✥ Rozdział 20.
Schron znajdował się kawałek od obskurnego motelu i wyglądem przypominał ucięte na wpół jajko. Jandi nie podobał się pomysł zejścia po chwiejącej się drabince na dół, ale jeszcze bardziej niepokoił ją spokój emanujący od Jina. Widziała go w akcji. Bez problemu pozbył się człowieka Nations, który ją bił, dlaczego więc nie mógł zamienić się w jeża (czy czym tam był) i nie wybił ludzi zmuszających ich do posłuszeństwa? Celowali do nich z broni! Chcieli zaprowadzić do jakiegoś schronu, a ich motywy wciąż były niejasne. Przecież tam, na dole, mogli stanowić łatwiejszy cel. Nikt nie usłyszy ich krzyków. Choć, czy miało to jakiekolwiek znaczenie skoro za Jandi wystawiono nagrodę pieniężną? Nawet jeśli ktoś by ją uratował to tylko po to, by wpadła w ręce Nations Group.
Gdy znów została popchnięta przez blondynkę i omal nie wpadła przez to do schronu, odepchnęła ją z ogromną siłą i za pomocą umysłu sprawiła, iż jej broń zawisła w powietrzu i celowała wprost w środek jej czoła.
– Jeszcze raz mnie popchnij, a nie ręczę za siebie! – warknęła, kompletnie nie zwracając uwagi na chłopaków, którzy przykładali do jej głowy broń.
– Zazwyczaj jest milusia. Może wasza broń tak na nią wpływa... – Jin skinął w stronę Jandi, mając nadzieję, iż zdoła rozładować napięcie, jednak nic takiego nie miało miejsca. Park celowała w głowę blondynki, dwóch chłopaków tylko czekało na jakikolwiek ruch, by ją zabić. Jego pilnował kolejny chłopak (wytatuowany na obu rękach), a przywódca o kruczoczarnych włosach przypatrywał się wszystkiemu z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– To my tu ustalamy zasady. – Usłyszał przedziwny akcent. Należał do jednego z chłopaków celujących do Jandi. Był wysoki, chudy jak szczypior, a jego ciemnobrązowe włosy sterczały na wszystkie strony. Miał na sobie za dużą niemodną koszulę w kratę.
Oczywiście, że Jin mógł bez problemu ich zamordować, ale nie byłoby mu to na rękę. To ta piątka jako pierwsza sprzeciwiła się Nations Group. Wytatuowany chłopak rozpętał wojnę, gdy użył mocy w klubie i zamordował niewinnych ludzi. Może i mogło obyć się bez ofiar, ale czasem trzeba było zrobić coś złego, by uświadomić innych o realnym zagrożeniu. Tej grupie wcale nie chodziło o wywołanie paniki wśród ludzi. Chodziło o ostrzeżenie mutantów przed Nations Group i zmotywowanie ich do walki, ale prawda była taka, że nie potrafili dotrzeć do większego grona odbiorców. Zaatakowali raz, a teraz ukrywali się w jakimś opuszczonym schronie w miasteczku, które było wolne od fobii przeciwko mutantom.
Jungkook nakazał przyjaciołom odłożyć broń i podszedł do zdenerwowanej Jandi, która w dalszym ciągu celowała spluwę w jego siostrę.
– Też jej nie lubię, ale darujmy sobie te wspólne groźby i porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie. Co ty na to?
– To wy nas zaatakowaliście i prowadzicie do jakiegoś schronu, w którym zamierzacie nas zamordować. Nie widzę tu miejsca na cywilizowaną rozmowę – odpowiedziała twardo, ignorując uczucie strachu, które mimo postanowień nie chciało jej opuścić. Pozwoliła Jinowi, by zrobił z niej swojego partnera, a teraz on zachowywał się jak bezbronne dziecko choć mógł ich wszystkich pokonać bez mrugnięcia okiem. Co z nim było nie tak!?
– Wy pierwsi zamierzaliście złożyć nam niezbyt miłą wizytę – przypomniała Lisa, nie spuszczając z dziewczyny wzroku ani na moment. Wyczuwała u nieznajomej słabość. Ciężko było jej skupić się na kontroli mocy i bardzo łatwo mogła ją powalić na ziemię, ale nauczyła się, że wroga nie można lekceważyć. Nieważne jak wyglądał, jak przerażony i słaby się wydawał: zawsze mógł zaskoczyć jakimś asem w rękawie.
– To wy chcecie oddać mnie za pieniądze!
– Kto niby tak powiedział?
– Ty! – Odwróciła się gwałtownie w stronę chłopaka o kruczoczarnych włosach i momentalnie tego pożałowała. Lisa chwyciła w powietrzu pistolet i uderzyła nim dziewczynę w głowę.
Jungkook powstrzymał siostrę od wymierzenia kolejnego ciosu. Ukradkiem dostrzegł napięte mięśnie u towarzysza dziewczyny, dlatego skinął do Jongupa, by nie spuszczał z niego wzroku. Może i mężczyzna wydawał się skory do rozmowy oraz współpracy, ale było widać, że nie pozwoli skrzywdzić Jandi. Ciekawe jak zamierzał walczyć z Koreą w jej obronie.
Kookie nachylił się nad ranną i wyciągnął do niej dłoń. Oczywiście nie skorzystała z pomocy i sama podniosła się z ziemi, obdarzając go nienawistnym spojrzeniem. Cóż, przyjaźni to raczej z tego nie będzie.
– Wolałbym porozmawiać na spokojnie, ale jeśli ta blondyna jeszcze raz ją tknie to nie ręczę za siebie. – Ostrzegawczy ton Jina sprawił, że po ciele Jandi przeszedł dreszcz niepokoju. Miło wiedzieć, że wciąż stał po jej stronie i jednak nikt nie obciął mu języka.
Jungkook zmroził zarówno siostrę, jak i pozostałych przyjaciół spojrzeniem, dając im wyraźny znak, by się nie odzywali. Wszyscy jechali na jednym wózku, choć Jandi bez wątpienia była w najgorszej sytuacji. W końcu jej twarz znali wszyscy i była poszukiwana, a pozostali wciąż pozostali niewidzialni dla organizacji. No, może prócz Jongupa, który stał się mordercą w chwili, gdy pozbawił w klubie żyć kilku ludzi. Plan wyglądał zupełnie inaczej, ale oczywiście go poniosło i urządził masakrę jak w jakimś horrorze.
– Każdy z nas posiada moce, za które zostanie zabrany do Nations Group. Wszyscy chcemy zniszczyć organizację, więc bardzo możliwe, że zdołamy się dogadać skoro twój przyjaciel włożył tyle wysiłku, by nas odnaleźć – Kookie mówił do Jandi spokojnym głosem, mając nadzieję, że tym sposobem do niej dotrze. – Nasza znajomość nie zaczęła się dobrze, ale możemy to zmienić.
Jandi zerknęła na blondynkę, dusząc w sobie chęć powyrywania jej wszystkich dredów. Jak mogła dać się tak oszpecić? Wyglądała naprawdę okropnie i nie chodziło tu tylko o włosy. Malutkie oczy miała podkreślone czarną kredką i cieniami do powiek, a w nosie lśnił paskudny okrągły kolczyk. Mrocznego wyglądu dopełniały czarne rajstopy w siatkę, króciutka spódniczka rozkloszowana, koszulka z białą czaszką i skórzana kurtka z ćwiekami. Styl miała bardzo podobny do chłopaka o kruczoczarnych włosach, którego oczy również zostały podkreślone przez czarną kredkę.
Wytatuowany szatyn również do nich pasował choć pod skórzaną kurtką miał białą koszulkę, ale pozostała dwójka najwyraźniej urwała się z choinki. Jak flanelowa koszula i różowe włosy mogły wpasować się w ten mroczny klimat? Może i Jandi była pozbawiona stylu, ale doskonale wiedziała jak to jest nie pasować do reszty.
– Po pierwsze: to nie jest mój przyjaciel – Skinęła głową na Jina, który przewrócił jedynie oczami – Po drugie: szukał jakichkolwiek mutantów, z którymi mógłby się dogadać.
Biedna, naiwna Jandi. Jak niewiele ona wiedziała...
Jin zabrał głos, zirytowany przeciąganiem ważnej rozmowy.
– Skończcie chrzanić i chodźcie do tego schronu. Pragnę przypomnieć, że jej głowa jest wiele warta, a to oznacza, że i my jesteśmy w niebezpieczeństwie skoro nie zamierzamy dostarczyć jej organizacji.
Lisa prychnęła pod nosem i przeszła obok Jandi, specjalnie trącąc ją ramieniem. Nie obchodził ją starszy brat i jego rozkazy. Zamierzała umilić życie Jandi najlepiej jak tylko potrafiła. Oczywiście w ten zły sposób.
Blondynka poklepała przyjaciół pilnujących Park po ramieniu i wspólnie zeszli po drabinie do schronu. Wkrótce w ich ślady poszła cała reszta. Bezwzględny Jin posłał Jandi jedynie krótkie spojrzenie, jednak wiedziała, że znajdowała się za nim obietnica.
W końcu obiecał, że jej nie porzuci. A ona ten jeden, ostatni raz postanowiła mu zaufać. Nie chciała być naiwna. Pragnęła po prostu wierzyć w to, że miała na tym chorym świecie choć jedną osobę, która w nią wierzyła.
– Przykro mi, ale ten pan wymeldował się wczorajszego wieczoru. Zamienił jeden z naszych pokoi w pobojowisko, ale za wszystko zapłacił.
– Nie mówił dokąd się wybiera? – Jihee schowała do kieszeni zdjęcie na którym była z Dohyunem i ponownie skupiła wzrok na mężczyznę w czarnym garniturze.
– Wydaje mi się, że mógł pojechać do szpitala ponieważ nim się wymeldował, zabrał swoją nieprzytomną dziewczynę na rękach. Proponowałem wezwanie karetki, ale stwierdził, że szybciej sam ją zawiezie do szpitala nim ona dojedzie.
Joon schował dłonie do kieszeni eleganckiego beżowego płaszcza i zacisnął je z całej siły. To dlatego nie potrafił odnaleźć umysłu Jandi! Coś jej się stało. Była nieprzytomna, gdy Dohyun zabrał ją w inne miejsce. Myśl, że mogła zostać uprowadzona przez tego drania napawała go jeszcze większą nienawiścią i strachem. To przez niego Jandi została uznana za groźnego mutanta i Nations Group wyznaczyło ogromną nagrodę za jej głowę. Z początku organizacja zapewniała, że chce ją żywą, ale gdy dni mijały, a ona wciąż pozostawała na wolności, wydało oświadczenie, które pozwalało innym na jej zabicie. Została potraktowana gorzej jak zwierzę, a to co działo się na ulicach Seulu przechodziło wszelakie granice. Zamieszki i protesty pokazywane w wiadomościach ukazywały, jak ogromną władzę nad miastem miało Nations.
Jihee podziękowała mężczyźnie i złapała blondyna za rękę, by opuścić hotel. Nie mogła uwierzyć, że spóźniła się zaledwie kilka godzin! Dlaczego wcześniej nie przyszło jej na myśl, by sprawdzić luksusowe hotele? Dlaczego najpierw poszła do obskurnych moteli i straciła tak cenny czas?
Może dlatego, że Dohyun nie powinien mieć żadnych pieniędzy. O ile wciąż niczego nie pamiętał..
Zatrzymała się gwałtownie, puszczając dłoń Joona. To niemożliwe...
– Co znowu? Teraz mam udawać, że jako twój pseudo-chłopak cię zraniłem i mam błagać o twoje wybaczenie? – spytał zirytowany Joon i rozejrzał się po ulicy. Ludzie zerkali w ich stronę ukradkiem, jednak nikt nie odważył się podejść bliżej.
Ulice Gain wciąż były wolne od zamieszek choć na niektórych twarzach widniał strach. Joon zaczął nawet myśleć, że to miasteczko pozostanie wolne od działań organizacji, ale wiedział, że chaos w końcu zawita również tutaj. W Korei Południowej nie było już miejsca dla żadnego mutanta.
– To niemożliwe, by Jandi miała przy sobie pieniądze, prawda?
– Oczywiście, że nie. A nawet jeśli to jej konto bankowe zostało zamknięte. Wątpię również, by cokolwiek zostało z naszej kawalerki choć nic wartego w niej nie było.
– Dohyun odzyskał pamięć! – Zacisnęła palce na kołnierzu Joona, a jej oczy rozszerzyły się wypełnione nadzieją. – Musiał w jakiś sposób odzyskać swoje pieniądze skoro wynajmował tak drogi pokój. To znaczy, że będzie myślał jak Dohyun, którego znam. Muszę się tylko zastanowić dokąd poszedł...
Joon patrzył na gorączkowo myślącą kobietę w ciszy. Nienawidził jej i z każdym kolejnym dniem próbował znaleźć sposób na ucieczkę, ale Jihee była tak przebiegła, że zawsze odczytywała jego zamiary. Kilka razy doszło między nimi do walki, ale nigdy nie został poważnie zraniony. Nie był też torturowany choć próbował zabić kobietę i zasłużył tym samym na śmierć. Jihee jedynie powalała go na ziemię za każdym razem i powtarzała, że nigdy jej nie pokona. Choć był jej więźniem, jadł dobrze, nie brakowało mu picia ani ładnych ubrań. Nie rozumiał tego luksusu, ale teraz, gdy oczy Jihee wypełnione zostały nadzieją na odnalezienie ukochanego zrozumiał, że Dohyun miał ogromne szczęście. Nawet jeśli jego narzeczona była bezwzględną morderczynią to potrafiła poruszyć niebo i ziemię, by go odnaleźć.
Może Jihee wcale go nie zabije? Może zmieni zdanie, gdy już odnajdzie to czego szukała?
Jin z grymasem zajął miejsce przy długim stole i uważnie obserwował ludzi zebranych wokół niego. Choć schron wydawał się bezpiecznym miejscem była jedna rzecz, która szczególnie mu nie odpowiadała: ogromna powierzchnia - mała ilość mutantów. Jungkook zapewniał, że posiadali spore zapasy żywności, materacy i koców, ale bez wątpienia było tego zbyt mało jeśli chcieli pomieścić w tym miejscu każdego kto po wojnie będzie chciał się tutaj schować.
– Xiumin jest w stanie zhakować internet w taki sposób, że w jednej chwili cała Korea będzie widziała komunikat, który ogłosisz – zaczęła Lisa, żując różową gumę balonową w bardzo irytujący sposób.
– Jeśli wygłosisz wtedy dobrą przemowę i przekonasz mutanty do tego, by stanęły po twojej stronie będziemy mieli niewielką przewagę – kontynuował Xiumin, przeczesując palcami różowe włosy. Jego oczy stały się jeszcze większe pod wpływem ekscytacji, choć Jandi była pewna, że było to niemożliwe. Nigdy nie widziała Koreańczyka o tak wielkich oczach. – Niestety zgubiłeś wszystkie zapiski dotyczące Nations...
Jandi w ciszy przysłuchiwała się rozmowie, która przybrała bardzo dziwny obrót. Nagle z nieznajomych wrogów, którzy dopiero co skakali sobie do gardeł wszyscy stali się sojusznikami. Z rozmowy wynikało, że piątka mutantów, których szukał Jin go znała. Chyba że miała coś z głową. Może Lisa uszkodziła jej mózg...
– ... Dohyun i tak jest najlepszą osobą do otworzenia wszystkim oczu. Mutanci są przerażeni, ponieważ nie mają pojęcia co dzieje się za drzwiami Nations. Gdy poznają prawdę, będą walczyć. Jestem tego pewna.
„Pewna?", Jandi wpatrywała się we flanelową koszulę, niczego nie rozumiejąc. Czy to możliwe, że chłopak z dziwnym akcentem był kobietą? Jakim cudem skoro wygląd mówił zupełnie coś innego?
– Niektórzy się teraz nie opierają, gdy po nich przychodzą. Myślą, że przejdą jakieś testy i zgodnie z zapewnieniami wrócą z powrotem do domu – Jongup zgniótł ze złości butelkę i cisnął ją w kąt niemalże pustego pomieszczenia.
– Ale oni nie wrócą. Nikt nie wraca! – Uniosła się Lisa, nerwowo zerkając na zamyślonego Jina.
Wszyscy czekali na jakąkolwiek reakcję z jego strony, jakby miał o wszystkim decydować. Im dłużej Jandi wszystkiemu się przysłuchiwała, tym więcej rozumiała.
Ta piątka nie była przypadkowymi mutantami na których Jin wpadł. Oni się znali. Znali Dohyuna, ale czy zdawali sobie sprawę z tego, że mieli przed sobą jego drugą osobowość?
Uniosła się gwałtownie z krzesła i skierowała palec w Jina, mówiąc drżącym głosem:
– Oszukałeś mnie! Po co to udawanie skoro wszyscy doskonale się znacie!?
– Uspokój się... – Xiumin próbował załagodzić sytuację, ale Jandi nie zamierzała go słuchać.
– Ciekawe czy oni zdają sobie sprawę z tego, że nie jesteś Dohyunem!?
Oczy Jina zalśniły niebezpiecznie, a w pomieszczeniu rozległ się irytujący śmiech Lisy. Blondynka okręciła wokół palca gumę i z niedowierzaniem patrzyła na dziewczynę.
– Oczywiście. Co prawda, Xiumin dowiedział się o tym niedawno, gdy włamał się do systemu Nations, ale Jin przyszedł do klubu i przedstawił się jak cywilizowany człowiek choć podobno jest z niego kawał skurwiela.
– To dlaczego on-a – niepewnie zerknęła na flanelową koszulę, wciąż nie potrafiąc ustalić jej płci – użyła imię Dohyuna?
– Myśleliśmy, że ty nie wiesz o istnieniu Jina. Ten tu – Jungkook skinął na Jina – nie wspomniał o tym jak wiele wiesz. A, że Dohyun jest naszym przywódcą to nigdy byśmy nie zdradzili jego tajemnicy komuś obcemu.
Jak miała nie wiedzieć o istnieniu drugiej podświadomości Dohyuna? Jeśli oni mówili prawdę to musieli wiedzieć, że Dohyun w niczym nie przypominał Jina! Prócz wyglądu oczywiście.
To tak, jakby porównać zachowanie psa do niedźwiedzia. Albo chomika do piranii.
Przez cały ten czas myślała, że będzie musiała się bić z tymi ludźmi. Miała broń przyłożoną do skroni. Jin tak samo! Dlaczego skoro wszyscy się znali?! Co miało na celu to całe udawanie?
Wiedziała, że jej życie zbudowane było na strachu i kłamstwie, ale im dłużej tkwiła u boku Kang Dohyuna, czy też jego drugiej osobowości, tym mniej rozumiała. Obcy ludzie, których miała za wrogów okazywali się być sojusznikami z przeszłości, a Jin wydawał jej się coraz bardziej obcy. Nigdy nie oszukiwała się, że pozna jego mroczną stronę i zdoła w choć niewielkim stopniu zrozumieć jego zachowanie, ale to przechodziło jej najśmielsze oczekiwania.
Naprawdę nie wiedziała komu mogła ufać. Co jej po zapewnieniach Dohyuna odnośnie tego, że Jin jej nie skrzywdzi? Nie potrzebował jej. Była słaba i nie potrafiła się bić. Władała telekinezą, ale nie była to wspaniała, przydatna moc. W końcu co jej po unoszeniu przedmiotów, rozplątywaniu węzłów czy też otwieraniu zamków bez pomocy kluczy?
Nagle dotarło do niej, dlaczego Jin przez całe spotkanie z piątką mutantów był taki milczący i miły. Po prostu obserwował jej reakcję i oceniał, czy czegokolwiek się od niego nauczyła. Cóż, chyba poświęcił jej zbyt mało czasu na wmawianie jej jaka to jest słaba i beznadziejna.
Bez słowa odeszła od stołu i opuściła niewielkie pomieszczenie otoczona całkowitą ciszą.
Jin miał ochotę przycisnąć ją do krzesła i rozkazać, by wzięła się w garść, ale stłumił w sobie to uczucie. Jandi długo była słabą, naiwną dziewczyną. Wyplewienie chwastów na stałe wymagało czasu. Choć nie mieli go zbyt wiele, postanowił dać dziewczynie go odrobinę. Jeszcze zrobi z niej wojownika.
– Kookie – zwrócił się do chłopaka, który od razu skupił na nim wzrok – idź za nią i pilnuj by nie zrobiła niczego głupiego. My w tym czasie zaczniemy zastanawiać się nad planem działania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro