•3• Obowiązek bycia opanowanym
________________________________
O serce żmii pod kwiecistą maską!
Czy krył się kiedy smok w tak pięknym lochu?
Luby tyranie, anielski szatanie!
Kruku w gołębich pierzach! Wilku w runie!
Nikczemny wątku w niebiańskiej postaci!
We wszystkim sprzeczny z tym, czym się wydajesz.
Szlachetny zbrodniu! Potępieńcze święty!
O, cóżeś miała do czynienia w piekle, Naturo, kiedyś taki duch szatański
W raj tak pięknego ciała wprowadziła?
_
_________________________________
Każde kłamstwo kiedyś runie.
Teoretycznie, można by się teraz powiedzieć, że przecież runie dosłownie wszystko: most nad rzeką, piramidy egipskie, wysokie drapacze chmur a także mocarstwa i imperia, a wszystko to jest jedynie kwestią czasu. I Hermiona Granger doskonale o tym wiedziała, ale gdy Ron zawołał ją do Harry'ego, zrozumiała także jeszcze jedną rzecz: że jej obowiązkiem jest dopomóc w upadku, obalić, zdetronizować i odsłonić to jedno, konkretne kłamstwo — ponieważ gdy zobaczyła Pottera, przypomniała sobie pewne ważne wydarzenie i dotarło do niej, iż jest to jedyne możliwe, a co więcej, jedyne słuszne, wyjście.
— Cześć, Harry! — przywitała się ze sztuczną serdecznością, obejmując chłopaka ramieniem. Lekko stresowała się tym, co chciała za chwilę zrobić, jednak przekonanie o słuszności tego czynu dodawało jej pewności siebie. — Widzę, że leki działają?
— Tak — potwierdził chłopak z delikatnym uśmiechem, który jednakże nie dosięgnął oczu. — Ty z kolei jesteś trochę zapracowana, z tego co słyszałem.
Harry w oczach Hermiony wyglądał smutno i ponuro: jakby skulony w sobie, hermetycznie zamknięty pośród beznadziei i nieufnie spoglądający na wszystkich wokół, zupełnie, jakby każdego o coś podejrzewał.
On wie, pomyślała dziewczyna, studiując twarz chłopaka, która na powrót stężała w poważną maskę. Wie, że coś ukrywamy.
Ron poruszył się niespokojnie, jakby odczytał jej myśli i chciał niewerbalnie przekazać jej, żeby udawała, iż tego nie dostrzega.
Hermiona postanowiła grać.
— Och, to nic takiego! — zaśmiała się, nieco zbyt głośno i gwałtownie. — Trochę pomagamy Zakonowi, nic szczególnego.
Poruszyła lekko głową w taki sposób, że włosy przysłoniły jej prawą część twarzy — z tej strony stał młody Weasley, który teraz nie był w stanie dostrzec jej miny ani spojrzenia.
Znał ją zbyt dobrze, wyczytałby, że coś kombinuje. Prawdę mówiąc, już miał niejasne przeczucie, że jego dziewczyna zaraz zacznie wprowadzać w życie jakiś szalony plan. I wiele się nie mylił, ponieważ już po pierwszym spojrzeniu w oczy Harry'ego Hermiona postanowiła, że musi w jakiś sposób sprostować tą chorą sytuację, jaka się między nimi wytworzyła.
Lepiej go w to nie mieszać, pomyślała, kątem oka zerkając na rudzielca.
— Słyszałam, że byłeś przez ten czas u Malfoya — zagadnęła niewinnym tonem. — Nie widziałeś, że mu odbija?
Ron gwałtownie wciągnął powietrze, zaskoczony, że spytała o to tak swobodnie. Harry z kolei nie poruszył się, ale jego tęczówki zachmurzyły się, przybierając barwę głębokiej zieleni.
— Nie — mruknął, tracąc humor. Panna Granger przypuszczała, że tak naprawdę nie miał go już wcześniej: teraz jedynie zrzucił maskę szczęśliwego człowieka. Współczuła mu.
— Dlaczego? — drążyła, teraz już całkowicie ignorując Weasleya, który dawał jej rozpaczliwe znaki, aby przestała. — Przecież wiedziałeś, jaki on jest. Nie miałeś żadnego powodu, aby mu ufać. Równie dobrze każde jego słowo mogło być łgarstwem.
— I pewnie było! — wtrącił się szybko Ron. — Daj spokój, Hermiona, nie drąż tematu! Harry pewnie nie chce o tym rozmawiać. Przecież się zawiódł na tej gnidzie, nie rodrapuj ran.
— Złożył mi przysięgę — mruknął nieco nieobecny Potter, niepomny na słowa swojego najlepszego przyjaciela. Wyglądał, jakby w ogóle ich nie usłyszał, zastanawiając się nad czymś. Jego twarz przybrała zamyślony, nieco odległy wyraz, wskazujący, że chłopak rozpamiętuje wspomnienia lub usiłuje sobie przypomnieć dokładny przebieg wydarzeń.
— Wieczystą? — dociekała dziewczyna, chociaż domyślała się odpowiedzi.
— Prawdomówności.
Wspaniale, pomyślała z satysfakcją. To już jakiś trop.
Hermiona bowiem, chociaż z początku chciała po prostu powiedzieć Harry'emu o co chodzi, teraz wpadła na zupełnie inny, lepszy pomysł.
Lepszy, czyli totalnie nieodpowiedzialny, ryzykowny i graniczący z szaleństwem, przez który połowa Zakonu Feniksa zapewnie się na nią wścieknie, ale czego się nie robi dla przyjaciół?
Wciąż widziała niestety ogromną przeszkodę: ale skoro mogła pokonać parę mniejszych, to dlaczego by tego nie zrobić? Dlaczego by nie pomóc?
— Harry, jak ty się właściwie czujesz? — zapytała, czując coraz większe podekscytowanie. — Myślisz, że byłbyś w stanie się ze mną gdzieś aportować?
— Hermiono! — zawołał przerażony Ron. — Ty chyba nie...
— Chyba jednak tak, Ronaldzie — odparła dziewczyna, ignorując pytające spojrzenie Harry'ego. — Czasami trzeba złamać parę zasad.
I w tym momencie w głowie Pottera zapanował kompletny chaos.
Najpierw odbiło Malfoyowi, pomysłał z bólem. Teraz Miona zaczyna jakoś dziwnie gadać. Co się dzieje?
Ale Draco niestety odbiło permamentnie... Jakim cudem nie zauważyłem, że pod tak piękną maską kryje się taki potwór? Jak mogłem mu zaufać? Jak... jak mogłem się w nim zakochać?
Byłem tak beznadziejnie głupi!
— O co chodzi? — zapytał Harry, odtrącając rozmyślania o Malfoyu na bok i próbując odczytać odpowiedź z błyszczącego spojrzenia przyjaciółki. — Miona, co się dzieje?
— Och, zobaczysz, Harry — odparła z tajemniczą nutką w głosie. — Ale najpierw powiedz mi, czy czujesz się na tyle dobrze, aby się ze mną gdzieś aportować.
— Jesteś nienormalna — westchnął Weasley z pewną nerwowością w głosie. — Harry, nie słucha-
— Zamknij się, Ron — przerwał mu Potter i skrzyżował ręce na piersiach. — Mam dość tego, że ciągle coś przede mną ukrywacie — Zwrócił się do panny Granger: — Tak, chyba jestem w stanie.
Na twarzy dziewczyny pojawił się niepewny uśmiech, jakby właśnie zdała sobie sprawę z wagi tego, co zamierza zrobić i ogarnęły ją wątpliwości.
— Wspaniale — powiedziała jedyne, usiłując zamaskować chwilową słabość i wyjęła różdżkę zza paska.
— Jesteś pewna? — zapytał rudzielec. W jego głosie dało się dostrzec wahanie.
Hermiona kiwnęła głową. Ron westchnął.
— W takim razie powodzenia — mruknął. — Postaram się jakoś przekonać Cho i Ginny, że to była jedyna słuszna opcja, gdy już ogarną, że was nie ma.
Nie musisz tego robić, pomyślał Harry. Nie musisz nic im mówić.
Ale z drugiej strony rozumiał poniekąd, że Ron chce się na coś przydać i zatrzeć to fatalne wrażenie sprzed chwili.
Tylko o co chodziło Hermionie?
— W takim razie chodź, Harry — powiedziała dziewczyna i posyłając ostatnie, porozumiewawcze spojrzenie swojemu chłopakowi, chwyciła bruneta za rękę i aportowała się z dźwiękiem przypominającym strzał z pistoletu.
~•~
Harry był wytrącony z równowagi. Sądził, że wylądują w jakimś miejscu mu znanym, tymczasem nie poznawał otoczenia wokół siebie. Było całkowicie obce i był całkowicie pewien, że jest tu pierwszy raz.
— Jesteśmy w domu Zachariasza Smitha — pośpieszyła Hermiona z wyjaśnieniem. — To jedno z baz Zakonu, poza tą, w której przebywałeś. Niezbyt bezpieczna, bo widoczna nawet dla mugoli, ale niestety nie mamy nic lepszego.
— Byłaś tu już wcześniej? — zapytał Harry, po czym mentalnie przybił sobie piątkę w twarz.
No oczywiście, że była, pomyślał. Inaczej byśmy się tu nie aportowali.
Dziewczyna przypuszczalnie doszła do tych samych
wniosków, bo spojrzała na niego jak na idiotę i nic nie powiedziała.
— Hermiono... ale co my tu właściwie robimy? I dlaczego aportowaliśmy się do piwnicy?
— Bo tutaj aż tak nie słychać dźwięku teleportacji, a gdyby nas przydybali zbyt wcześnie, to by nas zatrzymali i gówno by z tego wyszło, Harry — westchnęła.
Harry spojrzał na nią z zaskoczeniem.
— Od kiedy używasz takich słów? — Zmarszczył brwi, przypominając sobie, że dziewczyna wcześniej nie przeklinała.
— Od wtedy, od kiedy przez parę miesięcy musiałam wytrzymywać w celi z Chang, Brown i Patil — warknęła i chwyciła go za ramię, by pomóc mu weść po schodach. — Alohomora — wyszeptała, wciąż tym samym, wściekłym tonem. Potter poczuł, jak jej palce boleśnie wbijają się w jego ciało i pożałował, że zadał takie pytanie.
Że też on zawsze musiał coś spieprzyć.
W milczeniu przeszli wąskim korytarzem i zaczęli wspinać się na kolejne schody.
— Słuchaj, Harry — szepnęła Hermiona, zatrzymując się. — Idziemy na strych, przez dwa piętra. Pewnie będzie się tu roiło od członków Zakonu. Nie przestrasz się, bo będę pewnie musiała paru unieszkodliwić. A teraz... — Dotknęła różdżką czubka jego głowy i Harry poczuł się tak, jakby wylała mu na głowę kubek zimnej wody. — możemy iść dalej.
Pierwsze piętro było urządzone zaskakująco pogodnie i jasno — tylko tyle zdążył wychwycić Potter, zanim dziewczyna wciągnęła go na kolejne schody. To samo z drugim, chociaż tutaj na pomarańczowych ścianach dostrzegł wielkie obrazy w złoconych ramach.
Z kolei wejścia do strychu pilnował jakiś patykowaty auror, wyglądający, jakby niedawno przebył ospę i znudzona Hanna Abbot, opierająca się o ścianę.
Jeszcze ich nie zauważyli — Hermiona jednak miała łeb, rzucając Zaklęcie Kameleona.
— Drętwota! — krzyknęła i chudy mężczyzna zdrętwiał. Puchonka chwilę później poszła w jego ślady. — Biegiem!
Harry z trudem zmusił nogi do większego wysiłku. Uda paliły go żywym ogniem, a rany, chociaż wziął rano leki, doskwierały dokuczliwie tępym, bolesnym pulsowaniem. Granger, która już dotarła na górę, szarpnęła za klamkę. Drzwi nie ustąpiły.
— Cholera! — zaklęła, po czym opamiętała się i wymierzyła w zamek różdżką. — Alohomora!
Drzwi znów ani drgęły. Hermiona zmarszczyła brwi, zaciskając powieki i przykładając dłoń do czoła, tuż nad linią brwi. Myślała intensywnie.
Chyba mamy problem, pomyślał Harry, wciąż nie wiedząc, o co chodzi dziewczynie.
— Wiem — szepnęła ona, nagle otwierając oczy. Wycelowała różdżką w zawiasy, które pod wpływem zaklęcia rozerwały się i z głośnym brzękiem wylądowały na ziemi. Drzwi odchyliły się lekko, ale zamek wciąż był zamknięty, więc nie wypadły. Hermiona rzuciła kolejne zaklęcie i drewno pękło wzdłuż całej wysokości i mniej więcej połowa ciemnego materiału oderwała się i wpadła do pokoju, głucho uderzając o podłogę.
— Wow — mruknął Harry, zaszokowany inicjatywą przyjaciółki.
Hermiona wzruszyła ramionami.
— Mogli osłonić je zaklęciami, aby nie dało się ich wyłamać. Ja bym tak zrobiła. — Nagle jej ton się zmienił. — No dobra, chodź. A ty — zwróciła się do kogoś w pokoju — nawet nie waż się ruszyć i tak nie uciekniesz.
Harry poczuł nagły skurcz w żołądku, już wiedząc, do czego przez cały czas zmierzała dziewczyna i do kogo chciała go przyprowadzić. Przełknął głośno ślinę, i nie mogąc złapać oddechu, złapał się jedną ręką z barierkę, aby nie spaść. Z dołu dotarły go przyśpieszone kroki, świadczące o tym, że członkowie Zakonu już biegli na górę.
— Harry. Pośpiesz się — warknęła zirytowana dziewczyna, ale w jej głosie niemalże niesłyszalnym drżeniem obajwiły się strach i niepewność. Bała się tego, co zrobiła, bała się reakcji Harry'ego, a nade wszystko bała się wściekłości Zakonu. Może nie powinna była tego robić? No jasne, że nie! Tylko ta przeklęta gryfońska zapalczywość znów się w niej odezwała!
Postąpiłam słusznie, pomyślała z paniką, usiłując usprawiedliwić się przed samą sobą. Przecież umiem zaargumentować, dlaczego to zrobiłam. Czego ja się obawiam tak właściwie?
Harry pokonał kilka stopni dzielących go od drzwi i stanął w wyrwie jak skamieniały. Kątem oka Hermiona dostrzegła, jak drżą mu wargi, gdy chciał coś powiedzieć.
Chociaż od kilku chwil spodziewał się, kogo tam zastanie, jego widok i tak go zaszokował. Czuł się zupełnie jak człowiek, który właśnie stoi nad przepaścią, chociaż niby był na bo mentalnie przygotowany, bo widział zdjęcia.
Poczuł, jak zalewa go fala pomieszanej ze wściekłością i wyrzutem ulgi, i niemalże zachwiał się pod wpływem tych uczuć.
— D-draco? — wydusił w końcu, a w jego głosie zabrzmiało coś na kształt czułości zmieszanej z gniewem.
I wtedy nadbiegł Zakon.
________________________
W. Shakespeare, "Romeo i Julia", fragment.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro