Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

Erwin pov

Wyszedłem z pokoju zostawiając Montanhę samego. Nie wiem dlaczego go nie zakułem. Normalnego zakładnika bez skrupułów bym zakuł, nie zastanawiając się czy ma optarcia czy nie. Podszedłem do sejfu.

— I jak? Ile kasy?  — spytałem Chase'a.

— 400 tysięcy. Dzielimy teraz czy potem?

— Teraz będzie bezpieczniej  — odpowiedziałem i spakowałem do torby 100k.

Chase zaczął celować do zakładników razem z Tommym, a ja podszedłem do Carbo.

— Jest już policja?  — spytałem

— Podjechali, ale czekają na wsparcie bo na razie jest tylko jedna radiolka. Przepraszam za tamto, trochę się zirytowałem. Jak z grzesiem?

— Spoko, następnym razem uspokój się trochę. Ma rozcięty łuk brwiowy, ale żyje jest w pokoju przykuty  — skłamałem.

— Dobra, bierzemy za niego coś specjalnego?

— Lepiej nie, on i tak jest ranny. Bardziej ich wkurzymy. Oddamy go w ramach dobrych negocjacji na koniec.

— Może chociaż jakaś zdrapka?  — spytał.

— Daj spokój, podejdź do Chase'a da ci twoją część  — powiedziałem i ruszyłem w kierunku pokoju gdzie był policjant.

— Może go tu przyprowadź? Niech będzie z innymi  — powiedział Carbo. A ja tylko kiwnąłem głową i wszedłem do pokoju.

Komendant siedział na fotelu tak jak go zostawiłem. Był blady. Szkoda mi go, zawsze obrywa jak coś się dzieje. Ale wkurwia mnie fakt że próbuje uratować wszystkich i zawsze się wpierdala.

— Potrzebujesz czegoś?  — spytałem.

— Nie, dziękuję  — powiedział.

— Masz, zjedz dobrze ci zrobi. Słabo wyglądasz  — rzekłem i podałem mu batona czekoladowego.

— Dziękuję  — odparł i rozpakował batona, którego zaczął spożywać.

Patrzyłem się na niego przez chwilę lustrując jego sylwetkę i twarz. Dużego wzrostu i średniego wieku, brązowowłosy mężczyzna o lekko ciemniejszej karnacji. Ubrany w mundur. Delikatne rysy twarzy i ten rozcięty łuk brwiowy wokół którego zaczął się pojawiać siniak.

— Coś nie tak?  — spytał.

— Nie, wszystko w porządku.

Dopiero się zorientowałem, że zjadł batona i też na mnie patrzy.

— Chodź wracamy do reszty  — powiedziałem i podeszłem do niego.
Montanha wstał z fotela, a ja pokazałem mu gestem ręki żeby szedł przodem. Złapałem za broń celując w niego.  — To tak prowizorycznie  — dodałem.

Wyszliśmy do reszty zakładników i moich współpracowników.

— Dłużej się nie dało?!  — spytał Carbonara.

— Miałem problemy z odkuciem go  — skłamałem i spojrzałem na Gregorego znacząco.  — Usiądź tutaj  — wskazałem na taboret w rogu pokoju.  — Ręce na widoku  — powiedziałem, a on usiadł na taborecie i uniósł ręce do góry.

Co za debil nie kazałem mu podnosić rąk tylko żeby miał je na widoku. Podeszłem do niego i złapałem jego ręce kładąc je na jego kolanach. Spojrzał na mnie zdezorientowany, a ja się lekko uśmiechnąłem, mimo że tego nie widział.

Montanha pov

Spojrzałem zdezorientowany na napastnika. Dlaczego nie muszę trzymać rąk w górze jak inni? Rozejrzałem się dookoła. Na ziemi klęczało ośmioro ludzi z rękoma w górze. Jeden napastnik stał przy drzwiach, a dwóch celowało do nas. Natomiast ostatni oprawca ten który się mną zajmował podszedł do tego przy drzwiach i coś mu szepnął na ucho.

Policjant podszedł do drzwi i zaczął rozmawiać z porywaczem.
Napastnik który się mną zajmował podszedł do nas.

— Ktoś potrzebuję czegoś? Pić jeść?  — spytał

— Ja wody jeśli można  — powiedziała jedna z zakładniczek. Mężczyzna podszedł do niej i dał jej butelkę wody.

— A ja coś dobrego do jedzenia  — zaśmiał się jeden zakładnik.

— To nie koncert życzeń!  — odpowiedział napastnik i rzucił mu kanapkę.

Negocjację dalej trwały, słuchałem o czym rozmawiali, ale ciężko było coś usłyszeć bo stali przed wejściem. Po chwili napastnik negocjujący wszedł do środka i podszedł do mnie.

— Grzesiu, musisz się im pokazać bo nie dowierzają, że jesteś w środku. Wstawaj!  — powiedział i przyłożył mi broń do skroni.

Ostatnim razem źle się to skończyło.. Lepiej nie będę się odzywał.
Pchnął mnie w kierunku drzwi. Stanąłem przed wejściem ze spuszczoną głową z napastnikiem celującym do mnie.

— No więc już możecie uwierzyć, mamy Gregorego Montanhę jako zakładnika.

— Montanha wszystko w porządku?  — spytał mnie Capela. Podniosłem głowę i spojrzałem na niego.  — Czemu on jest ranny?!  — uniósł się Dante.

— Był nieposłuszny, oraz irytujący. Ma za długi język  — powiedział napastnik.  — Grzesiu odpowiedz panom, nie bądź nie uprzejmy.

— Tak jest w porządku  — powiedziałem

— Potrzebujesz pomocy medycznej?  — spytał Pisiciela.

— Nie, nie trzeba, jeden z napastników mnie opatrzył  — odpowiedziałem.

— No widzicie? Wszystko w porządku, reszta zakładników też.

— Słuchaj możecie się poddać, będziecie mieć łagodniejszy wyrok  — powiedział Capela.

— Mówiłem im to, nie chcą się poddać  — powiedziałem i poczułem szarpnięcie za ramię.

— Grzesiu! Kazałem ci się odzywać?! Nie zgrywaj bohatera bo źle na tym skończysz.

— Groźby są karalne..  — mruknąłem i poczułem jak przyciska mi mocniej pistolet do głowy.

— Zamknij ryj bo dostaniesz kulkę w łeb!  — uniósł się napastnik.

— Spokojnie!  — powiedział Dante.

Z banku wyszedł napastnik z bandamą. Podszedł do nas i złapał mnie za ramię, przyłożył mi pistolet do głowy.

— Ty sobie dalej negocjuj, a ja wezmę pana Monthanę do środka  — powiedział i tak zrobił. Zaprowadził mnie na taboret i kazał usiąść.  — Chcesz stracić życie?! Lepiej siedź cicho bo mój kolega nie jest cierpliwy  — powiedział, a ja przytaknąłem.

Erwin pov

Japierdole, jeszcze chwila i byśmy tu mieli masakrę. Czy on musi go tak podpuszczać? Podeszłem z powrotem do Carbo i słuchałem negocjacji.

— Okej to za brak kolczatek i wolny odjazd sultanem oddaj mi trzech zakładników, w tym Gregorego Montanhę  — powiedział Capela.

— Wypuszczę trzech zakładników ale nie będzie w nich Gregorego, on sobie poczeka  — powiedział Carbonara.

Weszłem do środka i kazałem trzem osobom wstać i wyjść. Wyprowadziłem trzech ludzi przed bank.

— Okej trzech wypuściliśmy, teraz kontynuujemy. Za 3 kolejnych chcemy brak jednostki powietrznej na całym pościgu  — powiedział.

— Okej zgadzam się, wypuście ich od razu.

Kolejnych trzech zakładników wypuściliśmy.

— Za dwóch zakładników chcemy brak motocykli, oraz kulturę na drodzę.

— Dobrze, niech będzie. Mamy wolny odjazd, brak kolczatek, brak jednostki powietrznej oraz motocykli, oraz kulturę na drodzę. Wypuście dwóch zakładników.

— Ależ proszę bardzo oto zakładnicy  — odparł Carbonara.  — Został nam Grzesiu. Mały, irytujący, nieposłuszny Grzesiu.

— Co za niego chcecie?  — spytał Dante.

— Chcemy..  — zaczął Carbo ale mu przerwałem

— Nic, wypuścimy go jak będziemy wychodzić w ramach dobrych negocjacji.

— Okej, zaraz się przygotujemy i dam wam znać za ile możecie wychodzić.

Weszliśmy do środka.

— Czemu za nic? Moglibyśmy chociaż zdrapkę za niego dostać!  — uniósł się.

— Mówiłem ci że tak będzie lepiej i tak został ranny przez ciebie!

— Jakby od kiedy cię to obchodzi?! To tylko głupi pies. A z resztą nie ważne  — powiedział i podszedł do Monthany.  — No i co Grzesiu, zaraz wychodzisz. Jak się czujemy?

— Dobrze  — powiedział glina.

— No i widzisz Grzesiu, umiesz być miły. Podnieś sobie ręce do góry i wstań  — rzekł Carbo.

Ustaliśmy pod drzwiami z Gregorym. Chwilę później Capela dał nam znać, że możemy wyjść za 30 sekund. Zacząłem się stresować. Nie wiem czym, w końcu jedziemy z najlepszym kierowcą w Los Santos. Moim zadaniem było wyprowadzenie Montanhy z banku.

Chłopacy wyszli pierwsi i zaczęli wsiadać do samochodu, a ja celując do Gregorego zacząłem z nim wychodzić.

— Przepraszam  — powiedziałem mu na ucho i go puściłem wsiadając do samochodu.

Ruszyliśmy przed siebie uciekając przed 4 radiolkami.

Montanha pov

— Przepraszam  — szepnął mi napastnik i wsiadł do samochodu odjeżdżając.
Za nimi pojechały cztery radiowozy.
Podbiegł do mnie Capela.

— Wszystko w porządku?  — spytał od razu łapiąc mnie za ramię i prowadząc do karetki.

— Tak jest dobrze, nie potrzebuje pomocy, to tylko małe rozcięcie  — powiedziałem.

— Lepiej niech to zobaczy lekarz, siadaj  — powiedział i odszedł.

Usiadłem w karetce. Po chwili przyszedł funkcjonariusz wraz z Capelą.

— Dobrze więc co się stało?  — spytał medyk.

— Dostałem w głowę z pistoletu. Nic mi nie jest to małe rozcięcie.

— Zaraz zobaczymy czy to takie nic. Sprawdzę latarką jak reagują źrenice. Jedna, druga. Super wygląda na to że z tym jest w porządku. Teraz zdejmę plaster, aby zobaczyć ranę  — powiedział i odkleił opatrunek. — No no, nie powiem może nie jest najgorzej ale trzeba to zszyć. Więc jedziemy na szpital.

— No widzisz! Jedziesz do szpitala i koniec. Jadę im pomóc na pościgu, potem wpadne do ciebie  — rzekł Dante.

— Okej  — powiedziałem zrezygnowany.

Capela poszedł do radiowozu, a ja usiadłem i wraz z lekarzem udaliśmy się na szpital.

***

— Skończyłem zszywać ranę ale musi pan zostać na obserwacji w szpitalu chociaż do rana  — powiedział lekarz.

— Co?! Nie, nie ma opcji. Dobrze się czuje, nic mi nie jest. Nie potrzebuję tu zostawać.

— Może mieć pan wstrząs mózgu, musi pan zostać na obserwacji.

— Chce wypis na własne żądanie  — powiedziałem.

— Dobrze, w takim razie przygotuje papiery. Proszę chwilę poczekać na tym łóżku.

Przytaknąłem i siedziałem na łóżku w sali obserwacyjnej. Po chwili do pomieszczenia wszedł Capela wraz z lekarzem.

— Tu są dokumentu, chodź odradzał bym tego  — powiedział medyk.

— Czego? Jakie dokumenty?  — spytał 03.

— Wypisu  — odpowiedział lekarz.

— Nie ma opcji Montanha, nie wypisujesz się! Zostajesz, jeśli jest taka potrzeba.

— Nie ma takiej potrzeby, dobrze się czuję.

— Grzesiu, jeśli stąd wyjdziesz teraz, to dostaniesz wolne na dwa dni, które będą obowiązkowe  — powiedział Capela.

— Nie, nie ma takiej opcji. Wracam do pracy!  — powiedziałem.  — Zresztą nie możesz tego zrobić, tylko 01 może..

— 03 do 01  — przerwał mi mówiąc na radiu.

— 01 zgłasza  — odezwał się Janek.

— Jeśli Montanha wypiszę się na własne żądanie, może mieć 2 dniowe obowiązkowe wolne?  — spytał

— Jak najbardziej, ma zostać w szpitalu tyle ile to konieczne  — odpowiedział Pisiciela.

— Kurwa!  — powiedziałem.

— No więc sam się zdecyduj  — powiedział Dante.

— Nienawidzę cię!  — powiedziałem i skrzyżowałem ręce na klatke piersiowej.

— Do kiedy musisz być pod obserwacją?

— Do jutra rana..

— Wiec zdecyduj, wolisz posiedzieć do jutra w szpitalu, czy przez dwa dni siedzieć w domu?  — spytał Capela.

Odpowiedź była prosta..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro