Pamiętasz coś z tego?
Pacyfica nic o nich nie wiedziała. Sama się ździwiła. Kiedy weszliśmy do środka, prowadziła nas mała iskierka, która kręciła się wokół własnej osi. Powoli poszliśmy za nią.
-Teraz to zaczynam się bać.
Powiedziała.
-Jestem tu z tobą. Nie musisz się cykać.
-Nigdy w życiu tu nie byłam.
Pierwszy raz widziałem, że dziewczyna na serio się boi. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem, ale złapałem ją za dłoń i zacząłem ją prowadzić do przodu przed siebie.
W pewnej chwili, zauważyłem, że płomyk, zaprowadził nas do ogromego pokoju. Kiedy płomyk zniknął, na naszych oczach, zapaliły się same z siebie, czerwone świece. Pachniało w tym pomieszczeniu, bardzo intensywną brzoskwinią.
W środku pomieszczenia, znajdowało się ogromne łóżko z baldachimem. Było całe czerwone, a obok niego, znajdował sie automatyczny zestaw do fontanny z czekoladą oraz świerze truskawki.
Pacyfica po chwili, puściła niechętnie moją fłoń i podeszła do jednego z obrazów, które było zakryte. Kiedy je odsłoniła, okazało się, że to była sypialnia jej rodziców.
-Co tu się...?
-Nie wiedziałem co powiedzieć, kiedy zobaczyłem obraz rodziców dziewczyny.
-To jest miejsce...
-Chyba tak.
-Gdzie oni...
-Tak.
-Potem ja...
-Oczywiście.
Pacyfica przez jakiś czas patrzyła na łóżko z wielkimi oczami. Nie ruszała się.
Ja w pewnej chwili zacząłem się śmiać. Dziewczyna patrzyła na mnie ze zdziwieniem.
-Co Ci tak wesoło?
Nie mogłem się powstrzymać ze śmiechu. Pacyfica czuła się zirytowana.
-Wyobraziłem sobie minę Mabel, która patrzy na nas w tym łózku.
Po chwili, usłyszałem śmiech tym razem Pacyfici. Podbiegła do wielkiego łóżka i rzyciła się na niego.
-I jak. Miękko?
Zapytałem, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
-Chodź, to zobaczysz.
Powiedziała jak fdyby nigdy nic. Poszedłem w jej stronę i tak samo jak ona, skoczyłem do wyrka.
-Faktycznie.
Położyłem się i zacząłem patrzeć na baldachim.
-Gideonowi tu by się podobało.
-Tak. Mabel by od razu zwiała.
Odparła dziewczyna, uśmiechając się i patrząc na mnie. Po chwili wstała i podeszła do fontanny. Włączyła ją.
Ja podniosłem niechętnie głowę do góry i popatrzyłem na nią.
-Chcesz trochę truskawek?
Spytała z lekkim rumieńcem na twarzy. Ja na ten gest, wstałem i usiadłem na krawędzi łóżka od strony fontanny. Czekolady było dużo, a truskawki już czekały, żebyśmy je zjedli.
Podczas zalewania owoców, zaczeliśmy znów rozmawiać. Po zjedzeniu, dość sporej ilości cudownego deseru, czułem chęć, przybliżenia się jeszcze bardziej do Pacyfici. Ona też tak się czuła.
-A wiesz co? Bardzo lubię spedzać z tobą czas.
-Na serio?
Spytałem z uśmiechem.
-Tak. Nie jesteś taki frajerski, jak przypuszczałam.
-Nie wiedziałem, że masz takie zdanie o mnie.
-Widzisz? Zaskoczyłam Cię.
-Jesteś niemożliwa.
Widziałem, jak nasze twarze sie do siebie przesuwają.
-Ja?
-Tak, a kro mnie zaprosił na wasz bankiet ostatnim razem?
-Musieliśmy pozbyć się ducha.
Czułem jej oddech przy policzku. Złapałem ją za rękę, a nasze palce się zaplątały.
-A dlaczego, z moją pomocą?
Spytałem. Nie usłyszałem odpowiedzi. Już czułem jej wargi przy moich.
W pewnej chwili, usłyszeliśmy wrzask Mabel. Był tak donośny, że aż podskoczyliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro