Linki i haki cz.2
Kiedy tylko przyjechaliśmy na miejsce, roiło się tam od turystów. Gdyby nie wujaszek, który w pewnym momencie zaczął kłócić się z jakimś facetem, nie mielibyśmy miejsca parkingowego.
Do stoisk z jedzeniem i piciem prowadziły przeogromne kolejki...nie wspominając już o zapełnionych, publicznych toaletach.
Mabel stała obok mnie i skakała z nogi na nogę.
-A tobie co?
-Potrzebuje do toalety...
Normalnie jak dziecko.
-Niech zgadnę, przedtem Ci się nie chciało.
-Mmmh.- zgodziła się ze mnę sister.
-To idź poszukać krzaków. Do nich na pewno nie ma kolejki.
Jakieś 3 minuty później, przyszedł do na Stanek cały rozbawiony.
-Nie ma to jak zrzucić samochód jakiegoś wrednego fagasa do rowu, żeby dostać przepustkę na darmowy parking.
-Serio, zrzuciłeś auto niewinnego faceta do rowu?
-A Ty co? Nigdy tego nie robiłeś?
Nie miałem zamiaru sprzeczać się o jakiś głupoty z wujkiem, więc złapałem moją siostrę za nadgarstek i zaprowadziłem w miejsce, gdzie mogłaby sobie ulżyć.
Czekając na Mabel, rysowałem sobie patykiem po piasku, żeby jakoś umilić sobie czas, a telefonu nie chciało mi się cały czas używać.
W pewnym momencie, coś zasłoniło mi słońce. Podniosłem głowę do góry i wtedy zobaczyłem jakąś dziewczynę.
Pamiętam, że miała brązowe, krótkie włosy, zieloną sukienkę i czarne pantofle. Ręce miała z tylu.
-Hej, czy to nie twoje, przypadkiem?...- zapytała, po czym pokazała mi moje klucze z niebieską, kwadratową zawieszką. Gwałtownie wstałem z miejsca, by sprawdzić na wszelki wypadek swoje kieszenie.
-Wypadły Ci, jak prowadziłeś kogoś za rękę.
Podała mi klucze i uroczo się uśmiechnęła.
-Bardzo Ci dziękuję. Nie wiem, co bym bez nich zrobił.- powiedziałem i oddałem miły uśmiech.
-Nie ma za co.- odparła i odeszła, jak gdyby nigdy nic.
-Nie ładnie Dipper!- rozległ się nagle głos Mabel zza moich pleców.- Byłeś z taką fajną dziewczyną jak Pacyfica, a teraz ślinisz się do innej. Wstyd!
Odwróciłam się do niej na pięcie i zmierzyłem ją wzrokiem.
-Ona mi tylko oddała mi klucze, które wypadły mi z kieszeni!
-Ale z nią gadałeś i głupio się szczerzyłeś na jej widok!
-Podziękowałem jej, że mi je znalazła, a to, że się uśmiechnąłem, wynikało jedynie z czystej uprzejmości!
-Oczywiście, zawsze się tak mówi. Ja już widzę, co się tutaj kręci.-odparła i wyciągnęła mi portfel z kieszeni kamizelki.
-Mabel!
-No co? Idę na churrosy! Ty nic nie dostaniesz!- obrażona, odeszła ode mnie i ruszyła do budki z przekąskami.
Mabel czekała w kolejce na jedzenia, a ja poszedłem szukać Stanka. Znalazłem go dopiero przy automatach z grami i zabawkami.
-A ja Cię wszędzie szukam...- zacząłem z dziewka zdenerwowany.
-Niepotrzebnie. Cały czas byłem tutaj i próbowałem zrobić coś z tymi automatami.
-Nie wyciągniesz z tamtąd żadnych drobnych. Nawet nie próbuj.- odparłem zmęczonym tonem.
-Nie dramatyzuj. Patrzysz na mistrza przekrętów. Mi zawsze wszystko wychodzi.
„Polemizowałem..."
Już chciałem mu coś odpowiedzieć, kiedy to coś zauważyłem...może nie coś, a kogoś. Było to Pacyfica, ubrana w...w jaką szmatkę, czy coś tam... Pewnie chciała wyglądać brzydko, ale i tak jej nie wyszło, bo nawet w wiejskich ubraniach, wyglądałaby pięknie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro