Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- Rozdział 7 -

- Nie. - Powiedziałam krótko w tym samym czasie patrząc na przybliżającego się niczego nie spodziewającego się Dominica.

Po chwili mnie zauważył i powiedział:
- O, co tu robisz?

- To samo pytanie kieruje do ciebie. - Uśmiechnęłam się. Był oczywiście lekko zaskoczony, że mam przy sobie towarzyszkę, ale ostatecznie odwzajemnił uśmiech.

- Przecież powiedziałem ci, że za tydzień Cię odwiedzę, a ten tydzień mija dziś. - Dominic przyglądał się uważnie Loli jakby się upewniał, czy przypadkiem Lola nie ma wścieklizny.

- A no tak! - Przypomniałam sobie, że faktycznie mówił iż zamierza mnie i mamę odwiedzić. - To czemu nie pojechałeś od razu pod nasz dom? Skoro tu się mnie nie spodziewałeś?

- Mówiłaś, że masz jeszcze 2 dodatkowe lekcje więc uznałem, że poczekam tutaj te 2 godziny nawet jeśli będziesz w domu. Lubię Rose.. Twoja matka jest okay, ale ona tak trochę jest. No wiesz mówi onieśmielające rzeczy.. Na przykład, że ładnie razem wyglądamy.. - Dominic'owi nie bylo dane skończyć, bo Lola mu przerwała:
- Czyli ktoś mnie popiera!

Na twarzy Loli widniał uśmiech. Dominic wyraźnie był zawstydzony.

- Lola, daj spokój. - Powiedziałam stanowczo.

- No okay, rozumiem. To temat zakazany. No, skoro byliście umówieni na spotkanie to ja nie przeszkadzam i tak ojciec pewnie będzie zły, że się za siedziałam. Cześć. - Dziewczyna szybko zniknęła nam z widoku.

Powolnym krokiem szliśmy w kierunku granatowego audi Dominica kiedy spytał:
- Kim ona jest?

- To jest ta przyjaciółka o której ci wspominałam. - Powiedziałam.

- Jakbym słyszał twoją matkę. Bez urazy. - Powiedział otwierając mi drzwi na miejscu pasażera obok kierowcy.

- Może masz racje. - Powiedziałam zapinając pasy.

- Kierunek? - Spytał z uśmiechem.

- Dom. - Powiedziałam.

- Mój? Okay, chce ci się tyle jechać? - Powiedział szczerząc się.

- Mój, ośle! - Zaśmiałam się.

- No wiem, że mój. - Włączył silnik samochodu.

- Głupek. - Rzuciłam.

***
Byliśmy już pod moim domem, a gdy Dominic już zaparkował to powiedział:
- Wygrałaś. Pod Twój dom przyjechaliśmy.

- Dobra, wchodź. - Powiedziałam robiąc mu miejsce w drzwiach.

Po chwili byliśmy w salonie. Z kuchni dobiegły dźwięki wyjmowanych sztućców i talerzy. A za chwilę odezwała się mama:
- O już jesteście. Dobrze trafiliście. Akurat już miałam nakładać.

- Przepraszam, Ja nie jestem głodny. - Dominic zaprotestował widząc, że mama niesie trzy talerze zamiast dwóch.

- Przestań, jesteś za chudy. Musisz jeść. - Powiedziała mama Rose.

W końcu i tak Dominic musiał zjeść, bo inaczej mama by mu nie dala spokoju.

Po obiedzie poszliśmy do mojego pokoju, bo mama i tak wychodziła gdzieś na miasto z Leann.

- Co u ciebie? - Spytałam patrząc jak Dominic grzebie w figurkach stojących na półce. Co ciekawe Dominic widział te figurki nie pierwszy raz. Po chwili powiedział:
- Nic nowego, matka jedynie ubolewa nad tym, że przez klasę staję się cichszy i, że niby robię się mrukliwy.

- Bo to prawda. Robisz się taki zamknięty w sobie. Skryty. - Powiedziałam.

- Myślałem, że staniesz po mojej stronie.. A nie po stronie mojej matki. No, ale cóż.. - Odwrócił się w moją stronę lekko przygaszony.

- Nie obrażaj się! I nie udawaj kogoś innego. Nie jesteś autorem, bądź sobą. Jeśli jesteś mrukliwy to taki bądź. - Powiedziałam.

- Spokojnie, nie zamierzałem. - Zapewnił mnie.

- To dobrze. - Powiedziałam z uśmiechem.

*Los Angeles, 10 lipca*

- Czyli ten Dominic nie jest twoim chłopakiem? - Spytała zdziwiona Lola.

- Nie. - Powiedziałam krótko.

- Okay, chodź pójdziemy do dziewczyn. - Powiedziała uśmiechając się Lola.

- Jakich dziewczyn? - Spytałam zdziwiona.

- Do Megan, Caroline to ta wysoka rudo włosa, Danielle i Diany. - Powiedziała spokojnym głosem.

Nagle poczułam jak mnie ciągnie w bliżej nie znanym mi kierunku. Po 10 minutach byliśmy na miejscu.

Dziewczyna weszła bez zapukania do hali i powiedziała:
- Diana, Megan, Caroline i Danielle! Mamy gościa!

- Kogo? - Usłyszałam głos Megan.

- Kate. - Odpowiedziała.

W hali pojawiły się jakieś dziewczyny. Oczywiście nie obyło się bez powitania i przedstawienia się.

Trzeba było przyznać, że były bardzo miłe. Ciekawe czemu żadna z nich nie podejmie się zadaniu 'z temperowania' trudnego charakteru Loli. A może im to nie przeszkadza? A może moja w tym rola?

- Kate? - Spytała Lola.

- Tak? - Spojrzałam na Lolę.

- Bo jest taki serwis gdzie można zawierać znajomości. Lub poprostu pisać z przyjaciółmi. Nazywa się www.friends.com i wszystkie mamy tam konta. Takie jak Facebook tylko, że to taki mniej znany serwis. Co ty na to byś założyła tam konto? Dodamy Cię do naszej grupy. - Powiedziała.

- Coś ala facebook? Ja nie lubię facebooka.. - Powiedziałam cicho.

- Nie daj się prosić! - Dziewczyna nie odpuszczała.

- Ja nie lu..

- Nawet nie próbuj kończyć. - Pogroziła mi palcem.

- Kate, pisanie na forum to nic złego o ile się pisze z umiarem, a nie na pokaz. - Powiedziała Megan. - Chociaż spróbuj. Potem możesz usunąć konto.

Megan od ciągnęła mnie na bok i wyjęła małą kartkę z długopisem. Napisała na niej: meganflora. I powiedziała:
- To jest mój nick, dziwny po dziwny no, ale cóż. Nikt nie wymaga imienia i nazwiska w pseudonimie. Jakbyś dołączyła to pisz i dodam Cię do grupy. Napiszesz: lody śmietankowe. Po tym poznam, że to ty.

- Okay.. - Może jestem złośliwa, ale śmieszył mnie jej nick.

- Wiem. Mam dziwny nick. - Megan Uśmiechnęła się tajemniczo i wróciła do dziewczyn.

Godzinę później postanowiłam się zbierać. I tak szczerze mówiąc nie miałam tam, co robić. A zwłaszcza wtedy, gdy Caroline poruszyła temat chłopaków. Wtedy już wiedziałam, że to najlepszy moment na ewakuację.

Podniósłam się z miejsca wzbudzając zainteresowanie dziewczyn, które za chwile spytały:
- Gdzie idziesz?

- Muszę już iść. Cześć. - Powiedziałam i poszłam w kierunku wyjścia. Na koniec Megan krzyknęła:
- Nie zapomnij o tym serwisie!

Wyszłam z hali zastanawiając się skąd wynalazły te miejsce. W każdym razie na lewo od hali trzeba było iść. Prosto i pojawił się park. Przez park trzeba było iść długo, ale tu się zatrzymałam, by wyjąć coś do picia z mojej małej torby - jasia podróżniczka.

Nagle coś o przynajmniej 8 kilogramów (nie wiem, czym się mierzy w Ameryce) ciężkiego przewróciło mnie.

Ledwo żywa podniosłam głowę i powiedziałam:
- Zejdź ze mnie idioto.

Facet, który pod wpływem wypadku upadł właśnie na mnie. Miałam wrażenie, że umieram. W końcu upadł na mnie jakiś cięższy od mnie facet, co nasiliło ból związany z upadkiem.

Po minucie zareagował zrezygnowanym tonem:
- Najmocniej przepraszam. Nie chciałem na ciebie wpaść.

Miał krótkie, czarne włosy. Nie był dużo starszy. Miał może 25.

Tyle, że miał wąsy i okulary. Gdy się już zszedł ze mnie coś czarnego na mnie spadło, a moje oczy momentalnie się powiększyły. Wystraszona spytałam:
- Co to jest?!

- Emm.. To są moje wąsy. - Stwierdził lekko zażenowany. Pochylił się nad mną i zabrał ze mnie jego wąsy, po czm pomógł mi wstać.

Zdążyłam na niego spojrzeć. Stanęłam bez ruchu, wgapiając się w chłopaka. Nos. Usta. Oczy. To on.

- Już wiesz kim jestem? - Spytał jeszcze bardziej zażenowany. Po kiwałam głową. - Nie będziesz już nic mówić? Czyli ja się będę produkował, a ty będziesz słuchać?

Po kiwałam głową po raz drugi, a on się zaśmiał:
- Rozumiem. Oo.

Dopiero teraz zauważył, że mam na sobie bluzę z Billie Jean. Uśmiechnął się i powiedział:
- Słuchasz tego idioty? Jak mu tam było Macaulay? Michael Jackson..

Po kiwałam głową. Po chwili spojrzałam za chłopaka. Moje oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej i zdołałam powiedzieć:
- Tam.

- Co? Gdzie? - Spytał zdziwiony.

- Tam. - Wskazałam za niego. Odwrócił się i po chwili powiedział:
- O ku...rde.

Wiedziałam, że co innego chciał powiedzieć. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Przecież odkryłam, że Michael Jackson klnie. Mogę sobie to dopisać do listy osiągnięć w któryej mam osiągnięcia takie jak nie zabicie się na pasach, zrobienie sobie kanapki z dżemem. No dobra, nie jestem aż tak głupia.

- W nogi!! - Krzyknął i pociągnął mnie za rękę. Trzeba przyznać, ten Jackson ma parę.

Biegnęliśmy wzdłuż parku, a potem skręciliśmy omijając dziennikarzy, fanów i inną malarię. Tym samym wracając w kierunku z którego przybiegł. A to było też w te stronę, gdzie mam dom.

- Oni tu biegnął. - Powiedziałam zdyszana.

- Nie wiem, jak ich zgubić. - Powiedział zrezygnowany. - Nie tak wyobrażałem sobie spacer po Los Angeles.

- Mam niedaleko dom. Możesz z niego zadzwonić po kogoś.
- Stwierdziłam nieśmiało.

- Prowadź, zanim nas rozdepczą. - Powiedział, a ja zaczęłam biec truchtem po opuszczonym chodniku.

- Poczekaj. - Powiedziałam, a on spojrzał na mnie z zaciekawieniem. - Zmienię ci lekko wygląd.

Wydawał być się zaskoczony, ale zgodził się wiedząc iż będziemy musieli przejść jedną z bardziej uczęszczanych ulic.

Po dwóch minutach, model był gotowy. Em model.. No okay.. Mo-delka.

Michael Jackson zdecydowanie nie przypominał siebie. Wyglądał teraz jak kobieta.. W średnim wieku. No, ale cóż. Nie jestem makijażystką z zawodu. Może mamę uda się przekonać, że to moja koleżanka z klasy.

Mijaliśmy właśnie zaludnioną ulice Los Angeles, gdy nagle jakiś facet podszedł pod nas - Michael momentalnie zbladł z obawy, że go może rozpoznał - i powiedział do Michaela:
- Cześć śliczna. Nie spotkaliśmy się gdzieś? Może w jakimś barze?

- Nie.. Jestem tu nowy-a. - Dobrze, że potrafił naśladować choć trochę barwę głosu kobiety. Chociaż i tak brzmiał dziwnie. Po chwili facet spytał:
- śliczna, masz dziwny głos. Jesteś chora?

Zaczął dotylać włosów Michaela. A po chwili jego twarzy na, co Michael odskoczył od niego jak od ognia i zawołał "kobiecym" głosem. Powiedzym, że.. Kobiecym..:
- Zostaw, mam anginę! Jeszcze Cię zarażę!.. Skarbeczku..

Fecet nie wiedząc, co to jest angina i czy to groźna choroba odskoczył od Michaela jak oparzony. I w końcu zostawił nas w spokoju.

Dobiegliśmy do domu i otworzyłam drzwi przepuszczając przez nie Michaela. Pewnie powinnam się wstydzić, że bogaty Michael Jackson wstępuje w progi biedoty amerykańskiej, ale nie. Niech wie w jakich warunkach żyją ludzie.

Mama weszła do pokoju i zapytała:
- Kto to jest?

Jak widać zbierała się do pójścia gdzieś z Leann. Na szybko powiedziałam:
- To jest Michelle.

- Miło mi. - Powiedziała Rose z uśmiechem.

- Mamo, Michelle to nie mowa. - Zdziwiony spojrzał na mnie. - Nie odpowie ci.

- Oh, rozumiem. Tam macie obiad gotowy jak coś. Michelle, miło było poznać. - Powiedziała mama.

- Okay. A teraz pozwól, że pójdziemy porozmawiać w moim pokoju. - Szybko pociągnęłam go do pokoju w którym uświadomiłam sobie moją głupotę. 'pójdziemy porozmawiać w moim pokoju' z niemą osobą? Najwyższej popisać.

Po chwili było słychać szczęk zamykanych drzwi, a my upadliśmy na podłogę zwijając się ze śmiechu. Za chwilę spytał:
- Nie mowa? Czemu?

- Żebyś nie musiał chwalić się przed moją mamą, że masz 'anginę'. - Powiedziałam śmiejąc się.

- Rozumiem, ale ty mnie wręczyłaś w głupocie. - Spojrzałam na niego pytająco. - Pójdziemy porozmawiać w moim pokoju, zaraz po tym jak stwierdziłaś, że Michelle to nie mowa. Bardzo mądre. I skąd wzięła ci się ta Michelle?

- No weź. Wymyślałam coś na szybko. - Powiedziałam wstając z podłogi. - Po za tym uratowałam Cię przed dziennikarzami i uciekaniem po mieście.

- To fakt. Korzystając z sytuacji, jak masz na imię? - Spytał oglądając teraz figurki stojące na ciemnej, drewnianej szafie z jasnymi elementami, które niegdyś Dominic również oglądał tyle, że z owiele mniejszym zainteresowaniem i skupieniem.

Spojrzałam na niego zdziwiona i powiedziałam po chwili:
- Kate. Kate Ryan.

- Ładnie. Ja chyba nie muszę się przedstawiać? - Zapytał opierając się o mebel.

- Istny gentleman. - Powiedziałam z udawaną ironią. Zdziwiła mnie jego reakcja, bo podszedł pod mnie po czym ukłonił się i powiedział:
- Najmocniej madame, przepraszam. Gdzie moje maniery. Michael Jackson, do usług.

Po czym ucałował moją dłoń. I po chwili dodał:
- Teraz może być?

- Mhm. - Mruknęłam od nie chcenia na, co on się zaśmiał. - Masz fana.

Spojrzał na mnie zdziwiony i zapytał:
- jakiego? O, co ci chodzi?

- A nie pamiętasz 'Cześć śliczna'? - Spytałam z uśmiechem.

- A to.. Boże to było okropne. Nawet mi tego nie przypominaj. Błagam. - Powiedział śmiejąc się.

- Szczególnie wtedy, gdy postanowiłeś się mu pochwalić, że masz anginę. - Powiedziałam czując, że zaraz nogi mi się ugną ze śmiechu i upadnę na podłogę.

- No, cóż.. Lepiej dla mnie. Przynajmniej mnie zostawił. I się mnie jeszcze pytał, czy poznaliśmy się w jakimś barze! Michael Jackson nie chodzi do baru! - Powiedział z dumą, choć było słychać, że wcale tym faktem się nie cieszy. - W zasadzie to nigdy nie miałem na takie rzeczy jak bar, czy wyjście z przyjaciółmi których nie miałem, bo nie było czasu ich poznać z powodu ciągłych prób, tras koncertowych, czy małych koncertów. Tata bardzo dbał o nasz talent muzyczny.

- Rozumiem. - Powiedziałam cicho przetwarzając wszystko, co usłyszałam od niego.

- Masz może telefon? Nie chcę ci się narzucać. Po za tym mój menedżer się denerwuje, gdzie jestem. - Powiedział odwracając się do mnie twarzą.

- Oczywiście, że mam. I nie narzucasz się. Pewnie i tak siedziałabym sama. - Powiedziałam podając mu mój telefon. Uśmiechnął się i po chwili wyszedł do salonu zapewnie z menedżerem chciał porozmawiać sam na sam. Po 6 minutach był z powrotem.

- Mam problem. - Powiedział bez emocji.

- Jaki, jeśli można wiedzieć? - Spytałam zdziwiona.

- Gdyby nie można było, to bym Ci nie mówił, że mam problem. - Uśmiechnął się i zaraz kontynuował:
- Nie mogą przyjechać przez najbliższe 2 godziny.

- Czemu? - Spytałam.

- Bo brama Neverlandu się zacięła. - Powiedział.

- To czemu jej nie wymienią? - Wydawało mi się to tak oczywiste.

- Bo moi fani stoją przy bramie i nie mogą jej otworzyć, by ich prze-rzegonić. Nie ruszą się z tamtąd aż ja nie przyjdę, a mnie tam nie ma. Tym samym nie mogą naprawić bramy, bo by fani mi się do domu przez okna dostali, by mnie znaleźć. I tym sposobem jesteś na mnie skazana przez najbliższe godziny, o ile pozwolisz mi tu zostać. - Tłumaczył.

- Oczywiście, że pozwolę. - Powiedziałam z uśmiechem.

Witam :) W tym rozdziale miało nie być Mike'a, ale stwierdziłam iż zrobię dłuższy rozdział. Swoją drogą jest to mój najdłuższy jaki w życiu napisałam :D Błędy, literówki i inne takie rzeczy poprawię jeszcze dzisiaj wieczorem. (z poprzedniego rozdziału też)
Rozdział ma - 2177 słowa razem ze wszystkim.

Violet~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro