Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Konfrontacja na neutralnym terenie

Kenneth zobaczył blondyna przed lokalem, w którym się umówili, kilka minut po tym, jak sam znalazł się w środku. Jego spokojne spojrzenie, jakby niczym się nie przejmował sprawiało, że brunet denerwował się bardziej niż wcześniej. Nie miał pojęcia, jak Jackson zareagował, bo Kenneth przedwczorajszego wieczoru po prostu... uciekł. Bez wyjaśnienia niczego. Stchórzył. Zostawił Jacksona samego w parku w środku nocy. Dopiero w samotności przemyślał wszystko i stwierdził, że mógł lepiej przeprowadzić tę rozmowę. Ale co się stało, to się nie odstanie i musiał ponieść konsekwencje swoich słów. Nawet, jeśli te konsekwencje nieszczególnie mu się podobały.

W końcu ich spojrzenia się spotkały. Blondyn uniósł kąciki ust w nikłym uśmiechu, po czym stanowczym krokiem ruszył ku wystraszonemu chłopakowi.

– Cześć, Kenneth – rzucił ciepło Jackson, siadając naprzeciwko bruneta. Przywołał kelnerkę, niską szatynkę, która uśmiechnęła się do niego zalotnie, zamówił po mrożonej coli i zbył ją jednym ruchem ręki.

Kenneth przyglądał się temu jak zaczarowany. Przez moment w jego sercu zatliła się iskierka nadziei, że Jackson potraktował ją tak, bo chciał poświęcić swoją uwagę tylko brunetowi. To sprawiło, że chłopak poczuł się odrobinę pewniej.

– Jackson... – zaczął cicho, spuszczając wzrok na stół, na którym za chwilę pojawiły się dwie charakterystyczne szklanki z colą. – Czemu wybrałeś akurat to miejsce? – zapytał, w ostatniej chwili gryząc się w język i zmieniając treść pytania. Odważył się także zerknąć mu w oczy. Ten zamyślił się krótko, szukając w myślach najlepszej odpowiedzi.

– Hmm... Uznałem to za "neutralny teren." Wiesz, żaden z nas nie może wybuchnąć... ze złości, na przykład – odparł, uśmiechając się delikatnie, jednak zaraz na jego twarzy zapanowała powaga. – Kenneth, słuchaj, ja...

– Nie, Jackson, to ty posłuchaj – przerwał zdumionemu blondynowi, który jednak postanowił siedzieć cicho. Coś w głosie Kennetha wyrażało... desperację? – Ja... jestem śmiertelnie chory – oznajmił drżącym głosem. Zacisnął pięści i odetchnął głęboko, po czym uniósł wzrok i spojrzał Evansowi w zdezorientowane oczy, błagając w duchu, żeby mu wierzył. – To coś w moim organizmie... powoli wyniszcza mi wnętrzności. Nie wiem, co to jest, bo nie chcieli mi powiedzieć. Pewnie dlatego, że nie chcieli mnie dołować jeszcze bardziej  – prychnął w myślach. – Wiem tyle, że umieram. I nikt nie wie, jak chociażby mi pomóc – ściszył głos do szeptu, byleby się nie rozpłakać, i tak z marnym skutkiem, bo po chwili widział już jak przez mgłę. Chaotycznym ruchem spróbował otrzeć oczy, jednak jak na złość, łez było coraz więcej.

A Jackson wciąż uparcie nie odpowiadał.

Denerwowało go to jak nigdy, dlatego postanowił dopowiedzieć coś jeszcze.

– Wtedy, gdy się spotkaliśmy – zaczął po chwili, drżącym głosem – powiedziałem ci, że uciekałem przed moim byłym. Otóż... – wziął głęboki oddech, by za chwilę prawie wyszeptać: – Starałem się uciec ochroniarzom ze szpitala. Miałem dosyć tej ponurej atmosfery, bladych ludzi sunących po korytarzach, jakby jedyne, co zostało im w życiu to czekać na śmierć. Ja... w pewnym sensie też czekałem na śmierć, ale nawet jeśli zostało mi te pół roku, to chciałem je jakoś wykorzystać, a oni przygwoździli mnie do szpitalnego łóżka – westchnął cicho, przykładając dłonie do skroni. – Nawet moi rodzice skazali mnie na śmierć, bo nie robią kompletnie nic, by mi pomóc. Nie szukają informacji, nie podnoszą mnie na duchu, a co więcej – odsuwają się ode mnie. Jakby... przygotowywali się na mój zgon, by nie cierpieć aż tak bardzo. Cholera, pewnie też bym tak zrobił. Tyle że już częściej odwiedzają mnie inni pacjenci niż oni. I chyba mam im to za zł–

Nagle Kenneth zamilkł. Zdawszy sobie sprawę, że właśnie zwierzał się kompletnie obcemu facetowi, mimowolnie zatkał usta ręką i wytrzeszczył lekko oczy, wpatrując się w szklankę przed sobą.

Tyle że... teraz przeczył sam sobie. Z jednej strony chciał pójść z nim do łóżka, cholera, a z drugiej uważał go za obcą osobę. Niby jak ma stracić dziewictwo z nieznajomym?

Chociaż sam dobrze wiedział, jakie uczucia wywołał w nim blondyn. Coś na kształt ciepła w okolicach serca i jednocześnie mrowienia gdzieś w żołądku. Nie do końca wiedział, o co w ogóle w tym wszystkim chodzi, bo przecież od momentu, w którym zdiagnozowano u niego tę tajemniczą chorobę – czyli mniej więcej w wieku trzynastu lat – jego drugim domem był szpital. A raczej szpitale. Dlatego nigdy przedtem nie czuł czegoś takiego. Odkrył jedynie, że jest gejem i... to by było na tyle.

– Jackson, powiedz coś, do cholery – pisnął Kenneth po minucie denerwującej ciszy. Przyłożył zaciśnięte w pięści dłonie do czoła i wlepiał wzrok w napis CocaColi na szklance. Nie miał odwagi spojrzeć w oczy blondyna. I sam nie wiedział czemu. Przecież Jackson nie mógł być na niego zły tylko dlatego, że wyznał mu, iż z każdą chwilą jest coraz bliżej wykitowania.

Oczywiście, że nie powinien być zły. Bliżej było rozczarowanie, bo chciał, by Kenneth w rzeczywistości okazał się tajnym agentem.

***

– Czekaj, czekaj. Czyli mam rozumieć, że chcesz się ze mną przespać tylko dlatego, żeby nie umrzeć jako dziewica i prawiczek jednocześnie?

– Dokładnie.

– I wybrałeś mnie tylko dlatego, że ci się spodobałem?

– Mhm.

Jackson westchnął ciężko i potarł palcem wskazującym i kciukiem nasadę nosa.

Miał niemały orzech do zgryzienia. Niby wszystko miało być proste – ot, prześpią się ze sobą, Jackson zobaczy jak to jest być gejem, a może i dojdzie do czegoś więcej niż tylko seksu. Tyle, że choroba Kennetha zmieniała wszystko wręcz diametralnie. Bo blondyn w głębi serca przeczuwał, że prędzej czy później zakochałby się w młodszym chłopaku, a skoro brunetowi nie zostało zbyt wiele czasu... Nie chciał cierpieć. Nie chciał po jego śmierci przeżywać depresji. Bał się tego. I to cholernie.

– Kenneth, ja... daj mi trochę czasu, muszę to przemyśleć – mruknął, wzdychając i wbijając wzrok w stół. Potem jednak coś przyszło mu do głowy.

– Czekaj, czekaj. Skoro jesteś tu teraz, znaczy, że cię nie złapali. A czekałeś na nasze spotkanie dwa dni. Więc... musisz u kogoś mieszkać, nie? – wydedukował Jackson, kręcąc palcem w powietrzu. Nagle poczuł, jak wraca do niego entuzjazm.

– Mieszkam... mieszkam u pewnej kobiety – zaczął powoli Kenneth, ostrożnie dobierając słowa. Na razie nie chciał opowiadać mu historii swojego całego życia; po prostu nie był jeszcze na to gotowy. – Była to kiedyś moja niańka, jednak kiedy wylądowałem w szpitalu, zwolnili ją. Jakimś cudem nadal pamiętałem, gdzie mieszka, a że mieliśmy całkiem dobry kontakt, to pozwoliła mi u siebie mieszkać. To... tyle – wzruszył ramionami, zerkając niepewnie na Jacksona. Temu za to było mało. Chciał dowiedzieć się o nim więcej, poznać jego rodzinę (co – po namyśle – nie było zbyt dobrym pomysłem, zważając na to, co mówił Kenneth). Co z tego, do cholery, że znał go dopiero trzeci dzień. To przecież w ogóle nie jest przeszkoda.

– Powiedzmy, że ci wierzę – oznajmił po chwili Evans. – Powiedzmy, że zgadzam się na ten twój seks. Co potem? Zerwiesz ze mną kontakt, nigdy w życiu już się do mnie nie odezwiesz?

No i tym pytaniem go zagiął.

– Nooo... – mruknął przeciągle, drapiąc się po karku z zakłopotania. W zasadzie, to się nad tym nie zastanawiał. Zależało mu na tym, by go rozdziewiczono (Boże, jak to brzmi, jęknął w duchu), a rozdziewiczającym był Jackson.

– Tak myślałem. – Pokiwał ze zrozumieniem blondwłosą głową, łapiąc się za podbródek. Nagle jednak klasnął w dłonie, a Kenneth się wzdrygnął, co oczywiście nie uszło jego uwadze, bowiem miał oko niczym Sherlock Holmes. Czy można użyć w ogóle takiego porównania? Nie był do końca pewien. Ale fajnie brzmiało, więc czemu nie. – Daj mi swój numer, muszę jeszcze coś z kimś załatwić. W razie czego, napiszę – oznajmił i wstał hardo z miejsca, a razem z nim, już mniej hardo, wstał Kenneth.

Chłopak był wręcz pewien, że starszy się zgodzi, bo... powiedzmy sobie szczerze – kto normalny oparłby się jego urokowi? I skromności oczywiście.

Ogółem mówiąc, spotkanie, według obu z nich, poszło całkiem nieźle. Parę rzeczy sobie wyjaśnili, jednak niektóre sprawy nadal nie miały odpowiedzi, co strasznie drażniło Jacksona i jego wrodzoną dociekliwość. Numerami się wymienili, przy czym Kenneth był niesamowicie ciekawy, jak blondyn zapisał go w kontaktach. Ten skwitował to krótkim "Nie, nie napisałem serduszka".

***

Jackson sam nie wiedział, jak znalazł się we własnym domu. Kompletnie nie widział drogi; nie mógł się skupić na własnych krokach, a to wszystko przez twoje pieprzone oczy, Kenneth, warczał w myślach. Rozmyślał też nad motywem bruneta. Sam przyznał, że młodszy chłopak był całkiem przystojny, mógł mieć każdego, więc czemu wybrał akurat jego? Nie żeby coś, ale Jackson nie miał na szczęście z tym większego problemu. Ba, cieszył się, lecz tego nie okazywał. Wtedy Kenneth miałby go jak na tacy, a Evans chciał, by chłopak się trochę pomęczył, pokusił go.

I właśnie w tamtej chwili zdał sobie sprawę, że jeśli brunet zaproponowałby mu seks, przez telefon, w dokładnie tym miejscu, to nie miałby jakichkolwiek obiekcji. Dlatego gdy tylko przekroczył próg swoich drzwi, wyciągnął telefon i wystukał jakże znany mu numer.

– Ally? Słuchaj, moglibyśmy się spotkać? Musimy porozmawiać – oznajmił poważnym tonem.
_____________________________________________________________________

Witam wszystkich! ^^
To moje pierwsze przywitanie, nie żeby coś xD
Dziękuję wszystkim za czytanie Gry i vote'owanie, komentowanie i takie tam. No bo - jakimś cudem - przeczytawszy te kilka komentarzy pod poprzednimi rozdziałami, mentalnie kopnęłam się w dupę i zmusiłam do pisania. No i wyszło coś takiego. Na szczęście w środku tego rozdziału jakże łaskawa wena postanowiła przyjść i mi pomóc, za co jednak musiałam być wdzięczna...
W każdym razie chciałam tylko powiedzieć cześć.
No to do następnego! xD

EDIT: Czy komuś także przestawia się kolejność zdań i ogólnie one urywają się w połowie? Bo gdy czytam to na telefonie, coś takiego się dzieje, a gdy chcę to edytować, wszystko jest okej. ;_;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro