Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✥ Rozdział 13.

Dotknął skroni, czując okropny ból głowy, który nie pozwolił z początku otworzyć mu oczu. Czuł, jakby ktoś bezustannie skakał po jego czaszce, śmiejąc się przy tym jak wariat.

– W końcu się obudziłeś. Długo to trwało.

Joon momentalnie uchylił powieki i spojrzał na stojącą naprzeciwko niego wysoką dziewczynę. Mierzyła z metr osiemdziesiąt wzrostu. Na nogach miała wysokie czarne szpilki, przez które wydawała się jeszcze wyższa. Choć głowa w dalszym ciągu mu pulsowała, a ręce i nogi miał przywiązane do krzesła grubym sznurem, nie omieszkał zachwycić się długimi, pięknymi nogami nieznajomej. Nie mógł uwierzyć, że kobieta o tak olśniewającej urodzie posiadała charakter prawdziwego diabła. Potrafiła posługiwać się bronią i w moment pozbawiła go przytomności. Choć powinien być tym faktem przerażony, czuł, jakby w końcu trafił na kobietę swojego życia.

Wpatrywał się bez słowa w owalną twarz nieznajomej, chcąc zapamiętać każdy jej skrawek. Próbował wejść w jej umysł, jednak z jakiegoś powodu nie potrafił przebić się przez barierę ochronną, którą zdołała wytworzyć.

– Nawet nie próbuj swoich sztuczek. Nigdy nie pozwolę ci wejść do mojego umysłu.

– Skąd wiesz...

– To ja tu jestem od zadawania pytań, dlatego lepiej będzie, gdy zaczniesz współpracować. Mamy jakąś godzinę nim wtargną tu ludzie z Nations Group, więc nie ma czasu do stracenia. – Postawiła krzesło naprzeciwko blondyna i usiadła na nim okrakiem, bawiąc się w dłoniach pistoletem. – Co zrobiliście Dohyunowi?

– Nic! My tylko...

– Przestań kłamać i powiedz, co mu zrobiliście! – krzyknęła, celując w chłopaka z broni. Strach o narzeczonego sprawiał, że z każdą chwilą traciła coraz więcej cierpliwości. Jeśli dowie się, że jej ukochanemu włos spadł z głowy, zabije tego blondasa bez mrugnięcia okiem. Nie był człowiekiem, a mutantem, więc o wyrzuty sumienia nie miała co się martwić.

– Pozwól mi dojść do słowa to wszystkiego się dowiesz, do cholery jasnej! – odkrzyknął sfrustrowany Joon, nie spuszczając wzroku z pistoletu. Wiedział, że wystarczyła jedna chwila, by został zamordowany w tej cholernej kawalerce, z której tak bardzo pragnął uciec. Gdyby tylko Jandi nie próbowała bawić się w bohaterkę i od razu poszłaby z Dohyunem na policję, nie musiałby martwić się o swoje życie! Dlaczego musiał płacić za jej głupotę?

Widząc, że kobieta uważnie lustruje go wzrokiem, jednocześnie nie zamierzając się odezwać, rozluźnił mięśnie i przymknął na moment powieki. Musiał się uspokoić, by nie powiedzieć w złości niczego głupiego. Nawet jeśli miał przed sobą niesamowicie atrakcyjną i silną kobietę to nie zamierzał umrzeć z jej rąk.

– Mieszkam tutaj z przyjaciółką, która uratowała Dohyuna podczas podróży pociągiem do Seulu. Nie mam pojęcia, co się dokładnie stało, ale twój... narzeczony – zmarszczył brwi, wymawiając ostatnie słowo, jakby było czymś absurdalnym – stracił pamięć. Nie pamięta niczego, prócz swojego imienia i nazwiska, dlatego Jandi zdecydowała się mu pomóc. Ktoś go próbował zabić, rozumiesz? Omal nie wykitował, ale Jandi go ocaliła, a ty teraz celujesz z broni w kogoś, kto musiał znosić obcego pod swoim dachem! – zauważył z wyrzutem, wyzywając Dohyuna w myślach na barwne sposoby. Och, gdyby tylko dorwał go teraz w swoje ręce!

– Nie ma niczego za darmo. Czego od niego chcieliście? – spytała podejrzliwie, ani myśląc o puszczeniu broni.

– Cóż... zaproponował pół miliona dolarów, choć nie miał pewności, czy posiada taką sumę...

Jihee potarła zdenerwowana pistoletem o czoło.

– Gdzie jest twoja przyjaciółka i co robi z moim narzeczonym?

Joon zagryzł dolną wargę i spuścił na moment wzrok, zastanawiając się nad odpowiedzią. Mógłby skłamać, że poszli na lody albo na zakupy, jednak wiedział, że tylko się pogrąży. Ponadto wątpił, by ta szalona kobieta pozwoliła Jandi żyć po tym, gdy dowie się o ich wspólnym wypadzie. Wyglądała na bardzo zakochaną i... szaloną.

– Wydaje mi się, że zostali uprowadzeni albo musieli uciekać. Dohyun miał całkowity zakaz wychodzenia z mieszkania. Baliśmy się, że ktoś go rozpozna, przez co wpadnie w kłopoty i narazi tym samym nas na niebezpieczeństwo...

– Wydaje ci się!?

– Nie było ich w domu, gdy rano wróciłem! Skąd mogę wiedzieć, co się stało skoro Jandi ma wyłączony telefon!? – chciał unieść dłonie w obronnym geście, jednak węzły skutecznie mu to uniemożliwiły. Zmarszczył brwi i posłał szatynce zniecierpliwione spojrzenie. – Możesz mnie odwiązać? To ty masz spluwę, więc nie zrobię ci krzywdy.

Jihee opuściła broń, skupiając wzrok na rozerwanym w niektórych miejscach gumolicie. Nie mogła uwierzyć, że Dohyun został zmuszony do mieszkania w tak obskurnych warunkach, jednak ulżyło jej, gdy dowiedziała się, iż przeżył. Przynajmniej tak było do momentu gdy tutaj mieszkał. Co działo się z nim w obecnej chwili? Czyżby był z Jandi, gdy ludzie z Nations Group próbowali przeprowadzić na niej kontrolę? Z raportu wynikało, iż towarzyszył jej jakiś wysoki mężczyzna w za małej kurtce, jednak niczego nie było wiadomo na jego temat. O dziewczynie również nie było zbyt wiele informacji, prócz tego, że miała spotkać się z Joonem, który zostawił jej krótką wiadomość. Dzięki niej, Nations Group zdołało namierzyć lokalizację kawalerki i miało nadzieję poznać tożsamość zbiegłej dziewczyny i jej towarzysza.

Jeśli Dohyun był wtedy przy niej, Jihee nie mogła pozwolić, by blondas wpadł w ręce ludzi z jej firmy. Tylko w ten sposób Kang pozostanie dla Nations Group martwy.

– Wypuszczę cię, ale będziesz musiał iść ze mną. W innym wypadku narazisz swoją przyjaciółkę na śmierć, a i ciebie ona nie ominie, gdy Nations dowie się, że jesteś mutantem.

– I niby co? Mam być twoim posłusznym psem, który pomoże ci odnaleźć Dohyuna?

– Albo to, albo kulka w łeb. Decyduj.

Dohyun dołożył do kominka i uśmiechnął się na myśl o śpiącej za jego plecami Jandi. Okrył ją kocem, a sam założył jeszcze wilgotne spodnie, nie chcąc, by czuła się w jego towarzystwie zakłopotana. Otworzyła się przed nim. Opowiedziała o bolesnych rzeczach i zdecydowała się wyzbyć uczuć względem Joona, co bardzo go uszczęśliwiło. Czuł, że stawali się dla siebie coraz bliżsi, choć oboje wciąż nie znali o nim prawdy.

Niespodziewanie padł na kolana, łapiąc się za głowę, która zdawała się eksplodować niczym zbyt mocno nadmuchany balon. Przed oczami objawiało mu się mnóstwo wspomnień, które były zbyt krótkie, by pokazać coś konkretnego.

Białe, sterylne pomieszczenia.

Próbki z krwią.

Młoda kobieta o krótko przystrzyżonych włosach, którą widział już wcześniej.

Jakiś potężny, umięśniony człowiek z tatuażami i białymi, upiornymi oczami...

Chwiejnym krokiem ruszył do drzwi i najciszej jak się dało, odsunął lodówkę, by wyjść na zewnątrz. Było mu niesamowicie duszno, dlatego odczuł ulgę, gdy po nagim torsie przeszły go dreszcze wywołane przez chłodny wiatr. Niestety okropny ból głowy nie ustał, a potęgował się z każdą chwilą.

Szedł przed siebie, w głąb lasu, a na całej twarzy i rękach pojawiły się fioletowe żyły. Miał wrażenie, że oczy za moment wyskoczą mu z gałek, przez co upadł na kolana i krzyknął na całe gardło, wciskając palce w mokrą glebę.

– Nie... nie ch-chcę pamiętać... – jęknął przez łzy, marząc jedynie o tym, by ból minął.

Szedł zakrytą przez liście ścieżką, przytrzymując się napotkanych drzew. Nagły ból sprawił, że zaczynał tracić świadomość. Nie miał pojęcia, dokąd zmierza ani w jakim celu. Po prostu chciał uciec przed cierpieniem, które nasilało się z każdą chwilą.

Robimy to dla dobra większości, pamiętaj o tym. Dzięki badaniom sprawimy, że życie na ziemi będzie bezpieczniejsze...

Głosy w jego głowie mieszały się i mówiły rzeczy, które wydawały mu się kompletnie bez sensu. Błagał o litość. Krzyczał z całych sił, jakby wierzył, że ktoś go usłyszy i odbierze całe cierpienie.

– Jandi... – wyszeptał, zaciskając mocniej powieki.

Tak bardzo pragnął ją teraz ujrzeć. Wierzył, że wystarczyłoby jedno spojrzenie na jej śliczną twarz, a cały ból odszedłby w zapomnienie. Nie miał jednak pojęcia, jak daleko znajdował się opuszczonego domu, a w obecnym stanie nie potrafił skupić się na drodze, dlatego przywołał w głowie obraz uśmiechniętej brunetki o cudownym uśmiechu.

Ból powoli mijał, ustępując miejsca przyjemnemu uczuciu pojawiającemu się w okolicy serca. Oddech znów stał się miarowy, a natarczywe głosy zamieniły się w śpiew ptaków, które zaczęły wychylać się z kryjówek przed deszczem. Szelest liści również działał kojąco.

Czuł się lekki jak piórko, dopóki nie otworzył oczu i nie odzyskał kontaktu z rzeczywistością. Uśmiech momentalnie znikł z jego twarzy, gdy ujrzał kołyszące się na jednym z drzew ciało dziewczyny ubranej w zieloną sukienkę i tego samego koloru baleriny. Długie, czarne włosy zwisały smętnie, zakrywając twarz nieboszczki.

Wygiął się jak kot, wymiotując żółcią na ziemię.

Jandi była pewna, że nikt nie będzie ich szukał na takim odludziu, tymczasem okazało się, że nie ona jedna tak myślała. Dziewczyna, która odebrała sobie życie z pewnością nie chciała, by ktoś ją odnalazł. A mimo to pozostawiła po sobie wyryty na korze drzewa napis: „Mutanty nie mają prawa żyć. Dlatego umarłam".

Mutanty...

Nations Group...

Nagle przed oczami pojawił mu się pewien obraz. Wspomnienie, o którym zapomniał bardzo dawno temu.

Dlaczego mam się ukryć? Mamo, co się dzieje!? – trzynastolatek próbował wyrwać się z uścisku kobiety, która ze łzami w oczach kierowała go do piwnicy, w której chłopiec wielokrotnie był zamykany, gdy do domu wchodzili niechciani goście. – Mam już dość tego, że się mnie wstydzicie! To dlatego, że jestem inny?

Minzy ścisnęła mocniej palce na nadgarstku syna i siłą wepchnęła go do ciemnej piwnicy. Nim jednak zamknęła ją na klucz, powiedziała łamiącym się głosem:

Ludzie nigdy nie zrozumieją twojego daru. Dlatego musimy cię chronić. Nigdy nie pozwolimy cię skrzywdzić, a ludzie, którzy tu przychodzą są źli. Dlatego musisz być cicho, by nie wiedzieli, że ktoś poza mną i twoim tatą znajduje się w domu. Rozumiesz, co do ciebie mówię?

Nie zdołał odpowiedzieć. Nie miał okazji spytać o nic więcej, bowiem jedyną towarzyszką, jaka mu została była ciemność i przerażająca cisza. Myśl, że w każdej chwili jakiś pająk mógł znaleźć się na jego ciele sprawiała, iż po policzkach spływały mu łzy. Wiedział, że to tylko małe robale i nie powinien się ich bać, ale strach był silniejszy od niego. I jakoś mało obchodziło go to, że chłopiec powinien zabijać pająki, a nie uciekać przed nimi z krzykiem.

Usiadł na chłodnych schodach i otoczył dłońmi kolana, przymykając powieki. Wyobrażał sobie plażę. Skutery, zgrabne dziewczyny w bikini i pyszne lody. Zawsze pragnął wyjechać do Miami. To było jedno z jego ogromnych marzeń.

Przyjemne obrazy zakłóciły krzyki dochodzące z mieszkania.

Dohyun momentalnie zerwał się na nogi i przyłożył ucho do drzwi, z przerażeniem nasłuchując płaczącej matki i błagającego o litość ojca. Słyszał piąte przez dziesiąte, jednak wiedział, że działo się coś złego. Jeszcze nigdy nie było tak głośno podczas wizyty niechcianych gości.

Mamo... – szeptał, nerwowo bawiąc się dłońmi, które zaczęły trząść się jak galareta.

Od zawsze żył w odosobnieniu, przez co bał się ludzi. Nie miał pojęcia do czego mógł być zdolny ktoś, kto za wszelką cenę pragnął coś zdobyć. Nie wiedział, jak wiele zła żyło na świecie, ponieważ rodzice zabraniali oglądać mu wiadomości.

Nie znał świata, dlatego bał się go najbardziej na świecie. Jedynie Miami, które znał ze zdjęć z miesiąca miodowego rodziców wydawało mu się pięknym miejscem. Rajem na ziemi.

Podskoczył, słysząc przeraźliwy huk, po którym nastąpił przeraźliwy krzyk Minzy. Jednak i on ucichł, gdy gdzieś w mieszkaniu rozległ się ponowny strzał.

Mamo... – Dohyun położył dłonie na drzwi i z całej siły próbował je pchnąć. – Mamo! Mamo, co się dzieje!? Odezwij się!

Nie obchodziło go to, że powinien być cicho. Musiał upewnić się, że z rodzicami wszystko było w porządku. Tylko to miało teraz znaczenie.

Uderzał pięścią w drzwi tak długo, aż nie zostały one otwarte przez niskiego mężczyznę w niebieskim uniformie. Na piersi miał wyszyte inicjały „NG", a jego oczy zakrywały duże okulary przeciwsłoneczne.

Przez cały ten czas byłeś w domu? Schowany przed światem, który może tak wiele ci zaoferować?

Gdzie są moi rodzice!? – odepchnął nieznajomego mężczyznę z niebywałą siłą i wbiegł do salonu, gdzie ujrzał kilkoro innych mężczyzn ubranych w niebieskie uniformy. Dohyun od razu zauważył nieruchome ciała rodziców leżące w kałuży krwi. Martwe oczy matki zwrócone były w jego stronę. – Mamo...

Nagły gniew sprawił, że z jego pleców wyrosło mnóstwo igieł, a paznokcie zamieniły się w ostre pazury. Oczy przybrały błękitną barwę, a z ust wyrwał się głośny krzyk, który wyrzucił do góry igły, celując je prosto w ciała morderców.

Chciał zabić wszystkich, jednak widok konających mężczyzn nie napawał go ulgą, a jeszcze większym gniewem.

Luhan, zastrzyk! Potrzebujemy go żywego!

Poczuł bolesne ukłucie, a zaraz potem ogień zaczął przemieszczać się w jego żyłach, całkowicie zwalając go z nóg. Próbował się bronić, wyciągał dłonie do martwych rodziców, błagając, by otworzyli oczy, aż w końcu stracił przytomność.

Dohyun skulił się pod drzewem, płacząc, jak małe dziecko. Głowa znów zaczęła go boleć, przez co odchodził od zmysłów. Czuł się strasznie z myślą, że rodzice zginęli przez niego. Przez to, że był inny. Był taki, jak Jandi. Może dlatego nie przestraszył się jej mocy?

Jednego był pewien na pewno: to Nations Group odebrało mu rodziców i  normalne życie. Tylko co się z nim działo po tym, jak dostał zastrzyk?Dlaczego teraz, gdy był już dużo starszy organizacja go ścigała i pragnęła jego śmierci? Może znalazł coś, co zdołałoby ich pogrążyć?

Jesteś zbyt słaby. Nie zniesiesz tego – usłyszał głos w głowie, który brzmiał identycznie, jak jego. Przycisnął mocniej palce do skroni i przymknął powieki, próbując pokonać narastający ból. – Wiesz, że tylko ja jestem w stanie pomścić twoich rodziców. Dopuść mnie do głosu.

– Jandi... nie wiem co się ze mną dzieje – łkał Dohyun, czując, jak traci panowanie nad swoim ciałem. Czuł, jakby ktoś za wszelką cenę zamierzał zamienić się z nim miejscem. Jakby próbował wypchnąć go z własnego ciała.

Skulił się na mokrej ziemi, pozwalając, by bolesne wspomnienia raz po raz odtwarzały się w jego głowie. Z każdą chwilą tracił wolę życia, poddając się sile, która od kilku lat w nim żyła.

Sile nie należącej do niego, a do drugiej osobowości, jaka narodziła się po śmierci rodziców.

Sile należącej do Shin Jina. 

Mówi się, że trzynastka jest pechowa, ale ten rozdział bardzo lubię. Następne (mam nadzieję) będą coraz to ciekawsze. W końcu pojawia się Jin - mroczniejsza strona Dohyuna. Liczę na to, że nikt nie spodziewał się takiego obrotu akcji :D. 

Dziękuję za każdy komentarz i niecierpliwie wyczekuję Waszych opinii na temat rozdziału. Widzimy się za tydzień <3.

EDIT: Polecam czytać rozdział na komputerze. Aplikacja znów zlepiła  zdania. Nie mam już do niej sił :c.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro