✥ Epilog.
Minęło kilka dni od wojny z Nations Group, które zapisało się w historii jako mordercza organizacja. Gazety wciąż pisały o znalezionych ciałach w budynku. Niektóre zostały rozczłonkowane i wrzucone do zamrażalki lub słoików pełnych jakiegoś płynu. Niestety nie każdy z mutantów został odnaleziony, przez co niektóre z rodzin wciąż nie zaznały spokoju. Te, które odnalazły najbliższych, oddały się ich pożegnaniu i pogrążyły się w żałobach.
Choć ostatnie wydarzenie wstrząsnęły Koreą Południową, w kraju powoli zaczynało wychodzić słońce. Ludzie chętniej wychodzili na ulice, przepraszając za pomocą plakatów mutantów za swoją rasę.
Jandi wyłączyła wiadomości i spojrzała na Jina. Był cichszy niż zazwyczaj i obgryzał skórki od paznokci. Po tym, jak Jandi wylądowała w szpitalu i wyciągnięto z jej ramienia kulę, Jin zachowywał się dziwnie. Nie krzyczał po niej, nie obrażał jej w żaden sposób ani nic tych rzeczy. Był nadzwyczaj miły i martwiło ją to.
Usiadła naprzeciwko niego, patrząc na swoją ranną rękę, która była owinięta w chustę.
– Pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu planowaliśmy zamach na Nations Group. Czuje się, jakby od tego czasu minęło mnóstwo czasu. Wciąż nie mogę uwierzyć, że Lisa i Kim nie mogą cieszyć się wolnością. Jest mi bardzo przykro z ich powodu – wyznała szczerze, wspominając twarze koleżanek.
– Każdy z nas znał ryzyko. Ci, którzy zginęli sprawili, że innym będzie żyło się lepiej. Tylko to się liczy.
– Nie wyglądasz na kogoś szczęśliwego, Jin. A przecież osiągnąłeś swój cel. Zniszczyłeś Nations Group – zauważyła, patrząc na niego ze smutkiem. – Jongup wynajął dom, a Xiumin i Jungkook pojechali do Tokio, by uczyć się w Kang School. Każdy z nas może teraz zacząć życie od nowa. Bez strachu o to co szykuje Nations Group.
– Dla mnie nie ma przyszłości, Jandi. Moja misja została wykonana, a to oznacza, że i mój czas się skończył. Nawet jeśli nie chcę zniknąć... Nawet jeśli nie chcę cię zostawiać to muszę to zrobić. Obiecałem to Dohyunowi. W końcu Jihee wciąż na niego czeka w celi.
Jandi spuściła wzrok, nie chcąc się żegnać. Nawet jeśli Jin był chamskim draniem, który nie raz ją obraził, polubiła go. To dzięki niemu odnalazła w sobie siłę i była gotowa na zmiany.
– Wcale nie jest mi jej szkoda. W końcu przyszła tu z zamiarem zamordowania mnie i Joona.
– Ta. Też za nią nie przepadam, ale Dohyun to idiota i bez wątpienia wybaczy jej te wszystkie kłamstwa – parsknął, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Miłość to głupota, ale czy nie warto dla niej żyć?
– Czy ja wiem... – Jandi westchnęła, patrząc w sufit – Chyba wolałabym, żeby ktoś złamał mi rękę, gdy znów się zakocham. Joon na razie wyleczył mnie ze wszystkich facetów. Teraz chcę stać się niezależna. Już nigdy nie pozwolę dyrygować swoim życiem innym.
Jin wstał i obszedł stół, zatrzymując się przy Jandi. Zajął miejsce obok niej i wziął jej dłoń w swoją, mówiąc drżącym głosem:
– Musisz usunąć mnie z umysłu Dohyuna. Tylko tak zdoła się ode mnie uwolnić na zawsze.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem, aż w końcu odsunęła rękę i pokręciła przecząco głową. Przecież to był jakiś absurd! Jak miałaby zrobić coś takiego? Dlaczego prosił o tak okropną rzecz akurat ją?
– Wyobraź sobie, że mój mózg jest skomplikowanym zamkiem. Musisz znaleźć sposób, by się do niego dostać i otworzyć odpowiednią część.
– Nie mogę...
– Dohyun zasługuje na szczęście, Jandi. Nie mogę mu go odebrać. Nie po to zostałem stworzony.
– Ale ty przecież żyjesz! Nie jesteś iluzją!
– Pozwól mi odejść, Jandi. Proszę.
Patrzyła na jego dłoń, a z oczu zaczęły wypływać jej łzy. Przez te ostatnie dni miała tylko Jina. Gdy Jungkook i Jongup po pogrzebie Kim i Lisy wyjechali do Tokio, nie miała nikogo prócz niego. Z Joonem nie chciała nawet rozmawiać, dlatego też to Jin zanosił mu jedzenie do celi, w której znajdował się bez większego powodu.
Spojrzała w niebieskie oczy Jina i zrozumiała, że naprawdę chciał odejść. Szkoda tylko, że nikt nie pytał jej o zdanie. Jak miała poradzić sobie z utratą sojusznika? Co się później z nią stanie?
– Wierzę w ciebie, Jandi. Gdy i ty w siebie uwierzysz, świat będzie stał przed tobą otworem. Jedyne co musisz zrobić to wyrzucić ze swojego życia toksycznych ludzi i strach.
Przytuliła go, szlochając. Nie odtrącił jej, a jeszcze bardziej do siebie przyciągnął. Choć serce łamało jej się bezpowrotnie, próbowała iść za jego wskazówkami. Nie wierzyła, by zdołała dostać się do jego umysłu, jednak starała się to zrobić.
Czuła zapach drogich perfum i miękki materiał czerwonego płaszcza. W schronie było dość chłodno, a mimo to nie zdecydowali się na wynajęcie jakiegoś hotelu.
– Przepraszam, Jin. Chyba nie dam rady... – załkała i odsunęła mężczyznę na długość ramion.
Jego oczy... Nie były już niebieskie.
– Jin?
Dohyun skinął przecząco głową. Gdy dziewczyna wybuchła płaczem, przytulił ją mocno do siebie.
– Przynajmniej niektórzy mogą liczyć na happy end – powiedział Joon, machając do Jihee i Dohyuna, którzy wsiedli właśnie do pociągu. Zamierzali rozpocząć nowe życie zaraz po tym, jak wszystko sobie wyjaśnią.
Jandi była zazdrosna. Nie o Dohyuna, a o jego miłość względem Jihee. Chciałaby, by ktoś pewnego dnia pokochał ją równie mocno. Tym kimś z pewnością nie będzie Joon. Nawet jeśli chłopak starał się ją udobruchać, tym razem nie zamierzała mu odpuścić. W końcu ile razy można wybaczać?
– Dostałeś swój czek. Powinieneś być z siebie zadowolony – odparła cynicznie, nie spuszczając wzroku z pociągu. – Ach, zapomniałam, że dla ciebie lista zaliczonych panienek jest ważniejsza od kasy. Wybacz.
– O co ci chodzi? – fuknął, marszcząc gniewnie brwi. – Ciągle się mnie czepiasz, a to ty zamknęłaś mnie w celi.
– Myślałam, że ci pomagam. Skąd mogłam wiedzieć, że narzeczona Dohyuna nie da się nabrać na twoje czułe słówka? – Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę wyjścia z peronu.
Joon pobiegł za nią, kompletnie nie rozumiejąc jej zachowania. Przecież byli wolni! Nie musieli dłużej obawiać się Nations Group. Nie musieli też niańczyć Dohyuna więc o co jej chodziło?
Zdołał zatrzymać ją dopiero przy postoju z taksówkami. Myślał, że wsiądzie i zrobi mu miejsce, ale zamiast tego zatrzymała się przed drzwiami i posłała mu przepraszające spojrzenie.
– Masz czek, więc radź sobie sam. Przez cały ten czas byłam w ciebie ślepo zapatrzona i mogłeś robić ze mną co chciałeś, ale koniec z tym. Zamierzam wyrzucić cię z mojego serca. Dopóki to się nie stanie, nie spotykajmy się.
– Dokąd zamierzasz iść?
Nie odpowiedziała. Po prostu wsiadła do taksówki i poprosiła kierowcę, by zawiózł ją pod wskazany adres.
Wyjęła z kieszeni płaszcza list, który otrzymała od Dohyuna i przeczytała go ze łzami w oczach.
„Poprosiłem Dohyuna, by zdobyte przeze mnie pieniądze podarował Tobie. Kupiłem dla Ciebie mieszkanie nad jeziorem. Wiem, że ciężko jest Ci się odnaleźć wśród ludzi, dlatego mam nadzieję, że Ci się spodoba. Zawsze możesz go sprzedać jeśli będzie inaczej.
Tak naprawdę sam nie wiem czym byłem. Myślałem, że druga osobowość nie jest w stanie kochać. Myliłem się. Chociaż byłem draniem i traktowałem Cię okropnie, naprawdę Cię pokochałem. Dlatego pragnę byś w końcu wyszła ze skorupy i była szczęśliwa.
Wyrzuć Joona ze swojego życia i poznaj kogoś kto Cię doceni. Obiecaj mi to, Jandi.
Obiecaj, że będziesz szczęśliwa.
Jin".
– Panienko, ale podróż na wyspę Jeju jest długa i bardzo kosztowna... – Niepewny głos kierowcy wytrącił ją z rozmyślań.
Otarła wierzchem dłoni mokre policzki i wymusiła na sobie uśmiech.
– Proszę się tym nie martwić. Jakoś sobie potem poradzę. Wystarczy, że zawiezie mnie pan na wskazane miejsce.
To była jej szansa. Nim nie przekona się, jakie życie pragnie wieść, nie wróci do rodziców. Dzięki Jinowi miała okazję odmienić swój los. Jedyne czego żałowała to tego, że nie była w stanie odwzajemnić jego uczuć.
Może, gdyby spotkali się w innym życiu ich relacje wyglądałyby inaczej?
Jak to bywa z zakończeniami: jednym z Was się ono spodoba, drugim nie. Ja osobiście jestem bardzo zadowolona z tej historii i pisało mi się ją nadzwyczaj przyjemnie. Mam nadzieję, że i niektórym z Was utkwi w pamięci :).
Dziękuję z całego serca za każdą gwiazdkę i komentarz <3.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro