2
Erwin pov
Wyszedłem z pokoju zostawiając Montanhę samego. Nie wiem dlaczego go nie zakułem. Normalnego zakładnika bez skrupułów bym zakuł, nie zastanawiając się czy ma optarcia czy nie. Podszedłem do sejfu.
— I jak? Ile kasy? — spytałem Chase'a.
— 400 tysięcy. Dzielimy teraz czy potem?
— Teraz będzie bezpieczniej — odpowiedziałem i spakowałem do torby 100k.
Chase zaczął celować do zakładników razem z Tommym, a ja podszedłem do Carbo.
— Jest już policja? — spytałem
— Podjechali, ale czekają na wsparcie bo na razie jest tylko jedna radiolka. Przepraszam za tamto, trochę się zirytowałem. Jak z grzesiem?
— Spoko, następnym razem uspokój się trochę. Ma rozcięty łuk brwiowy, ale żyje jest w pokoju przykuty — skłamałem.
— Dobra, bierzemy za niego coś specjalnego?
— Lepiej nie, on i tak jest ranny. Bardziej ich wkurzymy. Oddamy go w ramach dobrych negocjacji na koniec.
— Może chociaż jakaś zdrapka? — spytał.
— Daj spokój, podejdź do Chase'a da ci twoją część — powiedziałem i ruszyłem w kierunku pokoju gdzie był policjant.
— Może go tu przyprowadź? Niech będzie z innymi — powiedział Carbo. A ja tylko kiwnąłem głową i wszedłem do pokoju.
Komendant siedział na fotelu tak jak go zostawiłem. Był blady. Szkoda mi go, zawsze obrywa jak coś się dzieje. Ale wkurwia mnie fakt że próbuje uratować wszystkich i zawsze się wpierdala.
— Potrzebujesz czegoś? — spytałem.
— Nie, dziękuję — powiedział.
— Masz, zjedz dobrze ci zrobi. Słabo wyglądasz — rzekłem i podałem mu batona czekoladowego.
— Dziękuję — odparł i rozpakował batona, którego zaczął spożywać.
Patrzyłem się na niego przez chwilę lustrując jego sylwetkę i twarz. Dużego wzrostu i średniego wieku, brązowowłosy mężczyzna o lekko ciemniejszej karnacji. Ubrany w mundur. Delikatne rysy twarzy i ten rozcięty łuk brwiowy wokół którego zaczął się pojawiać siniak.
— Coś nie tak? — spytał.
— Nie, wszystko w porządku.
Dopiero się zorientowałem, że zjadł batona i też na mnie patrzy.
— Chodź wracamy do reszty — powiedziałem i podeszłem do niego.
Montanha wstał z fotela, a ja pokazałem mu gestem ręki żeby szedł przodem. Złapałem za broń celując w niego. — To tak prowizorycznie — dodałem.
Wyszliśmy do reszty zakładników i moich współpracowników.
— Dłużej się nie dało?! — spytał Carbonara.
— Miałem problemy z odkuciem go — skłamałem i spojrzałem na Gregorego znacząco. — Usiądź tutaj — wskazałem na taboret w rogu pokoju. — Ręce na widoku — powiedziałem, a on usiadł na taborecie i uniósł ręce do góry.
Co za debil nie kazałem mu podnosić rąk tylko żeby miał je na widoku. Podeszłem do niego i złapałem jego ręce kładąc je na jego kolanach. Spojrzał na mnie zdezorientowany, a ja się lekko uśmiechnąłem, mimo że tego nie widział.
Montanha pov
Spojrzałem zdezorientowany na napastnika. Dlaczego nie muszę trzymać rąk w górze jak inni? Rozejrzałem się dookoła. Na ziemi klęczało ośmioro ludzi z rękoma w górze. Jeden napastnik stał przy drzwiach, a dwóch celowało do nas. Natomiast ostatni oprawca ten który się mną zajmował podszedł do tego przy drzwiach i coś mu szepnął na ucho.
Policjant podszedł do drzwi i zaczął rozmawiać z porywaczem.
Napastnik który się mną zajmował podszedł do nas.
— Ktoś potrzebuję czegoś? Pić jeść? — spytał
— Ja wody jeśli można — powiedziała jedna z zakładniczek. Mężczyzna podszedł do niej i dał jej butelkę wody.
— A ja coś dobrego do jedzenia — zaśmiał się jeden zakładnik.
— To nie koncert życzeń! — odpowiedział napastnik i rzucił mu kanapkę.
Negocjację dalej trwały, słuchałem o czym rozmawiali, ale ciężko było coś usłyszeć bo stali przed wejściem. Po chwili napastnik negocjujący wszedł do środka i podszedł do mnie.
— Grzesiu, musisz się im pokazać bo nie dowierzają, że jesteś w środku. Wstawaj! — powiedział i przyłożył mi broń do skroni.
Ostatnim razem źle się to skończyło.. Lepiej nie będę się odzywał.
Pchnął mnie w kierunku drzwi. Stanąłem przed wejściem ze spuszczoną głową z napastnikiem celującym do mnie.
— No więc już możecie uwierzyć, mamy Gregorego Montanhę jako zakładnika.
— Montanha wszystko w porządku? — spytał mnie Capela. Podniosłem głowę i spojrzałem na niego. — Czemu on jest ranny?! — uniósł się Dante.
— Był nieposłuszny, oraz irytujący. Ma za długi język — powiedział napastnik. — Grzesiu odpowiedz panom, nie bądź nie uprzejmy.
— Tak jest w porządku — powiedziałem
— Potrzebujesz pomocy medycznej? — spytał Pisiciela.
— Nie, nie trzeba, jeden z napastników mnie opatrzył — odpowiedziałem.
— No widzicie? Wszystko w porządku, reszta zakładników też.
— Słuchaj możecie się poddać, będziecie mieć łagodniejszy wyrok — powiedział Capela.
— Mówiłem im to, nie chcą się poddać — powiedziałem i poczułem szarpnięcie za ramię.
— Grzesiu! Kazałem ci się odzywać?! Nie zgrywaj bohatera bo źle na tym skończysz.
— Groźby są karalne.. — mruknąłem i poczułem jak przyciska mi mocniej pistolet do głowy.
— Zamknij ryj bo dostaniesz kulkę w łeb! — uniósł się napastnik.
— Spokojnie! — powiedział Dante.
Z banku wyszedł napastnik z bandamą. Podszedł do nas i złapał mnie za ramię, przyłożył mi pistolet do głowy.
— Ty sobie dalej negocjuj, a ja wezmę pana Monthanę do środka — powiedział i tak zrobił. Zaprowadził mnie na taboret i kazał usiąść. — Chcesz stracić życie?! Lepiej siedź cicho bo mój kolega nie jest cierpliwy — powiedział, a ja przytaknąłem.
Erwin pov
Japierdole, jeszcze chwila i byśmy tu mieli masakrę. Czy on musi go tak podpuszczać? Podeszłem z powrotem do Carbo i słuchałem negocjacji.
— Okej to za brak kolczatek i wolny odjazd sultanem oddaj mi trzech zakładników, w tym Gregorego Montanhę — powiedział Capela.
— Wypuszczę trzech zakładników ale nie będzie w nich Gregorego, on sobie poczeka — powiedział Carbonara.
Weszłem do środka i kazałem trzem osobom wstać i wyjść. Wyprowadziłem trzech ludzi przed bank.
— Okej trzech wypuściliśmy, teraz kontynuujemy. Za 3 kolejnych chcemy brak jednostki powietrznej na całym pościgu — powiedział.
— Okej zgadzam się, wypuście ich od razu.
Kolejnych trzech zakładników wypuściliśmy.
— Za dwóch zakładników chcemy brak motocykli, oraz kulturę na drodzę.
— Dobrze, niech będzie. Mamy wolny odjazd, brak kolczatek, brak jednostki powietrznej oraz motocykli, oraz kulturę na drodzę. Wypuście dwóch zakładników.
— Ależ proszę bardzo oto zakładnicy — odparł Carbonara. — Został nam Grzesiu. Mały, irytujący, nieposłuszny Grzesiu.
— Co za niego chcecie? — spytał Dante.
— Chcemy.. — zaczął Carbo ale mu przerwałem
— Nic, wypuścimy go jak będziemy wychodzić w ramach dobrych negocjacji.
— Okej, zaraz się przygotujemy i dam wam znać za ile możecie wychodzić.
Weszliśmy do środka.
— Czemu za nic? Moglibyśmy chociaż zdrapkę za niego dostać! — uniósł się.
— Mówiłem ci że tak będzie lepiej i tak został ranny przez ciebie!
— Jakby od kiedy cię to obchodzi?! To tylko głupi pies. A z resztą nie ważne — powiedział i podszedł do Monthany. — No i co Grzesiu, zaraz wychodzisz. Jak się czujemy?
— Dobrze — powiedział glina.
— No i widzisz Grzesiu, umiesz być miły. Podnieś sobie ręce do góry i wstań — rzekł Carbo.
Ustaliśmy pod drzwiami z Gregorym. Chwilę później Capela dał nam znać, że możemy wyjść za 30 sekund. Zacząłem się stresować. Nie wiem czym, w końcu jedziemy z najlepszym kierowcą w Los Santos. Moim zadaniem było wyprowadzenie Montanhy z banku.
Chłopacy wyszli pierwsi i zaczęli wsiadać do samochodu, a ja celując do Gregorego zacząłem z nim wychodzić.
— Przepraszam — powiedziałem mu na ucho i go puściłem wsiadając do samochodu.
Ruszyliśmy przed siebie uciekając przed 4 radiolkami.
Montanha pov
— Przepraszam — szepnął mi napastnik i wsiadł do samochodu odjeżdżając.
Za nimi pojechały cztery radiowozy.
Podbiegł do mnie Capela.
— Wszystko w porządku? — spytał od razu łapiąc mnie za ramię i prowadząc do karetki.
— Tak jest dobrze, nie potrzebuje pomocy, to tylko małe rozcięcie — powiedziałem.
— Lepiej niech to zobaczy lekarz, siadaj — powiedział i odszedł.
Usiadłem w karetce. Po chwili przyszedł funkcjonariusz wraz z Capelą.
— Dobrze więc co się stało? — spytał medyk.
— Dostałem w głowę z pistoletu. Nic mi nie jest to małe rozcięcie.
— Zaraz zobaczymy czy to takie nic. Sprawdzę latarką jak reagują źrenice. Jedna, druga. Super wygląda na to że z tym jest w porządku. Teraz zdejmę plaster, aby zobaczyć ranę — powiedział i odkleił opatrunek. — No no, nie powiem może nie jest najgorzej ale trzeba to zszyć. Więc jedziemy na szpital.
— No widzisz! Jedziesz do szpitala i koniec. Jadę im pomóc na pościgu, potem wpadne do ciebie — rzekł Dante.
— Okej — powiedziałem zrezygnowany.
Capela poszedł do radiowozu, a ja usiadłem i wraz z lekarzem udaliśmy się na szpital.
***
— Skończyłem zszywać ranę ale musi pan zostać na obserwacji w szpitalu chociaż do rana — powiedział lekarz.
— Co?! Nie, nie ma opcji. Dobrze się czuje, nic mi nie jest. Nie potrzebuję tu zostawać.
— Może mieć pan wstrząs mózgu, musi pan zostać na obserwacji.
— Chce wypis na własne żądanie — powiedziałem.
— Dobrze, w takim razie przygotuje papiery. Proszę chwilę poczekać na tym łóżku.
Przytaknąłem i siedziałem na łóżku w sali obserwacyjnej. Po chwili do pomieszczenia wszedł Capela wraz z lekarzem.
— Tu są dokumentu, chodź odradzał bym tego — powiedział medyk.
— Czego? Jakie dokumenty? — spytał 03.
— Wypisu — odpowiedział lekarz.
— Nie ma opcji Montanha, nie wypisujesz się! Zostajesz, jeśli jest taka potrzeba.
— Nie ma takiej potrzeby, dobrze się czuję.
— Grzesiu, jeśli stąd wyjdziesz teraz, to dostaniesz wolne na dwa dni, które będą obowiązkowe — powiedział Capela.
— Nie, nie ma takiej opcji. Wracam do pracy! — powiedziałem. — Zresztą nie możesz tego zrobić, tylko 01 może..
— 03 do 01 — przerwał mi mówiąc na radiu.
— 01 zgłasza — odezwał się Janek.
— Jeśli Montanha wypiszę się na własne żądanie, może mieć 2 dniowe obowiązkowe wolne? — spytał
— Jak najbardziej, ma zostać w szpitalu tyle ile to konieczne — odpowiedział Pisiciela.
— Kurwa! — powiedziałem.
— No więc sam się zdecyduj — powiedział Dante.
— Nienawidzę cię! — powiedziałem i skrzyżowałem ręce na klatke piersiowej.
— Do kiedy musisz być pod obserwacją?
— Do jutra rana..
— Wiec zdecyduj, wolisz posiedzieć do jutra w szpitalu, czy przez dwa dni siedzieć w domu? — spytał Capela.
Odpowiedź była prosta..
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro