosna śmierć.

Był tylko szalonym, złym starcem, pomyślał Harry. Cholernie szalonym, piekielnie złym, owładniętym czarną magią starcem. Nikim więcej.

A on, Wybraniec? Jedynie osieroconym, średnio wyszkolonym dzieciakiem, który miał ogromne szczęście i ukrywał się po domach niemalże obcych mu ludzi, bo sam nie był w stanie o siebie zadbać.

I w rękach tej dwójki - szalonego starca i nieodpowiedzialnego nastolatka — przez ostatnie lata znajdowały się losy świata. Tragikomedia. Tak dramatyczna, że aż śmieszna.

Ale to nieważne. Już po wszystkim. Już jest dobrze.

Harry podszedł do okna i otworzył je.

— To koniec! — zawołał, wychylając się przez parapet. Pomimo zmęczenia, czuł ulgę. — Lord Voldemort nie żyje! Jesteśmy wolni!

A zanim stracił przytomność, usłyszał jeszcze ogólny wybuch radości, który nastąpił po pełnej zdumienia ciszy.


___________
×E.A.Poe, "Szczęśliwych dni, szczęśliwych chwil"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro