Rozdział 8
Diggory jest bardzo dobrym graczem. Na pewno wiele z nim trenowali, a my nawet nie znamy jego taktyki. Ślizgoni wszystko przemyśleli, wycofując się na tydzień przed meczem - mówił Oliver, idąc z Omorfią w stronę stadionu.
Pogoda była bardzo nieprzyjemna. Na zewnątrz było ponuro, a mgła utrudniała widok. Przed deszczem chronił ich jedynie parasol, który Wood trzymał nad ich głowami.
- Za to my gramy z nimi w sobotę i damy im popalić - powiedziała dziewczyna, wywracając oczami - Daj spokój, macie w drużynie obu Weasleyów, Angelinę, Katie - zaczęła wymieniać - Nie zapominajmy o Potterze.
- Ale spójrz na pogodę! - zawołał bezradnie gryfon - Mgła, deszcz. Harry'emu będzie strasznie ciężko zobaczyć znicz.
Omorfia westchnęła ciężko, lecz chłopak kontynuował :
- Ścigający mogą mieć utrudnione zadanie. W sumie to wszyscy będą mieli. Co jeśli Fred lub George pomylą naszych zawodników z puchonami? Lub ja nie zobaczę lecącej piłki? - panikował.
- Obiecuję, że zaraz cię uderzę, jeśli się nie uspokoisz - powiedziała stanowczo krukonka. - Na pewno dacie radę i lepiej daj przykład drużynie i nie zachowuj się jak roztrzęsiona galareta.
Oliver wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, lecz po dwóch próbach zrezygnował i kiwnął głową.
W milczeniu doszli do szatni, przy której się zatrzymali. Krople deszczu głośno dudniły, gdy rozbijały się o ziemię, a z trybun dochodziły rozmowy uczniów.
- Weź parasol - gryfon przekazał krukonce do ręki czarną rączkę i spojrzał jakby chciał coś jeszcze dodać. - Przyjdziesz po meczu? - zapytał w końcu.
- Jasne - dziewczyna pokiwała głową - A teraz do dzieła! - zawołała i ze śmiechem odeszła w stronę trybun.
★★★
Omorfia zauważyła, że nie działo się dobrze, gdy drużyna gryfonów poprosiła o czas. Mimo tego, że wygrywali pięćdziesięcioma punktami, to coś było nie tak.
Potem błysk złotej plamki i szukający obu drużyn pędzący w jej kierunku.
Chwilę później postać w czerwonej szacie spadająca z ogromnej wysokości.
Krzyk Dumbledore'a rzucającego zaklęcie spowolnienia, a po chwili krzyki przerażenia uczniów wymieszane z krzykami szczęścia puchonów, gdy Diggory chwilę później złapał znicz.
Omorfia pomimo rozgardiaszu stała i na szybko analizowała o jak dużo przegrali gryfoni.
Doszła do jednego wniosku. Sto punktów. Wood się załamie.
Była pewna, że Oliver przeżywał przegraną sto razy bardziej niż jakakolwiek inna osoba. Nie wiedziała jak się zachować. W końcu tak bardzo wierzyła w wygraną gryfonów, że nawet nie przyjmowała do wiadomości, że przegrają.
Po meczu miała spotkać się z chłopakiem, ale czy chciał teraz z kimkolwiek rozmawiać? Tego nie mogła przewidzieć.
Z zamyśleniem ruszyła przed siebie, przepychając się pomiędzy uczniami, którzy z zaciekawieniem patrzyli w stronę Pottera, wynoszonego na magicznych noszach ze stadionu.
Ona jednak wzrokiem szukała Olivera. Nigdzie nie mogła dostrzec brązowych włosów chłopaka, który najpewniej już opuścił boisko.
Przeklinając pod nosem pobiegła za gryfońską drużyną, która podążała za Harry'm. Wszyscy byli bladzi, a ich miny zdradzały, że martwili się o chłopaka. Nic dziwnego, w końcu spadł z niemal pięćdziesięciu stóp.
- Fred! George! - zawołała, mając nadzieję, że pomimo kilku metrów ją usłyszą. Ponowiła krzyk, tym razem głośniej.
Bliźniacy zatrzymali się i obejrzeli za siebie, szukając źródła głosu. Nieco zdziwili się widząc zarumienioną od zimna krukonkę.
- W czym ci możemy pomóc? - zapytał jeden z nich, gdy już przy nich stanęła.
Zanim jednak zdążyła złapać oddech odezwał się drugi z nich :
- Myślę, że dobrze wiemy o co chodzi, Freddie.
Bliźniacy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Oliver powiedział tylko, że idzie pod prysznic. Najpewniej chce się utopić - powiedział Fred.
- Hasło to "banialuki" - dodał George i oboje, po drodze mrugając w jej stronę, odeszli w stronę zamku.
★★★
"Raz się żyje" - pomyślała Omorfia, przekraczając kilkanaście minut później próg Pokoju Wspólnego Gryfonów. Szła tam bardzo wolno i czuła się bardzo niepewnie, szczególnie dlatego, że wszyscy gryfoni mieli ponure miny po przegranym meczu i nie wyglądali zachęcająco.
Na jednej z kanap zobaczyła dwie rudowłose postacie, które czytały książki. Regan Creswell i Percy'ego Weasleya.
- Cześć - wypaliła.
Gryfoni unieśli wzrok i spojrzeli na nią z lekkim zaskoczeniem. Po chwili jednak Regan uśmiechnęła się szeroko.
- Co tu robisz, Omorfia? - zapytała miło.
- Właściwie to przyszłam do Olivera, ale nie wiem czy to mądre posunięcie po tym meczu - powiedziała szczerze. - Raczej nie ma ochoty na rozmowy.
Teraz ku jej zdziwieniu to właśnie Percy się uśmiechnął.
- Myślę, że będziesz dla niego dużym wsparciem. Nasze dormitorium jest na samym końcu - wskazał na schody bez większych ceregieli.
- A. . . Czy ktoś tam jest? - zapytała z cichą nadzieją, że pokój będzie pusty.
- Oh, nie - powiedziała od razu Regan - Współlokatorzy Percy'ego i Olivera wyszli. Stwierdzili, że wolą nie być celem ataku Wooda - parsknęła.
- No to mnie pocieszyłaś - mruknęła Omorfia odchodząc w stronę schodów. Regan wybuchła śmiechem.
★★★
Krukonka delikatnie pchnęła drzwi, na których wygrawerowane było imię chłopaka którego szukała. Nie mogła uwierzyć, że to robiła, jednak wiedziała, że to ostatnia okazja zanim zrezygnuje z tego pomysłu na dobre.
Pierwszym co usłyszała był szum wody, dobiegający z pomieszczenia obok. Była pewna, że to Oliver. Cieszyła się, że nie musiała się z nim zmierzać na samym wejściu. Musiała nieco ochłonąć.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Już raz tu była, jednak i tak robiło wrażenie.
Starając sobie wmówić, że nie powinna się niczym stresować usiadła na łóżku należącym do Wooda.
Szum wody ustał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro