Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

grav[e]ity [one-shot] |minjoon|

Ze specjalną dedykacją dla @catonecstasy - wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!!!

grave - (as a direction) slowly; with solemnity

gravity - the force that attracts a body toward the center of the earth,
or toward any other physical body having mass

***

Przedszkolna sala wreszcie okryła się ciszą. Słychać było tylko jak piętnaście małych rączek smaruje kredkami po arkuszach papieru, okazyjnie szepcząc coś między sobą, by niemal natychmiast powrócić do pracy. Poza porą drzemki ciężko było doświadczyć tu czegoś takiego - dzieci były pełne energii bez przerwy, nieważne jak usilnie Namjoon starał się je okiełznać przy pomocy zabaw. Prawda była taka, że to on męczył się przy nich najwięcej.

„Miałeś świetny pomysł z tym spacerem," szepnął do Taehyunga, na co chłopak uśmiechnął się dumnie. Być może powinien zasugerować dyrektorowi, by przedłużyli jego studenckie praktyki nieco dłużej. Śnieg za oknem na nowo zaczął padać, przykrywając wydeptane przez grupę ślady malutkich bucików oraz dach jego samochodu.

„Mam trójkę młodszego rodzeństwa, survival mam we krwi," odszeptał Taehyung. Czajnik elektryczny wyłączył się z głośnym pyknięciem. Chłopak obszedł biurko dookoła i zalał wodą kubki z nasypaną kawą. Namjoon zaciągnął się zapachem, na który czekał już od kilku godzin.

„Nie powinieneś mieć w takim razie dosyć dzieci?"

Ktoś na sali ziewnął przeciągle. Jedna z dziewczynek zaczęła wtykać sobie kredki we włosy i Namjoon już wiedział, że wkrótce wszystkie dzieci pójdą w jej ślady. Taehyung pokręcił zamaszyście głową.

„Powiem ci coś w sekrecie." Nachylił się ku niemu, konspiracyjnie zasłaniając usta dłonią. „Czasem też mam ochotę pobawić się tymi wszystkimi zabawkami." Namjoon prychnął pod nosem i wsypał do kubka z napisem PERFECT DADDY dwie łyżeczki cukru. Nie był pewny, co Taehyung miał na myśli, kupując mu go pod choinkę. „W dzieciństwie nie miałem takich bajerów! Spójrz na ten wielki spychacz, marzenie."

„Wystarczy mi, że je sprzątam," mruknął rozbawiony.

„A jak jest z tobą?" zapytał, sięgając za siebie po własną kawę. Namjoon upił najpierw jeden łyk, a potem drugi. Znał go za krótko, by chciał mu o tym opowiedzieć. Powiódł wzrokiem po stolikach - każdy z tych czterolatków miał własną mamę oraz tatę, własny dom; on był tylko tymczasowym powiernikiem ich najcenniejszego skarbu. Namjoon wiedział, że nigdy nie będzie miał własnego dziecka - nie w tym kraju, nie z krwi swojej oraz kogoś, kogo by kochał. I tak, jak Taehyung marzył o tym, by mieć na własność wielki żółty spychacz, ale niestety się do niego nie mieścił, tak Namjoon marzył o tym, by choć przez chwilę poczuć się jak prawdziwy ojciec.

„Tak wyszło," wzruszył ramionami i odłożył kubek na biurko, napisem do ściany.

Taehyung nie miał czasu drążyć tematu - połowa grupy już dawno zapomniała o malowaniu i teraz niespokojnie kręciła się na krzesełkach, szukając nowego zajęcia. Chyba nadszedł czas, by zabrać im kredki, nim któreś z nich wpadnie na pomysł, by wsadzić je koledze w oko. Namjoon westchnął i podszedł do najbliższego ze stolików. Jeden z chłopców wciąż kolorował w skupieniu - kucnął przy jego boku, w milczeniu przyglądając się, jak mozolnie wypełnia kontury zajmującego połowę kartki domu.

„To ja i mój tatuś," oznajmił, unosząc na sekundę wzrok znad blatu. Miał na imię Jihoon i był jednym z najspokojniejszych dzieci, jakie Namjoon kiedykolwiek miał w swojej grupie. Malec odłożył niebieską kredkę do pojemnika i po chwili namysłu wyciągnął czerwoną, by dorysować wokół dwóch patyczkowych postaci, większej i mniejszej, krzywe serce.

„Na pewno mu się spodoba," odpowiedział, uśmiechając się ciepło. Jihoon ponownie oderwał się od rysunku, by tym razem posłać mu najszerszy uśmiech, na jaki pozwalała mu jego malutka buzia. Namjoon nie był pewien, czy widział już kiedyś dokładnie taki sam uśmiech na twarzy jego ojca, czy może tylko to sobie wyobraził.

Jihoona zawsze odbierał ojciec, zawsze kilka minut po czasie. Kiedy inne dzieci kończyły już wiązać buty, on dopiero wbiegał do budynku. Po miesiącu Namjoon był w stanie usłyszeć jego kroki już z parteru, sposób, w jaki pokonuje po dwa stopnie, by jak najszybciej dotrzeć na drugie piętro. Kiedy opierał się zziajany o framugę drzwi, syn zrywał się z podłogi i rzucał mu się na szyję, a on, wciąż oddychając ciężko, unosił go do góry i obracał raz wokół własnej osi.

Namjoon czasem chciał mu powiedzieć, że wcale biec nie musi i on chętnie popilnuje Jihoona jeszcze kilka minut, ale jakoś nie potrafił się do tego zebrać. Może nie chciał go wprawić w zakłopotanie, a może przyzwyczaił się do tego, że kiedy przychodził, wokół było już cicho i pusto.

Nie to, by potrzebował tej ciszy do czegokolwiek. Tak po prostu.

Dzisiaj jednak spóźniał się wyjątkowo długo. Namjoon sączył resztki zimnej kawy i z głową podpartą o rękę patrzył, jak Jihoon przysypia znudzony na środku dywanu w drogowe wzory.

„Dzwoniłem z sekretariatu ze trzy razy, nie odbiera," powiedział półgłosem Taehyung. Malec na moment uniósł głowę, by po raz setny spojrzeć w kierunku drzwi, a potem rozczarowany ułożył ją z powrotem na przedramieniu. „Powinienem to gdzieś zgłosić?"

Namjoon pokręcił głową. Za oknem było już ciemno i w kawałku szyby wystającym spomiędzy rolet widział swoje zmartwione odbicie.

„Wróć do sekretariatu i poproś o jego adres."

„Mam go odwieźć?"

Namjoon miał wrażenie, że tym razem pokręcił głową zbyt gwałtownie.

„Nie. Sam to zrobię."

***

Być może porwał się na to wszystko zbyt lekkomyślnie. Kiedy wreszcie udało mu się założyć chłopcu odpowiedni but na dobrą nogę, zapiąć równo guziki i odsłonić oczy zbyt głęboko naciągniętą czapką, Namjoon zdał sobie sprawę, że nie ma nawet w samochodzie dziecięcego fotelika. Nie mając innego wyjścia (poza zostawieniem Jihoona w sekretariacie i stwierdzeniem, że to przecież nie jego problem), wziął go na ręce i udał się na przystanek.

Musieli przesiąść się aż dwa razy, a potem jeszcze kawałek iść pieszo. Namjoon czuł się źle, że naraził chłopca na taką eskapadę. Kiedy tamten mu powiedział, że przecież jeździ tak z tatą codziennie, poczuł się jeszcze gorzej.

Wreszcie jednak dotarli na miejsce.

„Przepraszam, naprawdę-, przepraszam, musiał pan tyle drogi..." Namjoon pokręcił głową i pokazał mu gestem dłoni, by dał spokój. Kiedy zadzwonił do drzwi mieszkania, przez moment nie było słychać nic, a potem głośne bęcnięcie i chaotyczne kroki. Otworzył mu drzwi w pomiętym, zsuniętym z ramienia swetrze oraz dresowych spodniach. Miał odciśniętą fakturę poduszki na policzku. Namjoon oderwał wzrok od jego rozczochranych włosów; przeniósł go na Jihoona, który w milczeniu tkwił uczepiony do jednej z nóg ojca, jakby ten miał mu gdzieś uciec. „Ciebie też przepraszam, synku. Tatuś zaspał."

Chłopiec uniósł wzrok do góry i wykrzywił usta w podkówkę. Namjoon zaśmiał się cicho.

„Zdarza się najlepszym," wydukał. Luźność swetra sprawiała, że gdy pochylał się do przodu, by pomóc synowi zdjąć buty, Namjoon mógł widzieć z góry całą jego pierś i kawałek brzucha. Uciekł oczami w bok. „Jihoon nie sprawia żadnych kłopotów, wręcz przeciwnie. Powinienem go pochwalić, jest grzeczny i nie ma problemów z koncentracją," kontynuował. Ojciec chłopaka wyprostował się i pośpiesznie poprawił ubranie. W mieszkaniu było gorąco. „Może pokażesz tacie swój rysunek, co?"

Namjoon wyszedł niedługo później. Proponował mu, by został na herbatę, ale odmówił. Nie był pewny, kiedy odjeżdża stąd ostatni autobus, a przecież musiał jeszcze wrócić pod przedszkole, a stamtąd samochodem do domu. Kiedy doszedł na przystanek, okazało się, że musi czekać ponad czterdzieści minut, ale nie wypadało już wrócić. Było mu trochę szkoda. Może mógłby go wtedy zapytać, o-. Właściwie nie wiedział o co. Chciał po prostu odpowiedzi, obojętnie jakich.

Tłukąc się opustoszałym autobusem, myślał o tym, że jego uśmiech faktycznie był taki sam, jak ten Jihoona. Nie to, żeby mógł zrobić z tą informacją coś więcej, niż zagrzebać ją na dnie pamięci, licząc naiwnie na to, że nie przypomni mu o sobie w najbardziej przypadkowych momentach.

***

Następnego dnia ojciec Jihoona spóźnił się tylko dwie minuty. Przyległa do sali szatnia wciąż była pełna rodziców szamoczących się z zimową odzieżą swoich pociech. Powinien zgubić się w tej plątaninie puchatych kurtek i naelektryzowanych szalików, a jednak Namjoon wyłapał go wzrokiem od razu. Siedział przy swoim biurku, dopijał zimną kawę i próbował zrozumieć natrętną siłę, która kazała mu podejść bliżej. Oczywiście nie zrobił tego; nie znalazłszy powodu, pozwolił mu wyjść tak samo niejasnym, jak przyszedł, żegnając się codziennym „do widzenia". Gdy jego kroki w korytarzu stawały się coraz cichsze, Namjoon pomyślał, że może nawet najbłahszy z powodów byłby lepszy, niż to.

Cokolwiek to było.

Gdy nadszedł weekend, Namjoon opuścił dom Taehyunga, dźwigając pod pachą używany fotelik po jego młodszym bracie. Tamten na szczęście nie pytał dlaczego - on sam chciałby wiedzieć. Po prostu za każdym razem, kiedy zastępowała go cisza, a on płukał kubek z fusów w pustej przedszkolnej sali, myślał o dwóch przesiadkach, tłokach na przystankach i zmrożonym nosie malca. Potem myślał o zsuniętym swetrze i rozczochranych włosach. Jeśli to nie był wystarczający powód, Namjoon będzie musiał znaleźć lepszy.

***

„Panie Park?" Kiedy Namjoon zebrał się wreszcie w sobie, mężczyzna był już w progu, a w korytarzu rozbrzmiewało echo ich pożegnania. Odwrócił się, by spojrzeć na niego z pytaniem w oczach. „Jeśli poczeka pan pięć minut, podwiozę was do domu. Akurat tamtędy przejeżdżam." Brunet uniósł drobną dłoń do linii włosów i podrapał się w skroń. Był zakłopotany? A może tylko wyczuł jego własną niezręczność?

„Nie chcę się panu naprzy-"

„I tak jadę w tamtą stronę. Po co macie marznąć po przystankach... Co nie, Jihoon?"

Spojrzał na syna i westchnął krótko, gdy ten zaczął kiwać głową w aprobacie, a następnie kichnął w swój gruby szalik, tak jakby byli w jakiejś zmowie.

„Skoro tak... to w porządku," odparł z wahaniem. Namjoon zdążył odwrócić się tyłem, nim powstrzymywany uśmiech rozkwitł na jego ustach aż po dołeczki. „Chodź mały, poczekamy na pana Kim przy wyjściu."

Jihoon jechał na tylnym siedzeniu - przez pierwszych kilka minut podekscytowany stukał butami w tył jego fotela, bardzo szybko jednak się znudził i zasnął. Namjoon pomyślał, że być może jest to dobra okazja.

Do czegokolwiek.

Kiedy jednak zatrzymali się na światłach, a on spojrzał w jego stronę z milionem pytań na ustach, tamten już spał, z głową opartą o zimne okno. Jego oddech osiadał parą na szybie, czerwone światło semaforów oświetlało lekko rozchylone usta. W spoczywających na kolanach dłoniach ściskał zdjęty szalik. Namjoon nie mógł się powstrzymać przed popatrzeniem na jego serdeczne palce - szukał na nich powodu, który kazałby mu przestać, ale nie znalazł niczego. Zauważył tylko, jak spracowane były jego ręce.

Światła zmieniły się na zielone, a on ruszył do przodu pełen niewyjaśnionej melancholii. W końcu to, że wiedział, o co pytać, nie oznaczyło, że miał prawo do odpowiedzi.

Miał na imię Jimin. To Namjoon zaproponował pierwszy, by mówił mu po imieniu - czuł się dziwnie, gdy zwracał się do niego per pan w każdym zdaniu. Nie chciał być dla niego panem Kimem; na świecie było ich mnóstwo, a on nie chciał zgubić mu się w tłumie. Ta jedna zmiana uczyniła go kimś więcej, niż tylko nauczycielem jego dziecka, ale kim dokładnie, Namjoon nie był pewien.

„Wejdziesz na górę?"

To był czwarty raz, kiedy odwiózł ich do domu. Dzisiaj nie zasnął, choć nawet gdyby to zrobił, Namjoon nie miałby nic przeciwko. W gruncie rzeczy lubił prowadzić w ciszy. I przede wszystkim, przez tych kilka sekund na światłach, gdy zamiast na drogę, patrzył na jego drobne ciało opatulone w puchatą kurtkę i grubą czapkę, niczym krucha przesyłka w folii bąbelkowej, czuł, że sam w sobie był jedyną odpowiedzią, której potrzebował.

„Czemu nie," odpowiedział.

Siedzieli w kuchni, z dwoma kubkami czarnej herbaty. Zza ściany dobiegał dźwięk włączonych kreskówek. Namjoon patrzył to na lodówkę, gdzie znajdowała się mini galeria przedszkolnych rysunków Jihoona, to na jego ojca, dzisiaj mającego na sobie prosty wełniany sweter w kolorze czerni. Miał za długie rękawy, przez co spoczywające na blacie dłonie ginęły w nich zupełnie.

„Chciałem ci się wytłumaczyć," odezwał się Jimin, przerywając chwilowe milczenie. Wcześniej gawędzili o kilku błahych tematach, ale wątek rozmył się sam z siebie i żaden z nich nie włożył wysiłku, by go podtrzymać. Namjoon odsunął kubek od ust i postawił go na blacie. „Wiem, że bycie samotnym ojcem to żadna wymówka, ale..."

Zawiesił wzrok na koniuszkach jego palców wystających spod swetra. Cały czas skubał paznokcie.

„Robię, co mogę, żeby niczego mu nie brakowało. Naprawdę, staram się, tylko czasem..." Namjoon zacisnął dłonie na swoim kubku. Znów czuł tę nieodpartą potrzebę, by być bliżej niego i tym razem miał nawet powód; nie miał tylko odwagi. „Czasem jestem już taki zmęczony."

„Nigdy nie pomyślałem, że źle sobie radzisz. Naprawdę," przyznał powoli. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to, co robił, mogło być odczytane w ten sposób i poczuł się głupio; to w końcu nie współczucie kazało mu proponować Jiminowi podwózkę pod próg domu każdego dnia. Robił to dla zaspokojenia swoich niewyjaśnionych ciągot, robił to, ponieważ zwyczajnie tego chciał. Palce zaczynały ślizgać mu się na porcelanie. „Ale jeśli jest coś, co mogę zrobić... żeby było ci-, wam łatwiej, po prostu mi powiedz. Pozwól mi na to." Jimin milczał. Namjoon zdobył się na to, by spojrzeć mu w oczy i utrzymać spojrzenie dłużej, niż te dwie marne sekundy, po których zazwyczaj wymiękał. „Pozwolisz?"

Jimin pozwolił.

Łapał wszystkie dorywcze fuchy, jakie dawał radę, a potem miał nadzieję, że da też radę pogodzić je z całą resztą. Robił głównie prace wykończeniowe w mieszkaniach - odstawiał Jihoona do przedszkola, by przez następnych kilka godzin babrać się w farbach, klejach i fugach. Nie chcąc przynieść synowi wstydu, przed przyjściem do przedszkola pędził jeszcze do domu wziąć prysznic. W tamtym tygodniu pierwszy raz zdarzyło mu się zaspać.

Robiąc Namjoonowi drugą herbatę, o którą wcale go nie prosił, wyznał prawie szeptem, że chyba nie da rady tak dłużej.

I nim rozsądek dałby radę wziąć nad nim górę, nogi Namjoona przywiodł o do kuchennego blatu, a ręce zacisnęły się ciasno wokół drobnej talii mężczyzny. Za ścianą wciąż leciały kreskówki, w dłoni Jimina drżała czubata łyżeczka cukru. Kolejne kryształki obsypywały się na blat, a jego serce, przyciśnięte do jiminowego ramienia, rozbijało się w piersi z pierwszą prędkością kosmiczną. Czy je słyszał? Namjoon nie miał odwagi spytać, ale miał nadzieję, że tak - właśnie weszło na swoją orbitę.

„Tato, chcę kanapkę."

Reszta cukru rozsypała się po podłodze z brzękiem łyżeczki uderzającej o płytki. Wyszedł nie wypiwszy herbaty i bez zabrania kluczyków ze stołu, przez co pełen zażenowania musiał wrócić się po nie z parkingu.

I może gdyby odbierając je z dłoni Jimina uniósł wzrok na jego policzki, zamiast wywiercać nim dziurę w wycieraczce, zasnąłby w nocy o wiele szybciej.

***

Mieszkanie Namjoona było typową kawalerką. W zaledwie dwóch pokojach (z czego jeden był oddzielony od kuchni wysokim blatem), przedpokoju oraz łazience mieściło się całe jego poza-przedszkolne życie i jak łatwo można się domyślić, życie skondensowane w sześćdziesięciu metrach kwadratowych nie może być szczególnie ekscytujące. Podłoga obstawiona była stosikami książek, które o wiele częściej kupował, niż czytał, a parapety uginały się pod ciężarem donic z kwiatami (nie to, by był aż takim florystą - po prostu miał coś, za co mógł poczuć się odpowiedzialny). I chociaż pół sypialni zajmowało dwuosobowe łóżko, jedna szczoteczka do zębów w kubku na umywalce przypominała mu przed każdym wejściem pod kołdrę, że nikt tam na niego nie czeka.

Był to jedyny powód, dla którego pomimo wystarczających środków, nie zmienił jeszcze mieszkania na większe; pusta przestrzeń była namacalnym dowodem jego samotności, dlatego maskował ją jak mógł, co przy naturze bałaganiarza było dość łatwe.

Ostatnio jednak stał się zachłanny. Jedynym bałaganem, jakiego pragnął, był ten, w jaki zamieniał go Park Jimin.

Dzień po incydencie w kuchni spalił raka na sam jego widok, o czym Taehyung poinformował go na całe gardło, nim sylwetka ojca Jihoona zdążyła dobrze zniknąć za drzwiami. Nie, wcale nie miał ani na nic alergii, ani wysokiej gorączki - był tylko zamotany sam w sobie. Ciągnęło go do niego jak ćmę do światła, ale od zawsze był molem, który nie umiał latać i nigdy nawet nie wyszedł z szafy. Teraz, wiedziony potężną mocą, jaką odczuwał tylko w jego obecności, nieporadnie machał skrzydłami, oślepiony i nieco przestraszony tego, jak oczywisty musiał być w jego oczach.

A jednak Jimin nigdy nie dał mu do zrozumienia, że jego pomoc staje się uciążliwa.

„Słuchaj, mógłbym mieć do ciebie prośbę?" zapytał któregoś dnia z rana. Namjoon odłożył na biurko dziennik obecności, w którym akurat czegoś szukał i zapewnił, że jak najbardziej. „Muszę coś jeszcze załatwić po pracy, mogę się spóźnić z piętnaście minut," westchnął, ze znajomym Namjoonowi zakłopotaniem wędrując dłonią do skroni. „Będzie to dla ciebie problem, jak-"

„A może wezmę Jihoona do siebie, co?" wypalił. Taehyung, rzekomo zajęty czymś na drugim końcu sali, odwrócił się i zmierzył go spojrzeniem. Namjoon ściszył głos, wodząc wzrokiem to tu, to tam, ale z pewnością nie po stojącym metr od niego Jiminie. „Załatw wszystko na spokojnie, chętnie go popilnuję." Zanim Jimin zdążyłby powiedzieć nie, on zapisywał już na skrawku kartki swój adres, by następnie wsunąć go pod jego palce spoczywające na blacie. Nim mężczyzna podniósł papier do góry, ich dłonie zetknęły się ze sobą na jakieś dwie sekundy, a Namjoon zagryzł wargę. „Tak jak już powiedziałem - naprawdę chcę ci pomóc."

***

Namjoon nie sądził, że będzie kiedyś miał okazję patrzeć, jak w jego mieszkaniu bawi się dziecko. Zza fortecy zbudowanej z książek oraz kanapowych poduszek wystawała górna połowa ciała czterolatka, zajętego obecnie układaniem klocków, które Namjoon przemycił z przedszkolnej sali. To nie było nieprzyjemne uczucie, ale nie czuł się z nim dobrze - było jak kęs pizzy na pusty żołądek, gdy wiesz, że nie możesz ugryźć więcej. Zalał wrzątkiem wrzucony do miski ramen i przez dłuższą chwilę stał zamyślony, ugniatając pałeczką powoli rozmiękający makaron; dopiero dzwonek do drzwi przywołał go do rzeczywistości.

„Nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzięczny," wydyszał Jimin. Oparłszy o ścianę torbę z zakupami, kucnął, by przywitać się z synem. Jihoon wtulił twarz w gruby szalik owinięty wokół jego szyi. „Gdyby nie ty, to nie wiem, co bym zrobił. Kolejki w urzędach to jakiś dramat."

„Żaden kłopot, naprawdę," machnął ręką. Jimin wyprostował się, a Namjoon pomyślał, że jeśli nic teraz nie powie, za góra dwie minuty zostanie znowu sam; z zimnym makaronem oraz bałaganem, którego nie miał ochoty nigdy sprzątnąć. „Chcesz... zjeść ze mną ramen?"

„Ja chcę!" oznajmił Jihoon, rzucając się pędem w kierunku salonu i nie zostawiając Jiminowi innego wyboru, jak się zgodzić.

„Wybacz, trochę jestem niewyjściowy," zaśmiał się, wpychając zdjęty szalik do rękawa kurtki. Miał na sobie granatowe ogrodniczki, a pod nimi szary t-shirt ze smugą jasnej farby na rękawie. Namjoon nie sądził, że dorosły mężczyzna mógłby wyglądać dobrze w takich spodniach, ale teraz już wiedział, że się mylił - ich krój podkreślał wszystko to, o czym wcale nie chciał teraz myśleć. I zaczynał żałować, że nie potrzebuje żadnego remontu. „Wyszedłem prosto z pracy i-"

„Wyglądasz jak zawsze," palnął, wyciągając mu kurtkę z dłoni, by powiesić ją na wieszak. „Znaczy nie to, że tak niewyjściowo jak zawsze, tylko..." Jimin patrzył na niego z ciężkim do odczytania wyrazem twarzy. Namjoon wiedział, że ma jakieś trzy sekundy, nim zaleje się purpurą. „Tak dobrze, jak zawsze." Sekunda przerwy. „Chciałem powiedzieć, że lubię te spodnie."

„Dzięki w imieniu spodni." Kącik ust mężczyzny powędrował powoli do góry i nim Namjoon zdążyłby znowu odpowiedzieć coś głupiego, Jimin szedł już w kierunku pokoju.

Namjoon nie przemyślał tego, że wyjęty z szafki ramen mógł być tym ostatnim. W dodatku ten, który już zrobił, teraz wyglądał w jego oczach na totalnie niezjadliwy - może nie była to wina dania samego w sobie, a bardziej skurczu żołądka, jaki odczuwał, odkąd stopa Parka Jimina stanęła w jego kawalerskich progach.

„Zaprosiłem cię na ramen, ale... chyba wziąłem ostatnią torebkę," wyznał, wciąż kucając przed otwartą szafką. Dla pewności poprzesuwał jeszcze inne produkty - cukier, mąka, prawie pusty pojemnik z ryżem. Zero ramenu. Jimin przycupnął obok i powiódł wzrokiem po zawartości półek.

„Jesz coś poza daniami z torebki?" zapytał, wpychając rękę w głąb szafki. Namjoon uznał, że termin ważności sosu do spaghetti, którego kupna nie potrafił sobie nawet przypomnieć, a który teraz tkwił w ręce Jimina, był wystarczającą odpowiedzią. „Chyba nie tylko ja potrzebuję pomocy," zaśmiał się, zacierając ręce.

Patrząc na mężczyznę rządzącego się w jego kuchni jak w swoim własnym domu, Namjoon nawet przez chwilę nie pomyślał, że coś w tym obrazku jest nie na swoim miejscu. Nie, on czuł się tak, jakby widział go tutaj nie pierwszy, a setny raz, jakby był stałym elementem jego mieszkania, a nie tylko gościem, który zlitował się nad niezaradnym kawalerem.

„Tak utniesz sobie palce," mruknął. Namjoon odsunął nóż na bok i pozwolił mu na to, by obrócił leżącą na desce do krojenia cebulę na drugą stronę. Włosy Jimina, znajdujące się zaraz przy jego twarzy, pachniały farbą oraz migdałowym szamponem. „Teraz możesz kroić."

Tego dnia Namjoon nauczył się wiele o szykowaniu posiłków, ale przede wszystkim, nauczył się wiele o Jiminie. I jeśli jeszcze wczoraj myślał o nim jak o kruchej przesyłce, którą ktoś wspaniałomyślnie podrzucił mu na próg jego życia, teraz widział, jak wiele własnoręcznie zawiązanych sznurków trzymało ją razem od środka.

„Nastaw kuchenkę na dwadzieścia minut, w tym czasie zdążymy przygotować mięso," zarządził, podpalając gaz pod garnkiem, w którym pływały pokrojone warzywa. Wszystkie składniki, które przewinęły się dziś przez ręce Namjoona, nie były nawet jego - Jimin kupił je do swojego własnego domu. „Masz oddzielną deskę do mięsa?" Pokręcił głową. „Okej, umyjemy tę i pokroimy na drugiej stronie."

„Kto cię tego wszystkiego nauczył? Wow..." westchnął, odkręcając kran. Nalał trochę płynu na gąbkę, by następnie wyszorować drewno z zielonych śladów.

„Sam się nauczyłem." Jimin stał przy szafce obok, oparty o blat. Kiedy Namjoon obsuszał ścierką nadmiar wody, widział profil jego twarzy i oczy, które odnalazły sylwetkę syna bawiącą się w głębi pokoju. Chłopiec nie zwracał na nich uwagi, a nawet gdyby to robił, w tym momencie głos jego ojca był niewiele głośniejszy od szeptu i wątpił, by mógł go usłyszeć. „Gdybyś spotkał mnie pięć lat temu, nawet chleb bym ci krzywo ukroił. Ale musiałem się wszystkiego nauczyć sam. Dla niego."

Jimin obrócił się i powoli wyciągnął wilgotną deskę z jego dłoni. Namjoon znów miał ochotę, by zniwelować dzielące ich centymetry, ale tym razem tego nie zrobił. W milczeniu oparł się biodrem o blat, podczas gdy drugi mężczyzna kroił już płat mięsa na mniejsze kawałki.

„Dosłownie wszystkiego. Jak rozrabiać mleko z puszki, jak zapiąć śpioszki, jaki rozmiar pampersów kupić." Namjoon chciał zapytać dlaczego, ale nie potrafił tego zrobić. Patrzył, jak nóż prześlizguje się płynnie po jasnoróżowym filecie. „Kiedy płacze, bo jest głodny, kiedy ma kolkę, kiedy ma za mokro... czasem płakałem razem z nim, bo już serio nie miałem pojęcia." Namjoon przeniósł wzrok na jego twarz i zobaczył, jak Jimin się uśmiecha. „I kiedy wreszcie to załapałem, on nauczył się mówić," zaśmiał się pod nosem. Namjoon podsunął pustą patelnię pod deskę i dla zajęcia rąk zaczął przekładać do niej pokrojone mięso - mógł być od niego prawie o głowę wyższy, ale w tej chwili poczuł się przy nim strasznie mały; amator życia. „Przepraszam, niepotrzebnie tyle gadam."

„Nie, skąd," wydusił, zastanawiając się, w którym momencie przysunął się do niego tak blisko, by stykać się swoim biodrem z jego talią. Upuścił do patelni trzymaną garść mięsa, nim zdążyłaby zmieszać się z jego potem. „Jesteś wspaniały-, wspaniałym ojcem, Jimin."

I tym razem Namjoon zobaczył, że nie tylko on potrafi się rumienić.

***

Park Jimin miał w sobie coś, co przywodziło Namjoonowi na myśl tylko jedno słowo - przytulność. Bardzo szybko przywykł do ciepła, jakim napełniał jego mieszkanie i wręcz uzależnił od tego, którym wypełniał go od środka. Mógł zbywać Taehyunga, który nie przestawał robić w jego kierunku dwuznacznych uwag i było bardzo prawdopodobne, że gdyby sam Jimin zapytał go wprost, co kierowało nim przez cały ten czas, zmieniłby wątek. W końcu nawet sam przed sobą lubił zapierać się, że jedyne, co ich łączyło, to symbioza na niezbyt jasno określonych zasadach.

Istniały w końcu szanse, że był tylko frajerem pilnującym mu za darmo dzieciaka po godzinach, wodzonym za nos złudną nadzieją niczym marchewką na kiju. Fakt, że o wiele częściej myślał właśnie o tym, niż nosił się z poważnym zamiarem posunięcia ich relacji do przodu, wiele mówił o charakterze Namjoona. Jeśli istniało siedemdziesiąt procent szans na to, że ich relacja zapłonie żywym ogniem oraz trzydzieści, że zgaśnie całkowicie, wolał już grzać ręce i cieszyć oczy z daleka.

Przytulność. Sposób, w jaki Jimin trzymał swoją twarz w dłoniach, siedząc naprzeciwko niego przy kuchennym stole. Jego pulchne wargi wygięte w ledwie zauważalnym uśmiechu, oczy w pełni skupione na nim, kiedy plótł o czasach studiów - na drugim roku został jedynym chłopakiem na swoim kierunku, otoczony dziewczynami skorymi do tego, by dzielić się z nim nie tylko notatkami.

„Miałeś w czym wybierać," skomentował, a Namjoon nie zauważył szybkiego grymasu, który przemknął mu przez twarz między jednym, a drugim uśmiechem.

„Może? Nie chciałem," odpowiedział, wzruszając ramionami. Był piątkowy wieczór - Jimin skończył pracę na tyle wcześnie, by Namjoon mógł odwieźć Jihoona prosto do jego własnego domu. Tak jak zawsze został na obiad, a potem jeszcze trochę dłużej. Nie był nawet pewny, która właściwie była godzina. Jimin zmarszczył brwi i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie powiedział nic. „A jak to było z tobą?"

„Ze mną?" Jimin oderwał ręce od twarzy, by następnie jedną z nich wpleść we włosy, odgarniając je z czoła całą dłonią. Drugą ułożył luźno na blacie - gdyby tylko przysunął ją jeszcze trochę... „Przez cztery lata uczęszczałem do szkoły tanecznej. Wyobrażasz to sobie? Budowlaniec tańczący elementy baletu," zaśmiał się, nieco cierpko. Namjoon potrafił to sobie wyobrazić. „Chciałem iść w tym kierunku, ale... sprawy się skomplikowały."

„Chciałbym zobaczyć, jak tańczysz." Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że musiał powiedzieć to na głos. Dłoń Jimina zacisnęła się na blacie. „Przepraszam."

„Też chciałbym to zobaczyć," westchnął. Śnieg nawarstwiał się na parapecie po drugiej stronie okna, z salonu dobiegał dźwięk piosenek dla dzieci i bzyczenie kółek nakręcanych samochodzików. Sprawy się skomplikowały. „Namjoon?"

„Tak?"

Jeśli tym razem to Jimin potrzebował odpowiedzi, nie dał tego po sobie poznać. Wszystko zamknęło się w spojrzeniu, które trwało nieco dłużej, niż zwykle i finalnym potrząśnięciu głową.

„Nic. Już nic."

***

Mroźne powietrze szczypało Namjoona w policzki, a niskie słońce raziło w oczy, odbijając się od ośnieżonych chodników. Z jedną dłonią w kieszeni oraz drugą ściskającą mocno drobną rączkę Jihoona, stawiał nieśpieszne kroki wzdłuż świątecznie przystrojonej ulicy. Było wtorkowe, spokojne przedpołudnie i większość ludzi wróciła już do pracy po bożonarodzeniowym urlopie, ale nie on - on musiał delektować się niechcianym wolnym jeszcze przez kilka dni, aż do otwarcia przedszkola po Nowym Roku.

„Daleko jeszcze?" zapytał chłopiec, zadzierając głowę do góry. Namjoon przystanął, by przykucnąć i poprawić mu poluzowany szalik wokół szyi. Ostatnie, czego chciał, to przeziębić powierzone mu pod opiekę dziecko. „Chcę już karmić kaczki."

Namjoon zaśmiał się i odpowiedziawszy, że jeszcze tylko kilka minut, zaczął iść dalej. Wsłuchując się w skrzypienie śniegu pod podeszwami, myślał o tym, co mógł robić w tym momencie Jimin - wyobraził go sobie stojącego na środku pokoju obłożonego folią. Kładł płytki, a może malował ściany? W prześwicie między budynkami szkliła się już tafla rzeki; podekscytowany chłopiec przyśpieszył kroku, a Namjoon razem z nim. Na pewno miał na sobie granatowe ogrodniczki - te, w których wyglądał uroczo i tak niewinnie. Czy tak samo niewinnie wyglądał, kiedy tańczył? Nie mógł teraz o tym myśleć. Usiadłszy na bulwarowej ławce, wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki papierową torbę z suchym pieczywem i wsunął ją w piąstkę malca.

„Nakarmmy kaczki i chodźmy zrobić tacie obiad, co?"

Kiedy późnym popołudniem Jimin wrócił z pracy, Jihoon spał od dobrej godziny. Namjoon znalazł go zwiniętego w kłębek na środku dywanu i najostrożniej, jak umiał, przeniósł do swojego łóżka. Chłopiec nawet nie otworzył oczu - spacer musiał dać mu się we znaki.

Siedzieli we dwójkę na kanapie, z dwoma talerzami pełnymi czegoś, w co Namjoon włożył całe swoje serce i chyba za dużo soli.

„Wiesz, że uwinąłem się w jeden dzień? Jak nigdy," wymamrotał Jimin, wciąż z pełnymi ustami. Nawet jeśli mu nie smakowało, nie dał tego po sobie poznać - a może był zwyczajnie zbyt głodny, by zwrócić na to uwagę. „Wychodzi na to, że jutro mam wolne."

Namjoon popił kęs wodą i zapytał, co dokładnie dzisiaj robił. Wmusił w siebie resztę porcji, słuchając tego, jak opowiada mu o jakiejś modułowej ściance działowej. Nie miał na sobie ogrodniczek, a raczej zwykłe jeansy i koszulę w żółto-czarną kratę - wzrok Namjoona, który o ścianach wiedział tylko tyle, że przez ostatnie dni w swoich czterech czuł się cholernie samotny, prześlizgiwał się bezwolnie po konturach ubrania.

I kiedy Jimin nachylił się do przodu, by odłożyć pusty talerz na stolik, Namjoon syknął cicho.

„Zraniłeś się czymś?"

„To nic takiego," stęknął, prostując się na kanapie. Czerwona szrama na piersi zniknęła mu z oczu, ale był pewny, że to wcale nie było nic takiego. „Drabina się przewróciła i... nie złapałem jej w porę."

Namjoon bez słowa wstał z kanapy i poszedł do łazienki, skąd wrócił z plastikowym koszykiem, w którym trzymał wszystkie leki oraz tym podobne rzeczy. Położył go na udach, samemu siadając nieco bliżej, niż poprzednio.

„Pokaż mi to," polecił stanowczo. Jimin spuścił wzrok na rząd guzików, by po chwili wahania odpiąć powoli dwa górne. Namjoon nie lubił tego, jak płytko zaczął oddychać ani jak gęste zdawało się powietrze wokół, gdy jego dłonie rozchyliły tkaninę. Poczuł subtelną woń dezodorantu. „Na pewno piecze. Znajdę plaster."

Czuł na sobie jego oczy. Siedział nieruchomo, podczas gdy Namjoon walczył z kawałkiem papieru zabezpieczającym opatrunek od tyłu, słysząc przy uchu jego nierówny oddech, co nie pomagało ani trochę. Miał tylko jedno zadanie: przykleić głupi plaster na fragment za mocno startego naskórka - dlaczego czuł się jak w jednym z tych filmów akcji, gdzie bohater nie wie, jakiego koloru kabel musi przeciąć, by nie wysadzić całej bazy dowodzenia w powietrze? To przecież nie tak, że coś mogło pójść źle, prawda?

Papierek wreszcie odpuścił, a Namjoon, gryząc wargę, przysunął plaster do skóry, by ułożyć go pod dobrym kątem. Był tak blisko. Słyszał każdy jego wdech oraz wydech, czuł ciepło bijące od skóry, widział każdy z mieszków włosowych wokół sztywnego sutka, zaraz obok swojego nadgarstka. Zmieszany tym, że mężczyzna prawdopodobnie widział, jak jego oczy szwendają się tam, gdzie nie powinny, przyciskając plaster do skóry, uniósł wzrok do góry.

I być może to w tamtym momencie zrozumiał - nawet, jeśli nic nie mogło pójść źle, nadzieja, że może wydarzy się coś więcej, była nie do zniesienia. Teraz, gdy dociskał brzegi opatrunku palcami, jednocześnie patrząc w oczy Jimina utkwione w jego ustach, naprawdę czuł się tak, jakby miał przed sobą nie dwa, a dwadzieścia różnokolorowych przewodów. I niech to szlag, ale miał ochotę przeciąć wszystkie, choćby miało się to zakończyć największą eksplozją, jaką widziało kino akcji.

Przymknąwszy powieki, pozwolił swojej twarzy przysunąć się bliżej, aż czubkiem nosa natrafił na miękkość jego policzka. Oddech mężczyzny łaskotał go w szczękę, podczas gdy on zsunął wreszcie opuszki palców z plastra i powolnym ruchem zaczął sunąć nimi ku jego szyi, drugą dłoń zaciskając na tapicerce kanapy. Miał zamiar go pocałować? A może będzie tylko tak siedział, napawając się myślą, jak cudownie byłoby to zrobić? Był już tuż-tuż, gdy Jimin stęknął cicho, a następnie odsunął go od siebie obiema rękami i rzucając suche „przepraszam", wybiegł z pokoju.

Namjoon nie miał odwagi ani powiedzieć czegokolwiek, ani o nic zapytać. Patrzył, jak mężczyzna próbuje obudzić wciąż twardo śpiącego syna, narzuca na niego ubranie i wziąwszy swoje własne pod pachę, opuszcza jego mieszkanie.

Nie potrzeba dużego wybuchu, by roznieść czyjeś serce na kawałki.

***

Do końca roku pozostały trzy dni i Namjoon skłamałby, gdyby powiedział, że spędził je bezczynnie. No dobra, może i nie wyszedł z łóżka dalej, niż do kuchni, by napchać żołądek ramenem (który, jak odkrył, naprawdę nijak się miał do gotowanego jedzenia) oraz do łazienki, ale to nie znaczyło, że nic nie robił. Zdążył w tym czasie znienawidzić się jakieś dziesięć razy, następnie znienawidzić Jimina, jak również swoją orientację seksualną oraz karierę zawodową. Potem przyszedł czas na analizę każdej sekundy ich znajomości, nadinterpretację czegoś, co powiedział mu ponad miesiąc temu i przy okazji seans wszystkich żenujących wspomnień z zamierzchłych czasów, które nagle ustawiły się w kolejce, by przypomnieć mu o tym, jak śmieszny był, gdy robił sobie nadzieję na miłość. Tak, Namjoon miał wiele spraw do załatwienia, kiedy udawał burrito pod kołdrą.

Kiedy jednak dotarło do niego, że pojutrze będzie musiał i tak iść do pracy, a nie ma już nawet czego zalać wrzątkiem, by nie umrzeć z głodu, otworzył w odmętach umysłu szufladkę z podpisem WYPARCIE i, przeczesując dłonią od trzech dni niemyte włosy, stwierdził obojętnym głosem: „wcale mnie to już nie obchodzi".

Wziął długi prysznic, wstawił do prania pościel i podlał swoje nieco przyklapnięte kwiatki. Cholera, sam musiał w tym momencie tak wyglądać. Zebrał z podłogi wszystkie śmieci, upchnął je do worów i wsunąwszy do kieszeni kurtki portfel, opuścił z nimi mieszkanie.

Po wyjątkowo długim plątaniu się między regałami w supermarkecie, Namjoon wrócił do domu z butelką taniego szampana, dwoma czteropakami piwa oraz sporą ilością normalnego jedzenia - jakkolwiek bardzo nie miał ochoty gotować, na te rozmoczone kluski też nie mógł już patrzeć. Wrzucił to wszystko do lodówki i stwierdziwszy, że jednak jeszcze nie jest głodny, dowlókł się do kanapy. Kiedy już na niej usiadł, a jego wzrok padł na wciąż leżący w kącie wywrócony koszyk z lekami, Namjoon pomyślał o dwóch rzeczach - o tym, że na pewno mylił się, sądząc, że wcale go to już nie obchodzi oraz że może (ale tylko może), mylił się też w sprawie Jimina.

I zanim zdążyłby się pomylić także trzeci raz i nic z tą myślą nie zrobić, wystukał w telefon słowa: „to ja przepraszam, że nie spróbowałem zrozumieć".

Namjoon spodziewał się dostać od Jimina jakąś wiadomość zwrotną, nie spodziewał się jednak, że przyjdzie do niego osobiście godzinę z kawałkiem później. Właściwie, to po takim czasie nie spodziewał się już niczego - pukanie do drzwi zastało go w momencie, gdy kończył przy kuchennym blacie swoje pierwsze piwo, zagryzając je podgrzaną w mikrofalówce kiełbasą z chlebem; był to najlepszy Sylwester, jaki mógł zorganizować sobie w tamtym momencie.

„Stwierdziłem, że... lepiej będzie, gdy przyjdę," wydusił, a Namjoon wreszcie odsunął się od drzwi i gestem dłoni zaprosił go do środka. „Masz czas, prawda? Powinienem najpierw o to spytać, przepra..."

„Zawsze mam," westchnął, przekręcając zamek. Oparł się o ścianę i w milczeniu patrzył, jak Jimin zdejmuje z siebie kurtkę oraz buty. Nie chciał słyszeć już żadnych przeprosin - wolałby usłyszeć, dlaczego pofatygował się tutaj z drugiego końca miasta, gdzie zostawił syna albo dlaczego musiał zawstydzać go, przychodząc ubranym w czarną koszulę włożoną w obcisłe jeansy, podczas gdy on wycierał właśnie nadmiar potu z dłoni o materiał grubych domowych dresów. „Słuchaj, jeśli chodzi o to wtedy..."

Jimin przysiadł na szafce na buty stojącej naprzeciwko i uciszył go gestem dłoni.

„Nieważne," pokręcił głową. Siedzieli w półmroku - przedpokój oświetlony był jedynie światłem wpadającym przez otwarte drzwi salonu. „Wtedy nic się nie stało." Namjoon odkrył, że nie jest w stanie odkleić się od ściany. Powinien zaprosić go do pokoju, zaproponować coś do picia - herbatę albo piwo, cokolwiek, ale nie umiał. Jimin wcisnął dłonie między uda. „I zanim pozwolę ci to naprawić... chciałbym ci opowiedzieć o moich poprzednich miłościach."

Pierwszą miłością Jimina był taniec i kiedy o nim mówił, Namjoon widział w jego oczach tęsknotę. To w jego objęciach nauczył się wyrażać siebie, spędzając w ruchu każde popołudnie. Oddając mu się przed lustrem, czuł się piękny, ale przede wszystkim wolny. Nie chciał dłużej trzymać go tylko dla siebie - chciał pokazać swoją miłość całemu światu.

„Podjąłem decyzję, że przenoszę się do Seulu," kontynuował, gmerając palcami przy paznokciach. „To mu się nie spodobało."

Był chłopakiem, którego poznał w szkole tańca oraz jego drugą miłością. To z nim łapał oddech po treningach i to z nim go tracił, w pustych salach, szatniach i sypialniach. Namjoon był zazdrosny.

„Pokłóciliśmy się o ten wyjazd na jednej z imprez." Jimin nie potrafił ukryć bólu słyszalnego w swoim głosie. „Byliśmy pijani, powiedziałem za dużo i w końcu on zaczął krzyczeć, że z nami koniec. Tak mi się przynajmniej wydaje." Zrobił przerwę, by wziąć dłuższy oddech. „Nie wiem, co stało się potem, ale wylądowałem w łóżku z jakąś dziewczyną. Pamiętam to przez mgłę. Chyba myślałem, że to on," zaśmiał się gorzko.

Nie była jego miłością, ale dziewięć miesięcy po tym dniu przyjechała do Seulu tylko po to, by wręczyć mu niemowlaka oraz jedną teczkę z kilkoma dokumentami. Miał na imię Jihoon. Wtedy wiedział tylko tyle.

„Nigdy się do tego nie przyznałem, ale nienawidziłem go, Namjoon. Nie miałem nawet pewności, czy to moje dziecko," wyszeptał. Namjoon zrobił dwa kroki do przodu, by kucnąć przed siedzącym mężczyzną; bez wahania zamknął jego dłonie w swoich, powstrzymując je przed drżeniem. Jimin spojrzał na niego zaszklonymi od łez oczami i uśmiechnął się krzywo. „On ma tylko mnie, a ja miałem tylko jego. Całą miłość, jaką miałem, przelałem na niego i... dzisiaj jestem za to wszystko wdzięczny."

Znów byli blisko siebie, ale tym razem Namjoon czuł się zupełnie inaczej. Słuchał ledwo słyszalnego głosu Jimina, wodząc opuszkami po jego filigranowych palcach.

„Po prostu chciałem, żebyś to wszystko wiedział, zanim..." jedna z rąk mężczyzny wymknęła się z uścisku Namjoona, by powędrować do jego włosów, znajdujących się nieco poniżej ust Jimina; patrzył na niego z góry, przeczesując pasma palcami. „Zanim przyznam się, że ty też..." Namjoon przymknął powieki, a przez jego ciało przeszedł ciepły dreszcz, gdy wierzch drobnej dłoni musnął jego policzek. Rozchylił usta, gdy najmniejszy z palców zastygł przy jego dolnej wardze.

„Że ja co?" szepnął, zaciskając wargi wokół ciepłego koniuszka. Klęczał między jego udami w ciemnym przedpokoju, całkowicie stracony. Oddałby mu w tym momencie wszystko, a świadomość, że on prawdopodobnie by mu na to pozwolił, odbijała się w najdotkliwszych zakamarkach jego podbrzusza.

„Też jesteś chyba moją miłością," mruknął bardzo szybko, nim ich usta wreszcie spotkały się w pół drogi. Dotykał całej jego twarzy, śmiał się, łapiąc oddech i nie mógł uwierzyć, że tak piękna istota, jak Jimin, wynajęła mu kawałek swojego serca. Całowanie jego warg było jak wgryzanie się w słodkie pianki, uzależniające i dostarczające jego umysłowi zastrzyk hormonów szczęścia. Kiedy oderwał się od niego i zdyszany ułożył brodę na zgięciu pomiędzy jego szyją, a ramieniem, naskórek mrowił go i piekł jak ogień. „Zawsze mnie zastanawiało, czy jesteś godzien tego kubka," zachichotał cicho Jimin. „Perfect daddy."

Tego roku w Sylwestra Namjoon przegapił północ, ale szczerze mówiąc, nie mógłby dbać o to mniej. Któreś z następujących po sobie dwóch sekund stanowiły umowny koniec starego roku oraz początek nowego, a on był pewny, że którekolwiek to były, spędził je jako najszczęśliwsza wersja siebie od chwili urodzin.

Kiedy z samego rana Namjoon poszedł do kuchni, zobaczył na drzwiach lodówki przyczepiony rysunek: trzy patyczkowe postacie trzymające się za ręce, otoczone mnóstwem małych serduszek. Obok kartki przyklejona była samoprzylepna karteczka z napisem - „Jihoon prosił, żebym ci to dał już jakiś czas temu, ale daję ci to dopiero teraz. Nie mogłem zostać do śniadania, ale jeśli masz ochotę, przyjdź do nas na obiad. Szczęśliwego Nowego Roku - Pan Park."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro