Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. niedźwiedzia skóra

Verenne - przysadziste i zbudowane z szarego kamienia - przypominało przygraniczny fort. Urodą znacząco odbiegało od dworskiej rezydencji czy nawet kupieckiego domu, ale nadrabiało braki wielkością. Chociaż przysłonięte i z oczywistych względów niewidoczne, wnętrze musiało być naprawdę imponujące.

Dwie wieże o stożkowatych dachach wystawały ponad umocnienia, spozierając na wszystkie strony świata wąskimi oknami. Lśniące punkciki na blankach musiały oznaczać patrolujących strażników, od których hełmów odbijało się zachodzące słońce.

Zamek z trzech kierunków otaczały połacie trawy, przechodzące później w szumiący, gęsty las, a z czwartego do wysokich murów prowadziła prosta, ubita droga.

Mury były surowe i pozbawione ozdobników, lecz oszałamiające w swojej milczącej sile. Im bardziej się zbliżali, tym wyższe się wydawały.

Wozy jechały wolno, a mimo to, każda nierówność sprawiała, że podskakiwały lub chwiały się, ku rosnącemu niezadowoleniu siedzącego wśród miękkich futer Ancela. Mógłby jechać konno, lecz na samą myśl o zbliżeniu się do śmierdzących zwierząt i kurzu, jaki osiadłby na jego ubraniu, dostawał mdłości.

Wyglądając przez osłonięte ciężką tkaniną okno, widział wiejskie zabudowania, a gdy nieco się wychylił, również zbliżający się zamek. Dzieliły ich od niego może ze trzy staje.

Wzdłuż drogi stawały co jakiś czas dzieci i machały do konnych, chichocząc z uciechy, gdy któryś im odmachał. Poważni przez większość czasu żołnierze pozwalali sobie na przyjazne uśmiechy.

Wywrócił oczami i powachlował się dłonią. Wnętrze wozu było potwornie duszne i gorące, pozbawione przewiewu, przez co parniejsze niż sauna. Tak mu się przynajmniej wydawało.

Cieszył się, że trzy dni mordęgi wreszcie dobiegają końca. Miał już serdecznie dość niewygodnego siedzenia, prostego jedzenia cuchnącego dymem, ludzi cuchnących potem i końmi. Chciał zmyć z siebie pył i kurz, i przede wszystkim zapachy. Kiedyś myślał, że miejskie zaułki śmierdzą - właściwie wciąż tak uważał - a jednak podróżujący ludzie pachnęli gorzej.

Niedługo potem przejechali przez bramę i zatrzymali się na otoczonym zabudowaniami dziedzińcu.

Ancelowi wystarczyło jedno spojrzenie, aby przekonać się, że wszystko jest równie poważne i nudne, jak kurtka lorda Berengera. Poważne były zabudowania, poważni byli służący, poważna była mina odzianej w futro kobiety, głaszczącej po karku siwego konia tuż przy wejściu do stajni.

Wymienili spojrzenia. Miała niebieskie oczy.

Czyżby jakaś krewna? Zdecydowanie nie wyglądała na nałożnicę. Nie w pozbawionym ozdób, męskim stroju jeździeckim i biało-brązowym, jakby lisim futrze narzuconym na ramiona. Zresztą, nawet gdyby, nie mogłaby być nałożnicą lorda Berengera. To byłby zupełny eksces, niepasujący do czegokolwiek, co zdążył dowiedzieć się o swoim nowym panu.

Parsins pomógł mu wyjść z wozu i poprowadził do wnętrza zamku, zostawiając krzątających się wokół wozu ludzi. Długo chodzili między pokojami, a służący pokazywał mu najważniejsze - jadalnię, kuchnię, bawialnię, bibliotekę pełną poważnych, nudnych książek, aż wreszcie dotarli do pokojów lorda, oczywiście, urządzonych poważnie i nudno, bez krztyny ekstrawagancji.

Był to kompleks trzech, przylegających do siebie pomieszczeń o gołych, kamiennych ścianach. Pierwszym i największym była sypialnia lorda - surowa i prosta, chociaż przedmioty były widocznie drogie i dobrej jakości.

Ancel z przerażeniem zauważył, że w szafie wisi sześć identycznym kopii brązowej, aż boleśnie prostej kurtki. Zero smaku.

Drugim była łazienka. Bardzo funkcjonalna, ale niewiele więcej zauważył, skupiając się na trzecim pomieszczeniu.

Pokój był mniejszy od sypialni lorda, ale większy od łazienki. Miał równie gołe ściany, co wszystkie inne pomieszczenia. Pozbawiony ozdobników, nie licząc udrapowanych wokół wąskiego okna ciemno-zielonych zasłon i tonący w półmroku wyglądał tajemniczo, nawet trochę strasznie.

Czyżby w rzeźbionym w delikatne kwiatowe wzory kufrze kryły się narzędzia tortur? A może zabawki? Ancel przygryzł delikatnie wargę. Berenger był tak nudny, że poniekąd nawet się tego spodziewał. Musiał w końcu kryć jakiś sekret. Nikt nie jest tak poważny i... i zwyczajny.

Ale nie, w kufrze nie było niczego oprócz ubrań Ancela. Na biurku stała jego skrzyneczka z biżuterią, a obok słoiczki z kolorowymi farbami i skórzane, walcowate pudełko pełne pędzli.

Parsins skończył zapalać świece.

- Kazać przygotować kąpiel? - zapytał swoim rzeczowym, burkliwym głosem.

Ancel pokiwał głową, wciąż nieco zamroczony. Jego pokój. Jego własny pokój.

Jeszcze nigdy nie miał własnego pokoju. W sierocińcu czy na ulicy mógł o nim zapomnieć, a później kontrahenci zazwyczaj woleli, gdy sypiał w ich łóżku i tylko w nim, woleli mieć go zawsze pod ręką. Lord Berenger był inny, ale Ancel był gotów się dostosować. W końcu jak trudne może być wpasowanie się w jego gusta? Był tylko mężczyzną, a mężczyźni byli prości. Miał dwa tygodnie na zostanie idealnym nałożnikiem Berengera, takim, któremu nie zdoła się oprzeć, nieważne jak silna byłaby jego wola. Zamierzał dobrze wykorzystać ten czas.

Po kąpieli w cudownie ciepłej wodzie i natarciu się kwiatowym olejkiem opadł miękko na łóżko. Swoje łóżko. Czerwone, wilgotne włosy rozsypały się na pościeli jak płomienie, okalając zaróżowioną z gorąca twarz i piegowate, szczupłe ramiona.

Westchnął, wyciągając się na miękkim materacu. Bawełniana, biała pościel zmarszczyła się w kilku miejscach.

Ktoś zapukał w półprzymknięte drzwi. Nie kłopocząc się ubraniem, ułożył się w kuszącej, a jednak kryjącej większość pozie.

- Tak?

Wiedział, jak wygląda - świeży i lekko lśniący od olejku, z włosami o barwie płomienia, w których tańczą odblaski świec. Gdyby w drzwiach stanął Berenger, finał byłby oczywisty, jednak w wejściu stanęła jasnowłosa kobieta w biało-brązowym futrze. Ta sama, którą widział na dziedzińcu. Na jego widok zmarszczyła brwi.

- Lady Blanche życzy sobie, abyś towarzyszył nam przy kolacji - powiedziała z dziwnym, chrzęszczącym akcentem.

Uniósł brwi. Lady? Berenger miał żonę?

Musiał włożyć całą siłę woli w powstrzymanie się od okazania zaskoczenia.

- Oczywiście - odparł tylko.

Kosmyk włosów zsunął się z jego ramienia na klatkę piersiową, muskając różowy sutek.

Kobieta stała jeszcze chwilę, patrząc na niego ze skupionym wyrazem twarzy, po czym odwróciła się i wyszła.

Zastanawiał się nad doborem ubrań. Powinien użyć farby? Oczywiste było, że nie czeka go zwykła kolacja, podczas której właściwie jego jedynym zadaniem byłoby siedzenie obok swojego kontrahenta, okazjonalna rozmowa czy flirt i przede wszystkim wyglądanie. Czego oczekiwała lady Blanche? Nie wiedział. Nie miał nawet pojęcia, kim jest rzeczona osoba, Berenger ani Parsins o niej nie wspominali.

Był na tyle zirytowany, aby przez dłuższy moment, wpatrywać się w przymknięte drzwi. W końcu wstał i wybrał coś, co uznał za stosowne - ani zbyt odkrywające, ani zbyt skromne. Zielony wyszywany srebrną i złotą nicią kaftan dobrze poskreślał smukłość szyi. Zrezygnował z większości farby, musnął nią tylko rzęsy.

Sam dotarł do jadalni, odtwarzając z łatwością drogę pokazaną mu wcześniej przez Parsinsa.

Wszedł bez pukania, godnie z podniesioną wysoko głową, otoczoną aureolą płomieni.

Lady Blanche oderwała usta od ust jasnowłosej kobiety w lisim futrze i uśmiechnęła się ciepło na jego widok. Była młodą, zapewne niewiele starszą od niego, ładną kobietą. Nosiła się w granacie. Długa suknia podkreślała jej talię i ramiona.

- Więc mój brat jednak ma dobry gust nie tylko do koni - oświadczyła, gdy zajął miejsce po jej lewej stronie. Po prawej siedziała blondynka.

Stół był zastawiony najróżniejszymi daniami - od prostego chleba po czarne kuleczki kawioru na liściach winorośli. Srebrne talerze i sztućce brzękały cicho, gdy lady kroiła mięso na swoim talerzu na malutkie kawałeczki.

- Śmiało, jedz, na co masz ochotę - skinęła zachęcająco głową.

Wybrał kawałek pieczeni. Ostrożny, niesugerujący niczego wybór. Nie wiedział jeszcze, jaką rolę przyjdzie mu grać.

- Szczerze mówiąc, zaskoczyła mnie decyzja Berengera, ale, cóż, widząc cię, muszę przyznać, że gdyby nie Alva, sama chętnie zaciągnęłabym cię do łóżka.

Omal się nie zakrztusił. Otarł usta serwetką.

- Mimo twojej niezaprzeczalnej urody, obawiam się, że to niemożliwe, lady Blanche.

- Tak, tak - machnęła lekceważąco ręką. - Niemniej, ciekawa jestem, jak zwróciłeś jego uwagę. Chociaż nie, nie mów. Wolę to usłyszeć od Berengera.

Nabiła kawałeczek mięsa na widelec, przeżuła i połknęła.

- Jak masz na imię?

- Ancel.

- Ładnie. Jesteś z południa?

Skinął głową.

- Ach, południe... Ciepłe i pachnące latem. Nie to, co nasze stare, dobre Verenne, gdzie jedne co pachnie to kamienie i las - Zaśmiała się.

- Las to raj dla myśliwych. Pewnie jest tu dużo zwierzyny.

Dziczyzna na talerzach, skóra na podłodze, rogi na ścianach. Zupełnie nie w stylu Berengera. Skoro więc nie on urządził jadalnię to kto? Błysk w oczach lady tylko go upewnił.

- Jest, jest. Sporo saren, dzików i drobnicy. Na wilki i niedźwiedzie trochę zbyt daleko gór i granicy, ale z rzadka i one się zdarzają. Widzisz tę skórę przed kominkiem? - Wskazała na rozciągniętą na podłodze, wielką niedźwiedzią skórę pozbawioną łba i pazurów, ale niemożliwą do pomylenia z niczym innym. - Ubiłam go jako osiemnastolatka, podczas mojego trzeciego polowania. Miałam wielkie szczęście no i oczywiście, polowanie nie było w Verenne.

- Więc gdzie? - zapytał z zainteresowaniem.

Nie znosił łowiectwa i polowań, ale Blanche wydawała się promienieć z każdym słowem.

- W Fortaine. To jeden z przygranicznych fortów...

Mówiła długo i z pasją. Opowiadała o przygotowaniach, o samym polowaniu, o szczuciu psów i pędzie koni, o ciężarze pik, a potem o wielkim stworzeniu padających os jej celnego pchnięcia, o świętowaniu i dobrym winie. Słuchał, przytakując co jakiś czas lub zadając pytania, gdy miał wrażenie, że pociągnięcie tematu, sprawi jej przyjemność.

Lady była... zaskakującą osobą, ale szybko go zmęczyła. Może nie była tak nudna, jak Berenger i zdecydowanie miała lepszy gust co do ubrań, lecz ostatecznie okazała się nużąca. Zapewne nie pomagała również późna pora i zmęczenie podróżą.

Kiedy już skończyła go opowiadać, a Ancelowi skończyły się pytania, jakby zupełnie straciła zainteresowanie i zwróciła się do Alvy, mówiąc coś w dziwnej, chrzęszczącej mowie. Alva odpowiedziała tym samym i zaczęły długą rozmowę, z której nie rozumiał ani słowa.

Skończyli jeść, a służba zaczęła zabierać brudne talerze, półmiski i tace.

Lady przeciągnęła się i wstała, bawiąc się szklaną nóżką kieliszka. Czerwone wino wewnątrz przechylało się wraz z ruchami jej palców.

Ancel i Alva wciąż siedzieli.

- Jako że mój brat wróci do domu najwcześniej za tydzień, jako pani Verenne, powinnam zająć się ugoszczeniem cię, przynajmniej przez pierwszych kilka dni, zważywszy na to, że kontrakt czyni cię moim gościem na...

- Rok - podpowiedział.

- Na rok. Abstrahując jednak od nudnych formalności, ja i Alva często wyjeżdżamy z zamku, a nie wydaje mi się, abyś chciał dotrzymywać nam towarzystwa, nie krępuj się więc korzystać z biblioteki czy bawialni. Proś służbę, o co chcesz, oczywiście w granicach rozsądku. Posiłki możesz jadać z nami lub sam, wedle woli. Tak... To chyba wszystko. Mam nadzieję, że taki układ jest odpowiedni.

- Jak najbardziej. Dziękuję za zaproszenie na kolację, lady Blanche. - Wstając, skłonił się lekko. - Mam nadzieję, że kolejne polowanie przyniesie ci zdobycz jeszcze wspanialszą niż skóra niedźwiedzia.

- Dobrej nocy, Ancel.

- Dobrej nocy, lady Blanche, Alvo.

Wyszedł z jadalni i skierował się wprost do swojego pokoju. Czuł się wykończony. Jak można przez godzinę opowiadać o jednym polowaniu?! I to jeszcze niedworskim w Arles tylko w jakiejś zapyziałej dziurze na granicy.

Rozmasował skronie.

To nic, tylko kolejna osoba do oczarowania, tylko kolejny krok, etap, zanim dostanie się na dwór. Dzisiaj lord Berenger i jego siostra, jutro ambasador, a może i sam książę.

Dwór...

Ancel uśmiechnął się do swoich myśli.

mam nadzieję, że polubicie moje oc - lady blanche oraz alvę.
co o nich myślicie?

po przeczytaniu "pet", czułam, że brakuje mi jakiegoś dobrego, polskiego ff o berencel, więc cóż mi pozostało, jeśli nie napisać go własnoręcznie? tak też powstał ten twór.

planowo berenger pojawi się już w kolejnym rozdziale, a potem cóż... potem zacznie się uroczy slow burn i sporo innych rzeczy ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro