•16• Obowiązek reakcji
__________________________
Zawżdy znajdzie przyczynę, kto zdobyczy pragnie,
Dwóch wilków jedno w lesie nadybali jagnię;
Już go mieli rozerwać, rzekło: "Jakim prawem?".
"Smacznyś, słaby i w lesie!" - Zjedli niezabawem.
__________________________
Nie wiedział, ile czasu siedział zamknięty w klitce pod schodami po przesłuchaniu, ale zdążył już kilkukrotnie zasnąć i się ponownie obudzić. Najbardziej niepokoił go brak wieści: gdyby Harry wrócił, z pewnością by go o tym zawiadomiono, a tymczasem nikt go jeszcze nie odwiedził.
Draco siedział więc w malutkim, ciemnym pomieszczeniu, pochylony, z kolanami podciągniętymi pod brodę i usiłował nie oszaleć z rozpaczy.
A przynajmniej tak było, póki w zamku nie zazgrzytał klucz i drzwi nie uchyliły się nieco.
— Bądź cicho — usłyszał głos — i wyjdź powoli.
— Profesorze? — zapytał Malfoy, czując nagły przypływ nadziei. — O co chodzi?
— Powiem ci później, Draco. — Mężczyzna rozejrzał się niespokojnie. — Cicho bądź, nie mogą nas usłyszeć.
Blondyn z ulgą wyszedł z komórki i rozprostował zesztywniałe kości.
— Za mną — rzucił profesor i odwrócił się na pięcie. Malfoy ruszył za nim i już po chwili znaleźli się przy drzwiach wejściowych.
— Szybciej, szybciej, Draco — ponaglił go mężczyzna. — Nie mamy czasu do stracenia.
Ślizgon poczuł niepokój.
— Harry wrócił? — wyrwało mu się, zanim zdążył się opanować.
W gęstym mroku nie widział, czy nauczyciel skinął głową, ale chwilę później doleciał go jego głos: — Prowadzę cię do niego. Zakon nie byłby z tego powodu zachwycony. Chwyć mnie za rękę, musimy się aportować.
Draco natychmiast wykonał polecenie, czując napełniającą go radość.
— Dziękuję, profesorze — powiedział wesoło. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek coś pan dla mnie zrobi.
— Nie dziękuj — odparł mężczyzna i chwilę później Dracon poczuł znajome szarpnięcie w pępku...
... a następnie uderzyło w niego zaklęcie obezwładniające, które zwaliło go z nóg.
Co się dzieje?, pomyślał spanikowany, patrząc na znajome ściany Hogwartu. Dlaczego jestem tutaj, jeżeli szkoła należy do...
Kurwa.
Poczuł, jak widgardium leviosa powoli unosi go w powietrze.
Lupin miał prawo mnie nienawidzić, powiedział sobie w duchu Malfoy. Rozpacz po żonie mogła mu kazać zdradzić Zakon. Miał wszelkie powody, aby to zrobić, miał motywy, miał...
— Trochę późno go przyprowadziłeś — rozległ się głos Bellatrix. — Nasz pan się niecierpliwił.
— Przepraszam — wybełkotał profesor. — Musiałem poczekać, aż się ściemni i wszyscy zasną...
— Och, zamknij się, głupcze. — Zaklęcie puściło i Draco upadł bezwładnie na ziemię. Zaraz później poczuł, jak oplatają go cienkie, zimne łańcuchy. Odzyskał władzę nad własnym ciałem. Ciotka brutalnie szarpnęła go do góry.
Lupin miał wszelkie powody, aby wydać mnie Voldemortowi, pomyślał Draco, patrząc nienawistnie na profesora.
Ale to nie Lupin go wydał i to nie Lupin był zdrajcą. Był nim inny profesor.
Horacy Slughorn skłonił się krótko Bellatrix i aportował się z powrotem do kwatery głównej Zakonu Feniksa.
Malfoy poczuł ogarniającą go rozpacz.
— Zdjęliście bariery antyaportacyjne — wykrztusił.
— Tylko na tę noc — odparła jego ciotka. — Miło mi cię znowu widzieć, Draconie. Mniemam, że Czarny Pan będzie równie zachwycony. Twój kochaś go zdenerwował.
Draconowi zrobiło się słabo. Bellatrix jeszcze mocniej wpiła mu paznokcie w ramię
— Ale najpierw ja się tobą zajmę — szepnęła mu do ucha w dziwnie intymnym geście. — Wypadałoby od czasu do czasu porozmawiać ze starą ciotką, nie uważasz?
~•~
Lupina dręczył niepokój.
Profesor obudził się, słysząc skrzypienie drzwi wejściowych. Nie miał pojęcia, kto i po co miałby wychodzić z kwatery głównej w środku nocy, lecz gdy tylko sprawdził, czy Malfoy nadal siedzi w komórce, wszystko stało się jasne: ktoś go wypuścił.
Z początku profesor chciał wypaść na klatkę schodową i złapać ślizgona, jednak ledwie słyszalny, odległy dźwięk aportacji zniechęcił go do tego pomysłu.
Malfoy musiał uciec z kimś z Zakonu, pomyślał mężczyzna. I ten ktoś tu wróci.
Postanowił czekać.
Ślęczał w ciemności, z różdżką skierowaną na drzwi, z wzrokiem utkwionym w klamkę, z niepokojem w sercu.
Jeżeli ten ktoś pozwolił Malfoyowi uciec, to znaczy, że jest zdrajcą, uznał. A skoro jest zdrajcą, nikt nie jest bezpieczny.
Trzeba będzie wszystkich ewakuować.
Poprawił uchwyt na różdżce.
Ale najpierw niech on wróci. Gdyby usłyszał poruszenie, mógłby się spłoszyć.
Do cholery, kto to w ogóle jest?
Profesor nie czuł gniewu na potencjalnego zdrajcę: bardziej żal do niego. Żal, że ten jeszcze anonimowy człowiek wydał Zakon Voldemortowi — tyle istnien, tyle bojowników, tyle... dzieci.
Mamy rannych, pomyślał Lupin, których nie ma gdzie przenieść. Zakładając, że zdrajca zna położenie wszystkich kryjówek, nie mamy ani jednego bezpiecznego schronienia, bo jeżeli pomógł Malfoyowi uciec, to sam Draco też jest przeciw nam.
Zginiemy. Musielibyśmy uciec do jakiegoś kraju, jeszcze nieobjętego wojną i tam się skryć, żeby mieć szanse na przeżycie, ale gdzie niby? Francja jest zajęta, a w innych krajach owszem, przyjmą nas, ale nie potraktują poważnie i może nawet zakażą działań zbrojnych, a my musimy walczyć!
Drzwi skrzypnęły. Lupin zamarł.
Bardzo, bardzo powoli skrzydło zaczęło się otwierać i do pogrążonego w mroku przedpokoju zupełnie bez gracji wsunęła się jakaś postać.
Remus poczuł ściskanie w krtani.
Dlaczego...? Dlaczego Horacy?
— Expelliarmus! — zaklęcie poszybowało w stronę grubego profesora, który kwiknął przerażony, gdy różdżka wyrwała się z jego ręki. — Legillimens!
Ciemność. Pogrążony w czerni przedpokój. Przez okno wpada wąski strumyk światła, a pod schodami rysują się kontury drzwi.
— Bądź cicho — mówi Slughorn, uchylając wejście do komórki. Zbłąkane widmo oświetla delikatnie twarz Dracona, siedzącego na podłodze w niewygodnej, nienaturalnej pozycji. — i wyjdź powoli.
— Profesorze? — pyta Malfoy z niemalże dziecinną naiwnością. — O co chodzi?
— Cicho bądź, Draco. Nie mogą nas usłyszeć.
Blondyn nieco niezdarnie wygramola się z komórki. Na jego twarzy nie ma nawet cienia podejrzenia.
— Za mną — rzuca Slughorn, a gdy są już przy drzwiach, dodaje: — Szybciej, szybciej, Draco. Nie mamy czasu do stracenia.
— Harry wrócił? — pyta chłopak z wyraźną nadzieją.
— Prowadzę cię do niego — odpowiada Horacy. — Zakon nie byłby z tego powodu zachwycony. Chwyć mnie za rękę, musimy się aportować.
Draco natychmiast wykonuje polecenie. Jego radość jest niemal namacalna.
Powinien coś podejrzewać, ale tonący brzytwy się chwyta. Chłopak tak uczepia się myśli o zobaczeniu Pottera, że nie widzi niebezpieczeństwa.
— Dziękuję, profesorze — mówi beztrosko. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek coś pan dla mnie zrobi.
— Nie dziękuj — mruczy mężczyzna i nagle aportują się i lądują na jednym z hogwardzkich korytarzy.
Slughorn z zadziwiającą szybkością odpycha chłopaka i rzuca na niego Drętwotę.
Malfoy z impetem uderza o ziemię, lecz kolejne zaklęcie od razu podrywa go w powietrze. Na jego twarzy widać szok.
— Trochę późno go przyprowadziłeś — Bellatrix jak zwykle emanuje okrucieństwem i mrokiem. — Nasz pan się niecierpliwił.
— Przepraszam — bełkocze profesor niewyraźnie. — Musiałem poczekać, aż się ściemni i wszyscy zasną...
— Och, zamknij się, głupcze. — Kobieta macha różdżką i Dracona oplatają cienkie łańcuchy, podobne do tych, którymi lata temu Snape skrępował Lupina we Wrzeszczącej Chacie. Śmierciożerczyni chwyta swojego krewniaka za ramię i podrywa go do góry.
Horacy Slughorn kłania się krótko Bellatrix i aportuje z powrotem.
— Ty zdrajco — warknął Lupin, przykładając zaszokowanemu mężczyźnie różdżkę do gardła. — Wydałeś tego chłopaka Czarnemu Panu z zimną krwią! Służysz mu, Slughorn?
Grubas pokiwał głową niepewnie. Wilkołak poczuł przepełniającą go wściekłość.
— Od kiedy!? — ryknął.
Były profesor eliksirów wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem. Zabrzmiało jak usprawiedliwienie: błagalny, nieco płaczliwy ton i oczy zbitego psa.
Remus usłyszał odgłos zapalanego światła i kroków na schodach.
— Proszę, nie... nie zabijaj mnie! — pisnął Horacy. Lupin się zawahał.
I wtedy przed oczyma stanęła mu zaszokowana twarz Malfoya, okrutny uśmiech Bellatrix, wykrzywione w bólu usta Alvy, ciała Cho i Zachariasza oraz smutne oczy jego żony.
Lupin się zawahał, ale tylko przez chwilę.
— Avada Kedavra! — syknął. Bezwładne ciało Horacego Slughorna gruchnęło o ziemię. — Horacy zdradził Zakon — powiedział Remus, odwracając się do wyrwanych z łóżek, zaskoczonych i przestraszonych Feniksów. — Wydał Malfoya w ręce Sami-Wiecie-Kogo i przypuszczalnie cały czas donosił o naszych posunięciach. Nie jesteśmy tu bezpieczni. Musimy uciekać.
-— Ale jak to? — jęknęła Ginny, ale wszyscy ją zignorowali.
— Mam też do was prośbę — dodał Lupin. — Jeżeli ktokolwiek was jeszcze działa dla Czarnego Pana, niech teraz wystąpi i idzie do diabła. Nie zabiję go. Niech odejdzie.
Nikt się nie poruszył.
— Przysięgam, że nic mu nie zrobię, jeśli się teraz ujawni. — Mężczyzna uniósł ręce do góry. — Ale jeżeli później przyłapię skurwysyna, to będę go torturował tak długo, aż zdechnie. — Potoczył wzrokiem po zebranych. — Nikt? Wspaniale. W takim razie musimy się zorganizować. George, aportujesz się do kwatery do Francji i powiadomisz Fleur o wszystkim, co się dzieje. Niech zbiorą się jak najszybciej. Hermiono, ty pójdziesz do tej w centrum, wiesz, tam gdzie warzyłaś eliksir. Zrobisz to samo, co George. Ron, zajmiesz się tą koło Plymouth, Ginny, tobie przypada Newcastle. Każcie im się zebrać jak najszybciej.
— Remusie, ty chyba nie chcesz... — zaczął Kingsley.
— Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać może i ma Malfoya w garści, ale musimy zaufać temu chłopakowi, że nas nie zdradzi i nie przyprowadzi do Rezydencji śmierciożerców — westchnął Lupin. — To nasze jedyne schronienie. Nawet Alva to wiedział. Spójrzmy prawdzie w oczy: nie mamy się gdzie podziać, Kingsley.
— Rezydencja jest nienanoszalna — zaoponował ciemnoskóry auror. — Tylko nieliczni będą ją widzieć. Reszta będzie musiała nocować w ogrodzie, wiesz o tym. Tylko Malfoy może nas prawnie do niej wpuścić.
— Niektórzy mogą wejść — odparł Remus. — Ja, ty, Hermiona, Ginny, Oliver... Byliśmy już tam. Przyniesiecie jedzenie i koce całej reszcie. To nasza jedyna nadzieja, Shacklebolt.
— Przyniesiecie? — Kingsley uniósł brwi. Znajdowali się w przedpokoju sami, może nie licząc truchła Slughorna. Cała reszta się rozbiegła, by spakować najpotrzebniejsze rzeczy.
— Mam coś do załatwienia. — Profesor ściszył głos. — Jeszcze jedno: możliwe, że w Rezydencji będzie Alva. Niby uciekł, ale tak naprawdę dzieciak nie miał dokąd pójść, więc pewnie wrócił. Dopilnuj, żeby nic mu się nie stało. Już wystarczająco dużo ludzi zginęło na tej wojnie. Nie potrzebny nam jeszcze trup dziecka. I...
— Dopilnuję, żeby Teddy'emu się nic nie stało, nie martw się — przyrzekł Kingsley, wiedząc, do czego zmierza wilkołak.
Lupin przymknął oczy.
— Jestem beznadziejnym ojcem. Wiesz, że nie widziałem go od Bitwy o Hogwart? — zaśmiał się ponuro. — Czas już na mnie. Dopilnuj, żeby Zakon się nie rozpadł pod moją nieobecność.
Kingsley uśmiechnął się na tą dawkę czarnego humoru.
— Postaram się — obiecał. — A ty postaraj się nie wrócić w worku.
— Daj spokój. Śmierciożercy w życiu nie zwróciliby wam ciała. Jak mnie złapią, to nie wrócę, nawet w worku.
Rozległ się dźwięk podobny do wystrzału z pistoletu i już go nie było.
Powodzenia, pomyślał Kingsley, patrząc w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Remus. Nie osieroć tego dziecka, Lupin, dodał, myśląc o Teddym. Sierot też mamy za dużo.
__________
Krasicki, "Jagnię i wilcy"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro