Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•11• Obowiązek przełamania słabości

_______________________________
Znużon tym wszystkim chciałbym odejść w ciemnię,
Jeno że nie chcę, byś został beze mnie.
______________________________

Wylądowali.

Malfoy zszedł z miotły pierwszy i natychmiast rozpuścił włosy, chcąc ukryć zaróżowione od wiatru (i nie tylko wiatru) policzki. Harry uśmiechnął się pod nosem, widząc to.

— Draco — zaczął, ale Malfoy mu przerwał.

— Nic nie mów.

Wyglądał na zestresowanego, może nawet zdenerwowanego, a w jego oczach szkliły się łzy i to trochę zdziwiło Pottera, bo zdecydowanie nie tego się spodziewał.

— Co jest? — zapytał, odkładając miotłę na ziemię i chwytając ślizgona za nagdarstek, bo ten już zaczął iść w kierunku domu.

Nieważne, chciał warknąć Malfoy, ale nagle gwałtownie zapiekło go gardło, przypominając o Przysiędze.

— Nie pytaj — powiedział zamiast tego. — Dzięki za lot. Miło było. Szkoda tylko, że właśnie na głowy zwalił nam się Zakon.

Okularnik zmarszczył brwi i skierował wzrok w stronę domu, gdzie rzeczywiście stały dwie postanie. Odetchnął z ulgą, widząc, że żadną z nich nie jest Ginny.

— Zakon ci w czymś przeszkadza? — zapytał. — Przecież to tylko Lupin i Hermiona! Daj spokój.

— Potter, czy ja naprawdę mam ci przypominać, że dla was, jakby na to nie spojrzeć, jestem więźniem? Chyba oczywiste, że nie chcę mieć z wami wiele do czynienia —  prychnął.

— Ze mną tak. — Harry uśmiechnął się zawadiacko.

Ślizgon westchnął ciężko.

— Niech ci będzie — powiedział, idąc w stronę członków Zakonu. Lupin wyglądał źle, pod jego oczyma rysowały się głębokie cienie, powieki ewidentnie mu ciążyły, a bruzdy na twarzy wyglądały na jeszcze głębsze, niż zazwyczaj, ale w stosunku do Hermiony i tak trzymał się całkiem nieźle.

Harry od razu dostrzegł, że coś jest nie tak.

— Zabili ich — powiedział lakonicznie Lupin. — Dali nawet zdjęcia w Proroku. Zakon w zamian chce śmierci Alvy.

— Skurwysyny — syknął Malfoy, a z jego twarzy odpłynęła cała krew, co nadało mu upiorny wygląd. — Nie dam go skrzywdzić.

Stal w jego głosie zdziwiła Harry'ego, ale gdy Hermiona podała mi najnowszwe wydanie gazety, to uczucie minęło, a jego myśli napełniła czysta, bolesna wściekłość.

— Merlinie! — załkał, patrząc na umieszczone na stronie tytułowej zdjęcia. Bezwładnie padł na kolana i z całych sił rąbnął pięścią w trawę, a z jego gardła wyrwał się nieartykułowalny krzyk, podobny do zawodzenia dzikiego zwierzęcia.

Chociaż odrzucił gazetę na bok, wciąż ich widział pod powiekami: brudnych, okaleczonych i niepodobnych do ludzi.

Znów krzyknął, przyciskając czoło do zroszonej ziemi.

To wszystko jego wina. To wszystko była jego wina.

— Musimy iść do kwatery głównej. — Zimny, rzeczowy ton Malfoya jak sztylet rozdarł chwilowe otępienie Pottera. - Alva może wiedzieć, dlaczegi misja się nie powiodła. I gdzie jest to, czego szukamy. Rusz tyłek, Harry.

~•~

Alva nie był związany, jak przypuszczał Harry, ale za to co najmniej kilku czarodziejów celowało w niego różdżkami.

— Dobrze, że jesteś — powiedział cicho Justyn, wpuszczając go do pokoju, w którym pilnowano młodego śmierciożercę. — Czekaliśmy na ciebie, Harry.

Brunet tylko pokiwał głową. Czuł, jak dłoń Dracona, dotychczas opiekuńczo gładząca go po barku, nagle odrywa się od jego ciała i uniosłwszy wzrok, zobaczył Ginny, skuloną na jednym z wielu krzeseł.

— Po co tu przylazłeś? — usłyszał warknięcie, jednak to nie do niego było kierowane. Ron patrzył na Dracona z mieszanką nienawiści, gniewu i strachu. — Zadowolony pewnie z siebie jesteś, co śmieciu? Ty...

— Stul pysk, Weasley — lakonicznie prychnął blondyn, nie zwracając na rudzielca większej uwagi. Jego wzrok od razu skupił się na Alvie, który mierzył ich chłodnym spojrzeniem.

— Harry! Dobrze, że już przyszedłeś! — zawołał Slughorn. — Właśnie się naradzamy, co zrobić z tym tutaj. — Gestem wskazał na czternastolatka. — Chodź, siadaj.

Potter niepewnie usiadł na krześle wokół okrągłego, średniej wielkości stołu. Malfoy w tym czasie zbliżył się do drugiego śmierciożercy i bez słowa wyciągnął do niego rękę, jakby chciał pomóc mu wstać.

— Gdzie? — warknął Oliver Wood, widząc, jak ślizgon wraz z więźniem podchodzi do drzwi.

— Na korytarz. — Głos Malfoya był ostry, napięty jak struna i nieprzyjazny. — Nie każdy ma ochotę usłyszeć wszystkie powody, dla których lepiej, żeby nie żył. Spokojnie, nie zamierzam z nim uciec i w te pędy pognać do Czarnego Pana. Wątpię, aby potraktował nas lepiej niż tych waszych przyjaciół.

Zanim ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć, drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem — na tyle głośnym, że stojące na stoliku szklanki zadrżały.

Slughorn westchnął.

— Ten chłopak to kłopoty — powiedział. — I w dodatku jest wilkołakiem. Nie możemy go tu trzymać. To zbyt niebezpieczne.

Harry dopiero po chwili ogarnął, że mowa o Alvie, nie Draconie.

— Zabijmy go po prostu. — Ernie położył głowę na stole. — Zasługuje na to. Wszyscy oni zasługują.

— Wcale nie — szepnęła Hermiona, wlepiając wzrok w swoje dłonie.

— A co niby zamierzasz z nim zrobić? Zabije nas przy pierwszej lepszej okazji, sam to powiedział dzisiaj rano — westchnął ze zirytowaniem Oliver. — Zresztą Malfoy też nie lepszy. Niby pomaga, a nie wiadomo, co zrobi, gdy przyjdzie co do czego. A wypuścić ich nie możemy. Co, chcecie tu zrobić przytułek dla młodych śmierciożerców? Oni sami nie mieliby tyle litości. Widzieliście Proroka.

Przy stoliku zapadła napięta cisza. Harry nie wiedział, jak ma się zachować: doskonale rozumiał postawę Erniego i Wooda, co prawda dyktowaną gniewem i bólem, ale wciąż rozsądną, lecz czuł, że on sam nie potrafiłby z zimną krwią skazać na śmierć nawet kogoś takiego, jak Alva.

— Nie jesteśmy śmierciożercami — szepnęła Ginny, w lot odgadując, o co chodzi Wybrańcowi.  Nie ma potrzeby-

— To najrozsądniejsza opcja. — Ni stąd ni zowąd odezwał się Bill Weasley. — Alva to wilkołak. Świeżo przemieniony wilkołak. Trzymanie na łonie Zakonu trzech zarażonych nie wróży zbyt dobrze.

— Jest jeszcze rezydencja Malfoya — zaoponowała Hermiona słabo.

— Och, tak. Dom śmierciożercy. Z pewnością najbezpieczniejsze miejsce, jakie posiadamy — ironizował Oliver. — Szczerze, wierzycie mu? Po tych wszystkich latach, gdy działał przeciwko nam?

— Ja mu ufam — syknął Harry.

— Możesz się mylić — odparował Wood. — Bez urazy, ale ciebie też można oszukać. Zresztą, Harry, pomyśl logicznie: zapasy żywności i leków nam się kończą. Mamy chorych i rannych, a nie możemy wyjść na ulicę bez ryzyka. Dołóż do tego, że ostatnio coraz rzadziej można zdobyć ilość jedzenia wystarczającą dla trzyosobowej rodziny, a nas jest o wiele więcej i mamy poważniejsze sprawy na głowie, niż pilnowanie Malfoya i tego dzieciaka. Przykro mi, ale nie opłaca się ich tu trzymać. Musimy co najmniej jednego z nivh zabić. Jeżeli uważasz, że Malfoy jest czysty, usuniemy Alvę. Bo widzisz, miejsca też mamy mało. Co jak co, ale ja obawiałbym się spać w domu śmierciożercy. Nie mam ochoty dzielić losu Cho i Zachariasza.

— Właśnie. — westchnął Lupin, rozmasowując skronie. — Gdy idzie o rannych: stan Angeliny się pogarsza. Nie wiadomo, co się jej dzieje. Potrzebujemy medyka.

— To niemożliwe, Remusie. Dobrze o tym wiesz. — Dotychczas milczący Kingsley w końcu postanowił się odezwać. — Co do dzieciaka, jestem przeciwko zabijaniu, ale przychylę się do opinii większości.

Harry przygryzł wargę. Chociaż jego złość na Alvę już uleciała, nadal czuł wobec niego żal i niechęć, jednak nie na tyle silną, by głosować za śmiercią.

Problem w tym, że to naprawdę wyglądało na najrozsądniejszą opcję.

Ale Draco by mu nigdy nie wybaczył.

— Nie mamy cel ani lochów, w oknach nie ma krat, a ten chłopak ucieknie przy pierwszej możliwej sposobności — westchnęła Hermiona, wodząc wzrokiem po twarzach zebranych. — Ale od razu zabijać? Dajcie spokój. To tylko dziecko.

— To wojna, Granger — warknął Oliver. — Czasami trzeba podjąć brutalnie kroki.

— To nie jest usprawiedliwienie — zaprotestował słabo Justyn. — Jeżeli mamy możliwość nie zabijania go, to tego nie róbmy.

— Albo my jego, albo on nas!

— Uspokujcie się — westchnął ciężko Lupin. — Jestem za tym, żeby na razie zostawić go w spokoju. Jak spróbuje uciec, możemy podjąć... drastyczniejsze kroki.

Harry mentalnie odetchnął z ulgą. Słowo Remusa, ze względu na to, że uczył kiedyś w Hogwarcie, miało duże znaczenie i chłopak ucieszył się z sądu byłego profesora.

Podobne emocje Wybraniec dostrzegł też na twarzy Rona — Weasley co prawda nienawidził śmierciożerców, ale nie byłby skłonny z zimną krwią zamordować czternastolatka.

— To jest dobry pomysł — powiedział okularnik, bojąc się, że ktoś zaraz zacznie znów przekonywać, że najlepszą opcją jesg natychmiastowa śmierć więźniów. — Jestem za, a wy?

Tak jak się spodziewał, większość Zakonu podzielała jego zdanie.

— Wspaniale — prychnął Oliver — Teraz tylko czekać, aż pewnego dnia obudzimy się z poderżniętymi gardłami.

Harry rzucił mi na wpół rozbawione, na wpół dezaprobujące spojrzenie i szybkim krokiem skierował się ku drzwiom, z jednej strony chcąc uniknąc rozmowy z Ginny, którą przeczuwał, a z drugiej: zobaczyć, gdzie podziewa się Malfoy z Alvą.

Jak się okazało, śmierciożercy siedzieli pod ścianą w najdalszym kącie korytarza. Gdy Wybraniec podszedł bliżej, zobaczył że szatyn, sporo niższy i mniejszy od Dracona, z zamkniętymi oczyma opiera się o jego ramię, a ręka blondyna oplata go na wysokości barków.

Malfoy uniósł brwi, zupełnie jakby pytał, jak poszło.

— Nie umrze — odparł okularnik, kucając obok niego. Wolał pominąć, że w rozmowie poruszyli także kwestę życia Dracona. — Chyba, że spróbuje uciec.

Ślizgon skinął głową.

— Tak myślałem — westchnął. — To dobrze. Bałem się, że jednak będą chcieli zabić go od razu.

Harry wysilił się na słaby uśmiech.

— Nie ufają ci — powiedział, samemu nie wiedząc, dlaczego.

Ślizgon wzruszył ramionami.

— Nie dziwi mnie to — odparł. — Słuchaj, Alva podobno zniszczył diadem.

— Co? — wyrwało się Harry'emu, bo spodziewał się usłyszeć wszystko, ale nie to.

Śmierciożerca miałby zniszczyć horkruks? Dlaczego?

— To nie koniec, Harry — Twarz Malfoya przybrała jeszcze poważniejszy wyraz. — Miałeś rację, że kolejnym tym jest grób. Tylko pomyliłeś się co do tego, który. Chodziło o nagrobek Toma Riddle'a Seniora.

— Nagrobek Riddle'a — powtórzył Potter bezwiednie. — Miejsce, gdzie odrodził się Czarny Pan. Myślisz, że mówił prawdę? — Gestem wskazał na Alvę. Malfoy pokręcił głową ze zrezygnowaniem.

— Nie mam pojęcia — odparł. — Nie rozumiem jego motywów. Swoją drogą, skończyliście tam już wszystkie sprawy, o których nie powinienem wiedzieć? Chciałbym porozmawiać z Lupinem, jeżeli to możliwe.

— Tak, chyba tak — mruknął Harry. Ślizgon zręcznie wysunął się spod ciężaru Alvy.

— Mam nadzieję, że nie jest aż takim idiotą, by teraz uciekać — powiedział, wstając. — Chcesz iść ze mną, czy czekasz? Bo rozumiem, że wracamy do domu razem?

Dom. Harry zamarł na to słowo. Mieszkając u Dursley'ów wiedział, że go tam nie chcą. W Hogwarcie był dlatego, że się tam uczył i chociaż traktował to miejsce jak dom, to było zupełnie co innego — w końcu dzielił go z paroma setkami ludzi, których nawe nie znał. Ale teraz, gdy Draco tak po prostu nazwał domem ten dziwny, stary budynek, gdzie spędzili wspólnie ostatnie kilka godzin... Harry poczuł, że znów wszystko jest tak, jak być powinno.

— Wracamy razem — potwierdził. — Poczekam tu na ciebie.

____________
Szekspir, "Sonet 66",:fragment

A tak btw, to:

Btw#2, dostałam się do tego liceum, do którego chciałam się dostać, do tej klasy, którą miałam upatrzoną (polski-historia-wos) i z jednej strony się mega cieszę, a z drugiej, jak w każdym mieście chyba, szkoły w moim mieście mają różne etykietyki.

No i ta ma etykietkę (eufemizując) "homo-szkoły dla snobów", więc... będzie śmiesznie.

(No i jeszcze mam pytanko, czy na rozszerzeniu z wosu naprawdę jest tak strasznie, że powinnam koniecznie uciekać, bo wszyscy znajomi, humany i nie-humany mi to powtarzają)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro