Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Funkcja dąży do zera


Hej hej ^^ Powracam z czeluści, gdyż moja wena postanowiła być trochę łaskawa ostatnio. Jeśli kiedyś śledziliście mnie na blogu 'nomoredream' to spokojnie- mam zamiar skończyć prr i Lustro, choćbym się miała zabić. 

Teraz jednak przychodzę do was z lekkim opowiadaniem o Vkookach i wampirkach. Znacie może bajkę 'rodzinka Addamsów?' To świetnie, bo dokładnie to będzie ten klimat. 


~~GinGin 


Wyobraźcie sobie człowieka, który jest definicją nieszczęścia, okej? Poczekam chwilkę, spokojnie. Macie? Tak? Dobrze.

Jakie obrazy znalazły się przed waszymi oczami? Chwilka, spróbuję zgadnąć. Na pewno ten człowiek został w waszej wybujałej wyobraźni mężczyzną. Tak już na tym świecie jest, że kobiety nawet będąc nieszczęśliwe, potrafią wyglądać bardziej elegancko i delikatnie od facetów, przynajmniej większość, a w końcu definicja owego nieszczęścia musi być brzydka, szara i żałosna.

Pomyśleliście więc o chłopaku, którego budowa ciała jest raczej wątła i krucha, pod oczami można u niego dostrzec dość duże worki i sińce, fryzurę ma raczej w nieładzie, jak i z resztą swoje ubranie. O, ubranie! Jestem prawie pewien, że w waszych głowach ta pokraka miała na sobie jakiś brzydki, tani, brązowy płaszcz z niepełnym kompletem guzików. Trudno, żebyście o tym nie pomyśleli, w końcu owy płaszcz pojawia się prawie w każdym angielskim filmie, będąc już niejako symbolem biedy, braku gustu , sodomy, gomory czy innej malarii.

Okej, więc mamy już ubranego, iście nieszczęśliwego człowieka. Teraz wypadałoby go umieścić w jakiejś ślicznej scenerii, nieprawdaż? To może deszcz? Tak, deszcz! Niech idzie przez jakąś wąską, brudną uliczkę, a na jego nieuczesane włosy, zmęczoną twarz oraz tandetny płacz spadają miliony kropelek zimnej wody, zmieszanej z zanieczyszczeniami jakiegoś ogromnego miasta, pełnego fabryk i ludzi. Idealnie! Dobrze by też było, gdyby ta chodząca kupka smutku pracowała w jakiejś dużej firmie, gdzie byłaby najgorszym pracownikiem. A! I oczywiście jej szef musi być chujem, innego scenariusza nie ma. Szef Chuj więc. Nie! Szef Wielki, Patentowany Chuj. No i super.

A teraz wyobraźcie sobie, że taka pokraka istnieje naprawdę. Tak, moi drodzy. Ja wiem, wiem, szok i niedowierzanie, ale tak jest. Czas się wam przedstawić. Nazywam się Kim Taehyung, jestem agentem ubezpieczeniowym, chodzę w starym płaczu, w którym brakuje jednego guzika, właśnie biegnę do mojej nieukochanej pracy w deszczu, nie mając przed nim żadnej ochrony, gdyż przed chwilą rozwaliłem parasol za pierwszą jego próbą otwarcia ( tego brakowało w waszej idealnej wersji nieszczęścia, co? Okrutnicy!).

Oczywiście, do tej całej sytuacji musimy dodać pewne klasyki; jest zimno, wietrznie, jestem spóźniony, bo mój tramwaj .... A z resztą, kogo to obchodzi? Mojego szefa na pewno nie będzie, gdy zacznie po mnie jechał do tego stopnia, że uznam, iż zmywanie podłogi własną twarzą zostanie lepszą opcją, niż dalsze słuchanie go.

Spytacie pewnie, dlaczego żalę się wam, a nie swojej dziewczynie czy przyjacielowi.

Otóż nawet jeżeli znalazłaby się jakaś desperatka, na tym okrutnym dla mnie świecie, lecąca na przegrywów życiowych, bądź po prostu głupia, ja niebyłbym nią zainteresowany. Tak, moi kochani, Pan chciał, że mały Taehyung powiedział w wieku sześciu lat magiczne zdanie „Mamusiu, dziewczynki są be! Ja będę zawsze tylko z chłopakami".

I nie, to nie było głupie gadanie dziecka , wraz z wiekiem i przebieraniem się z chłopakami przed licealnym wuefem, ja upewniałem się w swojej decyzji z dzieciństwa. Zostałem więc gejem, zawężając swoje pole do podrywu ( albo raczej biernemu gapieniu się na jakiś tam obiekt westchnień ) do 20 procent populacji. Odejmijmy od tego 5 procent, które się i tak ukrywa, będąc w cudownych małżeństwach z kobietami oraz kolejne 5 osób zajętych. Okej, zostaje nam 10 procent. A teraz te wszystkie osoby zminimalizujmy to zdania „Mieszkam w nietolerancyjnej dla homoseksualistów Korei Południowej". Macie już obraz mojego życia miłosnego? Tak, dobra, dobra, raczej jego braku? No to świetnie!

Jeśli chodzi o przyjaciół, to jakimś cudem, mam jednego! Nie wiem, dlaczego ktoś taki jak Jin, czyli bogaty, posiadający piękną żonę, fajną pracę, kochanego syna i domek z białym płotkiem, chce się ze mną kumplować, ale nie narzekam. Czasem mogę w końcu się odstresować, popatrzeć na zadowolonych ludzi i zjeść pyszny, domowy obiad. Zrozumcie więc, że przy kimś takim jak ten mężczyzna, człowiek nie chce się żalić i narzekać, a raczej napawać ich radością.

Tak, zdecydowanie oprócz przyjaciela nic innego mi się w życiu nie udało. I wiecie, myślałem, że tak będzie zawsze...

...Matko, jak ja się myliłem!

***~~***

-Taehyung, to już trzecie spóźnienie w tym tygodniu, a mamy środę! Czy ty wiesz, co to znaczy? – Szef popatrzył na mnie z dość srogim wyrazem twarzy, a ja od razu się skuliłem. Gdy był zły, wyglądał trochę jak wielki, głodny niedźwiedź, któremu zabrało się rybę sprzed nosa.

- Że... Ani razu w tym tygodniu nie przyszedłem na czas? – podpytałem, ale zaraz tego pożałowałem, widząc zmieniający się kolor skóry mojego przełożonego, z odcienia czerwonej złości, na iście czerwone wkurwienie.

- ŻE ANI RAZU W TYM TYGODNIU NIE PRZEYSZEDŁEŚ NA CZAS! – powtórzył, sycząc przez zęby, w tym samym czasie opierając swoje dłonie o drewniane biurko. – To niedopuszczalne! Nieeleganckie! Nieprofesjonalne!

- Zapowietrzył się pan chyba...

-Cicho bądź! Żeby chociaż twoje wyniki tutaj choćby dorównywały normy, ale nic z tego. Mam dość! Koniec, szykuj wymówienie!

Pobladłem. Co prawda nie mogłem teraz oglądać swojej twarzy, ale czułem, jak cała krew odpływa z mojej głowy, odejmując przy tym mojej skórze wszelkich kolorów. Okej, może nie przepadałem za tą robotą, może i nie dorównywałem troszkę tej głupiej normie, a nawet bardzo, ale ja... Ja do niczego innego się nie nadawałem! To gówno było moim jedynym źródłem utrzymania...

I nawet jeśli owe utrzymanie nazywało się kawalerką na przedmieściach, a w niej znajdowała się stara kanapa i gburowaty kot... To nadal była MOJĄ kawalerką, z starą kanapą i podobnie wiekowym kotem. Będąc przegrywem życiowym nadal mi się coś od życia należało i to małe mieszanko było tym czymś, co teraz chcieli mi bezczelnie odebrać. To jak znęcanie się nad kulawym żółwiem!

-Proszę pana, ale ja potrzebuje tej pracy! – jęknąłem żałośnie, ale miałem to teraz w dupie. Nie pierwszy nie ostatni raz jestem żałosny, a teraz ważyły się losy mojego, może i beznadziejnego, ale STABILNEGO w tej beznadziei życia!

- Hmm, ale mnie to... nic nie obchodzi – odpowiedział z złośliwym uśmieszkiem, po czym usiadł na skórzanym fotelu, patrząc na mnie z nieukrywaną pogardą.

- Błagam pana, ja mam...

- Żonę i dzieci? Nie? A może chorą matkę w szpitalu? Hm?

- W sumie to mój kot jest już stary i daję mu leki... - mruknąłem niepewnie, na co pan Lee tylko się zaśmiał.

- Do widzenia, Taehyung.

- Ale ja proszę!

-Do widzenia.

-Proszę pana!.

-Do widzenia, powiedziałem.

-No ale nie może mnie pan...

- Wszystko mogę, spadaj póki jeszcze mam cierpliwość! – ostatnie słowo wręcz wykrzyczał, ja jednak postanowiłem się nie poddawać. I tak nie miałem już nic do stracenia, a moja duma praktycznie została zmieszana z błotem i majonezem w kanapkę porażki .

-Ale ja nie chce!

Mężczyzna splótł palce swoich dłoni razem, po czym spojrzał mi prosto w oczy i powiedział bardzo spokojnym tonem, magiczne;

- Spa-daj stąd. Natychmiast.

Ten cham był nieugięty, a mi już powoli brakowało argumentów. No bo co ja niby mogłem mu zaoferować? Sprzedawałem jedną, góra dwie polisy w miesiącu i to raczej mało opłacalne dla firmy. W dodatku on mnie nie lubił, a ja jego, więc jakąś chorą chemią czy przywiązaniem też nie mogłem się zasłonić. Nie miałem nic. Spuściłem głowę i wstałem, chcąc wyjść i po prostu się rozpłakać, jednak wtedy przeszedł mi do głowy chyba najbardziej szalony pomysł w życiu i nie wiedzieć czemu uznałem go za całkiem dobry. Mój wewnętrzny debil zaklaskał w dłonie z radości, kiedy na głos i z absolutną powagą wypowiedziałem zdanie;

- Przekonam pana Jeona Jungkooka, by podpisał z nami umowę.

Nastała cisza. Długa, pełna napięcia cisza. Szef obserwował moją sylwetkę z wielką uwagą, a wyraz twarzy miał poważny. Zdecydowanie musiał dokładnie przeanalizować moje słowa, dlatego, by go nie rozproszyć, nie wykonywałem żadnego ruchu. Po dłuższej chwili poprawił swoje okulary na nosie, po czym...

...Wybuchnął głośnym śmiechem, zwijając się do rozpuchu.

-Hahaha– Pan Lee złapał się prawdą dłonią za brzuch, a lewą starł malutką łezkę z kącika oka, która prawdopodobnie pojawiła się w czasie tej padaczki radości – O matko, to było piękne. Nie sądziłem, że tak mnie rozśmieszysz na sam koniec. Gdybyś zawsze taki był, to może i bym cię zostawił.

I uwierzcie mi, że nie wiem, co we mnie wstąpiło. Sam uważałem ten pomysł za co najmniej absurdalny, w dodatku cała moja natura, genetyka i wychowanie kazały mi wyjść i podkulić grzecznie ogon, a potem poszukać sobie nowej pracy, jako jakiś woźny w szkole czy może śmieciarz, a ja... Ja stanąłem przed szefem absolutnie pewny siebie, a przynajmniej na takiego wyglądałem i broniłem tego pomysłu, jak jakiś pseudo lew. Nigdy w życiu niczego nie broniłem, więc dlaczego nagle się tak zachowywałem? Los chyba lubił sobie ze mnie kpić.

- Ja mówiłem poważnie. Co panu szkodzi? Nic pan na tym nie straci.

- Oszalałeś dzieciaku – mruknął, nadal śmiejąc się pod nosem, co tylko bardziej mnie zdeterminowało. – Sam pan Chan nie dał rady go przekonać, a o tego gościa walczą wszystkie firmy ubezpieczeniowe w Seulu, facet ostatnio powiedział naszemu prezesowi, że jego oferta jest zbyt słaba, by poświęcał czas na słuchanie o niej, a ty....Ty, nasza malutka pokraka, Kim Taehyung myślisz, że on cię chociaż przepuści przez próg?

- To już moja sprawa, chce spróbować. Niech to będzie układ, na którym pan zawsze zyska. Jeśli mi się uda, zostawia mnie pan na moim dotychczasowym stanowisku i w dodatku tylko ja zajmuję się tym klientem. Jeśli nie, odejdę i już nigdy mnie pan nie zobaczy.

Mężczyzna chwilkę się zastanowił, po czym pstryknął palcami.

- Niech ci będzie. Jeśli wygrasz zostajesz i zajmujesz się panem Jeonem do samego końca, bo trochę roboty z nim będzie. Ale jeśli nie, zanim odejdziesz padniesz przede mną na kolana i powiesz „ Panie Lee, błagam o wybaczenie, byłem głupi i nie powinienem rzucać tak głupiego wyzwania takiej wspaniałej osobie jak pan". – Uśmiechnął się złośliwie, a moja podświadomość już praktycznie pociągała za klamkę drzwi wyjściowych, żeby stąd spieprzyć i ochronić resztki resztek mojego honoru, ale jednak mój głupi mózg nakazał wyciągnąć dłoń w stronę rozmówcy.

-Zgoda. Załatwię to jeszcze dzisiaj.

- Będę się pławił twoją przegraną, bachorze. – Szef uścisnął moją dłoń, a ja idąc za impulsem wyszedłem i skierowałem się w stronę sekretariatu, by wziąć wszystkie potrzebne mi dane, do załatwienia tej sprawy.

Chyba pierwszy raz w życiu byłem naprawdę zdeterminowany.

**~~~**

Może oszalałem, ale ja, Kim Taehyung, jadący właśnie w starym autobusie na przedmieścia Seulu naprawdę wierzył, że choć raz w życiu mi się coś uda. Nie mogłem być aż tak chujowy, by klęczeć przed moim szefem, po czym grzecznie oddać wypowiedzenie na biurko, co to, to nie!

Pan Jeon nie mógł być aż tak trudnym człowiekiem, każdy ma jakieś słabe punkty. Okej, może to i super dziany koleś, który...

A, bo wy się nie orientujecie w temacie... Już wyjaśniam.

Pan Jeon Jungkook odziedziczył SuperMegaBardzoDużą fortunę po swoich przodkach, co umieszczało go na liście jednych z najbogatszych ludzi w tym kraju. Na dodatek gościu wykupił tak wielką willę, że praktycznie każda firma ubezpieczeniowa się do niego łasiła, by akurat ją wybrał. Pewnie pomyślicie sobie – to się nie opłaca, bo skoro jest tak bogaty, to każdy będzie chciał go okraść. Nie. Nie, moi drodzy, nie i to jest w tym wszystkim dla nas – agentów ubezpieczeniowych – piękne. Gość jest dość specyficzny, bowiem nie wychodzi nigdzie ze swojej chaty, nie robi sobie zdjęć, ani nie prowadzi żadnej działalności. W dodatku postawił sobie dom na totalnym odludzi, daleko od miasta i to w dodatku na starym cmentarzu (tak, cmentarzu, jeszcze umiecie czytać). Estetyka samego budynku też odpycha, bo z tego co słyszałem willa wygląda jak jakaś średniowieczna konstrukcja, ma mnóstwo strasznych elementów na przykład jakieś posągi smutnych aniołów czy gremlinów, a na dodatek zamiast basenu czy oczka wodnego jak u normalnych bogaczy, przed domem znajduje się bagno.

Sami więc widzicie, że nawet potencjalni złodzieje, wolą się zająć jakimiś bardziej... Miłymi dla warunków kradzieży domami, których akurat w Seulu pełno. Tak więc, pan Jeon jest klientem idealnym – ma ogromną działkę, za którą można zgarnąć mnóstwo kasy, a prawdopodobieństwo wypadku jest praktycznie znikome. Dlatego właśnie my wręcz potrzebujemy pana Jungkooka... Szkoda tylko, że on nas nie. Gość zbyt dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że ubezpieczenia nie potrzebuje i spławia wszystkich agentów, niczym gburowata laska kandydatów na męża.

Ale mi się uda! Prawda? Prawda... Heh.

Ratunku, w co ja się wkopałem?!

**~~~**

Okej, Taehyung, spokojnie, jesteś mężczyzną, dasz radę.

Stałem właśnie przez ogromną, brudną bramą, która była połączona z czymś w rodzaju muru z siatki i drutu kolczastego. Przesłodko.

Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłem, że te legendy o domach pana Jeona są prawdziwe... A jednak są. Dom szary jak moje życie, ogromny, absolutnie stary i wyglądający po prostu strasznie, zamiast ładnej trawki wokół, ziemia i posągi jakiś wkurwionych (a przynajmniej tak wyglądających) postaci, bagno i nawet pogoda... Czarne chmury unosiły się idealnie nad budynkiem. Przełknąłem głośno ślinę i uniosłem dłoń. Jeszcze mogłem zrezygnować, jakoś bym zdzierżył...Ale...Kurwa, czemu ja się w to wrobiłem?! I to sam?! No ale z drugiej strony... Ehh, dobra, raz się żyje!

Nacisnąłem palcem wskazującym czerwony przycisk, prawdopodobnie będący dzwonkiem. Poczekałem chwilkę, ale nic nie nastąpiło i dokładnie w tym momencie włączył mi się tchórz. No bo co ja odpierdalam?! Mój prezes nie dał rady przekonać tego gościa, co dopiero taka pierdoła jak ja?! Poza tym, nawet nie zadzwoniłem się wcześniej umówić! Jeszcze wyjdę na chama. O nie, nie mogę wyjść na chama!

Obróciłem się i już chciałem spieprzyć do mojej starej kanapy i gburowatego kota, kiedy usłyszałem głośny huk, po czym brama zaczęła się powoli otwierać. No i byłem w dupie, nie mogłem uciec, gdy już mi otworzyli. Warknąłem pod nosem i zebrałem wszystkie moje pokłady odwagi. Przytuliłem do siebie skórzaną, rudą torbę i dziarskim krokiem ruszyłem do drzwi, starając się za bardzo nie rozglądać no boki. Po paru minutach chodu po wybrukowanej ścieżce, dotarłem do wielkich, drewnianych drzwi. Podniosłem drżącą ze stresu dłoń, by zapukać, ale w tym samym drzwi się uchyliły, a w nich stanął bardzo blady, niski mężczyzna o fioletowych włosach i tak ponurym oraz poważnym wyrazie twarzy, że przeszły mnie ciarki od samego spojrzenia. Na dodatek gość był ubrany jakoś dziwnie, jak jakiś arystokrata z XIX wieku. Poczułem gulę w gardle, ale nie mogłem się teraz wycofać.

- Witam, panie Jeonie! Nazywam się Kim Taehyung i...

- Nazywam się Min Yoongi. Pan Jeon to mój pan. Czy przyszedł pan do mojego pana? – gość miał dokładnie taki sam głos, jak i wygląd. Poważny z nutką czegoś strasznego. Zadrżałem, a potem powoli zastanowiłem się nad odpowiedzią, gdyż samo pytanie brzmiało dziwnie. Czyli ten gość miał swoich sługusów, ta? W co ja się wkopałem...

- Em, tak. Dokładnie. Chciałbym się spotkać z panem Jeonem.

- Nie przypominam sobie, żeby był pan umówiony. – powiedział powoli, a ja coraz bardziej wychodziłem z przekonania, że klęczenie przed szefem wcale nie jest takim wielkim upokorzeniem.

- Tak, nie byłem. Zapomniałem o tym, przepraszam. Mam bardzo ważną sprawę do pana Jeona, odnośnie ubezpieczenia tego.... Kreatywnie wykończonego domu. Czy mógłbym mu zająć chwilkę? – spytałem uprzejmie, szukając choć kropelki jakiejś ekspresji na twarzy rozmówcy. Nic z tego, on nawet nie mrugał.

- Nie. – odpowiedział krótko, a ja naprawdę nie mogłem uwierzyć w tak wielką bezczelność. Jak to ''nie''?!

- Nie?

- Nie. Nie umówił się pan wcześniej. Proszę zadzwonić dzisiaj i ustalimy wtedy termin spotkania. Do widzenia. – Mężczyzna już zabierał się za zamykanie drzwi, ale ja po prostu nie mogłem odpuścić, skoro byłem już tak daleko! No po prostu nie!

- Błagam, proszę, od tego bardzo wiele zależy!

- Proszę pana...- Fioletowłosy nie zdążył skończyć, bo ktoś wszedł mu bezczelnie w zdanie, najbardziej głębokim i seksownym głosem jaki w życiu słyszałem.

- Yooongi, z kim ty rozmawiasz?

Mężczyzna obrócił głowę w stronę, z której dobywał głos, po czym lekko się ukłonił.

- Panie Jeon, jakiś agent ubezpieczeniowy chce się z panem widzieć, ale nie był umówiony. – Może się przesłyszałem, ale ton pana Mina się zmienił. Była to może mikronutka zmiany, ale wręcz poczułem jego uległość względem pana Jeona. Sam się spiąłem, bo zaraz miałem go w końcu zobaczyć! A przynajmniej miałem taką nadzieję.

- Ja to załatwię. – powiedział, a potem lekko popchnął ramię chłopaka, by ten się odsunął, a sam zajął jego miejsce i na mnie spojrzał.

I wiecie co? Nawet słowa „kurwa", dla bardziej kulturalnych „Kosmos" czy „ojejuniu" nie oddałoby tego, co wtedy poczułem.

_-,

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro