Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•15• Obowiązek zachowania godności

_______________________________
Odeszli. Noc po nocy. Coraz to krzyk za gardło
i tylko cisza po nich i dzwoni śniegu słup,
ale się głupie ciało jak ciężki pień uparło,
choć rano — ktoś się potknie o mój dymiący grób.
_______________________________

Przyszli po niego wieczorem.

Draco nie wiedział, skąd domyślili się, że coś jest nie tak i dlaczego przybyli taką gromadą. Fakt faktem jednak, że wszyscy mieli różdżki, on był bezbronny, a Harry wciąż nie wrócił.

— Gdzie on jest, Malfoy? — zapytał Oliver Wood. — Miał dzisiaj przyjść do kwatery głównej.

— Wyszedł. — Draco odstawił kubek z herbatą, którą właśnie pił. — Nie wiem, kiedy wróci.

I czy w ogóle, pomyślał, ale wolał tego nie dodawać.

— Miał przyjść do kwatery — powtórzył uparcie Oliver. — Gdzie poszedł, że to było ważniejsze?

— Nie wiem, nie spowiadał mi się z tego. — Blondyn poczuł zimne igiełki niepokoju na karku. Zaraz się domyślą.

— Co tam ściskasz w ręce? — zapytał Ron, patrząc na byłego ślizgona.

— Listę zakupów, Weasley, bo mnie przynajmniej na coś stać — warknął Draco, zanim zdążył pomyśleć, co mówi.

— List pożegnalny, od tego waszego złotego chłopca — zaszydził Alva ze szczytu schodów. — On już nie wróci, wiecie? Wpadł prosto w łapy Czarnego Pana.

Malfoy miał ochotę go udusić w tamtym momencie.

— Zamknij się! — syknął, podrywając się z kanapy. Cofnął się kilka kroków. Nie miał, gdzie uciekać. A nawet, gdyby spróbował, oni mieli różdżki.

Accio kartka — szepnęła Hermiona i liścik wyrwał się z dłoni Malfoya.

Szlag, pomyślał blondyn, blednąc. Potter wyraźnie zaznaczył, że idzie na misję samobójczą.

— Mówiłem, Malfoy — syknął mu do ucha Alva, który już zszedł ze schodów i stanął obok niego. — Zamienię twoje życie w piekło.

— Byłoby lepiej, gdybyś poszedł z nami. — Hermiona uniosła wzrok znad wiadomości. — Nie dlatego, że ci nie ufam, chociaż rzeczywiście ci nie ufam, ale musisz powiedzieć Slughornowi i reszcie, gdzie poszedł Harry.

— On nie chciał was w to wciągać — odparł Draco. — Nie wiem, gdzie poszedł. Nie wiem, kiedy wróci. Chcę na niego poczekać.

— Akurat — prychnął Ernie McMillan, który dotychczas patrzył Hermionie przez ramię na liścik. — Napisał, że pewnie się domyślasz, gdzie poszedł.

— Napisał też, że mam wam nie mówić — warknął Draco, cofając się jeszcze kilka kroków.

— Tu chodzi o jego bezpieczeństwo, idioto! — krzyknęła Ginny. — Chcesz, żeby zginął? Pewnie się teraz cieszysz, że wlazł prosto w łapy twojego pana, tak!? Ty i ten twój mały potwór! — Wskazała oskarżycielsko na Alvę i się rozpłakała. — Oszukałeś go, Malfoy i teraz on pewnie jest... jest... — Szloch nie dał jej dopowiedzieć dalszej części, ale blondyn wiedział, co miała na myśli.

Martwy. Pewnie jest martwy. Jego Harry. Martwy. Zimny.

— Wszyscy daliście się oszukać — prychnął Alva. — Potter, Malfoy i Zakon. Wszyscy. Nie widzicie tego, co macie tuż przed nosem. Jesteście stale inwigilowani, idioci. Jesteście  m a r t w i . Wszyscy.

Wzrok wszystkich skierował się na szatyna, który uśmiechał się kpiąco. Jedynie stojący najbliżej go Dracon widział, jak drżą mu ręce i wilgotnieją oczy.

On mówi prawdę, pomyślał. Chce nas ostrzec. W Zakonie jest zdrajca.

Na Merlina, zdrajca!

Niepokój, który go ogarnął, był tak gwałtowny, że Draco niemal się zachwiał.

Popatrzył na Feniksy tak, jakby zobaczył je pierwszy raz.

Hermiona Granger. Ron Weasley. Ginny Weasley. Oliver Wood. Ernie McMillan. Justyn Finch-Flechley. George Weasley. Remus Lupin. Katie Bell.

Kto?, zapytał sam siebie. Kto z nich? A może zdrajcy tutaj nie ma?

— Dość tej szopki — powiedział szorstko Oliver. — Idziesz z nami, Malfoy.

— Jeżeli Czarny Pan ma Pottera, tylko tutaj jesteście bezpieczni. Śmierciożercy tu nie wejdą — zaoponował Alva. — Wracając, wydajecie na siebie wyrok śmierci.

— Skoro dotychczas nie zaatakował, a wiedział, że mamy Harry'ego, to nie widzę powodu, dla którego akurat teraz miałby chcieć się nas pozbyć. — Katie wzruszyła ramionami. — Nie kłamiesz zbyt przekonująco.

Alva zagryzł wargi. Wszyscy patrzyli na chłopca wyczekująco.

— On nie chciał, żeby Potter mu się wymknął, w razie ewentualnego ataku — mruknął, ale już z mniejszą pewnością. — A teraz, gdy go ma, już nie musi się o to martwić. Przegraliście. Czarny Pan zwyciężył!

— Uciekaj — szepnął do niego Malfoy, widząc wrogi wzrok członków Zakonu. — Jesteś pierwszym podejrzanym. Zabiją cię, jeżeli z nimi pójdziesz.

Szatyn niemal niezauważalnie skinął głową.

Ron wycelował w nich różdżką.

— Drętwota!

Malfoy rzucił się w bok, potrącając nastolatka. Zaklęcie śmignęło mu obok ramienia.

— Okno! — szepnął do szatyna, a ten natychmiast rzucił się we wskazanym kierunku.

— Stój! — wrzasnęła Ginny. — Nie uciekaj, tchórzu!

Ale on już stał na parapecie, chudy, drobny, przerażony i wiotki jak liść, gotowy do odlecenia wraz z pierwszym powiewem wiatru.

— Biegnij! — wydarł się Malfoy, dopadając do okna, zanim zrobili to inni. Gdy tylko Alva wyskoczył na trawnik, blondyn zatrzasnął okiennice i zasłonił szyby własnym ciałem. — Zostawcie go! On nic nie zrobił! Przyznam się do wszystkiego, do czego chcecie, ale na Merlina, zostawcie go! To tylko dziecko.

— Z drogi, Malfoy! — krzyknął Wood i już miał rzucić zaklęcie, które z pewnością strzaskałoby okno, gdy Lupin złapał go za rękę.

— Uspokój się — powiedział cichym, ale stanowczym głosem. — Malfoy ma rację, Oliverze. Alva to tylko dziecko. Zakon nie zabija dzieci.

— Słyszałeś, jak mówił — warknął Gryfon. - Jak cholerny śmierciożerca! Mówiłem, że należy go od razu zabić! Zresztą tego też! — Wbił pałające gniewem spojrzenie w blondyna. — Uknułeś to wszystko! Cały czas pracowałeś dla Sam-Wiesz-Kogo! Zabrałeś nam naszą jedyną nadzieję! Przez ciebie tam poszedł! Przez ciebie!

Ślizgon spuścił wzrok.

Przeze mnie, pomyślał. Jaki ze mnie beznadziejny głupiec, że nie dostrzegłem tego, co miałem tuż przed nosem.

Bo Harry zawsze przedkładał dobro innych nad swoje własne. I tym razem też tak zrobił.

A teraz pewnie jest martwy.

Przeze mnie.

— Wood, ogarnij się — westchnęła niespodziewanie Hermiona. — Wszyscy wiemy, jaki jest Harry. Dowiedział się o horkruksie, więc poszedł go zniszczyć, a po tym, co stało się z Cho i Zachariaszem, nie chciał nikogo w to wciągać. Sam to napisał. Nie możesz winić Malfoya za lekkomyślność Harry'ego, a jeżeli już, to wszyscy jesteśmy winni. Znamy go lepiej, niż Draco. Powinniśmy się zorientować, że coś planuje, zwłaszcza że... — przerwała na chwilę i zaczęła nerwowo skubać szatę. — wczoraj przyszedł do kwatery głównej w nocy i poprosił mnie, bym pomogła mu w opanowaniu Piekielnej Pożogi. — Pokręciła głową. — Nigdy nie wiedziałam, by ktoś tak szybko opanował tak złożone zaklęcie.

— Harry zawsze miał talent do czarnej magii. — Draco przymknął oczy, czując wzbierające się łzy. — Przekonałem się o tym, gdy rzucił we mnie sectumsemprą na szóstym roku. Nigdy wcześniej jej nie używał. Nie wiedział nawet, co to za zaklęcie.

— To nie zmienia faktu, że musisz pójść z nami. Wytłumaczyć się. Najlepiej po zażyciu veritaserum. — Ginny pociągnęła nosem i spojrzała na niego z nienawiścią i rezygnacją. — Musimy mieć pewność.

Blondyn skinął głową i pozwolił, by Lupin i Oliver chwycili go za ramiona.

— Współczuję, Dracon. — wyszeptał Remus, nawet na niego nie patrząc. — Wszyscy go kochaliśmy, ale jeżeli wpadł w ręce Czarnego Pana, to nawet jeżeli żyje, nigdy się nie uwolni. Musimy się z tym pogodzić.

Ślizgon uniósł zmęczony wzrok na byłego profesora.

— Kochałem go — wydusił przez ściśnięte gardło.

— Wiem — odparł mężczyzna. — I go straciłeś. Tak jak ja Nimfadorę.

~•~

Z początku było mu zimno, był głodny i się bał. Później nadal było mu zimno, nadal był głodny i bał się jeszcze bardziej.

Zawsze wierzył w gryfońską odwagę, w lwią nieustraszoność, we własną siłę... a teraz tkwił tu, w chłodnej, wilgotnej celi, przykuty łańcuchami do ściany, w towarzystwie Lorda Voldemorta oraz Bellatrix, a zbyt słabe ciało trzęsło się, zdradzając strach i kurczowo przytulając się do ściany, jakby to mogło mu w czymś pomóc.

Wielki Harry Potter, Wybraniec, Chłopiec, Który Przeżył był zdany na łaskę swoich największych wrogów, których przysięgał pokonać.

— Tchórz. — To było pierwsze słowo, jakie Lord Voldemort powiedział, odkąd przyniesiono go do celi i posadzono na wielkim, czerwonym fotelu, wykonanym ze lśniącej skóry. Od czasu Bitwy o Hogwart wiele się zmienił: był przygarbiony i skurczony, jego podobną do czaszki głowę pokrywały napęczniałe, rozdęte żyły i guzy, a pajęcze, mlecznobiałe ręce niemalże niezauważalnie drżały i co chwila zaciskały się w pięści, niezależnie od woli posiadacza. — Bello, przysuń mnie bliżej. Chcę widzieć jego strach.

Śmierciożerczyni natychmiast spełniła polecenie, robiąc nieznaczny ruch różdżką i szepcząc "widgardium leviosa". Fotel, na którym siedział Voldemort, uniósł się lekko do góry, podpłynął w powietrzu do przodu kilka centymetrów i łagodnie opadł na dół.

— Jesteś w mojej mocy, Harry Potterze — powiedział świszczącym głosem Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. — I umrzesz przed końcem tygodnia. A wtedy ja wrócę do zdrowia i zniszczę Zakon Feniksa.

— Nigdy ci się to nie uda — wychrypiał Harry. — Feniksy odradzają się z popiołów.

— Nie wtedy, gdy popioły rozsypie się na cztery strony świata, Chłopcze, Który Niedługo Umrze — syknęła Bellatrix. — Panie, pozwól mi wyrwać mu ten jego gryfoński język.

—Nie teraz. — Voldemort przechylił głowę na bok. — Twoja blizna już nie zapewnia mi połączenia z tobą, Harry Potterze. — W jego głosie nie krył się jednak żal.

— Była horkruksem, który własnoręcznie zniszczyłeś. — Na twarzy Wybrańca pojawił się triumfalny uśmiech. — Straciłeś więcej horkruksów, niż myślisz. Zakon cię zabije. Wiedzą o wszystkim.

Nagły śmiech wypełnił celę. Harry wzdrygnął się na jego dźwięk.

— Zakon jest mój, Harry Potterze — odrzekł Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. — Wiem o waszych wszystkich kryjówkach. Mam wśród was swoich agentów. Jeżeli tylko zechcę, wysadzę Zakon w powietrze którąś z tych magicznych bomb, które mam w magazynie. A jeżeli nie, naślę tam moich śmierciożerców. Obserwowałem cię, Harry Potterze. Przez cały czas, kiedy byłeś pod pieczą Zakonu. Zapewne mam lepsze pojęcie o tym, co się tam dzieje, niż ty.

— Łżesz — wyszeptał Harry. — Nikt nigdy...

— Ach tak? A może mam ci to udowodnić? — Lord Voldemort uśmiechnął się złośliwie. — Moi agenci sprowadzą tu kogo tylko zechcesz. Będziesz się mógł z nim pożegnać przed śmiercią. Czy to nie wspaniałe? Chyba tak właśnie zrobię, Harry Potterze. Z kim chcesz się spotkać? Ze swoją szlamowatą przyjaciółką? Ze zdrajcą krwi lub jego siostrą? Z tym starym niedojdą Lupinem? A może... — W okrutnych ślepiach czarodzieja pojawił się niebezpieczny błysk — ze swoim kochankiem, Draconem Malfoyem?

Bellatrix zaśmiała się oschle.

— Z Draconem sama z chęcią bym porozmawiała — stwierdziła, oblizując czerwone wargi. — Z pewnością okazałabym mu, jak bardzo... niezadowolona jestem... z niektórych jego wyborów.

Jej pan nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Wciąż świdrował Harry'ego wzrokiem.

— Myślałeś, że możesz się ukrywać wiecznie? — zapytał. — Że skoro nie masz już ze mną połączenia, nie dopadnę cię, gdy będziesz, jak ostatni tchórz, kulił się w jakiejś kryjówce? Jesteś naprawdę głupi, Harry Potterze. A głupcy zazwyczaj kończą martwi. Gdy już cię zabiję, każę powiesić twoje zwłoki obok Big Bena, albo nawet na nim, by wszyscy mogli je sobie obejrzeć, ale najpierw... — Popatrzył na Bellatrix. — Przyprowadź go do mnie, Bella.

Kobieta skinęła głową.

— Na kolana, Potter — syknęła. Chłopak popatrzył na nią wrogo.

— Nie.

Zaklęcie uderzyło w niego jeszcze zanim zdążył nabrać oddechu. Poczuł, jak imperio wpełza w jego ciało i nagina do woli śmierciożerczyni.

Nie, pomyślał, desperacko usiłując oprzeć się zaklęciu, ale był zbyt osłabiony przez zimno, głód i strach, więc już po chwili jego kolana zgięły się i Potter poczuł chłód posadzki na łydkach.

Nie.

Nie.

NIE!

Kolejnym zaklęciem, jakim oberwał, była Drętwota. A potem Bellatrix za pomocą magii wydłużyła łańcuchy, którymi był przykuty do ściany i za włosy dowlekła do Voldemorta.

Sam nie wiedział, co było gorsze: czy upokorzenie, jakie czuł, patrząc na niego z klęczek, czy obrzydzenie, gdy ten odgarnął mu włosy w ten sposób, by odsłonić bliznę.

— Zniszczę twoją legendę, Harry Potterze — powiedział z nutą triumfu Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. — Blizna bohatera, który chwilowo nade mną zwyciężył, nie jest ci już do niczego potrzebna. Przegrałeś. Stosowniejszy niż ta twoja błyskawica będzie Mroczny Znak, nie sądzisz? — Twardy koniec różdżki boleśnie wbił się a jego czoło. — Morsmorde!

Piękący ból objął w posiadanie całą twarz Harry'ego. Gryfon miał wrażenie, że jakaś siła zaraz wysadzi mu oko z czaszki i skruszy zęby. Nigdy wcześniej nie przypuszczał, że można tak intensywnie doświadczyć faktu, że posiada się kości, w tym momencie napromieniowane bólem.

Ale nie krzyknął, nie ruszył się, nawet powieka mu nie drgnęła. Rzucona przez Bellatrix Drętwota spełniała swoje zadanie.

— Tak lepiej — powiedział Voldemort, gdy skończył. Przejechał zimnymi palcami po obwodach Mrocznego Znaku, co dało Harry'emu jako taki ogląd na jego wielkość: jego czubek znajdował się tuż pod linią włosów, a sam tatuaż był szeroki na kilka centymetrów, więc wchodził mu na powiekę i obejmował część policzka, pół centymetra od ucha i dwa razy tyle od nosa. Kończył się mniej więcej na linii ust. Z pewnością przykrywał również bliznę. — Dracon z pewnością będzie zachwycony, gdy cię zobaczy. Może jemu też powinienem zrobić na twarzy Mroczny Znak, by przypomniał sobie, komu obiecał służyć? A rękę ze starym Znakiem obetnę, tak dla przykładu, w końcu sam nim wzgardził. Co o tym sądzisz, Harry Potterze? Jak podoba ci się ten plan? Może nawet tobie samemu każę to zrobić?

Harry poczuł, jak gorąca nienawiść wypełnia go jak wrząca lawa.

Nienawidzę cię, pomyślał, patrząc w czerwone, pozbawione człowieczeństwa oczy Voldemorta. Zabiję cię. Znajdę sposób, by zniszczyć twoje horkruksy i cię zabiję.

— Nie, Harry Potterze — odezwał się Czarny Pan, jakby odgadł jeho myśli. Zapewne nie byłoby to zbyt trudne. — To ja zabiję ciebie. A tym, których kochałeś, każę cierpieć niewyobrażalne męki. Och, mam nadzieję, że będziesz to widział, tam, z drugiej strony. Albo wrócisz jako duch, Harry Potterze. Jako bezsilny, marny duch.

— Można go zaszantażować, panie. — Miękki głos Bellatrix skrywał okrucieństwo. — Zaoferować, że nie będziemy torturować jego przyjaciół, jeżeli wróci. Darować jego krzywoprzysiężczemu chłopcu życie. Zgodziłbyś się na to, Potter? Poświęciłbyś się dla nich? — Zaśmiała się szaleńczo i skierowała w jego stronę różdżkę. Łańcuchy skróciły się nagle, gwałtownie przyciągając Wybrańca do zimnej, wilgotnej ściany. Chłopak poczuł, że znów panuje nad swoim ciałem.

— Zabiję was — wysyczał. — Nie skrzywdzicie ich.

— Ach tak? — Żyły na twarzy Voldemorta jeszcze bardziej się napięły. — Bella, poinformuj naszego człowieka w Zakonie, że ma przyprowadzić Malfoya najszybciej, jak to możliwe.

— Wedle rozkazu. — Śmierciożerczyni skłoniła się i wyszła z celi, zamiatając czarną szatą po posadzce.

Wybraniec milczał, nienawistnie patrząc na Czarnego Pana.

— Nad czym myślisz, Harry Potterze? — zapytał on. — Nikt ci już nie pomoże.

— Tobie też nie, Tomie Riddle'u. — Głos bruneta ociekał jadem i goryczą. — Gdy umarłem, widziałem to, czym się stałeś. Będziesz cierpiał, Tom. Cierpiał w nieskończoność. Każdy kiedyś umrze.

— Nie! — Ton Voldemorta podniósł się do skrzekliwego pisku. — Kłamiesz! Kłamiesz tak, jak Dumbledore! Ale on nie żyje i ty też niedługo umrzesz, a ja będę żył! Będę żył i miał władzę, gdy was będą zżerały robaki! Po śmierci nic nie ma, tylko ciemność i próżnia! Nie na cierpienia! Jest nicość, Harry Potterze! NICOŚĆ!

— Jeżeli w to wierzysz, Tom, to naprawdę jesteś głupcem — Harry pokręcił głową i nagle ogarnął go suchy, spazmatyczny śmiech. — Żałosnym, starym głupcem, który chce władać całym światem, choć nie może nawet samodzielnie wstać z krzesła.

Voldemort wrzasnął z gniewu. Czerwone ślepia niemal wyszły mu z orbit, gdy zatrząsł się z gwałtownej wściekłości. Drżącą, pajęczą dłonią uniósł Czarną Różdżkę i nawet nie wypowiedział zaklęcia, a już pierwszy strumień czerwonego światła ugodził w Harry'ego.

— Przegrałeś, Tom — szepnął Wybraniec, przywołując na twarz odległy, melancholijny uśmiech, chociaż czuł, że jego usta wypełnia krew. — Wszystko przegrałeś.


_______
K. K. Baczyński, ''Poległym"

Jak myślicie, kto jest zdrajcą?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro