Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- Rozdział 15 -

- Mama? - Spytałam od progu ciągnąc za sobą Lolę. - Jesteś?

- Daj spokój. Nie ma jej. Może gdzieś poszła? - Powiedziała lola marszcząc brwi.

- Ona zawsze gdzieś idzie. - Prychnęłam. - Dobra, idź już do mojego pokoju. Zaraz tam przyjdę, tylko zrobię herbatę.

- W porządku. - Rzuciła idąc w kierunku mojego pokoju.

Po kilku minutach już włączałam friends pod naciskiem Loli.

- Dawno nie pisaliście. - Stwierdziła.

- Dokładniej wczoraj. - Zaśmiałam się, a Lola spojrzała na mnie wzrokiem "serio?". Nie dając jej odpowiedzi kontynowałam poprzednie zajęcie.

Moonwalker: hejka

Skywalker: hej. Czemu kopiujesz mój nick?

Moonwalker: nie kopiuje. Mam pewne zasady, których się trzymam. W przeciwieństwie do ciebie.

Skywalker: w przeciwieństwie do ciebie nie zmieniam nicku jak rękawiczki :p

Moonwalker: coś jeszcze? Przypominam, że jestem wrażliwym człowiekiem z zasadami.

Skywalker: poprawka, sztywniak* nie człowiek

Moonwalker: mimo to, ten sztywniak ma urok osobisty, bo inaczej byś tu nie była :>

Skywalker: ta jasne, zawsze o tym marzyłam. By siedzieć z jakimś niedorozwiniętkiem na portalu internetowym.

Lola popatrzyła na mnie krzywo, więc chciałam nie wysłać wiadomości. Niestety przez przypadek wcisnęłam enter.

W tym momencie Lola popukała się ręką po twarzy mówiąc:
- Brawo obraziłaś go idiotko! Jak się obrazi to ja ci doradzać już nie będę.

- Fajnie jest się kłócić z koleżanką o jakiegoś typa z internetu. - Powiedziałam z sarkazmem.

- Przepraszam. - Powiedziała po chwili Lola. Spojrzałam na nią zdziwiona, spodziewałam się raczej ataku z jej strony. Nie przeprosin:
- Ostatnio nie radzę sobie z nauką i życiem.

- Co jest? - Spytałam natychmiast zapominając o złości.

- Ojciec chce mnie zostawić. - Powiedziała zakrywając twarz dłońmi. Wiedziałam, że płacze. Lola nigdy nie zakrywała twarzy dłońmi. No i kiedyś mówiła mi, że nie lubi płakać przy ludziach.

- Że, co?! - Moje oczy rozszerzyły się, gdy dotarło do mnie to, co powiedziała.

- On mnie chce zostawić. On mnie chce zos-tawicć. - Zawyła.

- Nie powiem, że wiem co czujesz. Bo ja byłam wtedy dzieckiem. - Powiedziałam głaszcząc Lolę po plecach.

- Ja nie chcę mieszkać na ulicy. Ja się poprawię. Nie będę rozmawiać na lekcjach i olewać nauczycieli. Ja chcę tylko wiedzieć, że jeszcze mam gdzie żyć i dla kogo żyć. Tylko tyle. - Powiedziała opierając głowę na swoich kolanach.

- Będzie dobrze. - Powiedziałam.

- Przestań, brzmisz żałośnie. - Otarła łzy. -  Wiesz, jesteś pierwszą osobą przy której się rozbeczałam.

Spojrzała na mnie lekko się uśmiechając.

- To źle? - Spytałam tym samym doprowadzając przyjaciółkę do śmiechu.

- Znaczy nie przez ciebie beczę. - Uśmiechnęła się lekko, choć oczy nadal były lekko zaszklone.

- Dominic jutro przyjeżdża. - Powiedziałam zapominając o tym, że nie za bardzo się lubią.

- Fajnie. - Powiedziała z uśmiechem Lola. A ja otworzyłam ze zdziwienia usta. - Będę miała na kim się wyżyć. - Dodała.

I znowu wróciła dawna Lola.

***

- Michael? - Uslyszałem głos.

- Tak? - Oderwałem wzrok od dokumentów trasy koncertowej.

- Nie mówiłeś, że piszesz z kimś w internecie. Mamusia nie byłaby zadowolona. - Odparł ze cwaniackim uśmiechem Macaulay.

- Zostaw to ty mały bananie. - Powiedziałem srogim tonem.

- Jasne kartoflu. - Powiedział z uśmiechem. Po czym się zawachał gdy zobaczył, że ruszam w jego kierunku z wyciągniętą ręką. - Ale najpierw mnie złap!

- A niech cie! - Powiedziałem intonując głos jak na koncertach.

- Uważaj, groźby są karalne! Po za tym nie rób tego głosu jakby ci ktoś nadepł! - Zatrzymał się i pokazał mi język po czym pobiegł dalej.

- Na, co niby? - Spytałem kiedy blondyn znalazł się w korytarzu bez wyjścia.

- Na buta. - Powiedział oczym kopnął mnie z całej siły w nogę przez, co wylądowałem na podłodze.

- Ty mały.. Jak ja cię

- Nie musisz mi mówić, że jestem super, sam to wiem. - Powiedział szczerząc się.

- Macaulay. - Powiedziałem.

- Co? - Powiedział zatrzymując się.

- Jajco. - Szybkim ruchem odebrałem mu telefon.

- No ej! - Powiedział. - Nie odbiera się dzieciom zabawek, jełopie.

- Jełopy tak mają. - Powiedziałem i ruszyłem do mojego pokoju/biura zostawiając Macaulay'a w osłupieniu.

Przez następną godzinę nic konkretnego ani ciekawego się nie działo, no po za rozmową z Josephem na temat "stracisz wszystko. To the Jackson i the Jacksons 5 dały ci sławę".

- Znowu gadałeś z tym pomidorem? - Spytał Macaulay, a ja westchnąłem. Szybkim ruchem zabrałem Macaulay'owi telefon sprzed nosa, do którego dyskretnie się dobierał.

- Nu, nu, nu! - Powiedziałem machając palcem.

- Moonwalker? Moonwalk? - Zaczął mnie podpuszczać.

- To było tylko opowiadanie. - Powiedziałem. - Słabe zresztą.
- Sam jesteś słaby, cicho tam siedź i opowiadaj. - Powiedział.

- To był poranek. 089 jak zawsze udał się do pracy. Tylko, że teraz to była sprawa delegacji na ziemie. To wprawiło go w jeszcze lepszy humor. W końcu bardzo chciał tam polecieć. Ale musiał znaleźć kogoś kto, by mógł się zająć chłopcem ktory z nim mieszkał.

- Jeśli ten 069, czy jak mu tam był takim idiotą jak ty to współczuję temu chłopcu.

- Nie przerywaj mi. - Powiedziałem.

- Nie przerywaj mi! - Przedżeźniał mnie.

- Postanowił zwrócić się do Iris (za Włochy nie umiem przypomnieć sobie jej imienia). To była jego najlepsza przyjaciółka, a oprócz tego najlepsza współpracownica..

- Czemu ty wszystkie postacie wzorujesz na osobach, które znasz? - Zaciekawił się Macaulay.

- Niby jak? - Spytałem delikatnie się uśmiechając.

- No "089" to niby ty, ja to ten chłopak, a "Iris" to Elizabeth Taylor. - Powiedział.

- Oh. - Tylko tyle byłem w stanie wydusić.

- Michael? - Szturchnął mnie.

- Tak? - Zwrociłem się do chłopaka.

- Czy w poniedziałek mógłbym przy prowadzić tu Patrica?

- Jasne, o ile...

- To wspaniale! - Ucieszył się nie pozwalając mi tym samym dokończyć. - Polubisz go, jest w porządku. Bo reszta to idioci.

- Słowa. - Zwróciłem mu uwagę na, co chłopak przekręcił oczami:
- No weź! Idiota to nie przekleństwo!

- Co nie znaczy, że musisz mianować każdego przechodnia jakiego spotkasz tym tytułem. - Kolejny raz przekrecił oczami, a ja zacząłem zastanawiać czy kiedyś mu te oczy nie wypadną od tego przekręcania.

- Chciałbyś latać? - Spytał z ni z tego ni z owego.

- Utrzymajmy wersje przyziemną. - Podszedłem do okna.

- Spokojnie. Poprostu się przyznaj, że się boisz. - Twarz chłopaka ozdobił wredny uśmieszek.

- Nie boję się.

- Właśnie, że tak.

- Wcale nie.

- Kłamca.

- O ty pomarańczo jedna.

Naszą sprzeczkę przerwał telefon. Kto dzwonił? Madonna. Nie odebrałem.

Najpierw będą przeprosiny, a potem jak zawsze.

- Kto dzwonił? - Spytał.

- Święty Mikołaj. - Rzuciłem.

- Czemu nie odebrałeś? Pewnie to do mnie było! - Wyszczerzyłem się na te słowa. Cóż, można powiedzieć, że znowu udzielił mi się dobry humor chłopaka.
- Mike.. - Zaczął ostrożnie chłopak.

- Tak? - Odwróciłem się w jego stronę.

- Bo wiesz.. Moi rodzice jadą gdzieś na tydzień i chyba jesteśmy skazani na siebie.. - Powiedział, a ja przymknąłem oczy i wyciągnąłem powietrze.

To będzie długi tydzień.

Jak mnie długo tu z rozdziałem nie było. Ale ten czas pokazał mi jak badziewnie piszę XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro