Rozdział 7
- Omorfia? - zapytał, spodziewając się ujrzeć ją w dość niekomfortowej sytuacji z jakimś przystojnym krukonem.
Nie słysząc odpowiedzi wychylił się zza ściany przy której stał i ze zdziwieniem dostrzegł, że dziewczyna klęczała na kolanach, a w jej dłoniach spoczywał gruby, szary. . . kot.
- Co ty tu robisz, Woody? - zapytała zaskoczona krukonka, odrywając wzrok od zwierzęcia, które niemal odruchowo głaskała po futerku.
- Ja. . . Tak właściwie, to chciałem się z tobą zobaczyć - wypalił. Mimo tego, że sytuacja była dla niego niezręczna, to ucieszył się z tego, że jego podejrzenia co do dziewczyny się nie sprawdziły. Z drugiej strony nawet jeśli, to co mu było do tego co robiła?
- Tak? - Omorfia zmarszczyła lekko brwi - Coś się stało?
Oliver musiał szybko przeanalizować co powiedzieć, aby nie wydało się dlaczego pojawił się w tej sali.
- Wiem!
- Co "wiesz"? - krukonka była coraz bardziej zdezorientowana. - Coś ci się dzieje? Wzywać panią Pomfrey?
- Za tydzień mamy mecz z Hufflepuffem.
- I w związku z tym?
- I w związku tym McGonagall załatwiła nam boisko na cały piątek i sobotę! - ogłosił z zadowoleniem. Mogło to brzmieć mało wiarygodnie, że tak się cieszył z pozoru nie ważnej rzeczy, ale dla tych, którzy również uwielbiali Quidditcha był to ogromny powód do radości. W końcu całe dwa dni, tym bardziej, że akurat takie, w których nie mieli zbyt wiele nauki były idealną okazją do ćwiczeń.
- Żartujesz - powiedziała Omorfia, patrząc na niego z zaskoczeniem. - Co zrobiła McGonagall, że to się udało? Przecież Snape by do tego nie dopuścił. A Sprout? Co ze Sprout?Przecież to właśnie z jej wychowankami macie mecz!
Oliver uśmiechnął się szeroko. Dobrze wiedział, że krukonka go zrozumie.
- Nie wiem jak i kiedy, ale się udało. Myślę, że wiesz jaka potrafi być McGonagall, gdy się na coś uprze.
- Aż za dobrze - parsknęła śmiechem dziewczyna, podnosząc swojego kota na wysokość ramion - Ciesz się, że przynajmniej ty nie masz z nią do czynienia, Kocie.
- A właśnie. Jak ma na imię ten sierściuch? - zapytał Oliver, a zwierzę zasyczało, jakby zrozumiało co powiedział.
- Kot - zaśmiała się Omorfia. - Dokładniej to Pan Kot.
- A niby u krukonów góruje kreatywność - gryfon wybuchnął śmiechem - Swoją drogą to chyba nie szczędzisz mu jedzenia - jego wzrok przeniósł się na szare zwierzę, które przypominało puchatą kulkę.
Tego było za wiele.
Kot w jednym momencie zsunął się z kolan Omorfii i nim ktokolwiek zdążył zareagować, skoczył na Olivera, boleśnie wbijając mu pazury w koszulkę.
- Kot! - krzyknęła z naganą krukonka. - W tej chwili go zostaw!
Mimo zakazu właścicielki zwierzak nie odczepił się od gryfona. Wyglądali jak drzewo, do którego przyczepiony był koala do czasu, gdy Omorfia ściągnęła go z Olivera.
- Bardzo cię przepraszam - powiedziała, choć widać było, że powstrzymywała się przed zaśmianiem. - Jak widzisz jest dość nerwowym kotem.
- Właśnie zauważyłem - stwierdził Wood, patrząc na małe dziurki na swojej koszulce - No cóż. . . Do zobaczenia, Omorfia.
- Do zobaczenia, Woody - parsknęła śmiechem krukonka.
Kot, którego trzymała w ramionach spojrzał na Olivera, marszcząc ze zirytowania nos. Wood, zapominając, że cały czas patrzyła na niego Omorfia spojrzał na Kota z taką samą niechęcią.
★★★
- Cormac, coś ci już mówiłam - powiedziała zirytowana krukonka, szybkim krokiem idąc w kierunku wyjścia z zamku.
- Ale Morfia, daj mi szansę. Nie rozumiem dlaczego odrzucasz takiego przystojnego faceta jak ja, a z Woodem kręcisz.
- Po pierwsze przestań za mną chodzić, a po drugie - nie kręcę z Olivierem - warknęła. Wogóle nie podobało jej się zachowanie McLaggena.
- Jakbyś z nim nie kręciła, to wróciłabyś do mnie. Nie można tak o powiedzieć, że to koniec.
- Dobra, McLaggen - Omorfia stanęła i odwróciła się do gryfona, starając się nie wybuchnąć. - Powiedz czego tak naprawdę ode mnie chcesz.
- To chyba jasne, nie? Nie będę się godził na to, żeby dziewczyna zerwała ze MNĄ. Dobrze wiem, że nadal ci się podobam i teraz próbujesz udawać niedostępną.
- Przepraszam bardzo, co? - parsknęła śmiechem krukonka - Nie uważasz, że masz o sobie za wysokie mniemanie?
- Skoro byłaś ze mną cały rok, to raczej musiałaś coś do mnie czuć. A sama wiesz, że uczucia nie przemijają tak szybko.
- Miały wystarczająco dużo czasu, żeby przeminąć - stwierdziła, ruszając przed siebie.
- Twoje zdanie się tu mało liczy - blondyn złapał ją za nadgarstek, przyciągając ją w swoją stronę na tyle, że jej twarz niemal stykała się z jego szyją.
- Puść mnie - warknęła, próbując wyrwać rękę z uścisku chłopaka.
- Zrobię to, gdy będę chciał, maleńka - powiedział, a na jego ustach pojawił się nie szczery uśmiech.
- Jesteś obrzydliwy - syknęła dziewczyna, unosząc kolano tak, że uderzyło w czułe miejsce gryfona.
Cormac puścił jej nadgarstek, a z jego ust wydarł się jęk bólu.
- Trochę szacunku dla dziewczyn, McLaggen - warknęła, odchodząc. Nie omieszkała się wystawić w stronę chłopaka środkowego palca.
- Chciałem być miły Omorfia, ale teraz całkowicie to zmieniłaś - syknął gryfon, przymykając lekko oczy.
- Chyba muszę nauczyć się paru zaklęć obronnych, bo twoje słowa brzmią jak groźba - krukonka odwróciła się do niego ze złośliwym uśmiechem. - Myślę, że Aquammenti będzie odpowiednie dla ciebie. W końcu szkoda byłoby zmyć cały ten lakier z twoich włosów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro