- Rozdział 7 -
- Nie. - Powiedziałam krótko w tym samym czasie patrząc na przybliżającego się niczego nie spodziewającego się Dominica.
Po chwili mnie zauważył i powiedział:
- O, co tu robisz?
- To samo pytanie kieruje do ciebie. - Uśmiechnęłam się. Był oczywiście lekko zaskoczony, że mam przy sobie towarzyszkę, ale ostatecznie odwzajemnił uśmiech.
- Przecież powiedziałem ci, że za tydzień Cię odwiedzę, a ten tydzień mija dziś. - Dominic przyglądał się uważnie Loli jakby się upewniał, czy przypadkiem Lola nie ma wścieklizny.
- A no tak! - Przypomniałam sobie, że faktycznie mówił iż zamierza mnie i mamę odwiedzić. - To czemu nie pojechałeś od razu pod nasz dom? Skoro tu się mnie nie spodziewałeś?
- Mówiłaś, że masz jeszcze 2 dodatkowe lekcje więc uznałem, że poczekam tutaj te 2 godziny nawet jeśli będziesz w domu. Lubię Rose.. Twoja matka jest okay, ale ona tak trochę jest. No wiesz mówi onieśmielające rzeczy.. Na przykład, że ładnie razem wyglądamy.. - Dominic'owi nie bylo dane skończyć, bo Lola mu przerwała:
- Czyli ktoś mnie popiera!
Na twarzy Loli widniał uśmiech. Dominic wyraźnie był zawstydzony.
- Lola, daj spokój. - Powiedziałam stanowczo.
- No okay, rozumiem. To temat zakazany. No, skoro byliście umówieni na spotkanie to ja nie przeszkadzam i tak ojciec pewnie będzie zły, że się za siedziałam. Cześć. - Dziewczyna szybko zniknęła nam z widoku.
Powolnym krokiem szliśmy w kierunku granatowego audi Dominica kiedy spytał:
- Kim ona jest?
- To jest ta przyjaciółka o której ci wspominałam. - Powiedziałam.
- Jakbym słyszał twoją matkę. Bez urazy. - Powiedział otwierając mi drzwi na miejscu pasażera obok kierowcy.
- Może masz racje. - Powiedziałam zapinając pasy.
- Kierunek? - Spytał z uśmiechem.
- Dom. - Powiedziałam.
- Mój? Okay, chce ci się tyle jechać? - Powiedział szczerząc się.
- Mój, ośle! - Zaśmiałam się.
- No wiem, że mój. - Włączył silnik samochodu.
- Głupek. - Rzuciłam.
***
Byliśmy już pod moim domem, a gdy Dominic już zaparkował to powiedział:
- Wygrałaś. Pod Twój dom przyjechaliśmy.
- Dobra, wchodź. - Powiedziałam robiąc mu miejsce w drzwiach.
Po chwili byliśmy w salonie. Z kuchni dobiegły dźwięki wyjmowanych sztućców i talerzy. A za chwilę odezwała się mama:
- O już jesteście. Dobrze trafiliście. Akurat już miałam nakładać.
- Przepraszam, Ja nie jestem głodny. - Dominic zaprotestował widząc, że mama niesie trzy talerze zamiast dwóch.
- Przestań, jesteś za chudy. Musisz jeść. - Powiedziała mama Rose.
W końcu i tak Dominic musiał zjeść, bo inaczej mama by mu nie dala spokoju.
Po obiedzie poszliśmy do mojego pokoju, bo mama i tak wychodziła gdzieś na miasto z Leann.
- Co u ciebie? - Spytałam patrząc jak Dominic grzebie w figurkach stojących na półce. Co ciekawe Dominic widział te figurki nie pierwszy raz. Po chwili powiedział:
- Nic nowego, matka jedynie ubolewa nad tym, że przez klasę staję się cichszy i, że niby robię się mrukliwy.
- Bo to prawda. Robisz się taki zamknięty w sobie. Skryty. - Powiedziałam.
- Myślałem, że staniesz po mojej stronie.. A nie po stronie mojej matki. No, ale cóż.. - Odwrócił się w moją stronę lekko przygaszony.
- Nie obrażaj się! I nie udawaj kogoś innego. Nie jesteś autorem, bądź sobą. Jeśli jesteś mrukliwy to taki bądź. - Powiedziałam.
- Spokojnie, nie zamierzałem. - Zapewnił mnie.
- To dobrze. - Powiedziałam z uśmiechem.
*Los Angeles, 10 lipca*
- Czyli ten Dominic nie jest twoim chłopakiem? - Spytała zdziwiona Lola.
- Nie. - Powiedziałam krótko.
- Okay, chodź pójdziemy do dziewczyn. - Powiedziała uśmiechając się Lola.
- Jakich dziewczyn? - Spytałam zdziwiona.
- Do Megan, Caroline to ta wysoka rudo włosa, Danielle i Diany. - Powiedziała spokojnym głosem.
Nagle poczułam jak mnie ciągnie w bliżej nie znanym mi kierunku. Po 10 minutach byliśmy na miejscu.
Dziewczyna weszła bez zapukania do hali i powiedziała:
- Diana, Megan, Caroline i Danielle! Mamy gościa!
- Kogo? - Usłyszałam głos Megan.
- Kate. - Odpowiedziała.
W hali pojawiły się jakieś dziewczyny. Oczywiście nie obyło się bez powitania i przedstawienia się.
Trzeba było przyznać, że były bardzo miłe. Ciekawe czemu żadna z nich nie podejmie się zadaniu 'z temperowania' trudnego charakteru Loli. A może im to nie przeszkadza? A może moja w tym rola?
- Kate? - Spytała Lola.
- Tak? - Spojrzałam na Lolę.
- Bo jest taki serwis gdzie można zawierać znajomości. Lub poprostu pisać z przyjaciółmi. Nazywa się www.friends.com i wszystkie mamy tam konta. Takie jak Facebook tylko, że to taki mniej znany serwis. Co ty na to byś założyła tam konto? Dodamy Cię do naszej grupy. - Powiedziała.
- Coś ala facebook? Ja nie lubię facebooka.. - Powiedziałam cicho.
- Nie daj się prosić! - Dziewczyna nie odpuszczała.
- Ja nie lu..
- Nawet nie próbuj kończyć. - Pogroziła mi palcem.
- Kate, pisanie na forum to nic złego o ile się pisze z umiarem, a nie na pokaz. - Powiedziała Megan. - Chociaż spróbuj. Potem możesz usunąć konto.
Megan od ciągnęła mnie na bok i wyjęła małą kartkę z długopisem. Napisała na niej: meganflora. I powiedziała:
- To jest mój nick, dziwny po dziwny no, ale cóż. Nikt nie wymaga imienia i nazwiska w pseudonimie. Jakbyś dołączyła to pisz i dodam Cię do grupy. Napiszesz: lody śmietankowe. Po tym poznam, że to ty.
- Okay.. - Może jestem złośliwa, ale śmieszył mnie jej nick.
- Wiem. Mam dziwny nick. - Megan Uśmiechnęła się tajemniczo i wróciła do dziewczyn.
Godzinę później postanowiłam się zbierać. I tak szczerze mówiąc nie miałam tam, co robić. A zwłaszcza wtedy, gdy Caroline poruszyła temat chłopaków. Wtedy już wiedziałam, że to najlepszy moment na ewakuację.
Podniósłam się z miejsca wzbudzając zainteresowanie dziewczyn, które za chwile spytały:
- Gdzie idziesz?
- Muszę już iść. Cześć. - Powiedziałam i poszłam w kierunku wyjścia. Na koniec Megan krzyknęła:
- Nie zapomnij o tym serwisie!
Wyszłam z hali zastanawiając się skąd wynalazły te miejsce. W każdym razie na lewo od hali trzeba było iść. Prosto i pojawił się park. Przez park trzeba było iść długo, ale tu się zatrzymałam, by wyjąć coś do picia z mojej małej torby - jasia podróżniczka.
Nagle coś o przynajmniej 8 kilogramów (nie wiem, czym się mierzy w Ameryce) ciężkiego przewróciło mnie.
Ledwo żywa podniosłam głowę i powiedziałam:
- Zejdź ze mnie idioto.
Facet, który pod wpływem wypadku upadł właśnie na mnie. Miałam wrażenie, że umieram. W końcu upadł na mnie jakiś cięższy od mnie facet, co nasiliło ból związany z upadkiem.
Po minucie zareagował zrezygnowanym tonem:
- Najmocniej przepraszam. Nie chciałem na ciebie wpaść.
Miał krótkie, czarne włosy. Nie był dużo starszy. Miał może 25.
Tyle, że miał wąsy i okulary. Gdy się już zszedł ze mnie coś czarnego na mnie spadło, a moje oczy momentalnie się powiększyły. Wystraszona spytałam:
- Co to jest?!
- Emm.. To są moje wąsy. - Stwierdził lekko zażenowany. Pochylił się nad mną i zabrał ze mnie jego wąsy, po czm pomógł mi wstać.
Zdążyłam na niego spojrzeć. Stanęłam bez ruchu, wgapiając się w chłopaka. Nos. Usta. Oczy. To on.
- Już wiesz kim jestem? - Spytał jeszcze bardziej zażenowany. Po kiwałam głową. - Nie będziesz już nic mówić? Czyli ja się będę produkował, a ty będziesz słuchać?
Po kiwałam głową po raz drugi, a on się zaśmiał:
- Rozumiem. Oo.
Dopiero teraz zauważył, że mam na sobie bluzę z Billie Jean. Uśmiechnął się i powiedział:
- Słuchasz tego idioty? Jak mu tam było Macaulay? Michael Jackson..
Po kiwałam głową. Po chwili spojrzałam za chłopaka. Moje oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej i zdołałam powiedzieć:
- Tam.
- Co? Gdzie? - Spytał zdziwiony.
- Tam. - Wskazałam za niego. Odwrócił się i po chwili powiedział:
- O ku...rde.
Wiedziałam, że co innego chciał powiedzieć. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Przecież odkryłam, że Michael Jackson klnie. Mogę sobie to dopisać do listy osiągnięć w któryej mam osiągnięcia takie jak nie zabicie się na pasach, zrobienie sobie kanapki z dżemem. No dobra, nie jestem aż tak głupia.
- W nogi!! - Krzyknął i pociągnął mnie za rękę. Trzeba przyznać, ten Jackson ma parę.
Biegnęliśmy wzdłuż parku, a potem skręciliśmy omijając dziennikarzy, fanów i inną malarię. Tym samym wracając w kierunku z którego przybiegł. A to było też w te stronę, gdzie mam dom.
- Oni tu biegnął. - Powiedziałam zdyszana.
- Nie wiem, jak ich zgubić. - Powiedział zrezygnowany. - Nie tak wyobrażałem sobie spacer po Los Angeles.
- Mam niedaleko dom. Możesz z niego zadzwonić po kogoś.
- Stwierdziłam nieśmiało.
- Prowadź, zanim nas rozdepczą. - Powiedział, a ja zaczęłam biec truchtem po opuszczonym chodniku.
- Poczekaj. - Powiedziałam, a on spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - Zmienię ci lekko wygląd.
Wydawał być się zaskoczony, ale zgodził się wiedząc iż będziemy musieli przejść jedną z bardziej uczęszczanych ulic.
Po dwóch minutach, model był gotowy. Em model.. No okay.. Mo-delka.
Michael Jackson zdecydowanie nie przypominał siebie. Wyglądał teraz jak kobieta.. W średnim wieku. No, ale cóż. Nie jestem makijażystką z zawodu. Może mamę uda się przekonać, że to moja koleżanka z klasy.
Mijaliśmy właśnie zaludnioną ulice Los Angeles, gdy nagle jakiś facet podszedł pod nas - Michael momentalnie zbladł z obawy, że go może rozpoznał - i powiedział do Michaela:
- Cześć śliczna. Nie spotkaliśmy się gdzieś? Może w jakimś barze?
- Nie.. Jestem tu nowy-a. - Dobrze, że potrafił naśladować choć trochę barwę głosu kobiety. Chociaż i tak brzmiał dziwnie. Po chwili facet spytał:
- śliczna, masz dziwny głos. Jesteś chora?
Zaczął dotylać włosów Michaela. A po chwili jego twarzy na, co Michael odskoczył od niego jak od ognia i zawołał "kobiecym" głosem. Powiedzym, że.. Kobiecym..:
- Zostaw, mam anginę! Jeszcze Cię zarażę!.. Skarbeczku..
Fecet nie wiedząc, co to jest angina i czy to groźna choroba odskoczył od Michaela jak oparzony. I w końcu zostawił nas w spokoju.
Dobiegliśmy do domu i otworzyłam drzwi przepuszczając przez nie Michaela. Pewnie powinnam się wstydzić, że bogaty Michael Jackson wstępuje w progi biedoty amerykańskiej, ale nie. Niech wie w jakich warunkach żyją ludzie.
Mama weszła do pokoju i zapytała:
- Kto to jest?
Jak widać zbierała się do pójścia gdzieś z Leann. Na szybko powiedziałam:
- To jest Michelle.
- Miło mi. - Powiedziała Rose z uśmiechem.
- Mamo, Michelle to nie mowa. - Zdziwiony spojrzał na mnie. - Nie odpowie ci.
- Oh, rozumiem. Tam macie obiad gotowy jak coś. Michelle, miło było poznać. - Powiedziała mama.
- Okay. A teraz pozwól, że pójdziemy porozmawiać w moim pokoju. - Szybko pociągnęłam go do pokoju w którym uświadomiłam sobie moją głupotę. 'pójdziemy porozmawiać w moim pokoju' z niemą osobą? Najwyższej popisać.
Po chwili było słychać szczęk zamykanych drzwi, a my upadliśmy na podłogę zwijając się ze śmiechu. Za chwilę spytał:
- Nie mowa? Czemu?
- Żebyś nie musiał chwalić się przed moją mamą, że masz 'anginę'. - Powiedziałam śmiejąc się.
- Rozumiem, ale ty mnie wręczyłaś w głupocie. - Spojrzałam na niego pytająco. - Pójdziemy porozmawiać w moim pokoju, zaraz po tym jak stwierdziłaś, że Michelle to nie mowa. Bardzo mądre. I skąd wzięła ci się ta Michelle?
- No weź. Wymyślałam coś na szybko. - Powiedziałam wstając z podłogi. - Po za tym uratowałam Cię przed dziennikarzami i uciekaniem po mieście.
- To fakt. Korzystając z sytuacji, jak masz na imię? - Spytał oglądając teraz figurki stojące na ciemnej, drewnianej szafie z jasnymi elementami, które niegdyś Dominic również oglądał tyle, że z owiele mniejszym zainteresowaniem i skupieniem.
Spojrzałam na niego zdziwiona i powiedziałam po chwili:
- Kate. Kate Ryan.
- Ładnie. Ja chyba nie muszę się przedstawiać? - Zapytał opierając się o mebel.
- Istny gentleman. - Powiedziałam z udawaną ironią. Zdziwiła mnie jego reakcja, bo podszedł pod mnie po czym ukłonił się i powiedział:
- Najmocniej madame, przepraszam. Gdzie moje maniery. Michael Jackson, do usług.
Po czym ucałował moją dłoń. I po chwili dodał:
- Teraz może być?
- Mhm. - Mruknęłam od nie chcenia na, co on się zaśmiał. - Masz fana.
Spojrzał na mnie zdziwiony i zapytał:
- jakiego? O, co ci chodzi?
- A nie pamiętasz 'Cześć śliczna'? - Spytałam z uśmiechem.
- A to.. Boże to było okropne. Nawet mi tego nie przypominaj. Błagam. - Powiedział śmiejąc się.
- Szczególnie wtedy, gdy postanowiłeś się mu pochwalić, że masz anginę. - Powiedziałam czując, że zaraz nogi mi się ugną ze śmiechu i upadnę na podłogę.
- No, cóż.. Lepiej dla mnie. Przynajmniej mnie zostawił. I się mnie jeszcze pytał, czy poznaliśmy się w jakimś barze! Michael Jackson nie chodzi do baru! - Powiedział z dumą, choć było słychać, że wcale tym faktem się nie cieszy. - W zasadzie to nigdy nie miałem na takie rzeczy jak bar, czy wyjście z przyjaciółmi których nie miałem, bo nie było czasu ich poznać z powodu ciągłych prób, tras koncertowych, czy małych koncertów. Tata bardzo dbał o nasz talent muzyczny.
- Rozumiem. - Powiedziałam cicho przetwarzając wszystko, co usłyszałam od niego.
- Masz może telefon? Nie chcę ci się narzucać. Po za tym mój menedżer się denerwuje, gdzie jestem. - Powiedział odwracając się do mnie twarzą.
- Oczywiście, że mam. I nie narzucasz się. Pewnie i tak siedziałabym sama. - Powiedziałam podając mu mój telefon. Uśmiechnął się i po chwili wyszedł do salonu zapewnie z menedżerem chciał porozmawiać sam na sam. Po 6 minutach był z powrotem.
- Mam problem. - Powiedział bez emocji.
- Jaki, jeśli można wiedzieć? - Spytałam zdziwiona.
- Gdyby nie można było, to bym Ci nie mówił, że mam problem. - Uśmiechnął się i zaraz kontynuował:
- Nie mogą przyjechać przez najbliższe 2 godziny.
- Czemu? - Spytałam.
- Bo brama Neverlandu się zacięła. - Powiedział.
- To czemu jej nie wymienią? - Wydawało mi się to tak oczywiste.
- Bo moi fani stoją przy bramie i nie mogą jej otworzyć, by ich prze-rzegonić. Nie ruszą się z tamtąd aż ja nie przyjdę, a mnie tam nie ma. Tym samym nie mogą naprawić bramy, bo by fani mi się do domu przez okna dostali, by mnie znaleźć. I tym sposobem jesteś na mnie skazana przez najbliższe godziny, o ile pozwolisz mi tu zostać. - Tłumaczył.
- Oczywiście, że pozwolę. - Powiedziałam z uśmiechem.
Witam :) W tym rozdziale miało nie być Mike'a, ale stwierdziłam iż zrobię dłuższy rozdział. Swoją drogą jest to mój najdłuższy jaki w życiu napisałam :D Błędy, literówki i inne takie rzeczy poprawię jeszcze dzisiaj wieczorem. (z poprzedniego rozdziału też)
Rozdział ma - 2177 słowa razem ze wszystkim.
Violet~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro