Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 Szpital

- To tylko zabójstwo... Donnie zrób to dla mnie. Ona i tak cię nie kocha.
Straciłem kontrolę nad sobą i ją zamordowałem.

Gwałtownie wstałem biorąc głęboki wdech. Zacząłem się rozglądać. Byłem w samochodzie. Ojciec prowadził auto, a reszta braci się na mnie patrzyła.
- Wszystko w porządku Donnie? - zapytał zmartwiony Mikey.
- Gdzie jedziemy? - olałem jego pytanie.
Gdy zadałem je, nagle wszyscy posmutnieli. Nie wiedziałem co się dzieje.
- Jesteśmy na miejscu - mistrz Splinter przerwał tą niezręczną ciszę.
Wszyscy wysiedliśmy z pojazdu i Raph wyjął z bagażnika walizkę. Po co mu ona? Weszliśmy do środka i mój ojciec uzupełniał jakieś papiery. Trochę to trwało. Między mną, a moimi braćmi ciągle było milczenie. Nie wiedziałem co ja mogę powiedzieć. Oni chyba też nie... Następnie pani skierowała nas do kolejnej sali, do której idzie się długim korytarzem. Znowu podpisywanie papierów...
- Donatello musisz się tutaj podpisać - ojciec dał mi długopis i jakiś dokument, który miał z cztery strony.
Postanowiłem, że nie będę tego czytać, bo to po prostu strata czasu. Splinter po chwili wziął te kartki i dał dla jakiejś kobiety siedzącej za szybką i biurkiem. Usiadłem i patrzyłem się w moje ręce. Nie mogę uwierzyć, że mogłem dopuścić do tak strasznego czynu... Jak mogło w ogóle do tego dojść? Nie powinienem tu istnieć... Świat nie zasługuje na takiego okropnego człowieka jak ja. Siedziałam zamyślony w moje paznokcie.
- Donatello Hamato! - krzyknęła kobieta wychodząc z innego pokoju.
- To ja - podniosłem głowę.
- Możesz już wejść - uśmiechnęła się.
Byłem zdezorientowany. Raph w tym momencie oddał mi tą walizkę ze smutnym wyrazem twarzy. W jego przypadku to jest rzadki widok.
- Ale o co chodzi? - skierowałem się do mojej rodziny z ogromnym żalem.
- Synu... Musisz tutaj zostać... Nie mieliśmy innego wyboru...
- To psychiatryk Donnie... - ze smutkiem Leo.
- Nie! Nie! Nie! Nie róbcie tego błagam! - pani wzięła walizkę, mnie za rękę i zaczęła ciągnąć do pokoju, który chował się za tymi drzwiami, z których wyszła.
Zacząłem się wyrywać.
- Ojcze nie! Leo! Raph! Mikey! Rodzina tak nie postępuje! - ryczałem.
Widziałem przerażenie w ich oczach. Nigdy nie widziałem takiego strachu jak na ich twarzach. Zdążyłem jeszcze ujrzeć jak Mikey macha do mnie powoli ręką. Drzwi się już zamknęły.
- Nazywasz się Donnie, tak? - kobieta kucnęła przede mną.
Kiwnąłem głową przełykając ślinę.
- Tu jest twoja walizka. Musimy ją przejrzeć, aby sprawdzić, czy nie ma tam ostrych rzeczy na przykład nożyczki, scyzoryk, temperówka. Ciebie też musimy "przeszukać". Chodź za mną.
Zacząłem za nią iść. Doprowadziła mnie do małego pokoju, w którym był prawdopodobnie personel. Osoby z tego pomieszczenia zaczęły grzebać mi w walizce.
- Oho - burknął jeden mężczyzna - Zeszyt z drutami. Będziesz mógł go odebrać jak przejdziesz na oddział B, a na razie jesteś na oddziale A.
Patrzyłem się przestraszony na ludzi. Dosłownie po chwili powiedzieli, że walizka tutaj zostaje, ale w każdej chwili mogę tu przyjść. Dali mi jeszcze pościel.
- Twój numer pokoju to jest 11. Masz już tam wspólokatorów - uśmiechnęła się kobieta - A i po chwili zjaw się obok tego pomieszczenia - dodała.
Niepewnie wyszedłem stąd i szukałem podanego wcześniej pokoju. Jak szedłem widziałem tutaj trochę ludzi. Czułem na sobie ich dziwne spojrzenie. Zwłaszcza takiego jednego wysokiego blondyna. Po drodze napotkałem też trzy dziewczyny. Lampiły się na mnie jak nie wiem na kogo. W końcu znalazłem ten pokój. Jedno łóżko było już zajęte, a dwa wolne. Wybrałem sobie te bliżej półek. Brakowało tylko materaca. Nagle do pokoju przyszedł jakiś facet.
- Dzień dobry. Pan Marcin jestem, a ty? - położył materac na łóżko.
- Donnie... - spojrzałem na niego łapiąc się jedną ręką drugiej ręki.
- Uuu rzadko spotykane imię. Ja mam swojego syna, który nazywa się tak samo, ale jest młodszy. Ile ty masz lat?
- Dziewięć...
- No to tak. Dobrze mówię. Może pościel sobie łóżko, żeby na noc nie dokładać sobie roboty - uśmiechnął się, a po chwili wyszedł z tego pomieszczenia.
Wziąłem do siebie te słowa i zajmowałem się pościelaniem. Nagle do pokoju wszedła ta grupa dziewczyn, która się na mnie tak dziwnie patrzyła.
- Cześć - powiedziała jedna z nich.
- Hej - cicho mruknąłem.
- Ola jestem, a ty?
- Donnie.
- Za co tu jesteś?
Nie chciałem odpowiadać na to pytanie. Musiałem coś wymyśleć.
- Halucynacje, depresja, próby samobójcze... - zacząłem kłamać.
- A po ilu próbach jesteś? - zaciekawiła się jedna z tych dziewczyn.
- Czterech.
- Ja jestem też za próbę - powiedziała odważnie Aleksandra - A jakiej jesteś orientacji?
- Hetero.
- A my jesteśmy bi.
Co to jakieś przesłuchanie?
- A skąd?
- Nowy York, a wy?
- Okolice.
- Waszynkton.
- Też Nowy York.
Wróciłem do pościelania łóżka.
- Również chciałabym mieć halucynacje - powiedziała brunetka.
- Uwierz mi. Nie chciałabyś. To straszne odczucie - wytłumaczyłem.
- To nie zmienia faktu, że bym nie chciała - położyła się na drugim łóżku.
Chwilę rozmawiałem jeszcze z nimi, a potem wyszły z pomieszczenia, a zamiast nich weszli jacyś chłopcy.
- Siema Kai jestem - wyciągnął dłoń.
- Hej, Owen - drugi wyciągnął rękę.
- Cześć, nazywam się Donnie - im obu podałem ręce - Ile macie lat? - zaciekawiłem się.
- Czternaście - powiedział Kai.
- Dziewięć - mruknął Owen.
- O ja też dziewięć. A skąd jesteście?
- Ja ze stolicy - szybko odpowiedział brunet.
- Ja jestem z drugiego końca USA, więc no... Hehe - zaśmiał się blondyn.
Chwila! To ten blondyn, który pożerał mnie wzrokiem.
- Donnie masz dziewczynę? - zaciekawiony Owen.
- Nie, a ty?
- Ja mam.
Chłopcy zaczęli gadać coś tam między sobą.
- Obiad!
Chłopcy spojrzeli na mnie i powiedzieli, abym się pośpieszył. Kucharka nakładała porcję jedzenia dla każdego. Wziąłem talerz pełny potrawy i usiadłem sam przy stole.
Plastikowe sztućce? Serio? Aż tak tutaj są ostrożni? Nawet zwykłymi naczyniami nie można zjeść. Kiedy wziąłem porcję kotleta do buzi poczułem ogromną rozpacz. Nie da się opisać jakie to było dokładnie uczucie, ale był to ból. Zaczęło mi się zbierać tak dużo łez, że przestały się mieścić w moich oczach i po prostu spływały po policzkach. Nie chciało mi się dalej wierzyć w to, że mój ojciec i bracia bez uprzedzenia mnie zawieźli mnie do szpitala psychiatrycznego. Ja rozumiem, że naprawdę popełniłem ogromny błąd, ale żeby na dodatek zrobić coś takiego? Przeżuwałem resztki jedzenia i połknąłem, a w tym momencie straciłem apetyt. Tym bardziej, że kotlet ten był niedoprawiony. Wyprostowałem się i zacząłem ocierać moje łzy. Nagle podeszła do mnie jakaś dziewczyna.
- Hejka, Martha jestem. A Ty?
- Hej, Donnie - spojrzałem się w jej oczy dyskretnie.
- Pierwszy raz jesteś tutaj?
- Tak... - znowu zebrały mi się łzy.
- Ale jesteś przystojny - uśmiechnęła się - Za co tu jesteś?
- Halucynacje, próby i tak dalej... A ty?
- Cóż... Moja historia jest trochę długa. Otóż jestem z domu dziecka. Dokuczali mi tam i w szkole też. Często wyzwano od kurw i pewnego dnia nożem wypisałam sobie te wyzwisko na ręce...
- Ojej... Naprawdę? - nie chciało mi się w to wierzyć
- Tak.
- A co ci się stało z twoim palcem? Jest bardzo uszkodzony.
- Jak się denerwuję to gryzę swoje kończyny. Wiem, że to dziwne, ale taka jestem.
Ta dziewczyna mnie przestraszyła tym co właśnie mi wyznała. Przecież ja nie pasuję do tego grona ludzi.
- A i jak coś możesz słyszeć o mnie jakieś dziwne plotki zwłaszcza od Kai'a, a Kai ma schizofrenię i często się dziwnie zachowuje.
- Okej.
- Donatello Hamato! - ktoś zaczął mnie wołać.
No tak! Zapomniałem się zjawić obok pokoju personelu. Natychmiast wstałem z siedziska i wszedłem tam skąd dobiegł głos.
- Ty jesteś Donnie? - zapytała mnie jakaś niska kobieta.
- Tak - mruknąłem niepewnie.
- Wiem, że możesz się krępować, ale musisz się rozebrać do bielizny.
Zawstydziłem się i nie chciałem tego robić, ale w końcu jej uległem. Zrobiłem to co kazała. Pani do mnie podeszła i zaczęła przeglądać moje ciało. Dokładnie obejrzała ramiona, przedramiona, łydki, uda, brzuch.
- Muszę sprawić jeszcze twoje miejsce intymne.
- Ale po co? - zaczerwieniłem się.
- Sprawdzam, czy nie masz żadnych ran, blizn, skaleczeń i tak dalej.
- Ale ja nie mam żadnych ran przysięgam!
- Niestety chłopcze to jest moja praca - skrzyżowała ręce na piersiach.
Niepewnie zdjąłem bokserki i zaczęła się przyglądać. Tak głupio się czułem...
- Dobra, ubieraj się. Jesteś czysty chłopczyk - pogłaskała mnie po głowie.
Usmiechnąłem się, ubrałem i wyszedłem z tego pomieszczenia. Na korytarzu słyszałem jak ludzie rozmawiają o jakimś nowym. Wszyscy byli nim zainteresowani. Tak samo jak na początku mną. Poszedłem do pokoju, a w nim zastałem szatyna.
- Hej - odezwałem się pierwszy.
- Hej - spojrzał mi chwilę w oczy i zajął ostatnie wolne łóżko.
- Pomóc ci? - zapytałem.
- Um...
Zacząłem pomagać mu w pościelaniu.
- Jak masz na imię? Ja Donnie.
- Alex. Ładne masz imię.
- Dziękuję, twoje też - uśmiechnąłem się ciepło.
Było na początku trochę niezręcznie, ale potem zaczęliśmy się jakoś dogadywać. Po chwili wywołano jego imię i nazwisko. Zapewne teraz go musieli obejrzeć.

***********

Był już wieczór. Jakoś wytrwałem ten dzień. Wszyscy zebrali się w moim pokoju i sobie rozmawialiśmy. Ja nie za dużo się odzywałem. Po prostu jakoś nie umiałem się włączyć do rozmowy. Kiedy wszyscy zauważyli, że przez jakiś czas milczę, Owen rzucił we mnie kapciem i mnie zaczepił. Nie chciało mi się gadać po prostu. Wybiła godzina 22:00 i personel kazał nam już się rozejść do swoich pokoi, aby pójść spać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro