Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- Rozdział 1 -

*Los Angeles, Poniedziałek, 1 lipca*

- Kate, Kolacja! - Zawołała mama.

- Mówiłam, że idę! - Powiedziałam powoli idąc w kierunku kuchni, gdzie Rose i Dominic już jedli kanapki.

- Ekspresu to ty nie pobijesz. - Rose przełknęła łyk herbaty.

- Wiem.

Dominic się nie odzywał, chyba całkiem speszony z powodu, że jeszcze tu siedzi. Dominic nie należał do osób, które chodzą od ludzi do ludzi i sami się zapraszają wszędzie, niekoniecznie za zgodą właściciela. Był dość nieśmiały wtedy kiedy trza, jednak potrafił być bezczelny kiedy tego od niego żądano. Ale nigdy, ale to nigdy nie zrobił, by nic czego pracowity właściciel, by nie chciał. Był gościnny, lubił zapraszać do domu rodzinę, znajomych i przyjaciół. Ale sam źle czuł się w roli gościa. Jakby czuł się winny czemuś, że to nie on usługuje tylko jemu usługują.

- Ziemia do Kate. Halo, mayday, mayday tracimy kontakt! - Powiedziała Rose.

- Tak? - Spytałam dopiero teraz zauważyłam, że od 5 minut gapie się na niczego nie świadomego Dominica.

- Jedz. - Wydała rozkaz.

- Yhym. - Powoli zaczęłam jeść.

Reszta kolacji minęła w zupełniej ciszy. Zaraz po niej udałam się do mojego pokoju. Sprzątnęłam kartony, rozwinęłam dywan do końca.

Mama "na szybko" zawiesiła firanki i zasłony, co zajęło jej pół godziny balansowania na stołku. Było, coś po północy gdy zdecydowaliśmy się spać.
Ja w gratisie dostałam materac, by Dominic mógł spać na łóżku.

Co go jeszcze bardziej zdołowało, bo jak mówiłam:
Lubił gościć, ale nie lubił być gościem.

Jak to się mana śmieje, to było "święte prawo Dominica".

Po godzinie gapienia się w sufit zasnęłam.

*L. Angeles, wtorek, 2 lipca*

- Kate wstawaj, jest 6:00. Musisz jeszcze się spakować. - Powiedziała mama Rose. I Dominica musisz pożegnać, już jedzie.

- Szkoda. - Wzruszyłam ramionami. Cały Dominic, nie dał, by rady bez ewakuacji z miejsca, gdzie chcą go u gościć.

Szybko wstałam i pobiegłam pod szafę, gdzie były już "ułożone" w nieładzie artystycznym moje ubrania.

Wyciągnęłam czarną bluzkę z jednym paskiem na ramieniu - Tak, taka sama jak w Billie Jean. To moja ulubiona piosenka.
Oprócz bluzki wzięłam biały podkoszulek i czarne getry. Do tego dojdą jeszcze czarno-granatowe buty. Tak jakoś dziś Black and White.

Nieee. Nie mam upośledzenia do czarnego i białego. Zazwyczaj ubieram się kolorowo.

Szybko pognałam do łazienki. Ubrałam się, umyłam zęby, a nawet poczesałam moje brązowe, kręcone włosy, które dziś jeszcze bardziej niż zazwyczaj nie chciały się dać uczesać.

Wyszłam z łazienki i usiadłam na krześle obok stołu gdzie za chwile wylądowały 3 talerze z jedzeniem oraz 3 kubki.

Śniadanie przebiegło w weselszej atmosferze niż wczorajsza kolacja.

Zaraz po śniadaniu Dominic się zbierał.

- Wpadnij kiedyś jeszcze. - Powiedziałam z uśmiechem.

- Postaram się o ile będzie mi się chciało. - Uśmiechnął się.

- Ta szczerość. - Obaj wybuchnęliśmy śmiechem.

- Może za tydzień będę. Może. - Odparł śmiejąc się.

- Ty wredny jesteś. - Zauważyłam.

- A ty mega inteligentna. - Wyszczerzył się.

- Mam to po tobie. - Wypaliłam.

- Luk. Jestem twoim ojcem. - Powiedział głosem Dartha Vadera. Obaj ponownie zaczęliśmy się śmiać.

- I, co tam ptaszynki? (cytując proboszcza z mojej parafii - autorka~) Pożegnaliście się? - Rose miała wyjątkowo dobry humor.

- Oczywiście. -  Odparł Dominic.

- Ymhm. - Dopełniłam jego odpowiedzi.

- No to do zobaczenia Dominic. - Mama podała mu rękę. - Wpadnij czasem.

- Już mówiłem Kate, że wpadnę może za tydzień. - Oznajmił. Zawsze przy mamie był taki oficjalny. Tak jakby się bał być sobą przed innymi niż przyjaciółmi ze szkoły.

- To super. - Odparł Rose.

- Muszę już iść, dziękuję za wszystko. - Wyszedł.

Jak już odjeżdżał pomachałam mu, a on mi i na tym się skończyło.

Była już 7:10, gdy mama powiedziała:
- No trzeba się zbierać. Ja auto muszę z salonu odebrać, a ty do szkoły musisz zdążyć.

Tak, mama zadbała, żebym od razu poszła do szkoły za, co jestem jej bardzo "wdzięczna".

Nasze auto to granatowy ford mondeo mk IV.  Mama kiedyś lubiła "beemki" (BMW), ale za często powtarzałam jej:
- BMW Będziesz Miał Wypadek, Będziesz Miał Wydatki.

I z czasem przestała z tymi Beemkami.

******                               ******
***           Witam :)                ***
W R2. Mam nadzieję, że się podoba :) Obiecuję, że akcja wkroczy na właściwy tor już nie długo. Na razie to jest tylko wprowadzenie :) xD

Wasza nie ogarnięta "pani" (XD) TechnikViolet~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro