Rozdział 5 Zwrot akcji
Raph uderzył się o ścianę.
- Donnie?! - przestraszyła się resztą braci.
- O co ci chodzi?! - warknął brunet wstając.
Zacząłem się psychopatycznie śmiać. Co się dzieje ze mną?
- Lubisz się ze mnie nabijać, co? - to nie są moje słowa! Coś mówi za mnie!
Na twarzy Leo widniał strach.
- Brachu uspokój się proszę! - spanikował Mikey.
- Złaź mi z drogi! - popchnałem go mocno.
- Mikey! - podbiegł czarnowłosy do brata.
- A teraz moja ulubiona część... - wziąłem go za szyję i podniosłem do góry - Duś się - powiedziałem surowym głosem zaciskając pięść.
- Donnie! Nie! - krzyknął niebieskooki i chciał się rzucić na mnie od tyłu. W ostatniej chwili złapałem go za twarz patrząc na niego.
- Pst! Jak nie przestaniesz będę zmuszony użyć mojej mocy - zagroził mi.
- Doprawdy Leo? Ja już jej używam - mój wzrok wrócił na bruneta. Jego cera przybierała fioletowy kolor. Odlatywał. Można było to widzieć po jego oczach.
- Co?! Donnie! Przecież Splinter wyraźnie zabronił!
Coś we mnie wtedy uderzyło. Puściłem brata, którego dusiłem.
- Raph! - krzyknął Mikey, który po chwili pojawił się obok niego.
- Uh - otarłem oczy.
- No debil! Po prostu debil! Ty zasrany idioto! - rzucał brunet.
Najwidoczniej odzyskał przytomność.
- Co Ty sobie wyobrażasz? Co?! - zaczął podskakiwać i popychać mnie.
- Raph to nie tak... - zagubiłem się.
- Nie tak?! To jak?! - zaczął się wydzierać.
Przechodziła obok nauczycielka i zauważyła te zamieszanie.
- Hej! Hej! Hej! Co to za nie porozumienie?
- Ten pajac zaczął mnie dusić! - warknął Raph.
- Ale Raphaelu uspokój się, bo będę zmuszona poinformować waszą wychowawczynię o tym wybryku, a tego raczej nie chcecie.
- No nie - zawstydziłem się.
- Także udajemy, że do niczego nie doszło. Zmywajcie się już do domciu.
Następnego dnia
Ktoś zadzwonił do drzwi. Od razu wstałem z krzesła. Wiedziałem, że to była April. Tego dnia postanowiłem, że wyznam jej coś.
- Cześć April! - uśmiechnąłem się szeroko.
Dziewczyna przywitała się ze mną, zdjęła buty i kurtkę, a następnie przeszliśmy do mojego pokoju. Zrobiłem się trochę czerwony.
- Co u Ciebie Doniś? - znowu mnie tak cudownie nazwała!
- Uh, może być. Radzę sobie w szkole świetnie jak zwykle. Dostałem szóstkę z matematyki - pochwaliłem się szeroko się uśmiechając.
- Uuu, naprawdę? Szóstkę? Za co? - zaciekawiła się.
- Kartkówka - odpowiedziałem - Jesteś głodna?
- W sumie bym coś zjadła - pociągnąłem ją w tym momencie za rękę i zaprowadziłem do kuchni.
- Na co masz ochotę?
- Hmm... Może tosty?
- Już się robi! Jakieś dodatki?
- Tylko ser, majonez, ketchup i jak będzie to ewentualnie wędlina.
- Czyli nie tylko. Jakie wymagania moja droga panno - ukłoniłem się lekko, a w tym momencie ruda dziewczyna się zaśmiała.
Przygotowałem chleb tostowy, pomiędzy kromki wsadziłem ser z wędliną i wstawiłem kanapki do opiekacza. Wyjąłem z półki talerz i nałożyłem na nim sosy. Po chwili tosty były gotowe.
- Chcesz zjeść w jadalni, czy u mnie w pokoju? - zapytałem dając jej jedzenie.
- Może u Ciebie - wzięła potrawę do ręki i kierowaliśmy się na górę.
Dziewczyna usiadła przy moim biurku i zaczęła jeść. Usiadłem na brzegu swojego łóżka. Zastanawiałem się jak mam jej to powiedzieć.
- April, bo chciałbym z Tobą porozmawiać o czymś...
- No śmiało Donnie - powiedziała z pełną buzią, a w tym momencie nastąpiła chwila ciszy
- Podobasz mi się... - wrzuciłem to z siebie.
- CO?! - odwróciła się w moją stronę i połknęła to co miała w ustach.
- Czuję to od tego momentu kiedy Cię poznałem... Wiem, że to dziwne i w ogóle, ale ja serio mówię.
-
Nie kocham Cię Donnie i nie będę - powiedziała twardo.
Tymi słowami zadała mi ogromny ból. Poczułem chłód i przechodzący mnie dreszcz, a po chwili znowu to dziwne uczucie.
- Nie? Ty wiesz co mówisz? - zaczęło coś mówić za mnie.
O nie... Znowu to samo!
- Donnie...? - przestraszyła się, gdy usłyszała inny ton głosu.
- Będziesz musiała mnie kochać albo zginiesz - "powiedziałem" wstając z łóżka i idąc w jej stronę.
- Nie żartuj w takich momentach proszę... - również wstała i bezsilnie patrzyła przestraszona w moje źrenice.
Uśmiechnąłem się do niej podejrzanie. Wyjąłem ze skrzynki ze skarpetkami tą błyszczącą kulę.
- Wybieraj - powiedziałem surowo.
- Podjęłam już decyzję i wiesz jaka jest moja odpowiedź!
- Jesteś pewna swego wyboru? - podszedłem do niej.
- T-tak...?
Wziąłem kulę w obie ręce i rozbiłem ją na jej głowie. Zaczęła lać się krew. Otrząsnąłem się już. Miałem całe ręce we krwi.
- April! - zacząłem krzyczeć - April nie! Co ja zrobiłem?! Nie! Nie! Nie!
Spanikowałem i uciekłem do łazienki. Spojrzałem na siebie w lustrze. Nagle ujrzałem znaną mi postać.
- I co? Jesteś już zadowolony? - zapytał mój sobowtór.
- Ty to zrobiłeś?!
- Owszem.
- Nie! Dlaczego?!
- Nie kochała cię i by nie pokochała, więc nie miałem wyboru. Wiecznie byś tylko cierpiał.
- To nie jest powód by kogoś ranić!
- Ranić to za mało powiedziane... Zabiłem ją.
Zacząłem głośno płakać i krzyczeć. Wróciłem do swojego pokoju i starałem się obudzić April. Nagle w drzwiach ukazał się mój ojciec z braćmi. Wszystkich dosłownie zamurował ten widok.
- Synu, przepraszam... - w tym momencie mistrz Splinter obezwładnił mnie i uderzył mnie tak mocno, że zemdlałem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro