Rozdział 9
Omorfia wzięła głębszy oddech, gdy zauważyła, że z łazienki wyszedł Oliver.
Do twarzy miał przyłożony ręcznik, którym się wycierał. Mimo tego co mówili bliźniacy krukonka była pewna, że wcale nie był pod prysznicem.
Wskazywało na to jego ubranie. Cały czas miał na sobie przemoczoną, brudną od błota szatę. Rękawice rzucone były na ziemię od razu za drzwiami prowadzącymi do łazienki.
- Oliver? - zapytała cicho. Poczuła niewyobrażalną chęć podejścia do niego i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, jednak rozumiała jego sytuację.
Gryfoni przegrali, co dla niej, jako krukonki było wspaniałą sytuacją. Droga do Pucharu Quidditcha była dla Ravenclawu jak na wyciągnięcie ręki, jednak w tamtym momencie to wcale nie cieszyło Omorfii.
Z bólem, ale przyznała, że wolałaby zająć ostatnie miejsce w rankingu niż być w tej sytuacji, w której się aktualnie znajdowała.
- Omorfia? - Oliver odłożył ręcznik na szafkę i spojrzał na nią zaskoczony, przez krótką chwilę zapominając o swoich zmartwieniach - Co tu robisz? - zapytał.
- Ja. . . - krukonka zawahała się - Wiem co ta przegrana dla ciebie znaczy i - przerwała, nie wiedząc co dalej powiedzieć. Poczuła duże zażenowanie, gdy tak znajdowałaa się na przeciwko niego i nie miała pojęcia co zrobić.
Gryfon wydawało się, jakby przez to tą jedną krótką wypowiedź, na nowo stracił całą energię.
Westchnął, a jego twarz lekko się zaczerwieniła od nadmiaru emocji.
- To mój ostatni, najważniejszy rok - zaczął, siadając na pojedynczym krześle, znajdującym się w pokoju - Nie sprawdziłem się jako kapitan. Przygotowywałem ich tylko na mecz ze ślizgonami, nie przewidziałem, że zrezygnują. . . - chłopak wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać.
- Oliver - zaczęła delikatnie dziewczyna.
- Nie dałem rady. Wiesz co Omorfia? - zapytał niespodziewanie, unosząc na nią wzrok - Ja chyba powinienem zrezygnować z funkcji kapitana - krukonka aż otworzyła buzię ze zdziwienia, a Oliver za to zaczął kiwać głową - Tak, muszę iść do McGonagall. Jak najszybciej.
Zanim dziewczyna zdążyła się zorientować, ten już wstawał z krzesła i szedł w stronę wyjścia, niczym w transie.
- O nie, nie, nie! - zawołała, szybko go wymijając i opierając plecami o drzwi, aby nie mógł wyjść.
- Omorfia, proszę cię, odsuń się - powiedział, choć widać było, że ciężko przechodziło mu to przez gardło.
- Nie ma opcji, Wood - jej głos stał się stanowczy, co zdziwiło nie tylko gryfona, ale nawet ją samą - Spójrz na siebie! - dłonią wskazała na jego przemoczoną szatę i zaczerwienioną twarz - Jesteś najlepszym kapitanem, jakiego mógł sobie wymarzyć Gryffindor!
- Wiem, że chcesz mnie pocieszyć, ale ja naprawdę -
- Nie ma żadnego "ale"! - przerwała mu - W tym momencie idziemy do Harry'ego i reszty. Nie uważasz, że właśnie tym, że się tam nie pojawisz, zawiedziesz drużynę? - zapytała, nieco łagodząc ton.
- Nie myślałem o tym w taki sposób - przyznał Oliver.
- Ty w ogóle nie myślałeś, Woody - wypomniała krukonka - Raz, dwa przebieraj się w coś suchego i idziemy do Skrzydła.
- Nie wiem czy to dobry pomysł teraz - powiedział niepewnie chłopak - Wszyscy tam będą - dodał.
- Ty naprawdę myślisz, że będą ci robili z tego powodu wyrzuty? - zapytała niedowierzająco Omorfia, a Oliver pokiwał niemal niezauważalnie głową -
Przecież nie miałeś wpływu na to, że na boisku pojawi się dementor! - zawołała, wstając z łóżka - Czekam na ciebie dwie minuty, bo widzę, że dramatyzujesz - dodała i opuściła jego dormitorium, zamykając drzwi, które lekko zaskrzypiały.
Oliver sam nie wiedział co o tym myśleć. Kiedy dziewczyna przedstawiła argumenty przekonywujące na swoje zdanie, lekko się zawahał. Może rzeczywiście miała rację? Przecież nie wszystko stracone, kolejny mecz mogli zagrać świetnie.
Ponadto zauważył, że Omorfia nie starała się na siłę wmówić mu, że będzie dobrze. Najpierw powiedziała swoje zdanie, które, jak to krukonka, podparła dowodami, a potem stanowczo powiedziała mu co miał zrobić. Wszystko co mówiła wydawało się przemyślane i czuł, że coraz bardziej mu imponowała.
Z tymi myślami przebrał się w zwykły, szkolny mundurek, a przemoczoną szatę osuszył zaklęciem.
Przemył twarz wodą i sięgnął po klamkę.
- Spóźnienie o minutę, dwadzieścia dwie sekundy - usłyszał, gdy tylko wyszedł.
Krukonka parsknęła śmiechem, a na jego ustach pojawił się blady uśmiech.
- Idziemy? - zapytał niepewnie, a dziewczyna kiwnęła głową.
★★★
Kiedy dotarli na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się Skrzydło Szpitalne, ich uwagę zwróciły głośne rozmowy.
Prawie cała drużyna Gryffindoru, a także kilka innych osób, jak Lee Jordan, stali w małym kółku i dyskutowali.
- Wood! - zawołał jeden z bliźniaków, gdy tylko go zauważył, czym zwrócił uwagę wszystkich innych.
Oliver odwrócił się do tyłu, aby szukać pomocy w Omorfii, lecz zobaczył jedynie długie, czekoladowe włosy znikające za rogiem.
Przeklnął w myślach.
- Już myśleliśmy, że się utopisz - na nowo odezwali się bliźniacy.
- Dajcie mu już dzisiaj spokój - wtrąciła się Angelina, ścigająca drużyny Gryffindoru.
- Jak się trzyma Harry? - zapytał Oliver, nie zwracając uwagi na to, co mówili - Nie ma jakiegoś poważnego urazu?
- Oh, nie. Harry i tak daje sobie ze wszystkim radę, nawet, gdy spotka najgroźniejszą bestię, która zabija wzrokiem - powiedział George, machając lekceważąco ręką i przypominając sytuację sprzed roku.
- Bardziej ucierpiała jego miotła - dodała Katie Bell.
- Jest u Rona, cała połamana. Szanse na naprawienie są znikome - Angelina pokręciła niedowierzająco głową - Teraz nasze szanse na Puchar są takie same jak to, że uda się naprawić tą miotłę.
Oliver w ciszy analizował sytuację. Nimbus dawał im dużą przewagę w meczach. Jeśli Harry nie miał miotły, to oznaczało to, że musiał używać szkolnej, która latała wolniej od motyla.
Było źle, ale słowa Omorfii krążyły mu w głowie. Nie mógł się poddawać - był kapitanem.
- Mamy sto punktów do nadrobienia - cała reszta ucichła, gdy zaczął mówić - Jest to dużo, aczkolwiek nie tyle, żeby nie dało się ich zdobyć. Od jutra będziemy trenowali, gdy tylko uda się nam zająć boisko. Co do miotły Harry'ego - tu zawahał się przez moment - Coś wymyślimy.
Cała drużyna pokiwała głowami. Na ich ustach pojawiały się lekkie uśmiechy, gdy słyszeli nadzieję w głosie swojego kapitana.
- Kto wygra następny mecz?! - zawołał głośno Lee Jordan, wystawiając przed siebie dłoń.
- My! - zawołali zgodnie bliźniacy, Katie, Alicja i Angelina, również wyciągając dłonie i kładąc je na sobie.
Wszyscy z nich roześmiali się, a Oliver uśmiechnął. Była nadzieja.
★★★
Omorfia czekająca za rogiem na chłopaka pokręciła ze śmiechem głową, słysząc okrzyk gryfonów.
Postanowiła, że lepiej będzie, jeśli Oliver spędzi teraz czas z drużyną. W takim momencie potrzebował czasu i dla nich i dla ułożenia jak najlepszej strategii na kolejny mecz.
No, może nie tylko na mecz, ale o tym wiedział już tylko on sam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro