•8• Obowiązek wzięcia odpowiedzialności
____________________________
Są ludzie,
którzy powinni mieć góry
aby ich imiona przetrwały w czasie
_____________________________
— Mam dość, cholera — westchnęła Hermiona, opadając na fotel. — Mam dość.
— W takim razie słaba jesteś, Granger — docięła Cho, opierając ręce na biodrach u unosząc idealne brwi, wyglądające jak drobne, czarne muśnięcia bardzo cienkiego pędzla.
— To nie ty trafiłaś na tyle barier magicznych, które trzeba było zdjąć! — W tonie Gryfonki kryła się irytacja, ale sama dziewczyna była uśmiechnięta. — Wypraszam sobie! Nie jestem słaba.
Na twarzy Cho również zagościł nieśmiały uśmiech.
— Jak chcesz, złotko — mruknęła przesadnie cukierkowym tonem. — Swoją drogą, zauważyłaś, jak Harry i Malfoy dziwnie się względem siebie zachowują?
Hermiona skinęła głową.
— Co za idioci — westchnęła. Malfoy ewidentnie zakochał się w Harrym, a ten kretyn chyba czuje się winny względem Ginny i dlatego nie pozwala sobie nawet myśleć o tym, żeby zejść się z Draco.
— Ech... Nie ogarniam, dlaczego wokół Harry'ego jest tyle osób, które go kocha bądź kochało — mruknęła azjatka. — Co on takiego w sobie ma?
— A co, zazdrosna jesteś? — podpuściła ją Hermiona.
Chang spiorunowała ją wzrokiem.
— Jeszcze czego! — warknęła. — W życiu nie chciałabym być w takiej sytuacji jak on!
Szatynka zamyśliła się.
— Myślisz, że możemy zrobić cokolwiek, przez co ta sytuacja się wyprostuje? — zapytała, marszcząc brwi. — Wiesz, jakby nie patrzeć, to faceci. Sami nie wybrną z dylematu uczuciowego.
Cho prychnęła śmiechem.
— Wątpię, żebyśmy mogły, ale — ułożyła usta w dziubek i spojrzała w górę. — No chyba że zrobimy coś takiego, że Harry w końcu będzie musiał się określić. Tylko... Ginny czy Malfoy?
Hermiona stropiła się.
— Wiesz, nigdy nie byłam zwolenniczką homoseksualizmu — westchnęła. — A tym bardziej tej durnej fretki, ale... Może to jest jakieś wyjście? Sama wiesz, jaki jest Harry. Nie umie obchodzić się z dziewczynami, no a Ginny...
— Jest dziewczyną.
Hermiona machnęła ręką.
— Nie o to chodzi — mruknęła niecierpliwie. — Ginny była zauroczona Harrym, zanim jeszcze go poznała. Zawsze uważałam, że to słodkie, gdyby byli parą, ale wiesz... gdyby tak ostatnio obserwowałam ją i Malfoya, to mam wrażenie, że ona chce mnieć Harry'ego tylko dla siebie, a on... on ustępuje jej pola. A nie wiem, czy kojarzysz, ale była taka przypowieść o dwóch kobietach i dziecku, i o tym, która jest prawdziwą matką, no i... Merlinie, przepraszam, ze zmęczenia chrzanię głupoty! Parównywać ich do jakiejś mugolskiej bajki, chyba zupełnie oszalałam...
— Jak dalej szła ta bajka? — spytała Chang, siadając po turecku na podłodze. — Jestem ciekawa.
— Do króla przyszły dwie kobiety, kłócąc się, która jest matką dziecka, król uznał, że skoro nie ma zgody, to przetnie dziecko na pół i wtedy jedna z kobiet powiedziała, żeby w takim razie oddać żywe dziecko tamtej drugiej — westchnęła Hermiona na jednym wydechu. — To ona była prawdziwą matką, ale... No wiesz, to tylko opowieść i niekoniecznie musi się odnosić do prawdziwego życia.
Azjatka wzruszyła ramionami.
— Przekonałaś mnie, jestem za Malfoyem, chociaż to podły szczur — mruknęła. — Ale zanim ich zeswatamy chce dać mu w końcu w twarz za to, co powiedział w więzieniu. Wcześniej jakoś nie miałam serca...
— Ty i serce? — prychnęła szatynka z serdecznym uśmiechem. — Błagam, nie rozśmieszaj mnie, Chang.
— Ktoś w końcu musiał udowodnić, że wciąż potrafisz się śmiać, Granger — odgryzła się Cho. — Dobra, to co robimy z Harrym? Ściągamy go tu na chama i próbujemy spiknąć z Malfoyem, czy co? W obecnej sytuacji serio nie wiem, co z tą parką zrobić.
— Myślę, że najpierw po prostu z nim porozmawiam. — Gryfonka wzruszyła ramionami. — Chcę wiedzieć, co o tym wszystkim myśli.
Nagle usłyszały pukanie. Spojrzały po sobie i momentanie się od siebie odsunęły.
— Wejść — zawołała Cho. Drzwi uchyliły się.
— Byłem w kwaterze głównej — powiedział Kingsley. — Jest akcja. Za dwie godziny zaczynamy.
~•~
Z początku nikt nie wiedział, dlaczego aurorzy uznali, aby akcję zniszczenia horkruksu przeprowadzić jeszcze tego wieczoru — a później Harry wskazał w najnowszym wydaniu Proroka Codziennego artykuł o jutrzejszych przenosinach Voldemorta do Hogwartu i wszystko stało się jasne.
Członkowie Zakonu nie wiedzieli o horkruksach, jednak zaufali Harry'emu, że zniszczenie Białego Grobowca jest konieczne. I chłopak był im za to dozgonnie wdzięczny.
— Sugeruję Zaklęcie Piekielnej Pożogi — uznała Hermiona, gdy Wybraniec na osobności wyłuszczył jej, co się dzieje. — Czytałam o nim, powinien zniszczyć to.
Nawet nie nazywali po imieniu naczyń dla duszy Czarnego Pana. Bali się, że ktoś usłyszy. Bali się, że ktoś zechce pójść w ślady tego szaleńca.
— Potrafisz go użyć? — zapytał.
— Mogę spróbować. — W jej oczach pojawiła się niepewność. — Ale nie wiem. Nie mogę ci nic obiecać.
— Nie puszczą mnie na tę misję — mruknął Harry. — Lupin mi to już oznajmił. Podobno wciąż jestem zbyt osłabiony. Ale... nie prosiłbym cię o to, gdyby sprawa nie była tak poważna...
— Wiem — przerwała mu. — Idę, czy komukolwiek się to podoba, czy nie.
W tym momencie dał się słyszeć krzyk Kingsleya, ogłaszającego, że za chwilę wyruszają. Hermiona szybko związała włosy w koński ogon.
— Zaraz pójdą beze mnie — mruknęła na pożegnanie. — Chang, pośpiesz się!
Harry naprawdę nie rozumiał dziewczyn.
Jego przyjaciółka i Cho warczały na siebie odkąd pamiętał, dlatego nie był w stanie zrozumieć, z jakiego powodu nagle stały się nierozłączne. Zupełnie tak, jakby nie były w stanie wytrzymać bez siebie ani jednej sekundy. Dziwne.
Cho zbiegła ze schodów, bębniąc ciężkimi butami o drewno.
— Jestem już, jestem — westchnęła ze sztuczną irytacją, chociaż w rzeczywistości się uśmiechała. Zanim wyszła za drzwi, obdarzyła jeszcze Wybrańca przelotnym spojrzeniem i mrugnęła do niego porozumiewawczo, wciąż z tym samym pogodnym uśmiechem na ustach.
To był ostatni raz, kiedy Harry ją widział.
~•~
Harry się stresował. Nerwowo chodził po pokoju, czekając na powrót przyjaciół, którzy poszli zniszczyć grób. Coś długo ich nie było. Zbyt długo.
Coś poszło nie tak, pomyślał. Merlinie, dlaczego ja nie poszedłem z nimi?
Dokładnie w tym samym momencie dobiegł go łoskot aportacji gdzieś w drugim pokoju. Wybraniec poczuł dreszcz przechodzący jego ciało. Nie zwracając uwagi na ból jeszcze nie zabliźnionych ran, pobiegł w stronę źródła hałasu.
To, co zastał, niemalże zwaliło go z nóg. Wróciła nieco ponad połowa grupy: Hermiona, Justyn, Hanna i Kingsley. Potter wolał nie myśleć, co stało się z Cho, Hackettem i Zachariaszem. Na razie wszystkie jego myśli zajęła panika, że jego przyjaciółce coś siè stało — panna Granger miała włosy zlepione krwią i bezwładna jak laleczka poleciała na ziemię, gdy zaskoczony Kingsley ją puścił.
— Hermiono! — krzyknął Harry, dopadając do Gryfonki. Jego ciało przeszyła błyskawica bólu i chłopak zgiął się w pół z cichym jękiem. Najwyraźniej jedna z ran na plecach musiała mu się otworzyć.
— Jest tylko nieprzytomna — powiedział Justyn. — Musieliśmy ją ogłuszyć. Nie chciała iść.
— Zniszczyliśmy grób — mruknęła Hanna. — Miona użyła jakiegoś dziwnego zaklęcia, by to zrobić, ale...
— Misja się nie powiodła, Potter — warknął zirytowany Kingsley. — Obawiam się, że się pomyliłeś. A przynajmniej on tak twierdzi.
Harry dotąd nie zauważył, że przez ramię mężczyzny przerzucone jest ciało, które teraz — zrzucone — rąbnęło o podłogę obok niego i Hermiony.
— Śmierciożerca — Shacklebolt niemalże wypluł to słowo. — Przybiegł, zaalarmowany hałasem. Uznaliśmy, że możemy coś z niego wydusić.
Wybraniec spojrzał na gładką, młodą twarz poplecznika Voldemorta. Wyglądał niewinnie z tymi roztrzepanymi, jasnobrązowymi włosami, wąskimi ustami i brwiami, które sprawiały wrażenie dwóch cienkich muśnięć czerni.
To ma być śmierciożerca?, zapytał sam siebie i w tym samym momencie chłopiec otworzył oczy, a jego anielskie usta wygięły się w pełnym okrucieństwa uśmiechu.
— Harry Potter — powiedział wolno, smakując każdą sylabę. — Widzę, że znów się spotykamy.
Wybraniec znieruchomiał, rozpoznając ten ton i śmierć, czającą się w głębi atramentowo czarnych tęczówek.
— Alva — wykrztusił. A więc to tak wyglądał ten potwór. — Ty jesteś Alva.
Chłopak skinął głową, unosząc się na łokciach. Był brudny, chudy i wyglądał na słabego, ale na jego twarzy nie było ani cienia strachu, pomimo że musiał wiedzieć, co może go tutaj czekać.
— Możesz go zabić — powiedział Kingsley. — Nikt nie będzie miał do ciebie pretensji, Harry.
Wybraniec sięgnął po różdżkę. Czuł, jak krew pulsuje mu w żyłach. Mroczki stanęły mu przed oczyma.
Zabić.
Byle zabić.
Nie myślał jasno. Owładnęło nim przemożne uczucie, by zniszczyć to dziecko, to okrutne, złe dziecko, które w swoim życiu wyrządziło aż tyle krzywdy.
Wycelował.
— Stój.
To nie słowo przedarło się do świadomości Harry'ego i nawet nie ton, jakim zostało wypowiedziane.
To był głos. Głos Draco.
— Zostaw go, Harry. — Malfoy podszedł do nich. Wybraniec nawet nie zauważył, kiedy blondyn w ogóle wszedł do pokoju. — Nie do ciebie należy decyzja o jego życiu. Nie masz takiej władzy.
— Jestem Wybrańcem — warknął Harry.
— Wybrańcem — powtórzył Draco i uklęknął przy nim, by następnie wyjąć różdżkę z jego dłoni. Potter nie protestował. — nie bogiem.
— Jednak żyjesz, Malfoy — syknął młody śmierciożerca kpiąco. — Gdyby Zakon nie przyszedł...
Blondyn popatrzył na szatyna z jawną pogardą.
— Stul pysk, Alva — mruknął. Właśnie ratuję ci dupę, trochę wdzięczności byś okazał, szczylu.
Ich wrogie spojrzenia skrzyżowały się. Harry przez chwilę był święcie przekonany, że bazyliszek to przy tej dwójce jedynie niegroźna jaszczurka.
— Nie potrzebuję ratunku, Malfoy — wycedził przez zaciśnięte zęby czternastolatek. — A już zwłaszcza nie od ciebie.
Nagle przez jego twarz przebiegł skurcz bólu.
— To był wasz błąd, że mnie złapaliście — wychrypiał, łapiąc się za gardło. — Zabiję was!
— Harry, odsuń się! — Kingsley, który właśnie wrócił do pokoju po odeskortowaniu Hermiony pod opiekę pani Weasley, niemalże rzucił się w kierunku nastolatków.
Potter poczuł nagłe szarpnięcie. Po pokoju rozniósł się krzyk zaskoczenia. Krzyk, który bardziej pasował do zwierzęcego skowytu, niż dźwięku, jaki może wydać człowiek.
— Rusz się — syknął Malfoy, znów szarpiąc Harry'ego za ubranie. — On jest w trakcie przemiany. Zabije nas, jeżeli nie uciekniemy.
Brunetowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zerwał się na równe nogi i zaczął wolno wycofywać się w stronę wyjścia, okrążając stojący na środku pokoju stolik. Alva kulił się ma podłodze, z wczepionymi w dywan palcami, i drżał na całym ciele. Jego skóra falowała i wybrzuszała się, przypominając nieco wrzącą wodę, gdy kości rozrastały się, by mógł przyjąć wygląd wilkołaka.
Harry zamknął drzwi.
— Jesteśmy zmuszeni trzymać go tu w pokoju — powiedział Kingsley, rzucając odpowiednie zaklęcia na futrynę. — Nie ma żadnego miejsca, gdzie moglibyśmy go wypuścić. Uciekłby.
Wybraniec pokiwał głową.
— Rezydencja jest niemalże gotowa — odezwał się nagle Malfoy. — Mogę sprawdzić, czy jest jakieś pomieszczenie, nadające się, by trzymać tam wilkołaka.
Shacklebolt nawet nie spojrzał na blondyna.
— Zachariasz zginął — obwieścił ponuro. — Hackett i Chang zostali wzięci do niewoli. Dumny jesteś ze swoich dawnych przyjaciół, były śmierciożerco?
Draco zmierzył mężczyznę chłodnym spojrzeniem.
— A ty? — syknął, cofając się kilka kroków, jakby z obrzydzeniem. — Dumny jesteś z siebie, że nie ochroniłeś zwoich teraźniejszych przyjaciół, były aurorze?
Shacklebolt wyglądał, jakby blondyn właśnie przywalił mu w twarz.
— Nie kłóćcie się — westchnęła Hanna, taktycznie stając między obiema stronami konfliktu. — Jesteście już zmęczeni. Idźcie spać.
— Wracam do siebie — warknął ślizgon, krzyżując ręce na piersiach.
— Niby jak? — zakpił mężczyzna. — Nie masz różdżki, jakbyś zapomniał. A nikt o zdrowych zmysłach nie zechce-
— Idę z tobą — uciął temat Harry, zerkając na Dracona. Blondyn ostatnio starał się go unikać, więc decyzja Wybrańca zapewne nie budziła w nim większego entuzjazmu, ale nie protestował. — Chciałbym z tobą w końcu poważnie porozmawiać. O przyszłości.
------
L. Cohen, ''Są ludzie''
W czwartek pojawi się nowe ff, więcej informacji na mojej tablicy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro