Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Niespodziewana wiadomość

Gdy tylko chłopak przekroczył próg własnego domu zdjął z ramion granatową marynarkę, którą niedbale rzucił na oparcie krzesła i sam rzucił się na kanapę, odetchnąwszy głęboko.

Nadal nie mógł uwierzyć w to, czego dowiedział się od Ally. Przecież nie mógł jej tak teraz zostawić, jednak... co, jeśli jej słowa okażą się tak naprawdę kłamstwem? I przede wszystkim – co powie Kennethowi?

***

*godzinę wcześniej*

– Ally, gdzie jesteś? Czekam przed wejściem już dobre dziesięć minut – mruknął Jackson, rozglądając się wokół i mimowolnie zerkając na zegarek ze zniecierpliwienia.

Wybacz, ale autobus mi się spóźnił, będę za jakieś siedem, osiem minut – usłyszał zdeformowany głos dziewczyny, w którym dało się usłyszeć lekkie zdenerwowanie. Chłopak zastanawiał się, czy to nie dlatego, że chce wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie. I vice versa, stwierdził po chwili.

– Dobrze, daj mi znać, jak będziesz wysiadała – oznajmił cicho i uśmiechnął się krzywo, zdając sobie sprawę, że ona i tak tego nie widzi, po czym rozłączył się i westchnął głęboko.

Nie chciał tego spotkania, lecz poczuł się w obowiązku wyjaśnić jej zaistniałą sytuację. Oczywiście nie powie jej, iż z nią zrywa tylko dlatego, że znalazł sobie nowego chłopaka. Nie, nie chłopaka. Kochanka. Bo tylko nimi będą i zawsze powinni być tylko nimi. A przynajmniej powinni być. Tyle że między nim a Kennethem do niczego nie doszło, więc jak niby...

– Jackson?

Blondyna z zamyślenia wyrwał cichy, trochę niepewny, i jakże często słyszalny w jego głowie, głos. Rozejrzał się wokół siebie i zobaczył Kennetha, który spoglądał na niego jednocześnie ciekawie i nieśmiało. Chyba nie wiedział czy podejść, czy może czekać, aż to Jackson sam do niego podejście. Jednak gdy zobaczył, że Evans wcale nie jest na niego zły – bo niby czemu miał być – uśmiechnął się szerzej i prawie w podskokach podbiegł do blondyna.

Znowuż Jackson miał wrażenie, że przez ten jeden, mało co znaczący uśmiech dostanie palpitacji serca. Ten cholerny chłopak działa na mnie za mocno, pomyślał, w duchu kręcąc głową.

– Co ty tu robisz? – zapytał Kennetha, rozglądając się nerwowo wokół. A co, jeśli Ally ich zobaczy? Wtedy jego plany polegające na nieszkodliwym rozstaniu z dziewczyną spaliłby na panewce. Ale przecież nic takiego nie robią, prawda? To tylko nic nieznaczące, przypadkowe spotkanie ze znajomym.

– Ano... Spacerowałem – mruknął w końcu, odwracając wzrok. A patrząc na jego zachowanie, Jacksona coś tchnęło.

– Kłamiesz – oznajmił nagle, zakładając ręce na piersi. – Mów prawdę. Gdzie byłeś? – spytał, mrużąc oczy. Jak to możliwe, że po tych kilku dniach potrafię czytać z niego jak z otwartej księgi?

W pierwszej chwili Kenneth wytrzeszczył szerzej oczy, lekko przerażony. Może i to nie był jakiś wielki sekret, lecz nie chciał się dzielić tym z Jacksonem, a szczególnie z nim – co z tego, że dotyczy właśnie jego. I ich, hmm, układu.

– N–no... szedłem do sklepu. – Wzruszył nerwowo ramionami, prawie niezauważalnie czerwieniąc się na twarzy, co jednak nie umknęło bystremu oku Jacksona. Ten przyjrzał się mu dokładniej, wzdychając delikatnie i kręcąc głową. W końcu jednak uśmiechnął się łobuzersko.

– I tak prędzej czy później mi powiesz – mruknął, wpatrując się w bruneta.

A Kenneth, gdyby w ostatniej chwili nie ugryzł się w język, powiedziałby mu wszystko. Dosłownie.

– Manipulator – wymamrotał chłopak, prawie niesłyszalnie. Na szczęście Jackson w tamtym momencie był bardziej zajęty sprawdzaniem godziny na zegarku, niż obserwowaniem młodszego.

Stali tak jeszcze parę minut rozmawiając na rozmaite tematy, aż w końcu Evans w oddali zauważył autobus, który niebezpiecznie zbliżał się do przystanku. I – co zobaczył dopiero po chwili – był to właśnie autobus Ally.

– Słuchaj, Kenneth – zaczął nerwowo, modląc się w duchu, by brunet nie zrobił niczego głupiego. – Umówiłem się tutaj ze znajomymi, a oni nie wiedzą, że my... wiesz – mruknął, wkładając ręce do kieszeni, odwracając wzrok.

– Jasne, mam się wycofać – zaśmiał się niezręcznie, robiąc parę kroków do tyłu. Jakimś sposobem... zabolało go to. – Ale... zadzwonisz, nie? – upewnił się jeszcze, a gdy blondyn pokiwał szybko głową, powiedział jeszcze: – Okej, to... pa – uśmiechnął się jeszcze krzywo i wycofał się do parku po drugiej stronie ulicy. Tam odetchnął ciężko i usiadł na ławce, z której widoczny był front knajpki, gdzie rzekomo Jackson miał spotkać się ze znajomymi. Bo tak naprawdę, to nie bardzo mu wierzył. Na szczęście ławka była skryta w krzakach, także nie było możliwości, że Jackson w ogóle go zobaczy.

Obserwował blondyna tak przez kilka sekund, a w końcu podbiegła do niego wysoka, dosyć... ponętna blondynka. Cholera – jęknął w duchu. Czy oni są... razem? Może to dlatego miał takie opory przed tym, żeby mnie... – myślał gorączkowo. Miał nadzieję, że się myli, i że to jest jego siostra, czy coś. Bo... przecież są całkiem podobni... Boże, czemu się oszukuję, jestem po prostu zazdrosny!

Tymczasem Jackson w głębi duszy cieszył się, że ich spotkanie nie będzie drętwe przez zły humor dziewczyny. Szczerze mówiąc sam nie wiedział co do niej czuł, jednak wiedział, iż chce się o nią troszczyć. Lecz zdawał sobie sprawę, że w ten sposób, jak się troszczy o rodzeństwo.

– Cześć, Jackson.

– Cześć.

Taa... to nie był najlepszy początek rozmowy...

– Może... wejdziemy do środka? – zapytał po kilkunastu sekundach niezręcznej ciszy. Gdy ta skinęła głową podszedł pierwszy do przeszklonych drzwi, by jako dżentelmen, za którego uchodził w swoim towarzystwie, otworzyć je dziewczynie.

– Dzięki – mruknęła cicho i z rękami w kieszeniach beżowego płaszczu weszła do środka, stukając czerwonymi szpilkami. Nigdy nie zrozumiem, jak one potrafią chodzić w tym czymś... – Pokręcił głową w duchu.

Gdy usiedli, do stolika podeszła kelnerka z tacką w ręku, uśmiechając się serdecznie do obojga.

– Coś podać? – spytała.

– Cappuccino poproszę.

– I kawę – dodał Jackson, a dziewczyna skinęła głową i odeszła, zrealizować zamówienie. Oboje westchnęli jednocześnie i w końcu zostali sami, by mogli w spokoju porozmawiać.

– Jackson... – zaczęła Ally niepewnie, lecz chłopak podniósł palec do góry, kręcąc głową.

– Ally, poczekaj. To... to ja najpierw muszę coś ci powiedzieć – tylko nie mam zielonego pojęcia, jak – dodał w myślach. Po czym zamilkł, wpatrując się w menu przed sobą. Trwał w bezruchu kilka sekund, po czym ponownie westchnął, chowając twarz w dłoniach.

– Dziwnie się zachowujesz – pisnęła nagle dziewczyna. – Nie wiem, co się dzieje, a ty nie chcesz mi nic powiedzieć. Pytałam Owena, ale on milczał jak grób. Ja... boję się – wyszeptała płaczliwie, mnąc kraniec swojej spódniczki. Jacksonowi zrobiło się jej żal. Właśnie miała się dowiedzieć, że chłopak, którego kocha, tak naprawdę jest gejem i kocha innego faceta. Serio, współczuł jej.

– Ally... widzisz, ja... przykro mi, ale... – cholera – kocham... kocham kogoś innego – wydusił z siebie w końcu.

Zerknął na dziewczynę, oczekując jakiejś reakcji, a jedyne, co widział w jej oczach, to zdezorientowanie. Chyba wciąż trawiła słowa swojego byłego chłopaka.

Trwali tak przez następne kilka minut – ona w bezruchu, wpatrując się pustym wzrokiem w stół – on przygryzając wargę i bojąc się jej wybuchu. Jednak nawet wolałby ten pieprzony wybuch złości czy żalu, niż coś takiego. W międzyczasie przyszła nawet dziewczyna z zamówieniem, stawiając filiżanki przed parą. Zmarszczyła lekko brwi, lecz nic nie powiedziała i odeszła.

I wtedy Ally wybuchła śmiechem.

Jackson uniósł brwi w zaskoczeniu. Czego jak czego, ale czegoś takiego się nie spodziewał. Trochę jej zajęło uspokojenie się, aż w końcu odetchnęła głębiej, ocierając wyimaginowaną łezkę rozbawienia i spojrzała rozbawiona na blondyna.

– To jakiś twój pokręcony sposób na wzbudzenie we mnie zazdrości, prawda? Nie odpowiadaj – dodała za chwilę i kontynuowała. – Widzisz, zgodziłam się na to spotkanie, by cię przeprosić, owszem, ale... jest też inna sprawa. Dosyć powa–

– Ally – przerwał jej. Wiedział, że gdy dziewczyna się rozkręci, nie będzie w stanie jej tego powiedzieć. A musiał. – To nie jest żart. Przykro mi, ale jakoś tak wyszło. To nie twoja wina, tylko moja – Boże, nie mogłem powiedzieć bardziej oklepanych słów, nie? – Po prostu zakochałem się w kimś innym. To... już koniec, wybacz mi.

Ally wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Zacisnęła powieki, a po policzkach spłynęły słone krople. A Jackson znów miał wyrzuty sumienia.

– Proszę, nie pł–

– Jak?! Jak mam, do cholery nie płakać?! Zostawiasz mnie dla jakieś dziwki, która pewnie leci na twoje pieniądze! Gdyby zostawiła cię osoba, którą kochasz, ty byś nie płakał?! Jak mogłeś?!

– Nie rób scen, proszę...

– Pierdol się! Będę robić sceny! Mam do tego, kurwa, prawo! Niech wszyscy wiedzą, że Jackson Evans to zdradziecka świnia! Zostawiasz mnie w najtrudniejszym momencie mojego życia! Zdajesz sobie z tego sprawę, sukinsynu?! – wrzeszczała. Blondyn postanowił przeczekać burzę, aż w końcu dziewczyna westchnęła drżąco, otarła oczy chusteczką, wyciągniętą z torebki, na której został czarny ślad tuszu. – Kim ona jest? – spytała cicho, wpatrując się w cappuccino.

– To nie ona, to... on – wyszeptał, a ona prawie zachłysnęła się powietrzem.

– Zajebiście! Czyli mój facet był przez ten cały czas ciotą, tak?! Ojciec mojego... Ja pierdolę, jesteś cholernym pedałem! – wrzasnęła, przyciągając tym samym wzrok wszystkich klientów lokalu. Za to Evans zamarł.

– Czekaj, co? Ojciec...

– Tak, kurwa! Jestem z tobą w ciąży, do cholery! To właśnie chciałam ci powiedzieć! – Jej głos drżał przez płacz i wściekłość. – Jeśli teraz nas zostawisz, nie wybaczę ci tego, rozumiesz?!

...że co?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro