Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✥ Rozdział 25.

W chwili, gdy skrzypiące drzwi się uchyliły, a w środku nie było Joona, serce Jandi omal nie wyskoczyło z klatki piersiowej. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że przyjaciel mógł chcieć zwiać! Może i ich rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych, ale nie był to powód, by wiać.

– Przysięgam, że się tego nie spodziewałam!

Jin trzasnął drzwiami i prychnął pod nosem, z niedowierzaniem patrząc na jej zdziwioną minę.

– Wrogów trzymaj blisko, a przyjaciół jeszcze bliżej – skwitował i ruszył przed siebie.

Jandi pobiegła za nim, mając nadzieję na powstrzymanie rozlewu krwi. Mimo wszystko nie chciała, by Joon został zamordowany, a zachowanie Jina ją niepokoiło. Bez wątpienia widział w Joonie zagrożenie, a nie mógł sobie pozwolić na stratę cennego czasu. W końcu zegar tykał, a do wojny było coraz bliżej.

– Przepraszam...

– Jesteś naiwna i głupia, Jandi. Kiedy w końcu zrozumiesz, że świat tylko czeka na skopanie ci tyłka, a ludzie t0 potwory, które wykorzystują takich jak ty? – Zatrzymał się zaledwie na moment i ruszył w stronę cel. Wyczuwał Jina i doskonale wiedział, gdzie go znajdzie. – Nie będę mógł cię ciągle chronić. Jak to wszystko się skończy będziesz musiała radzić sobie sama.

Chciała coś odpowiedzieć, gdy ujrzała Joona szarpiącego za kraty. Gorączkowo powtarzał Jihee, że ją wyciągnie i razem uciekną, choć ta powtarzała, że bez Dohyuna nigdzie się nie ruszy.

Była zdruzgotana. Nie rozumiała dlaczego Joon zachowywał się w taki sposób. Był w stanie porzucić ją dla kogoś kto próbował go zabić. Jaki cudem Jihee stała się dla niego taka ważna?

Nagle spojrzenie Joona zetknęło się z jej. Słyszał jej myśli.

– Jandi to nie tak...

– Rób z nim to co uważasz za słuszne. – Jandi zwróciła się do Jina i czym prędzej ruszyła w przeciwną stronę.

Nie chciała patrzeć na cierpienie Joona, jednak nie zamierzała go dłużej bronić. Nigdy więcej nie postawi ponad sobą kogoś komu na niej nie zależało. Koniec z kurczowym trzymaniem się wspomnień. Koniec strachu przed ludźmi i tym co się wydarzy.

Gdy wojna dobiegnie końca, rozpocznie nowe życie.

Na twarzy Jina wtargnął zadowolony uśmiech. Przerażona mina Joona sprawiła, że poczuł się jeszcze lepiej.

– Jesteś mi coś dłużny, Dohyun. Pamiętasz? – Joon oparł się o kraty, nie spuszczając z mężczyzny wzroku.

– Nie jestem ci nic winien.

Jin jednym ciosem powalił Joona na ziemię. Zwinnie otworzył celę i wrzucił półprzytomne ciało do celi, posyłając przerażonej Jihee uroczy uśmiech.

– Zaopiekuj się swoim rycerzykiem. Niestety zarówno on, jak i Dohyun okazali się ciotami. Jakie to przykre.

Skradziony samochód terenowy przejeżdżał przez wyboiste drogi z niebywałą lekkością. Prowadzący go Jungkook śmiał się głośno, gdy któreś z towarzyszy wydobyło z siebie krzyk, gdy w ostatniej chwili minął jakieś drzewo. Raz omal nie wjechał w jelenia, któremu radośnie zasalutował.

Głośna rockowa muzyka nie pozwalała Jandi skupić myśli co tylko działało na jej korzyść. W końcu co dobrego przyszłoby jej z rozmyślania o nadchodzącej wojnie?

Patrzyła po towarzyszach i nie mogła uwierzyć w to jacy byli spokojni. Jongup wraz z Jungkookiem śpiewali piosenkę aktualnie lecącą z ich playlisty, Kim z Lisą wpatrywały się w drogę, a Jin siedział obok niej i co chwilę zerkał w jej stronę, jakby upewniał się, czy da sobie radę. Nic dziwnego, że w nią nie wierzył. W końcu do tej pory dawała ciała we wszystkim i ciągle płakała. Jak ktoś tak słaby mógł poradzić sobie z widokiem krwi i mordowaniem ludzi?

– Myślicie, że ktoś nam pomoże? Może pozostali mutanci nie dostali waszego listu... – spytała niepewnie, a Lisa parsknęła śmiechem.

– Co, strach cię obleciał? Boisz się, że nim zdołasz otworzyć wszystkie zamki to ktoś strzeli ci w łeb? – Lisa wykonała gest, który ukazywał strzał z pistoletu.

Jongup uśmiechnął się, nazywając Jandi tchórzem.

Dotychczas drzemiący Xiumin, położył dłoń na ramieniu Jandi i powiedział uspokajającym tonem:

– Zwierzęta jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Jestem pewien, że mutanci otrzymali wszystkie wskazówki i będą na nas czekać. Wierzę, że nikt nie chce takiego życia jakie oferuje Nations Group. Po tym, jak ujrzeli materiał dowodowy Dohyuna nikt nie ma złudzeń co do działań tej organizacji. Dziś to piekło się skończy, zobaczysz.

– O ile wszyscy przeżyjemy – powiedziała pod nosem Kim.

Jandi westchnęła, próbując wziąć się w garść. Cieszyła się, że Joon został z Jihee w schronie. Chociaż zawiódł ją na całej linii, nie chciałaby widzieć jego śmierci. Mimo wszystko zawsze będzie dla niej ważny. Nawet jeśli ich drogi w końcu się rozejdą, będzie go wspominać jak dobrego przyjaciela.

To samo dotyczyło ludzi, z którymi jechała na wojnę. Znali się krótko i nie zawsze dogadywali, ale mieli wspólny cel i to sprawiło, że stali się sobie bliżsi. Ciężko będzie pożegnać któregoś z nich.

– O, cholera! Widzicie to samo co ja? – Głos Kooka skupił na sobie uwagę wszystkich.

Jandi podniosła się z siedzenia i spojrzała przez przednią szybę. Przed ogromnym budynkiem należącym do Nations Group zgromadziło się mnóstwo strajkujących ludzi. Nie było pewności czy wszyscy posiadali nadnaturalne zdolności. Być może wśród mutantów znaleźli się również niczego nieświadomi ludzie.

– Mówiłem, że zwierzęta jeszcze nigdy mnie nie zawiodły – odparł z dumą Xiumin i wskazał palcem na gołębie czatujące na budynku Nations.

Przed wejściem do stało mnóstwo strażników oraz dziennikarzy. Dowody zebrane przez Dohyuna musiały poruszyć społeczeństwo, a Kiseok na razie nie zamierzał niczego komentować. Na nieokreślony czas przerwał wysyłanie straży na ulice i chwytanie mutantów. Zapewne czekał aż się wszystko uspokoi i wtedy zamierzał wrócić do zbierania żniwa.

Pech chciał, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to właśnie dziś Nations Group zostanie zniszczone.

– Wszyscy wiedzą jak mają działać? – spytał Jin, gdy Jungkook zaparkował auto. – Pamiętajcie, że nie ma tutaj miejsca na strach. Musimy działać zgodnie z planem, by osiągnąć cel.

– Wśród tłumu mogą być niewinni ludzie – zauważyła Jandi. – Ludzie, którzy stają w naszej obronie, a mimo to mogą zginąć.

– W każdej wojnie giną niewinni. Jeśli będziemy martwić się o życie nielicznych, sami zginiemy i nigdy nie odzyskamy wolności – oznajmił stanowczo Jin. Widząc niepewność wymalowaną w oczach dziewczyny, dotknął jej dłoni i czule ją pogładził. – Działajmy zgodnie z planem i nie pozwólmy się zabić.

Jandi przytaknęła i obserwowała towarzyszy, którzy schowali pistolety. Jedynie Jongup i Jin nie zaopatrzyli się w broń.

Jandi wzięła głęboki oddech i również schowała pistolet pod paskiem. Opuściła samochód, chowając twarz pod włosami. Jin wyjaśnił jej jak ważne jest to, by nie dała się rozpoznać. W końcu była poszukiwana jako morderczyni i nawet działania Nations Group nie były w stanie wyrzucić z pamięci ludzi jej twarzy.

– Wypuśćcie wszystkich mutantów!

– Jesteście mordercami! Bestiami, które ciągle nas oszukują!

– Oddajcie nam nasze zmarłe dzieci!

– Nasze moce miały wam pomagać, a wy w zamian za to nas mordujecie!

Tłum wydzierał się bezustannie, a kamery wszystko rejestrowały. Fakt, iż wojna trafi do telewizji był straszny. Jandi nie chciała, by dzisiejszy dzień zebrał ze sobą wielkie żniwa i z każdą chwilą bała się coraz bardziej, ale nie mogła się wycofać. Nie po tym, jak zobaczyła nieprzytomną Jisoo, z której wypompowywano krew.

– Zaczynamy. Wszyscy zajęli już swoje miejsca, więc spróbuj podejść jak najbliżej. Gdy strażnicy mnie zobaczą zacznie się wojna. Musisz być na to przygotowana. – Jin ścisnął palce na jej ramieniu i każde słowo wypowiedział wprost do jej ucha.

Serce momentalnie zaczęło bić jej jak oszalałe. Nigdy nie była odważna i zawsze unikała wszelakich konfliktów, czy też bólu, dlatego wizja nadchodzącej walki ją przerażała. Nawet jeśli musiała tylko otworzyć drzwi i uciec, nie miała pewności, iż w międzyczasie ktoś jej nie zabije.

– Masz nie walczyć, rozumiesz? – Jin spojrzał jej w oczy, chcąc się upewnić, że rozumie co do niej mówi. – Otwierasz drzwi i uciekasz. Nie mogę pozwolić, by coś ci się stało. Nie jesteś wojownikiem.

Powinna poczuć się urażona. W końcu nie przypominała sobie, by Lisa posiadała jakieś inne zdolności prócz umiejętności uzdrawiania, a jednak szła w sam środek bitwy. Mimo to, przytaknęła i patrzyła, jak Jin idzie na środek zebranego tłumu i zaczyna do niego przemawiać.

Straż Nations Group poruszyła się nieznacznie, najwyraźniej czekając na znak. Szykowali się do bitwy, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, że Jandi za pomocą umysłu wkrada się do wszystkich zabezpieczeń organizacji. Dzięki Xiuminowi, który zdobył cały plan budynku i jego zabezpieczeń mogła otworzyć każde drzwi. Wystarczyło, by się w pełni skupiła.

Główne wejście zostało otwarte. Tylne również.

Upadła na ziemię, słysząc głośny strzał. Przerażona zauważyła, że kobieta, która dotychczas stała obok niej nie żyła. Kula przebiła jej mózg.

– O, Boże! – Zakryła usta dłonią, pospiesznie wstając z ziemi.

Zaczęło się. Strażnicy Nations Group bez wyrzutów sumienia zaczęli strzelać w zebrany tłum, a mutanci nie pozostali im dłużni. Jongup zwinnie posługiwał się ogniem i z radością patrzył na swoje ofiary. Kolce Jina unosiły się w powietrzu i wbijały się w wrogów, jakby były przez niego sterowane. Pozostali mutanci również używali swoich mocy, podczas gdy Kim i Jungkook czekali na jej znak. To oni mieli jako pierwsi wejść do środka.

Jandi ostatni raz spojrzała na walczącego Jina i pobiegła w stronę wejścia, podnosząc za pomocą umysłu kilka broni od nieboszczyków. Dzięki nim zdołała dostać się do głównych drzwi, z których pracownicy Nations wybiegali jak mrówki. Wyglądali, jakby byli przygotowani na atak.

Stała jak sparaliżowana, używając broni. Patrzyła na trupy zbierające się pod jej nogami aż w końcu skończyła się jej amunicja.

– Cholera! – zaklęła, widząc przed sobą kolejnych strażników. Rozejrzała się dookoła, szukając drogi ucieczki, gdy ktoś zakrył jej usta i szarpnął do tyłu.

– Nie odzywaj się. To, że znajdujemy się w szybie wcale nie oznacza, że nie mogą jej zbić i nas w niej uwięzić – usłyszała szept Jungkooka.

Skinęła na znak zrozumienia i patrzyła na biegnących strażników. Choć większość wybiegała na zewnątrz, wielu zostało w środku. Jandi była pewna, że Kiseok ukrywa się gdzieś na górze i obserwuje wszystko przez kamery.

– Zostawię cię tutaj. Będziesz bezpieczna.

– Muszę znaleźć się na wszystkich piętrach. Inaczej nie zdołam otworzyć wszystkich drzwi, a Jin zaraz zaatakuje. Z pewnością zorientował się, że otworzyłam główne wejście.

Jungkook długą chwilę rozważał wszystkie „za" i „przeciw", jednak ostatecznie dał za wygraną. Zabezpieczenia Nations były tak silne, że nawet Xiumin nie zdołałby wejść do środka. Jedynie Jandi była w stanie to zrobić.

W chwili, gdy do środka zaczęły wbiegać niedźwiedzie, lisy i inne leśne stworzenia, Kookie odtworzył w myślach układ okien i luster znajdujących się w organizacji. Po chwili teleportował się na pierwsze piętro, zabierając Jandi ze sobą.

Odgłosy walki dobiegające z dołu i reakcja strażników uświadomiła Jandi, jak mało miała czasu.

– Nie daj się zabić i otwórz te drzwi. Postaram ci się pomóc – usłyszała i nim się obejrzała, została wyrzucona z kryjówki.

Oszołomiona stała teraz twarzą w twarz z dziesiątkami strażników, którzy momentalnie zaczęli w nią strzelać. Za pomocą umysłu zmieniała kierunek kul, podczas gdy Kook wrzucał wrogów w lustrzane pułapki.

W ostatniej chwili otworzyła drzwi, wpuszczając do środka Jina i pozostałych mutantów. W tym samym czasie krzyknęła z bólu, ponieważ kula przebiła jej ramię.

– Miałaś nie wchodzić do środka! – Krzyknął Jin, kucając nad Jandi. Był wściekły.

– Nie potrafię otworzyć wszystkich drzwi z dworu! – powiedziała z żalem, ściskając ranę. Jej dłoń była cała we krwi. – Muszę być bliżej zamka i zabezpieczeń. Nie jestem wystarczająco silna, by zrobić to na tak dużą odległość.

Jin odwrócił się i wystrzelił kolce, które przebiły dziesięciu strażników naraz. Przejęli parter i pierwsze piętro. Zostały im jeszcze tylko cztery piętra i wojna się skończy.

– Wszyscy za mną! – Zarządził, zwracając uwagę zmachanym sojusznikom. – Chrońcie tę dziewczynę nawet kosztem własnego życia. Bez niej nie zdołamy dostać się na pozostałe piętra.

– Mogę zabrać ją za pomocą portali...

– Nie, Jungkook. Sami nie jesteście w stanie pokonać armii Kiseoka, a im wyżej tym gorzej.

Zdobycie każdego kolejnego piętra było coraz trudniejsze. Co chwilę ktoś umierał, zapewniając Jandi ochronę. Podczas gdy ona skupiała się na otworzeniu kolejnych drzwi, za jej plecami ginęli ludzie i nie mogła nic na to poradzić. Ręka okropnie ją bolała, przez co coraz trudniej było jej skupić się na powierzonym zadaniu.

Krzyki i płacz konających również jej nie pomagały.

Jin klął na Lisę, która powinna być tuż za nimi. Dzięki niej, Jandi odzyskałaby siłę, a tak musieli radzić sobie sami.

– To ostatnie piętro, Jandi – wysapał zmęczony Jongup, rezygnując z wizerunku żywej pochodni.

– Muszę zobaczyć co stało się z moją siostrą i Kim. – Jungkook podbiegł do Jina. Był przerażony nieobecnością Lisy i Tajwanki.

– Nie bójcie się! Te wszystkie zwierzęta są pod moimi rozkazami. Nie zrobią wam krzywdy! – Krzyknął z tyłu Xiumin, nie pozwalając jednemu z obcych zranić niedźwiedzia, który wszedł na piętro.

Jin skinął Jungkookowi głową i skierował wzrok na skupionej Jandi. Wiedział, że wiele kosztowało ją użycie mocy, jednak nie mógł pozwolić jej odpocząć. Nie teraz, gdy dorwanie Kiseoka było tak realne. Choć w jego planie nie było mowy o wejściu Jandi do budynku, wszystko się zmieniło. Nawet przez myśl mu nie przyszło że Jandi nie będzie w stanie otworzyć wszystkich drzwi z zewnątrz.

Nagle drzwi ustąpiły, ukazując długi biały korytarz z mnóstwem drzwi. Jin od razu zarządził, by ocaleni w grupach obejrzeli każde pomieszczenie. Sam zaś skierował się do biura Kiseoka, pozostawiając Jandi na korytarzu w towarzystwie Jongupa.

Pewnie nacisnął na srebrną klamkę i wszedł do środka. Był zaskoczony brakiem ochrony, dlatego pozostawał czujny, chcąc być przygotowanym na wszystko.

– Nigdy nie sądziłem, że zdołasz ponownie zapanować nad ciałem Dohyuna. Byłem pewien, że go uleczyłem. – Mężczyzna siedzący w fotelu obrócił się w stronę Jina. Nie była to jednak twarz osoby pokonanej.

– Gdybyś nie próbował zabić Dohyuna to pewnie nic takiego nie miałoby miejsca – odparł Jin, opierając się na jasnym biurku. – Głupotą było zrezygnować z ochrony na tym piętrze. Naprawdę sądziłeś, że twoja banda zdoła pokonać mutantów?

Nam Kiseok uśmiechnął się, krzyżując dłonie na biurku.

– Traktowałem Dohyuna jak syna. Ofiarowałem mu wszystko co mógł mieć, a on mimo to próbował mnie zdradzić. Nie mogłem mu na to pozwolić. Ta firma znaczy dla mnie zbyt wiele. Jesteśmy o krok od znalezienia leku na nieśmiertelność.

– To koniec, Kiseok. Nie widzisz tego?

– Niczego nie żałuję. Jesteście potworami i nie rozumiem dlaczego ludzie wam współczują. W końcu robiłem wszystko, by wydłużyć ich życia. Byłem ich Bogiem.

Jin nachylił się nad mężczyzną i z radością wyszeptał:

– Teraz poczujesz to co czuli ci wszyscy ludzie. Mam nadzieję, że spotkamy się w Piekle.

– Jesteś wymyśloną osobowością Dohyuna. Tak naprawdę nie istniejesz.

Jin cofnął się, pozwalając tłumowi na wymierzenie sprawiedliwości, choć sam chciał zabić Kiseoka. Wiedział jednak, że nadludzie tego potrzebowali. Musieli zemścić się za bliskich, którzy zostali im odebrani w tak brutalny sposób.

Podszedł do nadajnika i włączył kamerkę, która posiadała umiejętność wchodzenia na wizję. Wiedział, że na zewnątrz roiło się od dziennikarzy. Wszyscy czekali na radosną nowinę i on zamierzał im ją podarować.

– Nazywam się Kang Dohyun i zwracam się do każdego z osobna. Nieważne czy jesteś człowiekiem, czy mutantem. Nations Group poległo. Wywalczyliśmy naszą wolność i od dziś nikt nie będzie rządził naszymi ciałami. Od dziś jesteśmy wolni i daje słowo, że nikt z nas nie skrzywdzi żadnego człowieka, dopóki nie zostanie zaatakowany. Żyjmy więc w zgodzie i nie przelewajmy więcej krwi. Bardzo was o to proszę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro