Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•10• Obowiązek odwagi

Ostrzeżenie: tortury
_________________________________

bo to była życia nieśmiałość
i odwaga - gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością
_______________________________

Krzyknęła.

Krzyknęła głośno, rozdzierająco i boleśnie, jakby jej dusza właśnie, w ostatnim spaźmie bólu, oderwała się od pulsującego cierpieniem ciała.

Tak bardzo się bała.

Gdy mężczyzna niby od niechcenia machnął różdżką, zacisnęła mocno zęby i zadrżała mimowolnie, wciskając się w oparcie krzesła.

- Złapiemy wszystkich twoich przyjaciół, dziwko - powiedział śmierciożerca, a na jego twarz wypłynął obleśny, pełen samozadowolenia uśmiech. - Chcesz, żeby przez ciebie cierpieli?

Cho nie chciała.

- Mów - warknął facet. - Wiesz, jaka jest umowa. Ty nam mówisz, gdzie są kwatery, a my cię wypuszczamy.

Dziewczyna przełknęła ślinę.

- Nie - wyszeptała złamanym głosem. - Nic nie powiem! Nie wydam przyjaciół!

Mężczyzna rąbnął pięścią w ścianę. Azjatka skuliła się na krześle.

- Szmata! - charknął i uczynił niekontrolowany ruch różdżką. Czerwone skry opadły na dziewczynę z cichym skwierczeniem i jej twarz skrzywiła się z bólu. - Czy ty dziwko nie rozumiesz, że my i tak ich znajdziemy? Jak teraz nam powiesz, gdzie są, to może się zlitujemy i ich nie zabijemy!

- Nie! - załkała Cho, szarpiąc się w więzach jak dzikie zwierzę, złapane w pułapkę.

- Chcesz być winna ich śmierci!? - ryknął na nią, a w jego oczach pojawiło się coś na kształt usatysfakcjonowania z jej strachu. - Dajemy ci właśnie pierdoloną szansę uratowania ich marnych istnień, a ty odmawiasz!? Ha! TO JEST POSTAWA SŁAWNEGO ZAKONU FENIKSA!?

Chang zagryzła wargę aż do krwi, usiłując powstrzymać wybuch płaczu.

- Kłamiesz! - zarzuciła śmierciożercy jękliwym tonem. - I tak byście ich zabili!

- Nie możesz tego wiedzieć, hogwardzka suko - warknął on, gwałtownie obracając się w jej stronę. - Czarny Pan dotrzymuje obietnic. Jeżeli obiecujemy, że nic im nie zrobimy, to faktycznie nic im nie zrobimy, nie rozumiesz, szmato!?

Ostatne słowa jeszcze nie przebrzmiały, jak drzwi otworzyły się nagle. Dziewczyna zadrżała, widząc, kto wszedł.

Kobieta w długiej, dopasowanej szacie i zmierzwionych, czarnych włosach powoli podeszła do śmierciożercy. Ręce splotła za plecami, zupełnie jakby coś w nich trzymała, a z bliska można było dostrzec okalający jej smukłą szyję wisior, z nawleczonymi na niego małymi kostkami oraz zaschniętą na rękawie krew. Bellatrix stawała się coraz bardziej groteskowa, łamiąc już ostatnie granice przyzwoitości.

- Zostaw nas same, Dołohow - zaświergotała przesłodzonym tonem. - Z radością porozmawiam sobie z panną Chang jak kobieta z kobietą. Możesz iść po tego starego aurora, powinien być martwy.

Mężczyzna rzucił Cho pogardliwe spojrzenie i skinął głową ulubienicy Voldemorta. Nie wyglądał na zachwyconego takim obrotem spraw, ale nie odważył się sprzeciwić prawej ręce swojego pana.

- Jak sobie życzysz, Bello - powiedział z przesadną, pobrzmiewającą wulgarnością kurtuazją i wyszedł. Drewniane drzwi zamknęły się z nienaturalnie głośnym, głuchym dźwiękiem.

Bellatrix skupiła błędny, skanujący wzrok na Azjatce.

- Przyjaciółeczka pana Pottera - powiedziała aksamitnym głosem, a coś w jej tonie sprawiło, że dziewczyna niemalże namacalnie poczuła, jak temperatura w pomieszczeniu spada. Kobieta uśmiechnęła się drapieżnie, głodna jej strachu. - Liczę, że jesteś równie rozrywkowa jak inni znajomi naszego kochanego Harry'ego.

Śmierciożerczyni powolnym, pełnym gracji ruchem wyciągnęła ręce przed siebie, w geście, jaki mężczyzna czyni, ofiarując kobiecie kwiaty.

Cho wrzasnęła rozdzierająco i wierzgnęła, chcąc wraz z krzesłem odsunąć się od makabrycznego "podarku".

- Nie chciałam, byś czuła się samotna, motylku - zaszczebiotała oblubienica Voldemorta, gdy głowa Zachariasza, znacząc krwawą ścieżkę, spadła z kolan więźniarki, potoczyła się na metr od krzesła i utkwiła pusty, martwy wzrok w suficie. Kobieta jeszcze raz spojrzała na nią z zadowoleniem i trudną do zidentyfikowania dumą, po czym na powrót utkwiła wzrok w Cho. - Całowałaś się kiedyś, skarbie?

Cho nie odezwała się, sparaliżowana strachem. Śmierciożerczyni obeszła powoli jej krzesło, hipnotyzującym krokiem. Chang całkowicie wbrew sobie i wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi pomyślała, że kobieta jest wyjątkowo piękna, w pewien specyficzny, śmiercionośny sposób, jak świeżo naostrzony miecz.

- Czekam na odpowiedź - szepnęła brunetka wprost do jej ucha przesłodzonym, lecz skrywającym jad tonem.

- T-tak - mruknęła Azjatka, a na twarzy Bellatrix wykwitł niebezpieczny uśmiech. Kobieta schyliła się i powoli podniosła głowę Zachariasza na wysokość twarzy Cho.

Chłopak wyglądał... cóż, właściwie to nie wyglądał. Na jego okaleczonej, rozoranej ranami twarzy stężał grymas podszytego przerażeniem bólu, w kącikach wargą zaschła zmieszana ze śliną krew, a skóra przybrała czerwonawo-fioletowy odcień od pokrywających ją siniaków. Jeden oczodół - prawy, chociaż to nie miało większego znaczenia - był pusty, zapuchnięty i zaropiały, a część głowy wyglądała, jakby włosy zostały z niej brutalnie wyrwane.

- Szkoda, złotko - westchnęła teartralnie Bellatrix. - Miałabyś naprawdę wyjątkowy pierwszy raz. - I wycelowała różdżką w trzymaną w dłoni głowę, po czym wyszeptała obco brzmiące zaklęcie i ta zaczęła nagle ni to gnić, ni to się bezogiennie spalać, kurczyć i zapadać w sobie. Na kolana Cho skapnęła wrząca, oleista ciecz, gdy czaszka chrupnęła głośno i wypłynęło z niej coś, co kiedyś przypuszczalnie mogło być mózgiem, chociaż dziewczyna nie była co do tego przekonana. Drugie oko spadło na podłogę z nieprzyjemnym, lepkim dźwiękiem i zanim zdążyło się odtoczyć, zostało zgniecione pod butem Bellatrix. Śmierciożerczyni popatrzyła spokojnie, niemalże obojętnie na zalęknioną Azjatkę, jakby widziała niezbyt ładny obraz w muzeum i westchnęła ciężko, z dezaprobatą kręcąc głową.

- Dołohow nie umie obchodzić się z kobietami - powiedziała, chowając różdżkę. - Na szczęście już jesteś w dobrych rękach - dodała szeptem, kładąc ręce na ramionach dziewczyny. Jej długie, ostre paznokcie bez uprzedzenia wbiły się w delikatną skórę brunetki. - My, kobiety, na szczęście wiemy, jak się nawzajem ranić.

Cho naprawdę nie chciała się o tym przekonywać.

Ale to niestety nie zależało od niej.

~•~

Bellatrix nie była jak Dołohow.
Bellatrix nie pytała. Bellatrix nie proponowała. Bellatrix po prostu raniła.

Już po godzinie Cho była przekonana, że oszalała: nie była w stanie myśleć o niczym innym, jak bólu: bólu wyrwanych włosów, połamanych palców, wybitych zębów i wyważonych paznokci. Bólu tysiąca obelg, gróźb i raniącego uszy, szalonego śmiechu Bellatrix.

Chciałaby umrzeć.

- Dalej, złotko - szeptała śmierciożerczyni, przekładając różdżkę między długimi, smukłymi palcami. - Krzycz.

Cho spojrzała na nią pusto i natychmiast poczuła obezwładniający ból, gdy kobieta uderzyła ją w policzek: tysiące nerwów przesłało bodźce z zakrwawionych dziąseł. Azjatka zadławiła się i przez jedną cudowną chwilę, była pewna, że umrze.

Bellatrix ocuciła ją celnie wymierzonym w brzuch cruciatusem i sięgnęła do kieszeni.

Cho zamarła. Po brudnych, nabrzmiałych policzkach łzy już utoczyły sobie srebrną ścieżkę, chociaż dziewczyna nie miała siły płakać od parunastu minut. Tak naprawdę, nie miała już siły na nic.

Bellatrix powoli, ze skrupulatnością, zaczęła wyjmować coś z małego, aksamitnego woreczka, po czym uklękła przed przykutą do krzesła więźniarką i pochyliła się nad jej stopami.

Cho wbrew sobie podkurczyła palce i zaczęła szybciej oddychać, w panicznym, pełnym przerażenia rytmie, dyktowanym przez strach. Po jej zakrwawionych skroniach spływał pot.

Bellatrix chwyciła ją za zapuchniętą kostkę.

Cho sapała coraz głośniej.

Jedno zaklęcie później jej ciało było całkowicie unieruchomione, by nie mogła się szarpać, a pierwsza szpilka tkwiła w odsłoniętym, zakrwawionym mięsie w miejscu, gdzie jeszcze godzinę wcześniej był paznokieć.

Cho znów zaczęła tracić przytomność, modląc się o śmierć.

Bellatrix znów ją ocuciła.

Ich ponura wyliczanka trwała już jakiś czas: ból-bezprzytomność-świadomość.

Ból-bezprzytomność-świadomość-ból-bezprzytomno-

BÓL-bezprzytomność-BÓL-bezprzy-

BÓL-BÓL-BÓL

...

bezprzytomność

...

BÓL

chwila spokoju, zmiana tortury

ból

...
bezprzytomność
...

ból

ból

BÓL

Tak naprawdę wszystko zamykało się w tym jednym słowie: wszystkie przeżycia, wszystkie szkolne lata, wszystkie smutki i radości, uśmiechy i łzy, całe jestestwo Cho ograniczało się teraz tylko do bólu, bo jedynie on wydawał się jej prawdziwy. Powątpiewała, czy osoba, która ją torturuje to Bellatrix, bo jej zmęczona wyobraźnia podsuwała jej obrazy Hermiony, Ginny, a nawet Harry'ego i Cedrika; powątpiewała, czy nadal trwa wojna, czy może już się skończyła, aż wreszcie powątpiewała, czy ona to naprawdę ona, czy może już jakiś inny, obcy byt, którego oczyma patrzy.

- Słodka, kochana Cho - dotarły ją słowa, jednak one nic nie potwierdzały. Bo czy ją, tą zbędną, nie mającą szczęścia dziewczynę, ktoś kiedyś nazwał słodką? Czy ona, opuszczona w śmierciożerczym lochu, była wciąż przez kogoś kochana?

Chyba że już tą grobową, emanującą śmiercią miłością, tą cedrikową miłością, bo Cedrik już na nią czekał, już się do niej uśmiechał, bo przecież teraz, gdy ona nie była żywa, a jedynie istniejąca, choć to zapewne też za duże słowo, ona teraz mogła go zobaczyć, bo już do niego szła i był coraz bliżej i...

- Cho, złotko, to jeszcze nie koniec.

I wreszcie, co znaczyło to dziwne słowo "cho"? Dźwięk, jakiś wycinek ciszy, jakieś widziadło słuchowe, w teorii nazywające ją samą, której już nie było, bo czy można nazwać istnieniem okaleczone ciało, które trzyma się życia jedynie przez zaklęcie swojego oprawcy?

Sama nie wiedziała kiedy zdystansowała się do bólu, raczej: kiedy stała się bólem. Jej ciało już nie reagowało tak, jak powinno, gdy Bellatrix przejechała ostrzem po jej policzku i go rozpłatała, ani wtedy, gdy zjechała sztyletem niżej, prowadząc go przez sutek, a następnie żebra, ani nawet wtedy, gdy Bellatrix rozszerzyła jej nogi i wbiła metal centralnie między nie i rzuciła kolejne, już chyba dwudzieste zaklęcie mające na zadanie powstrzymać upływ krwi i przedłużyć agonię. Cho już nie krzyczała, jedynie dławiła się krwią, zmieszaną z ponurymi myślami, bo granica oddzielająca sferę psychiczną i fizyczną dawno się załamała, więc gdy Bellatrix kazała jej zamkąć oczy i przebiła jej gałki i powieki kolejną szpilką, jakby były cennym okazem, pięknym motylem właśnie umieszczanym w kolekcji, Cho nadal widziała oczyma duszy Cedrika, wraz z nałożonym na niego wspomnieniem Bellatrix, jakby oboje stali w celi, ale teraz to śmierciożerczyni się uśmiechała potulnie, w bardzo przyjazny, puchoński sposób, a w oczach Cedrika tkwił, jak szpilki w jej własnych, obłęd, zimny, prawie jak metalowy obłęd i...

- Zostań ze mną jeszcze chwilkę, złotko.

Nie, to nie był głos Cedrika, tylko jakiś inny, damski, miękki jak puch, przyjazny dla ucha, nęcący, aksamitny...

Och tak, Hermiona miała podobny głos, tylko młodszy, nieco wyższy, trochę mniej subtelny, ale wcale nie brzydszy, jedynie odrobinę mniej wyrafinowany, bo Hermiona wcale nie była wyrafinowana i właśnie dlatego Cho tak ją lubiła, chociaż może bardziej była od niej uzależniona po tych wszystkich sprzeczkach w celi, po dogryzaniu sobie nawzajem, po planowaniu ucieczki, po pomaganiu Padmie, po pocieszaniu Lavender, po-

Tak bardzo brakowało jej Hermiony! Dlaczego jej tu nie było? Przecież Cedrik przyszedł i Neville, i Luna, i Zachariasz, i Rookwood, i profesor McGonagall ze Snapem i profesor Sinistrą, i nawet Dumbledore stał gdzieś tam za Fredem Weasleyem i-

Nagle wszyscy zniknęli. Cho poczuła gwałtowne pieczenie i dogłębną, rozszarpującą duszę samotność i zaczęła płakać, co sprawiało jej jeszcze większy ból, gdy słone łzy odmywały liczne rany, gdy powieki zaciskały się pomimo wbitych w nie szpilek, gdy dłonie o połamanych palcach bezwolnie chciały zacisnąć się w pięści, gdy wszystkie nerwy paliły żywym ogniem, podobnym do tego, który pół godziny wcześniej strawił jej włosy, gdy...

- Zdejmę z ciebie zaklęcia, złotko - wyszeptał ktoś, może Luna, chociaż chyba jednak kto inny, mówiący z jakiegoś innego, już obcego jej świata. - I tak zaskakująco długo wytrzymałaś.

A później Cho poczuła, jakby nagle puściły wszystke krępujące ją więzy, z których wcześniej nie zdawała sobie sprawy, jakby pozbyła się jakiegoś wielkiego ciężaru i mogła w końcu oderwać się od ziemii, a później bez żalu uwolniła się od resztek świadomości, jak motyl od kokonu i pobiegła w stronę przyjaciół, uśmiechając się do nich przez łzy, a Cedrik z widocznym na twarzy wzruszeniem złapał ją za rękę w niemej obietnicy, że już jest bezpieczna.

I chociaż to było prawdziwe.

________
Skoro już mowa o torturach, to jak tam wyniki z egzaminów, zakończenia roku, no i matury?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro