Młoda róża - X
Sięgnęłam dłoniami na klawisze pianina i stuknęłam kilka z nich. Melodia, która wylewała się ze mnie jak wino z odkorkowanej butelki, uderzając z gracją o ścianki wysokiego kieliszka, jakim było pianino, biła euforią. Uśmiech zawitał we mnie szybciej niż pierwsze takty, rytmiczne aczkolwiek całkiem odmienne.
Otoczenie nie miało dla mnie znaczenia, ważniejszą rolę odgrywał dźwięk. Lekki, kołyszący jak zataczający kółka na niebie letni wietrzyk, strącający pyłek z kwiatów wiśni. Gwiazdy, które wisiały nade mną, lśniły wyrazistym blaskiem, rozpalając granatowe, mroczne obłoki.
To był inny świat. Muzyka to coś więcej. Komponowany utwór stał się istnym błogosławieństwem, a w moim wykonaniu nie był tak dopracowany jak tego oczekiwałam...
Zerwałam palce wzdychając nieco zrażona do tego wszystkiego. — Nie potrafię znaleźć prostej rzeczy, która faktycznie natchnęłaby mnie do dalszej pracy...
— Może chodzi tu o emocje? — rzekł Servamp, siedząc w fotelu na widowni w oddali. — Graj dalej, na pewno jak odpłyniesz dasz radę...!
Wznowiłam próbę zamykając oczy. Znów ten sam widok; wiatr, gwiazdy.
Nagle zacisnęłam powieki mocniej, oddając się w ciemnozielone źdźbła trawy, rosnące w małej wysokości. Parę razy przeplatające się między sobą kwiaty kamelii, czerwone płatki wiszące nade mną. Białe chmury aż tu znikąd rozmazana postać, stoi pod potężną wiśnią. Łapiąc owoce do koszyka...
Przebrnąwszy po gałęziach drzewa zaczepiała dłonie na ostrej i chropowatej powierzchni. Wieloletni "chwast" dający mnóstwo pożytecznych owoców. Stopami trzymając rozważnie drzewa, śmiech dobiegł mnie po chwili.
Kruchy chichot; ukrócił go upadek z drzewa. Pisk, zdarte kolana i rozcięta stopa wraz z policzkiem.
Oderwałam się od instrumentu lekko zaniepokojona, o co w tym wszystkim chodzi? Najpierw spokojna noc, teraz zły dzień i jakaś zraniona za dnia istota. Niczego nie rozumiem...
— Aniołku, stało się coś? — poczułam na czubku głowy ciepłą dłoń. — Chyba się nie przestraszyłaś?
Nie odpowiadałam, wygrywałam podejrzany fragment zmieniając jedynie jego początek, a historia przed oczami różni się uderzająco od poprzedniej.
— Nie, nie. Wszystko w porządku — machnęłam ręką z dezaprobatą.
Po co to tłumaczyć? Jeszcze pomyśli sobie, że mam jedynie urojenia... albo, że to faktycznie znaczy coś konkretnego.
Co najgorsze może też tak być jak przypuszczam...
— Hyde, a co jeśli jakiś wampir ciągle nas śledzi? — spojrzałam na podłogę czując obecność kogoś, oprócz Lawlessa.
Nie udzielał się w tej sprawie. Uniosłam wzrok, a jego twarz od razu przybrała zdumionego wyrazu. Jak on się tutaj tak szybko znalazł?
— Dlaczego niby? Przecież jest bezpiecznie, [T/I]~.
— Nie koniecznie...
Niespodziewanie Servamp złapał mą dłoń w delikatny uścisk i złączył jej wierzch ze swoimi ustami. Nawet czułości tego typu nie pomagały w tej chwili; ucałował ją ponownie.
— Nie myśl, że nie dałbym rady cię obronić. Sama nie mówisz o czym myślisz, aniołku.
— Głupie stwierdzenie, szczurze.
Zacisnęłam palce na chłodnawej dłoni Chciwości dźwigając się z miejsca. Pora na nas, w końcu ten dyskomfort spowodowany brakiem pewności, czy ktoś nas szpieguje nie ustawał, więc to najlepsza z dotychczas przemyślanych decyzji.
Pociągnęłam za sobą blondyna na schody, w dosyć szybkim tempie mogłam znaleźć w myślach kolejną obawę.
Te wampiry, które rzekomo były od Tsubakiego nie zamierzały chyba coś nam zrobić?
O co tu chodzi? Mają między sobą spór od pewnego czasu... a może to wrodzona obustronnie nienawiść? Kto by tam wiedział! Pewna jestem jednego, nie mogą plątać mnie we własne konflikty!
— Słuchałaś tego co mówiłem? — znikąd pchnął przede mną drzwi wyprowadzając na pusty korytarz, stając na wprost — Wiem, że możesz się przejmować, ale uwierz mi na słowo, że niedługo nie będziesz już miała czym... — uśmiechnął się smutno, ścisnął me dłonie w swoich.
— Ale Hyde, i co z tego? — poczułam rosnącą rozpacz. - Nie możemy tak myśleć, co jeśli komuś z nas stanie się krzywd–
Zamknął mnie w czułym pocałunku, przyciskając do siebie splecionymi rękoma. Oddałam po chwili uczucie nieco się uspokajając.
W tym pocałunku było coś wyjątkowego, nie ważne czy był on pierwszym, drugim czy też trzecim... przeczuwałam, że będzie naszym ostatnim.
~—♪♪♪—~
Każdy kto zobaczyłby mnie w takim stanie zapewne by spanikował... Siedzącą na łóżku w środku dnia, ledwo łapiącą oddech w płucach.
Bezpiecznie nie było, nie powiem. Mój śmiech odbijał się od ścian przez chwilę, dopóki nie zobaczyłam w przejściu stojącego jeża. Dawno nie przybierał tej postaci, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zerknęłam ku niemu z szerszym uśmiechem. Przejechałam palcami po bieluteńkiej pościeli trącając niechcący pewny materiał. Zdumiona zerknęłam w stronę rzeczy biorąc w palce równie jasną koszulę co pościel... ona nie należy do mnie...
— Hyde, skoro tu jest twoja koszula to co ty masz na sobie...? — zajrzałam lekko zaniepokojona w malutkie ślepka jeża.
Zwierzak prędko uciekł z mojego pola widzenia, na co wytrzeszczyłam oczy.
Dlaczego tak zareagował?
— Powiedziałam coś nie tak? — zerwałam się biegiem za jeżem.
Wybiegłam uchylonymi drzwiami łapiąc w ostatniej chwili za coś (a raczej kogoś). Wcisnęłam palce w przedramię czując gładką powierzchnię, niczego nieświadoma pogładziłam to coś.
Dopiero po chwili dostrzegłam postać...
— Tsubaki!? — pisnęłam; tylko to zdążyłam zrobić, gdyż już ściskał mój nadgarstek przez czarny rękaw yukaty.
— Szukasz brata Chciwość? — zmrużył oczy bez jakiegokolwiek przejęcia.
Po szarpnęłam ręką na znak sprzeciwu, co nie było jednym z moich najlepszych pomysłów.
Ostrze katany błysło czerwienią i spoczęło tuż przy mej szyi, otarł nim z minimalną siłą o skórę. Spanikowałam.
— Gdzie j-jest Lawless...?
Spojrzał mi w oczy odsuwając nieco zabójczy oręż, roześmiał się w głos. — Nic interesującego... nie ma go tu.
— Gadaj co mu zrobiłeś! — wrzasnęłam.
Poczułam pociągnięcie za rękę i natychmiastowy ścisk w pasie, utrudniający gest wcale nie pomagał. To pewnie kolejny wampir, który chce uprzykrzyć mi życie, czyż nie?
Wzniosłam rozkojarzony wzrok na rubinowe ślepia wyglądające zza różowo-fioletowych okularów. Ramiona ścisnęły silnie mą sylwetkę, a na ustach wampira zawitał szeroki uśmiech. Kły, które dosłownie przekazywały radość współgrały z długimi włosami... farbował je na ciemno różowe?
Przypominał swoim wyglądem magika, ale bez przesady. Za dużo tu dziwaków!
— Tsubakyun~! Mogę się nią zająć osobiście, jeśli nie masz nic przeciwko~.
Już odsłonił palcami kołnierz mej koszuli i rozdziawił kły, chcąc się porządnie wgryźć. Zaczęłam odciągać wroga, łapiąc za szyję.
— Spokojnie, to nie będzie konieczne. Mamy Chciwość i jego Eve, tego chciałem — uśmiechnął się szeroko, próbując zakryć kły przydługim rękawem.
Nad moim wzrokiem zawisło intensywne spojrzenie, które przekazywało jedynie mordercze zamiary. — Wygląda jakby chciała mieć to już za sobą~ — zaśmiał się z szyderczym uśmiechem.
— Milcz ty bezużyteczny krwiopijco! — oplotłam ogromną kitę, ściskając między palcami.
Skrawki czerwonej wstążki wskazywały na to, iż potwornie długie włosy były związane, a ich niestaranne kosmyki wypadały z całej kompozycji na czoło. Blada cera, ostre kły. Śnieżnobiały garnitur, taki sam cylinder. Ciemna chusta, pastelowo-różowa koszula.
"Od razu widać, że to jeden z tej całej gromady... czyli subclass'y Melancholii".
— Stop! Podziwiaj moje show~! — z uśmiechem puścił mnie z uścisku.
Czując morderczy wzrok na sobie wykluczyłam jakikolwiek pomysł na ucieczkę, nie uda się zważając na obecność tak silnego Servampa jakim jest "Who is Coming?".
Wampir zerwał prędko cylinder. Zdążyłam zauważyć wielkie pudło, które wystrzeliło w górę nade mną, odgradzając mnie od świata. Wysokie, kolorowe i ozdobne ścianki stały się potwornie ciasne.
Z lękiem zaczęłam w nie uderzać, bezskutecznie walcząc z tą wrogą siłą.
Jedyne co zdążyłam usłyszeć: — One, two, three! — otoczył mnie dławiący dym.
~—♪♪♪—~
Frustracja. Dobijająca samotność. Smutek. Żal. Czułam to wszystko na raz.
Nie mogłam przetłumaczyć swoim zmysłom, by i one dały sobie spokój z walką. Nie wygram w pojedynkę, nawet nie wiem gdzie jestem! Po jakie licho przyjdzie mi walczyć? Nie posiadam nawet dość siły żeby otworzyć oczy, a co dopiero na przeciwstawienie się wrogowi? Co by było dalej?
Echo odbiło się od ścian pomieszczenia, gdy syknęłam ze swojej bezsilności. Plan, by móc dostrzec cokolwiek spod ledwo uchylonych powiek spalił na panewce ze względu na to, że nie byłam w stanie widzieć niczego wśród egipskich ciemnościach.
Nie liczyłam na jakikolwiek ratunek ze strony Lawlessa. Nadzieja na ucieczkę już dawno pogrzebana.
Opuściłam bezwładnie głowę. Ostry błysk nici trzymał ciało i obolałe nadgarstki w niewoli. Łańcuchy brzęczały przy każdym ruchu, gdy poderwałam się na nogi, ledwo utrzymując pion oraz równowagę. Ból jaki przeszywał mięśnie nie można było porównać z niczym, wszystko obolałe.
— Niech was szlag trafi... Melancholię i całą resztę! — unosiłam ton z każdym krokiem.
Tknęłam ledwie palcami lodowatej powierzchni i runęłam na podłoże, leżąc już na skraju wytrzymania. Rozrywające uczucie bólu wróciło, przeszywając wzdłuż kręgosłupa.
— Nigdy nie ma cię jak jesteś potrzebny... — warknęłam zagryzając wargę.
Do oczu napłynęły piekące łzy, nie mogłam zapanować nad emocjami. Coś ciągle mi podpowiadało bym wstała na nogi i szła dalej... dopóki nie napnie się błyszcząca nić. Głucha cisza stawała się z każdą chwilą nabierała jakiegoś odgłosu.
Cichutkie nucenie czegoś wybudziło mnie, żądałam od rąk i nóg konkretnych działań obronnych. Oczywiście to na nic, siła jaką dysponowałam osiąga minimalną ilość.
Przełknęłam ślinę w gardle. — Kto tam jest?
Cichy wers słów wzbudzał nikłe podejrzenie do kogo może należeć tajemniczy głos.
— Sztylety w ustach mam, ale nie w dłoni*... — cichy śmiech. — Pilnuj się, aniele–
— Hyde!
Z gardła wydarła się ogromna radość, zamrugałam powiekami chcąc ujrzeć jego posturę pośród kamiennej celi.
— Gdzie jesteś? Ciebie też złapali?
— Nie zmienia to faktu, że ty byłaś pierwsza — mruknął pod nosem.
"Co z nim jest? Obraził się w jakiś sposób?".
— Chyba nie powiesz teraz, że cię uraziłam...?
Westchnął ciężko. — Żal mi tego, że tkwisz tu z mojej winy.
— Nie możesz tak myśleć — zacisnęłam mimowolnie palce w pięści.
Nastała cisza. Pusta, bez jakiegokolwiek słowa czy gestu. Żadne z nas nie zawierało głosu w tej sprawie. Chciałam stąd uciekać, ale pod jednym jedynym warunkiem – Lawless musi być przy mnie, mamy się stąd wydostać. Razem.
Przymknęłam ciężkie powieki, popadając w otchłań czarnych myśli. Ciągle słysząc wkoło. To ciche wołanie Hyde'a, na które wolałam nie odpowiadać i wprowadzając nas w jeszcze większe poirytowanie powoli głuchło. Teraz naprawdę nie jest ciekawie.
Zgryzota, Servamp Melancholii sprezentował nam tradycyjne więzienie, rodem z średniowiecza. Nikt nawet nie pomyślał o potrzebach ludzkich, a co dopiero o tej ciemności.
— Jesteś w osobnym pomieszczeniu - oznajmił nagle. — Siedzisz przy ścianie?
— Tak, ty pewnie też, co nie?
— Racja. Musisz coś wiedzieć... przed tym co się niedługo wydarzy.
Zdziwiłam się marszcząc brwi. — O czym ty mówisz Hyde? Zabrzmiałeś tak, jakbyś właśnie się żegnał...
Przeklął zły — Posłuchaj mnie — przerwało mu głośne stukanie do drewnianej powierzchni drzwi, lecz dalej kontynuował. — Nie wybrałem cię bez powodu, ani pod żadnym pretekstem "pierwsza lepsza", pamiętasz? Zostań ze mną do końca tak jak mi to obiecałaś...
Jego słowa, były równo zdumiewające, co niespodziewany atak. Nieznajome ręce uniosły mnie zrywając łańcuchy i cieniutkie nitki, przerzucając jednocześnie przez ramię. Zbyt słaba, by bronić swego czekałam na swój nieznany los.
~—♪♪♪—~
Ktoś rzucił mną o podłogę. Syknęłam lądując twardo na niesamowicie chropowatej i ostrej w dotyku podłodze. Co to za surowiec, z którego zrobiono tak potworną nawierzchnię? Gdyby człowiek hasał po tym boso, to daleko by nie zaszedł...
Światło dzienne oślepiło mnie w przeciągu paru chwil, dostrzegając ogromną ilość okien nie czułam specjalnej radości, wręcz przeciwnie. Negatywne emocje sięgały zenitu. Niepewnie podciągnęłam się łokciami do siadu, nie tak prostego w tej niekomfortowej sytuacji.
Kolejne promienie jasnego światła zmusiły mnie do zakrycia oczu ręką, a bynajmniej ich górnych powiek.
Przytulne pomieszczenie, bez żadnych mebli, dodatków, wypełnione jedynie pustką. Coś dla mnie.
— Kiedyś słońce zajdzie, tak samo jak twoje życie dobiegnie końca... — ten głos, dobrze wiedziałam do kogo należy.
Obróciłam głowę za siebie. — Ty tu po co? Pogadać przyszedłeś?
Uśmiechnął się szeroko i zatrzymał kroki — W rzeczy samej, nie powiesz chyba, że i ja twoje uprzykrzam życie? — wyrósł nagle przede mną.
Bezradnie rozłożyłam ramiona patrząc na swoje dłonie, skaleczone rany jak po cięciu sztyletów.
Nogi w podobnym stanie, nieciekawy widok. Gdzieniegdzie pary siniaków, ślady zaschniętej krwi. To już przesada.
— Po tym całym porwaniu musiałeś mnie jeszcze skopać? — zirytowana spojrzałam mu w oczy. — Myślałam, że jak na Servampa Melancholii stać cię na więcej!
Śmiech rozbrzmiał głośniej niż kiedykolwiek. Znudzony w następnych minutach umilkł, uciszając się tym razem na dobre.
Z zaciekawieniem świdrował me oczy swoimi tęczówkami, które ani trochę ze swojej barwy nie różniły się od tych co posiadają inne wampiry.
Zmrużył powieki kryjąc szyderczy oraz psychopatyczny uśmiech za rękawem, czułam rosnącą złość. Jakim cudem potrafi w takiej sytuacji być – tak przypuszczam – zadowolony? Pomijając oczywiście fakt, iż jestem u jego stóp całkowicie bezsilna. Tylko dlaczego on ciągle się uśmiecha?!
— Bawi cię coś, czy może–
Wskazał wzrokiem na wejście — Popatrz tam, starszy braciszek Chciwość już dawno dławi się krwią.
Z lękiem w myślach spojrzałam za Tsubakim, jego punktem obserwacji faktycznie była sylwetka Lawlessa.
Rzucono nim o podłoże, nie wiedziałam co zrobić. Serce pękało na widok cierpień blondyna, co z tego, że w pewnym stopniu nadal darzyłam go nienawiścią.
— Oboje bezwartościowi, równie bezsilni, pozbawieni broni — wznowił ruch przechadzając się po pomieszczeniu — Nie masz nawet pojęcia jak się poczułem, gdy dowiedziałem się, o tym, że faktycznie przygarnęłaś pod swój dach tego Servampa.
Zbliżał się coraz bliżej ku swojemu rodzeństwu. Z euforią na ustach sypnął czerwonymi płatkami kwiatu kamelii, prędko poprawiając rękaw, gdy w wolnej dłoni zabłysła ostra katana. Podszedł bliżej wampira wymachując bronią nad jego głową, dostrzegając moje przerażenie, z którego zdołał sobie zadrwić.
— Jako jedyny jestem w stanie zgładzić ich wszystkich, zaczynając od niego — podniósł podbródek Chciwości orężem.
— Nie masz prawa ich tknąć! — warknęłam ściskając dłoń na krwawiącym ramieniu. — Nie znam pozostałej szóstki grzechów głównych, więc nawet nie licz na to, że pozwolę ci ich zranić...
— [T/I]!
Nim cokolwiek powiedział Tsubaki depnął stopą na jego kark. Przygniatając drewnianym sandałem, Bólowi towarzyszył też jęk, jedyną wściekłą osobą w tej całej paranoi byłam ja.
Dosyć już tego! Wysunęłam nadgarstek przeciągając po nim palcami... przydałaby się jakaś pomoc, gdyż Tsubaki w każdej chwili może się z nami rozprawić, ot tak. Broń nawet nie zadziała, poza tym nie potrafię jej przywołać.
Marnie to wygląda, bardzo marnie!
Nagle znikąd wystrzeliła świetlna strzała przypominająca kolorami moją broń. Nadgarstek pusty, a jednak to ona!
Otaczająca z każdej strony smuga wojowała nade mną, by po chwili owinąć się między palcami. Czarny materiał usztywnił nadgarstki.
— To rękawice...? — zerknęłam na nie, w niezrozumieniu poruszając palcami. — Może to wina Hyde'a.
Wzniosłam pewna siebie wzrok, ścisnęłam dłonie w pięści stając do boju z Melancholią. Wszystkie obawy na przegraną zniknęły, nadzieja umiera ostatnia, nieprawdaż?
Tsubaki nie podzielał równego entuzjazmu. Dla gwoli ścisłości walka byłaby niemożliwa do wygrania, a przy pominięciu braku broni wiara działa cuda.
— "Who is Coming?". Martwi mnie twój status przewagi, może byś nam odpuścił i zapomniał o wszystkim? — poprawiłam rękawice z kpiącym uśmieszkiem.
Ku mojemu zaskoczeniu Servamp Chciwości dawał jednak oznaki życia. Skrytym spojrzeniem obserwowałam nic nieznaczące machnięcia ręką. O co mu chodzi?
Nim zdążyłam unieść brew stał już na równych nogach, a szalik uniosła złota poświata tworząc z kolorowego pyłu charakterystyczny oręż grzechu.
Byłam gotowa, przeczuwałam niepewność Melancholii.
— Zadarłeś nie z tą parą grzechu co należy, więc nie dziwi mnie fakt, że w życiu trzeba spróbować wszystkiego — pomachałam z uśmiechem znudzonemu Servampowi, a Lawless doczłapał się stając za mną. — Pokaż na co cię stać, Tsubaki!
Ledwie oderwałam się od ziemi, a powietrze rozerwał śmiech podekscytowanego Lawlessa, gdy wyskakując nade mną wbijał szpadę w przestrzeń. Podążyłam za nim.
Melancholia również zaatakował, biegnąc ku naszej szarży.
Kto zwycięży w tym starciu? Kto przegra i zostanie upokorzony i zgładzony na oczach jednego z grzechów? Na pewno nie my!
~~~~~~
(a/n) przerywam akcję! książka jak widzę spodobała wam się w dosyć dużej mierze, z czego ja sama jestem usatysfakcjonowana. to tymczasowe zakończenie tej historii i z wielkim bólem serca pisarza postanawiam ją na obecny czas zakończyć.
jak dobrze wiecie w planach mam także inne fic'i, więc trzeba było i je także opublikować. (′~'●)
wracając... pomyślcie sobie o nowej powieści mojego autorstwa. nie zamartwiajcie swoich główek, i tak wrócę tu prędzej czy później!
tymczasem miło było widzieć aktywność z waszej strony, dziękuję za wszystko czytelnicy! ヾ(@^▽^@)ノ
*"Makbet" - Akt III, scena II.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro